| Szum dawnych słów. |

Rozdział 4 ‣ Szum dawnych słów


Poranek dnia następnego nadszedł szybciej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Miasto nadal było senne, słońce ledwo muskało jedwabnej pościeli, w której to zagrzebane były nadal dwa splątane ze sobą ciała, gdy oczy Hyunjina rozchyliły się, pod wpływem wesołych ogników igrających na jego powiekach. Oczy nastolatka z dokładnością skandowały pojedyncze centymetry twarzy Jisunga, która pogrążona nadal była w głębokim śnie. Teraz ciało młodszego nie było już przyciśnięte tyłem do torsu Hwanga, lecz wręcz odwrotnie, zwrócony był w jego stronę, głowa spoczywała na umięśnionym ramieniu czarnowłosego, a ręce obejmowały go ciasno przez sen. Dla starszego był w tamtym momencie jak niewinne dziecko — nieskażony, niemal idealny. Zdawał się być pozbawiony stresu czy strachu, niepokoju, podczas gdy jego usta stykały się delikatnie, a chłodne wydechy opadały na odkryte ramię Ihryjczyka. Ciemnobrązowe włosy Jisunga zaburzały ład jego twarzy, zakrywając jego przymknięte oczy. I choć wtedy wszystko zdawało się być idealne, niezaburzone, Hyunjin miał jakieś dziwne wrażenie, że w każdym momencie może się to zmienić. Noc bowiem dobiegła już końca, a to podczas niej wszystko zdawało się prostsze — dotyk nie wywoływał pytań, wewnętrzny głos i wyrzuty sumienia wyciszały się w jego głowie. W nocy wszystko zdawało się łatwiejsze, wytłumaczalne, bez powodów racjonalne. Dlatego gdy z ust młodszego, w którego przecież tak długo się wpatrywał, uleciał cichy pomruk, jego serce zabiło mocniej jakby ze stresu, nagłego strachu. Zagryzł mocno wargę, a jego spojrzenie stało się jeszcze intensywniejsze. I mogło się zdawać, że to właśnie przez jego wzrok powieki Jisunga się rozchyliły. Dwójka ciemnobrązowych oczu zaczęła wpatrywać się w twarz Hwanga. Błyszczały one w świetle porannego słońca, nadając młodszemu jeszcze więcej uroku.

— Zostałeś — te słowa były pierwszymi, jakie następnie uciekły z ust niższego, odbijając się w głowie Hwanga. Zamrugał, skanując wyraz twarzy Jisunga. Jego usta wywinięte były w nikłym uśmiechu, oczy pokryte jeszcze senną mgłą, a mimo to wyglądał na szczęśliwego.

— A gdzie miałem iść? — zapytał, unosząc delikatnie głowę. Jego dłoń, dotąd spoczywająca na talii mniejszego, przesunęła się wzdłuż jego kręgosłupa, ostatecznie lądując na policzku Jisunga. Ruch ten wywołał u niego dziwne dreszcze. Rozniosły one ciepło po całym jego ciele, które wtulone było w to Hyunjina.

— Nie wiem — mruknął cicho, czując ciepłą dłoń starszego na swoim policzku. Jego zmysły znowu zaczynały szaleć, wysyłać mu sprzeczne ze sobą sygnały. I może nie zdawał sobie sprawy z tego, czemu tak było, ale jego policzki piekły pod wpływem subtelnego dotyku Hwanga.

Mogło się zdawać, że połączyła ich dziwna więź, gdy tak patrzyli głęboko w swoje oczy. Nie liczył się wtedy cały świat, który również budził się do życia. Ale zarazem, choć mimo wszystko była to dla nich niecodzienna sytuacja, to ich ruchy były płynne, naturalne, idące prosto z serca. Gdy Hyunjin ułożył dłoń na policzku Jisunga, zrobił to instynktownie, jakby coś w środku kazało mu to zrobić. Kochał Jisunga od wielu lat, ale wtedy nie wiedział jeszcze, w jaki sposób. Potrzebował jeszcze trochę czasu, by zrozumieć sygnały, jakie wysyłało mu serce i ciało. Wtedy ich więź mogła się zdawać jeszcze zagadką, a mimo to i tak łaknęli swojej bliskości czy dotyku. I Hyunjin nie wiedział, co tak właściwie chciał osiągnąć, gdy zaczął głaskać ciepły od rumieńców policzek Hana. Młodszy odruchowo położył dłoń na tej większej, Hwanga, splatając ze sobą ich palce. A wtedy starszy w końcu przerwał więź, która łączyła ich oczy, spoglądając na ich złączone dłonie. 

— Ale ty jesteś drobny — powiedział jakby do siebie. Odgarnął włosy z czoła młodszego księcia, znowu spoglądając w jego oczy. — I niewinny. Jak ja w ogóle mogłem cię zostawić? — westchnął, a wtedy policzki Jisunga zaszły się jeszcze głębszym różem.

Przerwał ich kontakt wzrokowy, wtulając twarz w klatkę piersiową wyższego. Czuł wewnętrzną potrzebę ukrycia wypieków, które pojawiły się na jego licach. Lecz wtedy, czując szybko bijące serce Hwanga, poczuł się jeszcze bardziej przytłoczony jego osobą. Miał dziwną potrzebę bycia blisko jego serca, czucia jego morskiej woni. I może nie było to dla niego nowe, ale znacznie mocniejsze, jakby po latach wróciło ze zdwojoną siłą.

Sen znów zaczynał morzyć go dziwną bliskością, gdy tak leżał obok czarnowłosego, tuż koło jego serca. Żaden z nich nie wiedział, do czego tak naprawdę dążyli, leżąc wtuleni w siebie. I może dowiedzieliby się tego, gdyby nie dźwięk dzwonów, który rozniósł się po całym Arhe, zwiastując nadejście dnia. Miasto zaczynało budzić się do życia, tak, jak jego mieszkańcy.

Wraz z nadejściem dnia, musieli opuścić swoje towarzystwo. I może ich rozstanie nie miało trwać długo, ale oni już zaczynali do siebie tęsknić.

Dekly Arasco był dobrym chłopcem, jednak to los powierzył mu do wykonania złe zadanie.

Semen, miejsce, w którym mieszkał od urodzenia, było małą wioską na skraju królestwa Harenae. Zgubił go właśnie ten fakt, bo choć mieszkał razem z matką przy granicy, nadal ich dom znajdował się po stronie królestwa piasku, w którym nie wiodło się zbyt dobrze.

Życie przy granicy było ciężkie, bo chociaż nie panowały tam nieludzkie temperatury, tak panowała tam bieda. Każdy musiał dbać o siebie, liczyło się przeżycie, dlatego gdy pięć lat temu do wioski wkroczyli żołnierze harenejscy, wszyscy liczyli na to, że ich życie się polepszy. A miało być już tylko gorzej.

Wraz z planem inwazji na Terrę, a następnie i całą Areę zaczęto rozsyłać przymusowe powołania do wojsk Harenae. Z każdym rokiem życie w tym kraju stawało się coraz gorsze, jednak czuć wybitnie mocno było to jedynie w wioskach na granicy, w których zaczynało brakować mężczyzn, co wiązało się z niemałym kryzysem. Po latach jednak również i dzieci zaczęły być zagrożone.

Dzień, w którym harenejscy żołnierze po raz pierwszy wkroczyli do domu Aresców, zabierając ojca Dekly'ego do wojska, chłopak dotąd uważał za najgorszy w jego  trzynastoletnim życiu. Jednak gdy niespełna miesiąc temu zawitali w nim ponownie, tym razem odbierając matce jedynego syna, zmienił zdanie. Miał zaledwie godzinę, by pożegnać się z matką i domem, gdyż po tym czasie został zabrany do pobliskiej twierdzy, w której przedstawiono mu powód jego wcielania do młodocianego wojska.

Dekly na dzień przed świętem sześciu miał przeprowadzić pierwszą próbę zamachu na pozostałych władców królestw, zatruwając drogie wina, które miały zostać podane na uczcie.

‣‣

Dni mijały powoli, a go zżerał jakiś dziwny, nieznany dotąd, wewnętrzny stres, jakby uczucie zawodu, niespełnienia. Nie rozumiał, co się z nim działo, dlaczego mimo ciągłego kontaktu z księciem Oceanum, nadal czegoś mu brakowało, wciąż potrzebował go jeszcze bliżej siebie.

Obowiązki nakazywały im udziały w nudnych bankietach czy naradach wojskowych, na których jako pełnoprawni rycerze musieli przebywać. I o ile Hyunjin ze skupieniem na twarzy uczestniczył w dyskusjach czy też dorzucał własne pomysły, z uśmiechem przyglądając się wielkiej mapie Arei, która pokrywała podłogę sali obrad, tak Jisung umierał tam z nudy. Słowa króla Oceanum czy też jego ojca lub wszelakich, różnych generałów przelatywały obok niego, jak nic nie znaczące kropelki deszczu. Jedynie, gdy do głosu dochodził jego przyjaciel, potrafił skupić się na przepływie narady i tym, o czym właśnie mówili. Hyunjin miał w sobie to coś, czego oczekiwano od książąt i króli — potrafił mówić do ludzi, a co najważniejsze, lud go słuchał. Był osobą charyzmatyczną, której uśmiech przekonywał o jego dobroci pochodzącej wprost z jego serca. 

Rano, piątego dnia od przyjazdu rodziny Hwang do stolicy Arei, przez mury Ahre przejechał jeździec, który dosiadał potężnego, plamiastego rumaka. Były to konie charakterystyczne dla ludów Silvy, toteż po mieście szybko rozniosła się wiadomość o tym, że rodzina króla De Lessy była już blisko. Tak też w istocie rzeczy było — przedzierali się oni wówczas przez gęste lasy, które porastały granicę ich kraju z Terrą. Do stolicy pozostawał jeszcze ponad jeden dzień drogi, a postój i nocleg, jaki odbyli u skraju Terry oznaczał, że mogli znaleźć się w stolicy w przeciągu dwóch lub jednego dnia. 

Jisung czuł się w jakiś dziwny sposób samotny — choć i drugą noc spędził w jednym łóżku ze swoim przyjacielem z dziecięcych lat, pod osłoną nocy tuląc swoje stęsknione po tylu latach ciała, tak później nie mieli już jak być na tyle blisko siebie, na ile potrzebowali. Bankiety, narady, przemarsze przez miasto — podczas wszystkich tych wydarzeń byli blisko, bo w końcu obaj musieli reprezentować swoje kraje, jednak nie było to to, czego potrzebowali. W tym właśnie leżał problem — musieli grać, być książętami, nie przyjaciółmi, nie sobą. I Jisung czuł to nad wyraz mocno, całymi dniami nie mogąc przytulić Hwanga, zaznać jego bliskości, dotyku, uścisku, czegokolwiek. Dopiero, gdy mrok zaczynał ogarniać królestwo wiecznie zielonej trawy i przyjemnie chłodnej bryzy, mogli znów być sobą — przyjaciółmi, bratnimi duszami, których łączyła relacja niezwykła, niespotykana. Jednak, gdy z każdym dniem reprezentanci pozostałych królestw zaczęli napływać do stolicy, również ich nocne spotkania stały się niemożliwe, ponieważ król nakazał rozstawić straże w całym pałacu. A w końcu dla prostego ludu dwaj przyjaciele spotykający się pod osłoną nocy nie byli rzeczą naturalną, prawda?

Nie wiedział, co tak naprawdę się z nim działo, ale gdzieś w środku czuł, że pragnął czegoś innego. Nie chciał być blisko księcia Hyunjina, który na naradach dzielnie podsuwał pomysły królom. Nie chciał przytulać i tęsknić za następcą tronu Oceanum, który każdego dnia nagradzał swoim pięknym uśmiechem urodziwe mieszczanki. Nie chciał usypiać u boku świetnego szermierza, który potrafił pokonać nawet najlepszych rycerzy z wieloletnim stażem. To wszystko pragnął robić z Hyunjinem, jego przyjacielem, nie kimś, kim musiał być przy innych. Pragnął jego strony, która była zarezerwowana tylko dla niego. Najgorsze jednak było to, że nie wiedział, dlaczego tego pragnął.

Właśnie te myśli krążyły po jego głowie przez te pięć dni. Siedziały w niej gdy Hwang był względnie blisko i gdy znajdował się dalej, nie przy nim. Nie opuszczały jej przez wszystkie obiady, turniej walki, na którym siedział obok Hyunjina, przyciskając z braku miejsca udo to tego wyższego, nie wspominając już o samotnych nocach, których w połowie nie przesypiał, gdzieś w głębi pragnąc, by czarnowłosy znów zawitał do drzwi jego pokoju i poprosił go o nocowanie tu. Zapomniał o tym dopiero, gdy za dnia udało im się wyjechać na krótką przejażdżkę konną na wzgórzach Ahre. Wtedy w końcu zostali sami, a jedyne co docierało do jego uszu, to anielski śmiech Hwanga, który nareszcie zagłuszył te nieznośne głosy.

Ale one i tak wróciły,  gdy noc już na dobre zapadła na ziemiach Terry, a on znowu leżał bezczynnie na łóżku, nie potrafiąc udać się do krainy spoczynku. Słońce zdawało się już z powrotem majaczyć na brzegach horyzontu, zwiastując nowy dzień, a on leżał, rozmyślając nad tym, co się z nim działo. Bo w końcu pragnął dowiedzieć się tego bardziej, niż w tamtym momencie czegokolwiek innego.

Wpatrywał się tępo w sufit, zaciskając zęby na dolnej wardze i mnąc w dłoniach brzeg jedwabnej kołdry. Ból przeszywał jego głowę, jeszcze bardziej potęgując niemoc zaśnięcia. Chciał w jednym momencie krzyczeć, płakać, ale przede wszystkim spać, pozbyć się Hyunjina z głowy. Następnego dnia prawdopodobnie w stolicy znaleźć się mieli De Lessi, co wiązało się z kolejną, długą kolacją.

Co oznaczać miało szybsze bicie serca? To uczucie niespełnienia? Wrażenie, że kogoś brakuje przy jego sercu, że choć Hyunjin jest blisko, to i tak zdaje się być od niego za daleko? Dlaczego jedyne, co tkwiło w jego głowie było osobą Hwanga? Czemu tak bardzo potrzebował go przy sobie?

Musiał jakoś oczyścić swój umysł, by zasnąć choć na chwilę, bo wiedział, że nie brakowało dużo czasu do tego, aż słońce ponownie wzejdzie nad Ahre. Przeszywający ból pulsował w jego głowie, a w tym stanie nie dałby rady przeżyć kolejnego dnia, dlatego też odchylił brzeg kołdry, a już po chwili jego stopy spotkały się z zimną powierzchnią posadzki. Przeszedł go nieprzyjemny dreszcz, jednak zignorował go, wciągając na swoje gołe nogi skórzane spodnie, które miał na sobie praktycznie rzecz mówiąc poprzedniego dnia. Pozostał w cienkiej koszuli nocnej, jedynie wkładając buty i zarzucając na swoje ramiona jeden z ciepłych koców, które leżały na jego łożu. Opatulił się nim ciasno, starając się nie przymykać oczu, bo choć nie potrafił zasnąć, czuł się dziwnie senny.

Po chwili znalazł się na balkonie, a zimno uderzyło w jego ciało. Zastanawiał się chwilę nad powrotem do pokoju i ubraniem dodatkowej warstwy odzienia, jednak ostatecznie zrezygnował, wtulając swoje ciało w koc, który zaczął bezczynnie zwisać z jego ciała. On z kolei usiadł na kamiennej barierce, przerzucając nogi na drugą stronę. Jego pokój znajdował się wiele metrów nad ziemią, na najwyższym piętrze pałacu, który przecież położony był na szczycie wzgórza, jednak robił to z Hyunjinem zbyt wiele razy, by bać się tej wysokości. Dlatego też zawiązawszy koc pod swoją szyją, stanął na palcach na cienkim pasku podłoża po drugiej stronie barierki, a następnie przeszedł wzdłuż niej aż do ściany pałacu. Ugiął kolano, szukając stopą półki, na którą zawsze się opuszczali, a gdy ją znalazł, ściskając mocno barierę, skoczył.

Jednak już po chwili z powrotem pod jego stopami znalazł się grunt, fragment jednej z wielu płaskorzeźb. Od wieków nie schodził tędy, a mimo to i tak doskonale pamiętał trasę, którą w dzieciństwie pokonywał z Hyunjinem, ba teraz strach nie buzował w nim, gdy po odwróceniu się, zobaczył, ile dzieli go od konaru starego dębu — a prawdą było, że drzewo urosło jeszcze bardziej, teraz niemalże stykając się z ścianą pałacu. Dlatego też czując przypływ adrenaliny, odepchnął się od ściany i skoczył na potężną gałąź. Szybko, by tylko nie stracić równowagi, podbiegł do pnia, a wtedy poczuł, że teraz już pójdzie szybko. I rzeczywiście, po omacku znalazł wbite w drzewo wiele lat temu stopnie, po których zszedł.

Jego spacer nie trwał długo, bowiem bramą zachodnią przedostał się na plażę, która o tej godzinie świeciła każdym możliwym kolorem. Kolor złotego za dnia piasku załamywał się przez brak wystarczającej ilości światła. Morze jak zwykle migotało srebrem, które przez nikłe światło słońca, które powoli wyłaniało się zza wód oceanu, zaczynało tańczyć kolorami nieba. Wysoko nad morzem królował siwy księżyc, ogarnięty jeszcze mrokiem nocy, ale na horyzoncie majaczył już blask słońca. Niebo było niczym płótno, na które malarz wylał wszystkie swoje farby — od ciemnego granatu, który opatulał księżyc, aż po róże, błękity, a nawet i pomarańcz, które niczym jak szlachta urozmaicały towarzystwo słońca. Wschodzące słońce zaślepiało jednak blask gwiazd, które jak stróże strzegły murów Ahre. Widok ten stanowczo zapierał dech w piersiach i Jisung poczuł to, choć na chwilę zapominając o Hyunjinie.

Nagle buty znalazły się w jego dłoni, a on szedł przed siebie, podziwiając wschód słońca. Piasek ugniatał się pod jego stopami, drażniąc go charakterystycznym dźwiękiem. Cały czas po jego lewej znajdowały się potężne mury Ahre, on zaś szedł wzdłuż linii morza, lekko mocząc w nim swoją skórę. Chłodny, nocny wiatr sprawiał, że jeszcze mocniej owijał koc wokół swojego ciała. Jednak musiał przyznać, że właśnie tego potrzebował — samotnego spaceru, któremu towarzyszył jedynie szum morza, które opowiadało niezliczone i zapomniane historie.

W końcu jednak dostrzegł pod murem znajomy kamień, pod którym jako dzieci często zostawiali swoje rzeczy. Coś pchnęło go to tego, by podejść tam, usiąść i pozwolić sobie na dalsze zatracanie się w myślach. I właśnie to zrobił, wspinając się wzwyż wydmy, i zasiadając tuż koło kamienia z plecami opartymi o mury obronne, gdy dotarł do niego fakt, że kawałek dalej leżały czujesz poskładane w idealną kostkę ubrania.

I właśnie wtedy przeszedł go dziwny dreszcz, i o ile zdążył choć na chwilę zapomnieć o trapiących go myślach, tak w tamtym momencie wróciły one natychmiastowo. Bo kto inny mógł pływać w morzu koło czwartej nad ranem w miejscu, w którym robili to oni? Kto inny uciekłby na plażę?

Nie potrzebował go zobaczyć, by wiedzieć, że tu był. To było po prostu dla niego oczywiste, a gdy tylko uniósł wzrok na morze, jedynie utwierdził się w swoim przekonaniu, natrafiając na wysmukłą sylwetkę Hwanga, który akurat wynurzył się z wody. A wtedy jego serce z niewytłumaczalnego powodu stanęło, a koc jakby zaczął ciążyć.

Idealna sylwetka Hyunjina skąpana była w złoto-różowych promieniach wschodzącego słońca. Był jak cień na tle jaśniejącego słońca i Jisung skłamałby mówiąc, że jego serce nie przyspieszyło. Nie wiedział nawet czemu, bo w końcu Hwang był jego przyjacielem, a mimo to widok go wychodzącego z zapewne chłodnego morza, spowalniał jego oddech i powodował dziwne uderzenia gorąca.

Oczywistym zdawało się być, że i Hyunjin zauważył Jisunga, lecz mimo wszystko gdy starszy zaczął iść w kierunku mniejszego chłopca, zaczął on się czuć dziwnie i znów nie wiedział dlaczego. Wszystkie myśli, które dręczyły go przez tę parę minionych dni wróciły jeszcze mocniej, gdy z przerażeniem wymalowanym na twarzy i mocno zaróżowionymi licami przeglądał się zmierzającemu w jego kierunku przyjacielowi, którego z każdym krokiem zaczynał widzieć coraz lepiej. Jego twarz zdobił ten sam szczery uśmiech, mokre włosy lśniły w blasku różowych promieni słonecznych, a krótkie spodenki, które okalały jego umięśnione uda, kleiły się do skóry. Fakt, że jego pierś byłą naga jeszcze bardziej potęgował jego dziwne zmieszanie. I choć nie chciał, mimowolnie zakrył zaróżowione policzki satynowym kocem, który zabrał ze sobą.

— Jisung? — te słowa dotarły do niego w momencie, gdy wyższy z książąt stanął naprzeciw niego. Nieśmiało uniósł wzrok, po kolei skanując wszystkie szczegóły sylwetki Hwanga — od jego muskularnych ud, przez umięśniony tors, aż po przystojną twarz i mokre włosy. Uśmiech starszego wydawał się być tak promiennym, że Jisung nie wyczuwał od niego żadnego zakłopotania czy wstydu, które w przeciwieństwie, jego pochłaniały całkowicie. — Co ty tu robisz?

— To samo pytanie mógłbym zadać tobie — odparł cicho. — A tak serio, to musiałem pomyśleć. Ot, nic więcej.

— Kto przychodzi o tej godzinie na plażę pomyśleć? — zaśmiał się, po chwili zasiadając obok Hana, któremu na ten gest serce zaczęło bić jeszcze szybciej. Mokre ramię Hwanga zaczęło ocierać się o jego koc, a on zagryzł wargę, nie wiedząc co odpowiedzieć.

— Kto przychodzi pływać o tej godzinie? Przecież ta woda musi być lodowata! — rzucił, spuszczając wzrok na piasek, który w tamtym momencie wydawał się nazbyt interesujący. A może po prostu nie potrafił utrzymać wzroku na twarzy Ihryjczyka?

— Przychodzę o tej godzinie, bo tylko wtedy nikt nie uczepi się tego, że książę śmiał kąpać się morzu. Bo przecież to niedorzeczne! — pisnął, udając znacznie wyższy głos. — Widzisz, oboje przyszliśmy tu w jakimś celu, a znowu wylądowaliśmy razem. Jak w dzieciństwie, zawsze razem.

Ciało starszego zadrżało pod wpływałem zimnego wiatru, było w końcu niemal nagie i mokre. Jisung jednak doskonale to poczuł, a coś w środku kazało mu zaoferować swoje okrycie.

— Teraz żałuję, że nie wziąłem ręcznika — westchnął, a wzrok młodszego uciekł w kierunku jego twarzy. Wielka gula tkwiła w jego gardle.

— Chodź, przykryję cię — wydusił w końcu, a czarnowłosy zamrugał ze zdziwienia. Słowa Jisunga były tak szybko wypowiedziane, a w dodatku tak ciche, że po prostu nie dotarł do niego ich sens. — No chodź, widzę, że ci zimno — dodał nieco pewniej, ściągając z siebie koc i gestem dłoni pokazując, by starszy przysunął się bliżej. 

Ich uda zaczęły się stykać, a młodszy zarzucił jeden brzeg koca na ramię, mimowolnie wtulając się w mokre ciało wyższego. Ostatnie krople wody zaczęły moczyć jego koszulę, wywołując dreszcze i u niego, a bliskość i mocny zapach starszego, zaczęły wprowadzać go w dziwny stan odurzenia. Hyunjin chcąc, by oboje zmieścili się pod wcale nie tak dużym kocem, ułożył dłoń na szczupłej talii młodszego, przeciągając go jeszcze bliżej. A wtedy ich spojrzenia się spotkały, a Hwang mógłby przyrzec, że zobaczył w oczach mniejszego cały swój świat.

Bo tak naprawdę było, bo Jisung był dla niego wszystkim. Gdy jego hebanowe tęczówki migotały w złotym świetle słońca,  będącym niczym centrum wszechświata, jakby odbijały się w nich wszystkie gwiazdy świata, wszystkie drogocenne kamiennie, blaski wszystkich ostrzy mieczy. Patrząc na jego wielkie i tak cudowne oczy, uroczy nosek czy lśniące usta nachodziły go dziwne, dotąd nieznane myśli. I działał pod wpływem impulsu, mówiąc to, co po chwili przeszło przez jego usta.

— Jesteś piękny — szepnął, patrząc wgłąb jego oczu. Również jego serce dudniło w zastraszającym tempie, a myśli szalały.

Również i następny jego ruch był impulsywny, jakby to nie on nakazał sobie to zrobić. Jego usta zetknęły się z czołem młodszego, a ciche muśnięcie rozniosło się po plaży, mieszając się z szumem fal. Serce mniejszego podskoczyło do gardła, a jego oczy się przymknęły. To uczucie było tak nowe, a zarazem tak przyjemne. 

I może nie zdawali sobie w tamtym momencie sprawy z tego, że to nie były przyjacielskie zachowania, a ich intencje były wytłumaczalne, bo choć wtedy prawda ukrywała się jeszcze w ich sercach, tak lgnęła na zewnątrz. Nie byli już dziećmi, a ich relacja zmieniała się, wkraczając na inny poziom.

‣‣

— Jinnie, jak to jest mieszkać w Ihre? — głos chłopca rozniósł się po plaży, gdy jako jedenastolatkowie po raz pierwszy wymknęli się w nocy z pałacu. Morze szumiało przed nimi, zagłuszając ich głosy, a w oddali słońce zaczynało wschodzić nad Ahre. Głowa księcia Oceanum, którego oczy były przymknięte, spoczywała na ramieniu młodszego z nich. Jisung wpatrywał się w morze, które rozciągało się przed nimi.

— Codziennie śmierdzi rybami, a statki nie są niczym nadzwyczajnym. Ale Ihre jest piękne, wyjątkowe. Słońce wschodzi tam jako pierwsze, a poranna rosa ogarnia wszystkie rośliny. Potężne dzwony budzą miasto do życia, a każdy z rana idzie na wielki targ, gdzie w towarzystwie rozmów robią zakupy. Życie tam nie różni się jakoś bardzo, od tego tu, ale mimo wszystko jest w nim coś innego. A wszystko to jest zwieńczone widokiem na ten bezkresny ocean, który z lądem spotyka się dopiero tu — odparł, unosząc głowę z ramienia przyjaciela i sięgając pamięcią do jego rodzinnego miasta. Spojrzał na twarz Hana, który następnie ułożył głowę na ramieniu starszego. Hwang przeczesał dłonią ciemnobrązowe włosy Terranina, wbijając wzrok w ocean, za którym krył się jego kraj.

Zza horyzontu dostrzec można było dopiero pierwsze promyki słońca, które już teraz nadawały kresu nieba niesamowitych, różnorodnych kolorów. Złoto słońca mieszało się z granatem nocnego nieba, sprawiając, że puchate chmury, które zdawały się pływać po niebie, świeciły się różem, pomarańczem, fioletem czy błękitem. Piasek, który gniótł się po ich nogami, był lekko wilgotny, przez chłodnawy wiatr, który cały czas nadlatywał od strony oceanu. Jisung zdawał sobie sprawę, że gdzieś tam daleko, za błyszczącym srebrem oceanem, znajdowało się owe miasto, o którym opowiadał mu Hyunjin. Dopiero wtedy zaczynało do niego docierać to, jak daleko od domu, rodziny czy przyjaciół był Hwang i jak bardzo musiało go to boleć. Ale wtedy w końcu nie wiedział jeszcze, że czarnowłosy pokocha go tak mocno, jakby znali się całe życie, a nie dopiero zaledwie od roku.

— Chciałbym kiedyś zobaczyć Ihre — westchnął. — Całe życie tkwię w tym nudnym mieście.

— Zabiorę cię tam, gdy będziemy dorośli — odparł szybko starszy, spoglądając na niższego, który uniósł głowę z jego ramienia. 

— Obiecujesz? — zapytał , a gdy Hwang wyciągnął w jego stronę swoją dłoń, uśmiechnął się.

— Obiecuję — zapewnił, a choć ich splecione małe palce wydawały się być jedynie dziecięcą obietnic, dla nich były jak najważniejsza przysięga czy przymierze.

‣‣

Po chwili jednak Jisung zdał sobie sprawę z tego, w jakiej sytuacji się obecnie znaleźli, co sprawiło, że dziwny dreszcz wstrząsnął jego ciałem. Odskoczył mimowolnie przypadkiem od ciała Hwanga, którego usta nadal spoczywały na jego czole, prawie że spadając z zaspy, na której siedzieli. W asekuracji złapał ramię starszego, a gdy ten, zamiast powstrzymać jego upadek, również się zachwiał, obaj stoczyli się z wydmy. Ich upadek spowodował głośny pisk młodszego, ale również i śmiech Hyunjina. I gdy w końcu stoczyli się na dół, lądując niemal nad samym brzegiem morza, śmiech uciekający z ich ust zdawał się na dobre zadomowić na opustoszałej plaży. Znowu stykali się ramionami, tym razem jednak leżąc na piasku.

— Zachowujemy się, jakbyśmy mieli dziesięć lat — zauważył młodszy, spoglądając na niebo, które mieniło się mnóstwem kolorów. — A tymczasem jesteśmy już prawie dorośli.

Hyunjin nie zastanawiał się długo nad odpowiedzią, ona po prostu wydała mu się tak prosta i oczywista.

— Dla mnie zawsze będziesz moim małym Jisungiem, którego muszę chronić — wyszeptał, unosząc się na łokciu i znowu spoglądając w rozmarzone oczy młodszego. 

— Nie żartuj, Jinnie, nie jestem już tym małym chłopcem, którego poznałeś parę lat temu — westchnął. Nie potrafił odwrócić wzroku od oczy Hyunjina, jakkolwiek bardzo jego spojrzenie piekło, sprawiając, że jego policzki znów stawały się czerwone, co w świetle wschodzącego słońca było widać coraz lepiej.

— Wiem, ale to nie zmienia tego, że kocham cię i nigdy nie pozwolę cię skrzywdzić. Przy mnie nic ci się nie stanie, Sungie.

Jego słowa płynęły prosto z serca i gdzieś w środku obiecał sobie, że dotrzyma tej obietnicy. Nie zdawał sobie tylko sprawy z tego, jak szybko te słowa miały zostać zweryfikowane.

.........................

[4034 słowa]

Za błędy gdzieś po drugim tysiącu przepraszam, ale nie chciało mi się już sprawdzać. Podobało się?

Pytanko do was: jak myślicie, który z nich pierwszy przekona się o swoich uczucia?

Love, Altrey

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top