cz.III {6} ,,546"
-Nie obrażaj mnie, ani jego. Nikt ci na to zezwolenia nie dał, a tym bardziej na dotykanie mnie!- krzyknęłam ponownie. Przez co stewardesy zainteresowały się toaletą.
-Proszę wyjść. Halo? Coś się stało? Proszę otworzyć drzwi.- pukała dosyć szybko i gwałtownie. Tom spojrzał na mnie złowrogo i złapał za moją dłoń, uprzednio lekko rozerwał mi ubranie. Wyszliśmy z malutkiego pomieszczenia. Kobieta, która czekała na nas tuż przed drzwiami spojrzała na nas dogłębnie. Bałam się cokolwiek powiedzieć, mój policzek nadal bolał, a ja czułam, że już długo nie wytrzymam... straciłam jedyną szanse ucieczki.
-To tylko takie igraszki.- uniósł gustownie brew w kierunku kobiety, która zganiła nas za tak niedostojne zachowanie. Uważała, że na sex mogliśmy poczekać do lądowania. Faktycznie, gdyby nie zapukała kto wie, co by się tam stało.
Usiadłam na swoim miejscu. Które nie kojarzyło mi się z niczym przyjemnym. Tom usiadł zaraz obok mnie, był bardzo zdenerwowany, ale też cholernie spięty. Wydawało mi się, że nie spodziewał się takiego oporu z mojej strony.
Siedzieliśmy już dłuższą chwilę, przez ten czas tłumaczył mi, że mam ostatnią szansę, aby zadzwonić do Justina i powiedzieć mu co ma zrobić. Na moje szczęście kobieta z siedzenia po drugiej stronie zawołała go do siebie, prosząc o pomoc. Widziałam, że zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia. Co chwile spoglądała na niego i dziwnym trafem to właśnie on został wytypowany do ściągnięcia jej torby podręcznej i wyciagnięcia jakiś rzeczy, których wartość mnie nie interesowała.
W międzyczasie przysiadła się do mnie starsza pani, którą spotkałam wcześniej, gdy czekałam na samolot. Podarowałam jej jedną z książek, które bardzo lubiłam. To był idealny moment.
-Słonko, mogłabyś pokazać mi moment w którym powinnam zacząć czytać książę? Nie potrafię go znaleźć.- powiedziała wręczając mi ją w rękę.
-Oczywiście.- od razu wzięłam do ręki sporej grubości książkę i wyciągnęłam ołówek z małego podręcznego piórniczka. Spojrzałam w stronę Toma, który niecierpliwie spoglądał w moją stronę i patrzył, czy nie próbuje czegoś przekazać dalej... co mogłoby zaszkodzić jego planom. Napisałam na górze strony 546, że ten mężczyzna, który zajmuje miejsce obok mnie jest niebezpieczny i proszę, aby wezwała kogoś z personelu. Oddałam jej książkę i cztery razy powtórzyłam te stronę, szybko zamykając okładkę. Uśmiechnęłam się ciepło do kobiety.
-Chyba powinnaś już spadać babciu na swoje miejsce.- wygonił staruszkę ze swojego miejsca.
-Ależ pan nie miły.- prychnęła i udając obrażoną podniosła się z miejsca.
-Mam nadzieje, że ta baba zaraz nie zacznie wzywać pomocy?- spytał patrząc na mnie przenikliwym głosem.
-Jeśli nie zaczniesz jej prześladować tak jak mnie, to na pewno nie.- syknęłam zła. W myślach modliłam się, aby starsza kobieta otworzyła książkę właśnie w tym miejscu. W pewnym momencie usłyszałam jak zaczepia biegnącą w przeciwną stronę czarnowłosą kobietę. Byłam przekonana, że zaraz to wszystko się skończy. Jednak na darmo. Pani babunia chorowała na zaniki pamięci, albo coś w tym rodzaju. Gdy kobieta spytała jej, czy coś się stało, lub czy potrzeba jej czegoś. Zupełnie jak gdyby zapomniała co miała zrobić.
Kurwa. Pomyślałam i spojrzałam na telefon przede mną. Nie mam innego wyjścia. Złapałam za jego rączkę i wykręciłam numer do Justina.
***
180 gwiazdek i 40 komentarzy i nowy. Widzę, że od mojego posta odnośnie przerwy, wiele osób przestało czytać to ff. No trudno, nie przyciągnę was na sile, ale widzę tez sporo nowych czytelników. Życzę miłej niedzieli.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top