cz.II {44} ,,Uśmiech"
Wiesz co Alex, nigdy bym nie powiedział, tak sam, do siebie, że mimo tego... mimo tego, że jesteś z pozoru zwykłą dziewczyną... to mam wrażenie, że znam cie od lat. Siedzę tutaj przy tobie, sam nie wiem z jakiego powodu jesteśmy tutaj, a nie w naszym domu.
Mówiłaś mi, że siedziałaś przy mnie, gdy to ja leżałem po operacji. Teraz, mogę powiedzieć, że role się odwróciły. Chciałbym abyś już się ocknęła i powiedziała coś do mnie. Nie lubię mowić sam do siebie, bo odnoszę wrażenie, że jestem chory psychicznie.
-Szefie, już, wystarczy tej poezji.- Usłyszałem głos dziewczyny. Był bardzo wyschnięty, jeżeli można w ogóle mieć taką barwę głosu.
-Alex, nie mów do mnie szefie. Jesteśmy tutaj sami.- poprosiłem ją.
-Ależ szefie, ja nie potrafię inaczej. Przepraszam.- jęknęła i odwróciła się ode mnie.
-Bardzo cię zraniłem?
-Może Pan już stąd iść.- jęknęła, a w jej głosie słyszałem, że zbiera się jej na płacz.- Chcę być sama.
-Dobrze, skoro tego potrzebujesz.- uniosłem ręce w geście obronnym przed pielęgniarką, która właśnie weszła do sali. Teraz na pewno byśmy nie rozmawiali jak normalni ludzie. Może i z mojej winy, a może i nie. W każdym razie porozmawiamy w domu. Na spokojnie. Zszedłem na dół po schodach, trochę ruchu nie zaszkodzi mi. Moje mięśnie zasiedziały się, i czułem wręcz wyżłobienia na swoich udach i tyłku od plastikowego krzesełka. Dowiedziałem się jak najwięcej mogłem. Nie wiele chcieli mi powiedzieć, ze względu na postawiony przez Alex zakaz podawania komukolwiek informacji o jej stanie zdrowia.
Powiedziano mi, że prawdopodobnie jutro wyjdzie ze szpitala. W takim razie nie stało jej się nic strasznego. To dobrze. Postanowiłem, że zrobię jej małą niespodziankę na jutro i przygotuje kolację. Czy to tak wiele z mojej strony? Na pewno nie. Dziś wywołałem płacz na jej twarzy, a jutro mam zamiar wywołać uśmiech.
Zajechałem po drodze do pobliskiego sklepu i kupiłem wszystkie potrzebne mi rzeczy. Chciałem ugotować coś sam. Potrawy robione przez samego siebie nigdy mi nie smakowały, ale pewnie dlatego, że niezbyt się nad nimi starałem. Mój instynkt podpowiadał mi, że zasmakuje jej spaghetti. Stałem conajmniej z trzydzieści minut pod regałem z makaronami. Moja głowa nie była w stanie zlokalizować odpowiedniego kształtu czy grubości odpowiadającej chociażby mi. Po dłuższej rozmowie z panią, która pracowała tam wybrałem jeden z tych, które były dedykowane właśnie mojej potrawie.
Wystukany w internecie przepis pomógł mi w uzbieraniu wszystkich potrzebnych składników. Zapakowałem produkty do papierowych toreb, które kupiłem przy kasie. Pani była pod wrażeniem ilości zapasów zakupionych przeze mnie.
-Ma Pan pewnie dużą rodzinę.- zaśmiała się kasując któryś z kolejki podobny produkt.
-Niestety nie, chyba właśnie ją straciłem.- powiedziałem i spojrzałam na kasjerkę ze zdenerwowaniem w oczach.
-Są tacy, którzy uciekają od cierpienia miłości. Kochali, zawiedli się i nie chcą już nikogo kochać, nikomu służyć, nikomu pomagać. Taka samotność jest straszna, bo człowiek uciekając od miłości, ucieka od samego życia. Zamyka się w sobie.- wyrecytowała.
-Masz sporo racji.- pokiwałem głową, myśląc o tym co powiedziała. Skąd ci ludzie biorą takie życiowe teksty? Musieli sami dużo przeżyć.- Dziekuje.- dodałem podając należną kwotę i wyjechałem wózkiem zza kas.
*********************************************************
160 gwiazdek i 40 komentarzy i nowy
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top