| Złoto oplotło jego głowę. |
‣ Rozdział 15 ‣ Złoto oplotło jego głowę ‣
please, give me some feedback. potrzebuję wiedzieć, że ktoś jeszcze to czyta :(
Wszystkie następne dni zdawały się mijać strasznie powoli. Żałoba nadal panowała w ogarniętym smutkiem mieście, a życie społeczne wręcz zamarło. Nad całym miastem wisiało jednak widno koronacji, która z każdym dniem zbliżała się coraz bardziej — a co za tym szło, nadejść miała też drastyczna zmiana nastrojów.
Jisung jednak nie był w stanie cieszyć się tym, co nadchodziło — zjadało go przerażenie związane z koronacją, które gościło w nim na zmianę z żałobą i bólem po stracie ojca. Nigdy nie chciał być królem, nie był na to gotowy ani trochę, a dzień koronacji z każdą chwilą był tylko bliżej i bliżej. Jedynie obecność Hyunjina, który każdą noc wtulał ciało drobniejszego chłopca w tej swoje, trzymała go jakkolwiek przy życiu i nadziei, że może jednak nie będzie aż tak źle.
Hyunjin z kolei długo nie wiedział, co zrobić z tym, co stało się podczas jego rozmowy z matką. To wszystko wydawało mu się tak bardzo nierealne — jakby żyjąc w tym niesprawiedliwym świecie nie było już szans na to, by spotkało go coś dobrego. Ostatecznie jednak podzielił się tym z Jisungiem, bo w końcu byli jak jedność i wszystko, co starali się osiągnąć teraz robili w swoim interesie. I chociaż oboje bali się o to, co będzie, czy uda im się zrealizować ich szalony plan, to wiedząc, że mieli po swojej stronie już dwie osoby, nadzieja powoli rosła w ich sercach.
Pytaniem było jedynie to, czy po tylu dobrych i złych wypadkach z ostatnich miesięcy, warto było nadal wierzyć nadziei?
Wszystko to uderzyło jednak Jisunga podwójnie, gdy nadeszła noc przed koronacją. Nie był w stanie zasnąć, nawet z Hyunjinem za jego plecami, wtulającego jego ciało w te swoje. Był przerażony, a nakład myśli, strachu i obaw wcale nie pomagał. Wiedział, że nie sprosta oczekiwaniom, że jego delikatna osobowość nie podoła roli króla. Miał nadzieję, że przed nim jeszcze lata, nim ten dzień nastanie, a jednak z dnia na dzień został postawiony przed faktem.
Nie miał pojęcia, ile godzin leżał już bezczynnie, jednak w końcu postanowił przewrócić się na inny bok. Miał nadzieję, że patrząc na spokojną i pogrążoną w śnie twarz Hyunjina choć trochę się uspokoi i pozwoli mu to zasnąć chociaż na te parę pojedynczych godzin. Zmęczenie jednak sprawiło, że zapomniał o tym, jak kruchy był sen Hyunjina. Przekonał się o tym jednak juz chwilę później, gdyż wraz z momentem, jak przekręcił się w jego ramionach, na twarz starszego z książąt wpłynął grymas, a on sam stęknął cicho.
— Sungie? — westchnął cicho, powoli otwierając oczy. — Co dzieje? — dodał jeszcze półprzytomny. Ziewnął też cicho, w końcu spoglądając na brązowowłosego zaspanymi oczami.
Jisung jedynie zagryzł nerwowo wargę, przeklinając się za to w duchu. Właśnie tego chciał uniknąć, a jak zwykle wyszło na odwrót. Naprawdę nie chciał, by Hyunjin cierpiał razem z nim, a do tego nieświadomie prowadziły jego czyny.
— Nic się nie dzieje, Hyunnie — zapewnił cicho, nie chcąc go rozbudzić. Miał nadzieję, że Hyunjin da radę jeszcze zasnąć i zapomnieć o tej sytuacji. — Śpij, spokojnie, wszystko w porządku.
Hwang jednak zbyt dobrze znał Terranina, by tak po prostu odpuścić. Zamrugał kilka razy, w końcu przyglądając się lepiej ukrytej w mroku twarzy młodszego z nich. Nawet w takim świetle nietrudno było ujrzeć na niej zmartwienie, ból i strach. Hyunjin umiał czytać z niego jak z otwartej księgi, a zagryziona warga i szkliste oczy szybko zdradziły młodszego chłopca. Westchnął on jeszcze raz, podciągając się trochę wyżej i spoglądając na Ahryjczyka zmartwionymi oczami.
— Nie umiesz zasnąć, prawda? — westchnął łagodnym głosem, wyciągając dłoń w stronę twarzy brązowowłosego. Ułożył ją na jego policzku, czując, jak Han momentalnie się w nią wtula. Bliskość Hyunjina była po prostu czymś, co natychmiast koiło cały jego strach i ból. — Porozmawiaj ze mną, Sungie. Jestem tutaj dla ciebie, nie musisz się bać mówić o uczuciach.
Ale Han o tym doskonale wiedział. Zdawał sobie sprawę z tego, że mógł powiedzieć Hyunjinowi wszystko, że czarnowłosy był jego bezpieczną ostoją i że mógł mu ufać bezgranicznie. Nie chciał go po prostu ranić i zwalać na niego swoje problemy, które stanowczo go przytłaczały. On chciał go tylko chronić przed tym, z czym sam nie dawał sobie rady.
— Boję się — wyznał w końcu, powierzając się przyjemnemu dotykowi czarnowłosego i przymykając na chwilę bolące od braku snu oczy. — Nie dam sobie rady. Nie nadaję się na króla i nigdy nie będę dobrym władcą. To wszystko mnie przerasta, a nawet się jeszcze nie zaczęło.
Hyunjin od początku domyślał się, że właśnie o to chodziło i dlatego też westchnął cichutko, układając się płasko na materacu.
— Chodź tu, kochanie — poprosił, rozchylając swoje ramiona. I kiedy Jisung przysunął się do niego, wtulił go w swoje ciało, obejmując ciasno w pasie i składając pocałunek na czubku jego głowy. — To zrozumiałe, że się boisz. Rozumiem też, że myślisz, że nie dasz rady, ale uwierz mi, nadajesz się do tego bardziej, niż ktokolwiek inny. Jesteś empatyczny, niezwykle inteligentny, ambitny i zdolny. I może nie jesteś bezlitosnym tyranem, ale w oczach ludu będziesz idealnym, budzącym zaufanie władcą — oznajmił, cały czas przytulając Hana do siebie. Jisung uniósł jednak wzrok, spoglądając pod kątem na jego twarz. — A w końcu to nimi władasz, racja? Na dworze też cię lubią, kochanie. Nie masz pojęcia, jak przerażeni wszyscy byli, gdy zostałeś porwany — dodał. — I nawet, jeśli ktoś będzie ci źle życzył, to cały czas będę obok. Nie zostawię cię, słonko. Nawet jeśli mieliby mnie wydziedziczyć, nigdzie się nie ruszam. Przysięgam.
W tym momencie i Han się trochę podniósł, chcąc spojrzeć Hyunjinowi prosto w oczu. I chociaż były one zmartwione, to Jisung bez problemu zdołał ujrzeć w nich szczerość, desperacje i ten dziwny rodzaj odwagi, który zawsze podziwiał w Hyunjinie. Wiedział, że Oceanin był w stanie poświęcić się dla niego, zaryzykować wszystko, by to on był szczęśliwy. W końcu to samo zrobił też te parę tygodni temu, gdy zaryzykował swoje życie, by go uratować. To też sprawiło, że mu zaufał — że uwierzył, że naprawdę będzie tak, jak mówił Hwang, że nie zostawi go, cokolwiek by się działo.
— A jeśli nas rozdzielą? — zapytał cicho drżącym głosem. Mimo wszystko, to nadal go dręczyło. Może i pamiętał, co powiedział mu Hyunjin, że teraz on będzie decydował o małżeństwach, że będzie najpotężniejszą osobą w całej Arei i będzie mógł zrobić co tylko zapragnie, ale i tak nie był w stanie przestać się bać. — Co jeśli nasz plan zawiedzie? Jeśli mnie obalą, lud się zbuntuje i skażą nas na śmierć? Co jeśli wszystko skończy się jeszcze gorzej, niż jest teraz? — dodał, czując, jak łzy pchają się do jego oczu. To wszystko tak bardzo go przerażało.
— To uciekniemy do Silvy — odparł pewnym głosem. — Nie zostawię cię już nigdy, jasne? Nigdy — dodał, a jego głos wręcz przeciekał desperacją. Ale w końcu Hwang przysiągł sobie, że już nigdy nie zostawi Jisunga, a jego ojcu, że się nim zaopiekuje i miał zamiar tych obietnic dotrzymać za każdą cenę. — Podczas koronacji też będę obok. Podczas przemarszu będę szedł za tobą, podczas ceremonii będę obok, a w czasie uczty będę siedział obok ciebie. Będzie dobrze, kochanie — zapewnił jeszcze raz.
Jisung jednak pociągnął nosem, wbijając pełne bólu spojrzenie w zdesperowane oczy Hyunjina.
— Naprawdę chciałbym ci uwierzyć, Hyunnie — westchnął łamiącym się głosem, czując, jak w kącikach jego oczu zbierały się łzy.
W tym jednak momencie Hyunjin z powrotem wtulił go w swoje ciało, jedną dłoń wplątując w jego włosy i pocierając ostrożnie jego główkę. Tak bardzo nie chciał, by jego maleństwo cierpiało, ale zaczynało brakować mu pomysłów, jak mógł temu zapobiec.
— Shh, słoneczko — westchnął cichutko, kołysząc delikatnie ich ciałami. — Wszystko się ułoży, obiecuję. Zapłacę za to każdą cenę.
I chociaż Jisung nadal się bał, to wiedział, że Hyunjin był gotowy oddać wszystko, by tylko był szczęśliwy. I pomimo tego, że strach zjadał go od środka, sam zrobiłby to samo.
‣‣
Dzwony króla Lehana, jednego z wybitnych przodków Jisunga, który odnowił stolicę, pierwszy raz zabiły jeszcze przed południem, budząc całe miasto w ten ważny dzień. Obudziły one również dwójkę śpiących w ciasnym uścisku chłopców, dla których był to wielki dzień. Jisungowi istotnie udało się zasnąć chociaż na chwilę, a to wszystko dzięki otaczającej go bliskości Hyunjina. Wiedział, że gdyby nie on, nie dałby rady i juz dawno temu się poddał.
Dzwony te rozbrzmiewały w mieście jedynie w czasie świąt i najazdów wrogów, jak było to ostatnim razem. Tym jednak razem biły one z okazji święta, jakim ewidentnie był dzisiejszy dzień. I może dla Jisunga było to jak skazanie, ale dla większości mieszkańców było to wydarzenie, jakiego wielu mogło ponownie nie dożyć.
Stał przed lustrem już dłuższy czas, wpatrując się w swoje odbicie przestraszonymi oczami. Jego twarz była niezwykle blada, różowe usta zaciśnięte w kreskę, a oczy jakby nieobecne i pokryte mgłą bólu i strachu. Jego włosy, na których już za chwilę miała spocząć złota korona, były idealnie ułożone, a rumieńce, które zazwyczaj gościły na jego policzkach, zniknęły. Jego ciało było szczelnie otulone ciężkim strojem, utrzymanym w narodowych barwach Terry. Był on całkiem podobny do tego, co przywdział w dzień Święta Sześciu, jednak strój dopełniało jeszcze kilka rzeczy. Czarna koszula ze złotymi zdobieniami wpuszczona była w spodnie o tym samym kolorze. Jego szczupłą talię okalał szeroki pas ze złotą klamrą, która przedstawiała ich rodowe zwierzę, jelenia. Na to zarzucony miał ciężki, ciemny płaszcz, a jego smukłe dłonie pokrywały również czarne rękawiczki. To wszystko dopełniała naprawdę długa, czarna peleryna, na której złotą nicią również wyszyte było poroże jelenia. Wyglądał naprawdę pięknie, wręcz majestatycznie, ale mimo to nadal czuł, że to nie on powinien stać w tym miejscu.
Kiedy drzwi jego sypialni nagle się otworzyły, momentalnie obrócił głowę w tamtym kierunku. Kamień spadł z jego serca, gdy ujrzał w nich Hyunjina. Uśmiechnął się słabo na widok zachwytu, który pojawił się na twarzy Hwanga, chociaż strach i przerażenie i tak zjadały go od środka. Czarnowłosy miał na sobie błękitną koszulę ze srebrnymi wykończeniem oraz granatowy płaszcz. Wyglądał cudownie, zresztą tak, jak zawsze.
— Cześć, kochanie — westchnął cichutko, zamykając za sobą drzwi. — Wyglądasz cudownie — dodał. I nawet w takiej sytuacji Han bez problemu był w stanie dostrzec to, jak zachwycony był Hyunjin. Ten mały fakt pozwolił mu nawet się uśmiechnąć, chociaż przez chwilę poczuć się odrobinę lepiej.
— Dziękuję — odparł, uśmiechając się jeszcze raz. Wtedy jednak uderzył go fakt, że nadeszła już ta chwila i cała radość wyparowała z niego jak za dotknięciem magicznej różdżki. — Już czas, prawda? — westchnął smutno.
Hyunjin pokiwał jedynie głową, podchodząc bliżej niego. Położył dłoń na jego ramieniu, drugą układając na jego policzku.
— Będę obok cały czas, jasne? — zapewnił go, następnie składając pocałunek na jego czole. — Obiecuję.
I szczerze, Jisung naprawdę doceniał fakt, że Hyunjin nie opuścił go mimo wszystko. Świadomość, że nie był w tym wszystkim sam chociaż trochę podniosła go na duchu i sprawiła, że pokiwał nieśmiało głową. Następnie podszedł bliżej Hyunjina, na chwilę wtulając się w jego ciało. Potrzebował tej chwili bliskości, by później nie ześwirować, bo to właśnie obecność księcia Oceanum jako jedyna pozwalała mu przetrwać te ciężkie chwile.
— Chodźmy — westchnął w końcu bo chwili ciszy, następnie spoglądając pod kątem na przystojną twarz Hyunjina. — Kocham cię, Hyunnie. I dziękuję za wszystko.
W tym momencie Hwang złączył na chwilę ich usta, następnie odsuwając się z cichym mlaśnięciem.
— Ja ciebie też kocham, słoneczko — wyszeptał cichutko, uśmiechając się słabo, by chociaż odrobinę załagodzić rosnący w Jisungu strach. — I nie musisz dziękować. Jesteś dla mnie wszystkim i zrobię dla ciebie wszystko.
— Po prostu mnie nie zostawiaj, błagam — westchnął tak cichutko, że nawet nie był pewien, czy Hwang był w stanie to usłyszeć.
— Nigdy — zapewnił jednak czarnowłosy, rozwiewając wątpliwości Jisunga. Wtedy jednak odsunął się niechętnie od ciała drobniejszego chłopca, spoglądając na niego trochę smutniejszym spojrzeniem. — Musimy iść — dodał cicho, gdyż nie chciał wywierać na Hanie zbyt dużej presji. Doskonale wiedział, jak bardzo się on bał i nie chciał, by brązowowłosy odebrał to jako ponaglanie go.
Jisung jednak pokiwał jedynie głową, następnie kierując się do drzwi sypialni. Otworzył je, przepuszczając w nich Hwanga, a następnie gdy znaleźli się oboje na zewnątrz, chwycił dyskretnie jego dłoń. Wiedział, że juz za chwilę będzie musiał ją puścić, jednak póki miał okazję, chciał zapewnić sobie jeszcze trochę dotyku i bliskości czarnowłosego.
Nim zdążył się obejrzeć, dotarli do głównej części pałacu królewskiego, skąd miał zacząć się pochód. Jego drzwi otwierały się na plac, z którego widać było balkon, z którego też król zwykł przemawiać do ludu. Nawet za zamkniętymi drzwiami dało się usłyszeć gwar zebranego ludu i właśnie to sprawiło, że Jisung zdał sprawę z tego, że to naprawdę się działo. Wszystkie oczy padły na niego, na dzisiaj świecącą najjaśniej gwiazdkę, na ich nowego króla.
Koronowany miał zostać przez ojca Lyn, który swoją ranga równał się z królami wszystkich dystryktów. Sama koronacja miała mieć miejsce na tym samym wzgórzu, gdzie lekko ponad miesiąc temu świętowano Dzień Sześciu. Dzisiejszy dzień na szczęście nie był aż tak ciepły, jak wydawałoby się, że powinien byc w środku lata, co na szczęście było trafnym zdarzeniem, zważając na wiele warstw, jakie to miał ubrane na sobie. Uroczysty przemarsz miał zacząć się właśnie w tym miejscu, a skończyć już na wzgórzu, w miejscu koronacji. Na samym początku przemarszu iść miał ojciec Lyn, niosąc ze sobą koronę. Następnie jako królowa regentka szła jego matka, niosąc pozostałe insygnia królewskie. Dopiero potem szedł on, w dłoniach trzymając rodowy miecz. Za nim szła reszta elity całej Arei, w tym Hyunjin, a dopiero za nimi pozostały lud przybyły na koronację.
Kiedy drzwi pałacu w końcu się otworzyły, jego całe ciało zaczęło drżeć ze strachu, a dłonie, w których trzymał miecz, niekontrolowanie się pocić. Starał sobie powtarzać w duchu, że Hyunjin idzie tylko kilka kroków za nim, że był tuż obok niego, jednak prawda była taka, że do przodu szedł całkiem sam. Nie mógł na niego spojrzeć, nie mógł ująć jego dłoni, nie mógł poczuć jego obecności i musiał zaufać jedynie swojej wyobraźni. Wrzawa, którą słyszał już w pałacu, stała się jeszcze głośniejsza, a na jego widok tłum ogarnęła niezwykła ekscytacja.
Stawiał kroki niepewnie, starając się trzymając głowę w górze. W myślach powtarzał sobie również to, co zawsze powtarzał jego ojciec — "To nie lud rządzi tobą, tylko ty nim, więc nigdy nie pozwól sobie pokazać im, że się boisz". Król Jihyun był dobrym władcą i chociaż nie zawsze miał czas dla swojego jedynego syna, to Jisung wiedział, że starał się przygotować go do roli króla jak najlepiej potrafił. I może Jisung nadal się bał, wmawiając sobie, że nie da sobie rady i inni nadawali się na to miejsce lepiej, ale jego ojciec za życia doskonale wiedział, że nie było nikogo lepszego.
I chociaż strach nadal zjadał go od środka, to widząc przyjazną reakcję ludu nieco się rozluźnił. Uśmiech na jego twarzy powoli stawał się szerszy i szczerszy, a jego kroki pewniejsze. Lud wiwatował na jego widok, ukazując prawdziwą i szczerą radość. Może to wszystko nie było jednak tak złe? Może Hyunjin miał rację i chociaż trochę nadawał się na króla?
Kiedy minęli mury miasta, uśmiech na jego twarzy był już całkiem szczery. Słyszał, jak lud krzyczał jego imię, widział, jak ludzie kłaniali się na jego widok, następnie udając się w pochód zaraz za przemarszem. Do końca pochodu zostało już tylko kilkaset metrów, a miejsce koronacji ukazało się jego oczom. Sprawiło to, że jego serce zaczęło bić jeszcze szybciej i szczerze, teraz sam nie wiedział czy ze strachu, czy z ekscytacji.
Koronacja miała mieć miejsce na wzgórzu, które było widoczne z daleka, dając możliwość udziału w ceremonii praktycznie całemu miastu. W historii Terry zawsze podkreślane było to, jak ważną rolę dla państwa grał lud i właśnie dlatego koronacja odbywała się zawsze na jego oczach, by dać świadectwo, że król też był tylko człowiekiem, jednym z nich. Jisung był już w stanie dostrzec baldachim, pod którym ustawiona została replika tronu. Po bokach powiewały z kolei chorągwie Terry jak i Hanów, rodu Jisunga.
Nim się obejrzał, pochód dotarł na szczyt wzgórza, a do niego dotarło, że to naprawdę się działo. Już za chwilę miała się rozpocząć główna część ceremonii, w której zostanie koronowany. Od tego momentu wszystko miało się zmienić.
W końcu dotarli do tronu, na którym usiadł, uprzednio oddając miecz odpowiedniej osobie. Może i się bał, ale poszczególne etapy koronacji pamiętam doskonale i wiedział, co miało się teraz dziać. Z racji tego, że nareszcie się obrócił, zdołał ujrzeć Hyunjina, który zauważywszy to, uśmiechnął się do niego pokrzepiająco. I może było to głupie, ale naprawdę poczuł się pewniej.
Gdy w końcu wszyscy zajęli swoje miejsca, objął wzrokiem tłumy, które przyszły na koronację. Nie spodziewał się, że będzie to tak ogromna liczba, co sprawiało więc, że szok przelał się przez jego ciało. To wszystko działo się właśnie teraz.
I właśnie wtedy do jego uszu dotarł głos ojca Lyn.
— Witajcie wszyscy zebrani — rozpoczął. Wymawiał słowa głośno i doniośle, a wokoło zamarła nieprzerwana cisza. Jisung uniósł jedynie głowę, starając się przyjąć dumną i pewną siebie postawę, by nie pokazywać, jak przestraszony tak naprawdę był. — Mam zaszczyt powitać was wszystkich, obywateli Terry, Oceanum, Silvy, Glacies, Montibusu i Harenae, w tym uroczystym dniu, jakim jest koronacja księcia Jisunga. Dzień ten jest obietnicą nowych, lepszych czasów, początkiem nowej ery!
Z każdą chwilą jego serce uderzało coraz mocniej, bo doskonale wiedział, że ten moment zbliża się coraz szybciej. Starał się maskować buzujące w nim emocje kamienną miną, jednak to, ile spojrzeń spoczywało właśnie na nim, wcale nie pomagało. Czuł na sobie też wzrok Hyunjina, który jako członek rodziny królewskiej Oceanum stał nieopodal. Poza nim w zasięgu jego wzroku stała również jego matka, siostra, pozostałe rodziny królewskie, a także i Kalea.
Odetchnął głęboko, czując, jak pomimo usilnych starań jego warga drży. To działo się naprawdę, to, czego tak bardzo się bał, miało nastać właśnie teraz.
Niepewnie wstał z tronu, czując, jak jego nogi drżały. Teraz nastał moment przysięgi i dlatego też uklęknął na jedno kolano, kątem oka obserwując, jak ojciec Lyn staje tuż przed nim. Zacisnął mocno zęby, starając się uspokoić, by jego głos był choć trochę stabilny, gdy przyjdzie mu odpowiadać.
— Czy wasza królewska wysokość pragnie złożyć przysięgę, według której nigdy nie przestanie chronić narodów swoich, w chwilach dobrych i złych, w smutku i w radości? — zapytał.
I może Jisung doskonale znał słowa przysięgi, jednak teraz słuchał ich dokładnie, jakby wszystko to na nowo do niego docierało. Pokiwał też głową, starając się opanować swój głos.
— Pragnę — wyszeptał, następnie zagryzając wargę, by jakoś się opanować.
— Czy wasza wysokość ślubuje dotrzymywać przysięgi tej niestrudzenie, aż do śmierci? — zadał kolejne pytanie.
— Ślubuję — dodał już nieco pewniejszym głosem.
W tym momencie do ojca Lyn podszedł mężczyzna, któremu wcześniej sam Jisung oddał ich rodowy miecz. Broń już chwilę później znalazła się w dłoniach ojca Lyn, który ponownie stanął przed Hanem. Klinga miecza spoczęła na jego lewym ramieniu, a on uniósł dumnie głowę. To była ta chwila.
— Mianuję cię więc ojcem narodu i królem Terry — oznajmił, klingę miecza przenosząc na chwilę na jego drugie ramię. Następnie oddał go temu samemu mężczyźnie, a Jisung ujrzał, jak tym razem po jego prawej pojawia się inny człowiek, trzymając poduszkę z koroną. Ojciec Lyn ujął ją i właśnie w tym momencie Jisung spuścił wzrok. — A koronę tę wkładam na twoją głowę na znak twojej władzy — dodał, a młody Terranin poczuł, jak ciężar złotej korony spoczywa na jego głowie.
W tym momencie Jisung wstał ostrożnie, wbijając wzrok przed siebie. Do jego dłoni trafiły jeszcze podane również przez ojca Lyn berło i rodowy miecz. I dopiero wtedy mężczyzna odsunął się, ukazując wszystkim Jisunga.
— Niech żyje Jisung z rodu Hanów, pierwszy tego imienia, król Terry i sprzymierzeniec Arei! — wykrzyczał. — Chwała królowi, gloria regi!
W tym momencie wszyscy przed jego oczami, wraz z ojcem Lyn, jego rodziną czy Hyunjinem upadli na kolana, oddając mu pokłoń i powtarzając niezwykle głośnym chórem słowa ojca Lyn. I chociaż w środku Jisung nadal był przerażony, to z jakiś powodów na jego usta wpłynął uśmiech.
‣‣
Po koronacji, miejsce w pałacu miała mieć wielka uczta. Tak też się stało i w sali bankietowej rozpoczęła się impreza niemalże tak huczna, jak w Święto Sześciu. Jisung co prawda nie miał okazji pozostać chociaż na chwilę sam na sam z Hyunjinem, jednak zgodnie z jego wolą, został on posadzony tuż po jego lewej. I może nie mógł zatonąć w bezpiecznym i komfortowym uścisku Hwanga, nie mógł skraść z jego ust buziaka i opowiedzieć o wszystkim, co czuł podczas koronacji, ale dłoń czarnowłosego spoczywająca na jego udzie pod zasłoną obrusu sama w sobie dużo pomagała. Dotyk i bliskość Oceanina były czymś, co łagodziło jego strach lepiej, niż cokolwiek innego.
Ciężka korona, której używano podczas koronacji i ważnych wydarzeń została zastąpiona przez lżejszy diadem. Pozbył się również długiej, czarnej peleryny, jednak pomimo tego nadal wyglądał majestatycznie, doglądając wszystkiego z najważniejszego miejsca. Niektórzy biesiadowali przy stołach, wlewając w siebie kolejne litry alkoholu, zaś inni tańczyli na środku. On jednak siedział tylko przy stole, nagradzając wszystkich uśmiechami i przyjmując gratulacje.
Większość emocji z niego zeszła, a kilka wypitych przez niego kieliszków wina pomogło mu też się rozluźnić. Może nadal bał się tego, co nadejdzie i co zmieni w jego życiu ten dzień, ale w tej chwili chciał już chyba po prostu wrócić do komnat i schować się w ramionach Hyunjina, ucałować jego usta i wyzwolić wszystkie kumulujące się w nim od rana uczucia. Musiał jednak przesiedzieć tu jeszcze jakiś czas i jedynym, czym musiał się zadowolić, były rozmowy z czarnowłosym na niezobowiązujące tematy. Wszystko jednak zmieniło się w momencie, gdy jego siostra poprosiła Hyunjina do tańca, a ten będąc mimo wszystko nadal jej narzeczonym, musiał się zgodzić. Został wtedy sam przy stole z jego matką, która dotąd siedziała po jego prawej.
— Ojciec byłby z ciebie dumny — westchnęła. — Wyglądałeś pięknie w czasie koronacji — dodała.
— Dziękuję, matko — odparł jedynie, uśmiechając się. Nie wiedział, do czego zmierzała, ale póki rozmowa utrzymywała się w takich klimatach, musiał być miły i rozmawiać z nią wytrwale pomimo zmęczenia. Sięgnął też po kieliszek, uznając, że jeśli czekała go rozmowa z matką, przyda się pomoc.
— Teraz jeszcze tylko ślub z Kaleą i równowaga na dworze zostanie zachowana — dodała, sprawiając, że Jisung niemalże zachłysnął się pitym winem.
Jednak wtedy dotarła do niego jedną, ważna rzecz. Teraz był królem i nie musiał się buntować, by dopiąć swojego, bo decyzje te zależały od niego. I skoro korona już spoczęła na jego głowie, mógł zacząć wprowadzać ich plan w życie.
— Nie poślubię Kalei — oznajmił głosem stabilniejszym, niż by się tego spodziewać.
Dla własnego bezpieczeństwa odłożył kieliszek na stół. I chociaż sam nadal wpatrywał się w tłum przed nimi, szukając też Hyunjina, to doskonałe poczuł, jak jego matka gwałtownie na niego spogląda.
— Słucham? — odparła niemalże urażonym głosem. — Nie wykonasz woli ojca?
— Wykonam wolę swoją, czyli obecnego króla i jej nie poślubię — oznajmił stanowczym głosem i sam bym zadziwiony tym, jak pewnie brzmiał. — Nie kocham jak i nigdy pokocham, bo darzę tym uczuciem kogoś innego — dodał, w końcu na nią spoglądając.
— O czym ty mówisz, Jisung? — zapytała jeszcze, spoglądając na niego niezrozumiałym spojrzeniem.
I właśnie w tym momencie Jisung wypatrzył w tłumie Hyunjina, a na jego twarzy natychmiast pojawił się uśmiech. Wiedział, że ryzykownym było powiedzenie matce o tym, co ich łączyło i co oboje planowali, ale teraz wszystko zależało od niego i nic nie mogło go już powstrzymać.
— Przejrzyj na oczy, mamo — odpowiedział jedynie, znów na nią spoglądając. Wyraz jego twarzy nadal był pewny siebie, jednak w środku czuł strach i właśnie to przejawiały jego oczy. Jednakże wiedział, dla jego matki chorym będzie to, co czuł do Hyunjina, jednak teraz już nikt i nic nie było w stanie zmienić jego decyzji. — I dopuść prawdę do siebie, bo to jest wręcz zbyt oczywiste. Zmienię ten świat na lepsze w imię szczęścia i miłości, i nikt nie da rady mnie powstrzymać.
Mógł kochać, mógł nienawidzić. Był królem i mógł wszystko, a miłość przecież nie była grzechem.
...
[4035 słów]
hey!!
wiem, że ten rozdzial jest do dupy, ale minął tylko miesiąc a nie 8 XDD. przed nami został ostatni rozdział, który postaram się napisać jak najszybciej.
seeya!
~ altrey
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top