cz.II {29} ,,Nasze zdrowie"
Siedzieliśmy razem od dobrych trzydziestu minut. Rozmawiało nam się coraz lepiej. Takie przynajmniej odnosiłam wrażenie. Justin opowiadał o swoim życiu. Co w nim przeżył, a czego nie. Nie dając po sobie znać, że o wszystkim wiem- słuchałam go i co chwile przytakiwałam. Przyszła kolej na mnie, abym to ja powiedziała coś więcej o sobie. Postanowiłam więc skłamać. Powiedziałam mu, że skończyłam studia, wyjechałam z mojego rodzinnego domu i zamieszkałam tutaj, sama na rzecz pracy. To nie była ani trochę prawda. Chłopak łyknął całą sytuacje bez żadnego problemu. O to chodziło. Robiło się coraz pózniej, a ja coraz bardziej zmęczona.
-Alex, odnośnie tego.. po co tu przyszedłem.- zaczął już poważniejszym tonem.
-Tak?
-Nie wiem czy wiesz, ale jestem po ciężkiej operacji. Moja kobieta zostawiła mnie, gdy dowiedziała się o mojej chorobie. Zostałem sam jak palec i od kilku miesięcy brakuje mi tego rodzinnego ciepła. Jeśli wiesz o czym mowię.- Słucham? Kto wpoił mu te bzdury? Jaka choroba, on nie był chory. I nikt go nie zostawił z tego powodu. Udawałam, że mu wierzę.
-Powiedzmy, że domyślam się o jaki brak drugiej osoby ci chodzi.- pokiwałam głową.
-No więc, jak sobie w tej sytuacji radziłaś?
-Ym, zaspokajałam się sama, ze sobą.- uniosłam sugestywnie brwi, aby wyglądało to prawdziwiej.
-U mnie to nie przejdzie. Nie podniecają mnie pornole. Zresztą...Chciałbym mieć rodzinę. Moim marzeniem jest założyć rodzinę, zarabiać na nią. Mieć kogoś kto czekał by na ciebie w domu z obiadem. Rozumiesz? Prawda?
-Tak rozumiem Proszę Pana.- osłupiałam. Do czego ten koleś zmierza?
-Nie mów do mnie Pan, kiedy nie jesteśmy w pracy.- uśmiechnął się ciepło, na co moje ciało przeleciał dreszcz.
-Dobrze, a więc jak mam się do ciebie zwracać?
-Tak jak mam na imię, Justin.
-Dobrze, a więc Justin. Nie bardzo wiem jak mam ci w tym pomóc.
-Na dzień dzisiejszy potrzebuję tylko szczerej rozmowy. Wysłuchania u drugiej osoby, którą w tym przypadku jesteś ty.
-Miło mi.- nie ukrywałam, że czułam się wyróżniona. W pracy miał stado innych kobiet, które z chęcią wzięły by do buzi jego kutasa i zrobiły mu dobrze. Najwidoczniej nie tego potrzebował.
-Masz może jakieś wino?
-Jasne, coś powinno być.- wstałam i podeszłam do barku. Alkoholu w moim domu nigdy nie brakowało. Była do nieodłączna część mnie. Pomagał mi w trudnych chwilach. Wyciągnęłam moje i Justina ulubione wino. I postawiłam na szklanym stoliku przed nim. Wyciągnęłam dwie szklane lampki i postawiłam obok.-Może być?
-Moje ulubione. Skąd wiedziałaś?
-Zgadywałam.- usiadłam obok i czekałam, aż to on pierwszy upije łyk. Długo nie czekałam.
-Nasze zdrowie.
-N-Nasze.- powtórzyłam u upiłam łyk wina.
***************************************************
100 gwiazdek i 20 komentarzy i nowy Jus dziś
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top