| Strzała łucznika też rani. |

Rozdział 9 ‣ Strzała łucznika też rani ‣

Tej nocy Hyunjin nie spał długo.

Jego powieki zostały już dawno rozchylone, gdy płomienne słońce znowu wzniosło się nad horyzont. Złote promyki zaczęły łaskotać kamień, którym wyłożona była sypialnia młodszego z nich, docierając również do twarzy Hwanga, która od wielu godzin skierowana była w stronę drobnego ciała jego przyjaciela. Z dokładnością skanował wzrokiem każdy szczegół jego spokojnej, pogrążonej we śnie twarzyczki — jego zmarszczony w uroczy sposób nosek, ciemne rzęsy opadające delikatnie na jego policzki, bladą skórę, popękane, a jednak tak kuszące usta, brązowe włosy opadające wprost na jego czoło i te zaróżowione lekko policzki. Z każdą chwilą upewniał się w twierdzeniu, że nie widział nigdy wcześniej tak niewinnej, idealnej osoby.

Nie do końca wierzył w to, co wydarzyło się pod osłoną nocy. Wszystkie te wydarzenia — poruszającą rozmowę, upragniony pocałunek i dosłownie pękające od emocji serce — pamiętał to jakby za mgłą, jakby nie będąc pewnym, czy to się wydarzyło, czy to nie serce go okłamywało. W końcu kochał Jisunga tak cholernie mocno, że był w stanie poświęcić dla niego wszystko. Ale przecież skąd miał wiedzieć, że to właśnie tego pragnęło jego serce? Albo co gorsza, czy aby na pewno chciał tego jego drobny przyjaciel?

Bo chociaż gdzieś w środku czuł, że to właśnie tego pragnął, że to Jisung był rozwiązaniem bólu jego serca, to z jakiegoś powodu nie potrafił dopuścić do siebie tej myśli. Bał się tak cholernie, że był jedyną osobą, która tak myślała. Był po prostu przerażony tym, że Jisung mógł go jeszcze bardziej zranić, po prostu nie odwzajemniając jego uczuć.

Ale z drugiej strony przez czas wracał pamięcią do tej jednej chwili, nadal wpatrując się w śpiącą twarz młodszego. Widział w głowie zapłakaną twarz Terranina, słyszał jego słowa — długi monolog o gwiazdach, ale i czuł jego usta, tak blisko tych swoich. Pamiętał jego wszechobecny dotyk coś czego pragnął — bliskość Hana. I to właśnie sprawiało, że zaczynał wierzyć w to, co się stało, w to, co podpowiadało mu jego serce — że był zakochany na zabój, bez odwrotu.

Jego głowę przelewały tornada myśli — tych dobrych i tych złych. Przeskakiwał z jednej na drugą, dokładnie skanując w pamięci to, co wydarzyło się w nocy i jakie mogły być tego konsekwencje. Zaczęło do niego docierać to, że mimo tego, że robił coś w odczuciu ogółu nielegalnego, to i tak tego pragnął z całego serca. Zrozumiał, że nie potrafił wyprzeć się uczuć, którymi darzył Jisunga — na to było już za późno.

Odczuwał dziwny spokój ducha, gdy tak po prostu leżał, wpatrując się w twarz młodszego. Jednak ta chwila musiała się kiedyś skończyć. Tak się też stało, kiedy brązowowłosy rozchylił delikatnie powieki, które od godzin napastowane były przez uciążliwe spojrzenie czarnowłosego. I wbrew dziwnym uprzedzeniom Hwanga, na twarz niższego księcia wcale nie wstąpiła odraza, a ten sam, szczery uśmiech.

A dzięki temu i on nie potrafił przestać się uśmiechać, jedynie wpatrując się w jaśniejącą twarz młodszego. Nie chciał tego przerwać, bo było to wszystko, czego potrzebował — zwykła bliskość Jisunga.

— Cześć — ciche słowa uleciały w końcu z ust niższego z nich, sprawiając, że uśmiech Hwanga jeszcze bardziej się rozszerzył. Uniósł się on na łokciu, pobieżnie przeczesując dłonią swe czarne kosmyki, które niesfornie opadały mu na czoło.

— Cześć — odparł, nerwowo zaciskając wargi. Jednak mimo tego nadal szczerze się uśmiechał, bo do tego wystarczało mu szczęście, które gościło na twarzy brązowowłosego.

I znów zapadła cisza, o dziwo całkiem przyjemna. Bo w końcu ona też była istnym językiem, który rozumiały tylko sobie bliskie osoby. Czasem nie potrzeba słów — wystarczy znać potrzeby swojego serca.

Ale Jisunga wraz z przebudzeniem się naszła podobna myśl, co wcześniej Hyunjina — czy aby na pewno to wszystko, co działo się w nocy, co było spełnieniem jego skrytych pragnień, było prawdą? Czy on naprawdę wyznał Hyunjinowi to, co od jakiegoś czasu leżało mu na sercu?

Musiał o to spytać, chociaż nie wiedział jak, musiał upewnić się, że nie wariuje z tego potwornego uczucia zauroczenia. W końcu Hyunjin był tuż obok niego, ale jednak to wszystko mogło być jedynie wymysłem jego nadzwyczaj bujnej wyobraźni.

— Hyunnie... — mruknął w końcu cicho, przerywając ich kontakt wzrokowy i chowając twarz w okrytej bielutką pościelą poduszce. Na samą myśl o tym, co działo się w nocy, jego policzki zaszły się dorodnym różem, a jego zmysły jakby na złość starały sobie przypomnieć każdy szczegół tamtej sytuacji. — Czy to, co stało się w nocy...

W tym momencie głos mu się załamał. Nie wiedział, o co zapytać, jak sformułować to pytanie, jakby bojąc się, że coś powie nie tak. Obrócił swoją twarz z powrotem w kierunku starszego, znów nawiązując z nim kontakt wzroku. Gdzieś w środku liczył na to, że Hwang odczyta z jego oczu to wszystko, co czuł w środku.

I istotnie odczytał, bo po chwili uniósł się na łokciu. Pochylił się nad twarzą młodszego chłopaka, składając na jego ustach delikatny, niemal niewyczuwalny pocałunek. I znowu świat na chwilę jakby się zatrzymał, gdy ich wargi się zetknęły, jakby właśnie do tego były przeznaczone.

Jakby bojąc się, że każdy, nawet najmniejszy ruch może skrzywdzić jego skarb, Hyunjin uniósł lewą dłoń i umiejscowił ją na ciepłym od dorodnego rumieńca policzku mniejszego. Delikatnie pogłaskał jego skórę, raz poruszając ustami. Nadal nie był pewny tego, co robił — nie wiedział, czy właśnie tego pragnął Jisung, ale czuł, że musi to zrobić. Chciał być blisko niego, do końca i na zawsze.

Gdy się odsunął, na usta młodszego wstąpił uśmiech. W tamtym momencie przekonał się, że jego serce nie kłamało — naprawdę nie tylko on kochał Hyunjina całym sobą, ale też Ihryjczyk kochał go. W jednym momencie chciał płakać ze szczęścia, które go spotkało i równocześnie skakać z radości. Mógł tak zostać do końca — nie potrzebował już niczego więcej, bo w końcu miał swoje uosobienie miłości tuż obok.

Ponownie położył głowę na poduszce, nadal patrząc w czarne oczy niższego. Również się uśmiechnął, widząc uczucia, które wstąpiły na twarz Hana. On też nie potrzebował już wiele więcej do szczęścia — teraz chciał już tylko zostać tak na zawsze. Skinął głową, zagryzając lekko dolną wargę, która nadal smakowała jak usta Jisunga. Pogłaskał kciukiem jego skórę, nie potrafiąc oderwać wzroku od piękna, które towarzyszyło Terraninowi.

— Tak, Sungie, to była prawda — wyszeptał. — To wszystko było prawdą od początku.

Jisung uśmiechnął się jeszcze szerzej, odwracając na chwilę głowę. Jego policzki były rumiane niczym kwiaty rosnące na łąkach otaczających Ahre. Słowa Hyunjina sprawiły, że kolejny dreszcz przeszedł wzdłuż jego kręgosłupa, kończąc się w końcówkach palców jego stóp.

Tym razem to on przysunął się do wyższego, znowu przyciskając wargi do ust starszego. Teraz było mu mało, jakby od tego zależało wszystko. Ale w końcu tak kończył każdy człowiek — gdy zaznało się szczęścia, nikt nie chciał cofać się do smutku i bólu, pragnął jedynie jeszcze więcej radości, miłości. 

Przysunął się jeszcze bliżej, wplątując swoje drobne dłonie w czarne włosy Hwanga. Przycisnął swoje wargi do tych Hyunjina, zaciskając mocno powieki. Poruszał delikatnie ustami, nadal nie otwierając oczu. A gdy poczuł, jak starszy oddaje pocałunek, jego serce ponownie przyspieszyło, niemalże wyskakując z tej biednej piersi.

Jego serce zdawało się uderzać szybciej niż kiedykolwiek — szybciej, niż gdy pierwszy raz udało mu się rozpędzić Raziela aż do cwału, szybciej, niż gdy cały kołczan strzał wylądował po kolei w środku tarczy, niż gdy został mianowany na rycerza, niż gdy pierwszy raz opuścił Terrę podczas podróży do Montibusu. Czegoś takiego po prostu nigdy nie przeżył.

Dłoń Hyunjina powoli przemieściła się na jego wąską talię, przyciągając jego ciało jeszcze bliżej siebie. Hwang podciągnął się na łóżku wzwyż i nie przerywając pocałunku wciągnął Jisunga na swoje kolana, samemu podnosząc się do siadu. Nogi młodszego wylądowały po obu stronach jego bioder, a zaś jego ręce związały się za jego karkiem. Pierś starszego była naga, bowiem przed snem zrzucił z siebie drogocenną koszulę z narodowego stroju. Teraz jednak to wydawało się nie przeszkadzać, a wręcz odwrotnie sprawiało, że Jisung przylgnął do niego całym ciałem, chcąc być bliżej — bo w końcu był do tego uprawiony. 

Ich pocałunek nie był ani trochę namiętny — wyrażał raczej wszystkie ich uczucia, które nadal się w nich kumulowały. Delikatne muśnięcia, czuły dotyk — właśnie tym przepełnione było to zbliżenie, którego nadal oboje pragnęli. Może Jisung siedział obecnie na kolanach wpół nagiego Hyunijna, może jego talia była okupowana przez dłonie czarnowłosego, może całował właśnie swojego przyjaciela, zatracając się w jego zapachu i szarpiąc delikatnie za końcówki jego włosów, ale nie czuł w tym żadnego pociągu — po prostu chciał być blisko Hyunjina i to się w nim nie zmieniło.

Jedna z dłoni czarnowłosego wtargnęła pod koszulę nocną Terranina. Jego zimne opuszki palców zetknęły się z rozgrzaną skórą młodszego, sprawiając, że przeszedł go kolejny, jeszcze mocniejszy dreszcz. Hyunjin działał niego jak nikt inny, mocniej niż jakikolwiek alkohol, który spoczywał w królewskich spiżarniach.

Jednak gdy zabrakło mu tchu w piersi, odsunął się nieco i nadal nie otwierając oczu, oparł swoje czoło o to Hwanga. I trwał tak, przysięgając sobie w duchu, że nie potrzebował już nic więcej. W końcu jednak przeniósł swoją głowę na ramię wyższego, wtulając nos w jego szyję. Mocny zapach piany morskiej dotarł do jego nozdrzy, nieco łagodząc szybkie bicie jego serca. To było paradoksalne, w jak dwojaki sposób działał na niego Hyunjin — w jednym momencie potrafił powodować przyjemne ciarki przechodzące wzdłuż jego kręgosłupa, a w drugim umiał ukoić wszystkie jego nerwy.

Dłonie Hyunjin z powrotem znalazły się na nocnej koszuli młodszego, owijając się ciasno wokół jego talii. Ułożył głowę na jego ramieniu, przyciągając jego ciało bliżej siebie. I gdy oczy Jisunga znów się przymknęły, książę zapragnął zostać tak już do końca — w ramionach Hyunjina, z dala od zgiełku miasta i królewskich problemów. Czarnowłosy trącił nosem jego szyję, sprawiając, że na jego usta wpłynął uśmiech.

I choć wcale nie miał ochoty przerywać tej wyczekiwanej chwili, to w głębi duszy czuł, że i tak już na za dużo sobie pozwolili. Uniósł głowę znad ramienia czarnowłosego, wplatając palce w jego miękkie i lekko falowane włosy oraz spoglądając w jego oczy.

— Musimy wstawać — rzucił niechętnie, ciągnąc za końcowi włosów Ihryjczyka.

Hyunjin wydał z siebie cichy pomruk, układając swoją głowę na klatce piersiowej brązowowłosego chłopaka. Zatopił nos w koszuli nocnej Terrenina, mocno zaciągając się jego delikatną wonią. Wywołało to cichy śmiech, który uleciał z ust młodszego.

— Nie chcę — westchnął, dłońmi delikatnie głaszcząc talię mniejszego.

Jisung choć naprawdę niechętnie, ale zszedł z kolan, zsuwając się również z łóżka. Wyciągnął w górę ręce, rozciągając się po paru godzinach snu. Jego śnieżnobiała koszula poleciała w górę, odsłaniając delikatnie jego brzuch, a wraz z nią powędrował czujny wzrok Hwanga. Obserwował go czujnie, zaciskając wargi i skanując wzrokiem jego drobne ciało — szczupłe nogi, wąskie biodra i talię, okrytą koszulą pierś i w końcu uśmiechniętą twarz.

— Chodźmy na plac treningowy — rzucił nagle, przerywając ciszę. Jisung obrócił się w jego kierunku, unosząc w górę obie brwi. Ułożył dłonie na biodrach, spoglądając na leżącego nadal na łóżku Hyunjina.

— Przed chwilą nie chciałeś się ruszać — zaśmiał się, z powrotem odwracając się w kierunku szafy.  Wzrok Hyunjina nadal spoczywał na jego sylwetce, gdy tak po prostu odnalazł jedną z koszul. I chociaż zaśmiał się ze słów Hwanga, odnalazł również skórzany pancerz. — W sumie to dobry pomysł.

Hyunjin nadal obserwował, jak młodszy chłopak się ubiera i mimo tego, co zaproponował, wciąż siedział na jego łóżku. I dopiero gdy Han stanął przed nim w pełni ubrany, uniósł niechętnie głowę, wstając z łóżka. Zarzucił na swoje ramiona niebieską koszulę, którą miał na sobie poprzedniego dnia, następnie biorąc w ręce również płaszcz, a w tym czasie jego rówieśnik zarzucił na plecy kołczan, do pasa przypinając swój niewielki miecz i w dłonie biorąc swój kochany łuk.

Następnie obaj udali się do tymczasowego pokoju Hyunjina, w którym tak naprawdę podczas całego jego pobytu w Arhe nie spał zbyt długo. Problemy ze snem miał od małego dziecka i gdy tylko w wieku dziewięciu lat znalazł się w Arhe, w końcu znalazł na to lek i była to bliskość młodszego chłopaka.

Pałac był pusty — nie minęli ani żywej duszy, jedynie na wpół przytomnych strażników, których liczba i tak była zmniejszona. W mieście, w którym o tej godzinie zawsze tętniło życie, teraz było cicho. Nawet dzwony wydawały się milknąć w tle, jakby nie mając dla kogo bić. 

Gdy w końcu po krótkim pobycie w pokoju Hwanga i wizycie w królewskiej zbrojowni, znaleźli się na placu, na którym od dziecięcych lat trenowali godzinami, oboje odetchnęli z dziwną ulgą. Na tym placu znów stawali się dziećmi, chociaż do rąk brali broń. Na ich ustach gościł uśmiech, gdy tak po prostu wypełniali ciche miasto brzdękiem uderzających o siebie mieczy.

To ich połączyło — to szkolenie rycerskie, dzięki któremu Hyunjin znalazł w stolicy Terry. Od najmłodszych lat walczyli ramię w ramię, poznając kolejne techniki rycerski e i gdy w tamtym momencie dla czystej relaksacji walczyli ze sobą, nie mogli przypuszczać, że za nie długo będą musieli skorzystać z tych lat nauki, które mieli za sobą. W końcu nie mogli przypuszczać, jak skończy się ten dzień, że otrucie wina parę dni temu nie było przypadkowe, że według pierwotnego planu nie powinno ich już tam być. Wszyscy powinni być martwi, jednak pierwotny plan nie wypalił, a przez to tego dnia, gdy Arhe jeszcze spało, harenejskie wojska miały wejść do miasta, korzystając z otwartych bram. Nikt nie mógł się tego spodziewać — nie dzień po tym, jak odnowiono święte przysięgi.

Zapominając jakby o tym, co działo się w nocy, co czekało ich w życiu, jakie mogły być konsekwencje ich czynów, walczyli między sobą. I pewnie trwałoby to dalej, a ich skołatane nerwy powoli by się koiły, gdyby ten dźwięk, którego usłyszeć nikt nie powinien, dotarł do ich uszu. Stanęli jak wryci, upuszczając miecze wykonane z yhryjskiej stali.

Oczy obu nastoletnich rycerzy zaszły się strachem, gdy do ich uszu dotarł dźwięk dzwonów króla Lehana. Głuchy, urywany dźwięk zdawał się ranić ich uszy. I chociaż nigdy w historii od podpisania przymierza do nie doszło, oboje wiedzieli, co się właśnie działo.

Fakty nagle połączyły się w całość — otrucie, cisza w mieście i teraz ten głuchy, przenikliwy dźwięk dzwonów — wszystko stało się jasne, ktoś atakował właśnie miasto.

Pierwszy otrząsnął się Hyunjin. Gwałtownie zgiął się w pół, chwytając upuszczony wcześniej miecz. Ze strachem spojrzał na młodszego chłopaka, który nadal nasłuchując, przetwarzał to, co się właśnie działo. Zrozumiał, że spotkanie z tamtym blondynem na korytarzu nie było przypadkowe, że to otrucie było pierwszą próbą przejęcia władzy. Tylko czyją? Kto właśnie atakował miasto?

Zdał sobie sprawę z tego, że miasto było cholernie bezbronne. Wszyscy spali, miasto pogrążało się we śnie, strażnicy, gwardziści, rycerze, bracia Lyn, chociaż byli obecni, to tak naprawdę nie byli w stanie stanąć do walki.

— Jinnie... — wydusił, podnosząc miecz i zapinając go za pas. Jego drżąca dłoń jakby automatycznie powędrowała do pełnego strzał kołczana. 

— Napad — wyszeptał. Nigdy nie spotkała ich taka sytuacja, chociaż właśnie do tego byli szkoleni. Żyli w końcu w czasach pokoju, w których nikt nie spodziewał się, że ktoś przeprowadzi napad na bezbronne, otwarte na świat miasto. — Jisung, wracaj do pokoju — nakazał stanowczym tonem, odwracając się w jego stronę. Jego dłoń zacisnęła się kurczowo wokół rękojeści miecza. Zacisnął wargi, czując jak oddech zastyga w jego krtani przez ogarniający go strach. 

Nie wiedział, co robić, chociaż szkolono go do tego całe życie. Nagle wszystko zdawało się uciekać z jego głowy. Miasto było bezbronne, nikt nie wiedział, co się dzieje. Jedynie dzwony ogłaszały, że dzieje się coś naprawdę złego.

Jisung otrząsnąwszy z szoku, stanął naprzeciwko Ihryjczyka, ze strachem spoglądając w jego oczy. Jego wargi drżały, dźwięk dzwonów zdawał się ranić jego uszy.

— Nie ma szans, idę tam z tobą — rzucił natychmiastowo, mocniej zaciskając palce wokoło drewnianej części łuku. Jego wzrok przebijał na wskroś starszego, który to oblizał nerwowo wargi. Żaden z nich nie wiedział, co działo się na ulicach miasta i dlaczego tak naprawdę biły dzwony, które miały pozostać ciche przez długi czas.

— Jisung, za bardzo cię kocham, by móc cię znowu stracić — wydukał, nie odrywając wzroku od twarzy młodszego chłopaka. Nie wiedział, czy to, co mówił, było odpowiednie, ale właśnie to podpowiadało mu jego serce. 

Brązowowłosy chłopak zamrugał, starając się powstrzymać łzy. Pokręcił głową, momentalnie wspinając się na palce i dosłownie na chwilę przyciskając swoje usta do tych Hyunjina.

— Jestem rycerzem tak samo jak ty — wytłumaczył, jeszcze raz upewniając się, że kołczan jest pełny. — I nie tylko ty możesz kogoś stracić.

Potem wszystko działo się szybko, a wspomnienia z tych chwil zdawały się być jak zza zasłony. Droga ku wyjściu z pałacu, zaspani strażnicy rzucający się w tym samym kierunku, panika, oddech zastygający w gardle. Żaden z nich tego jeszcze nie przeżył, chociaż właśnie do tego byli szkoleni. W końcu całe życie wmawiano im, że panujący na świecie pokój jest nie do przerwania.

W tym samym czasie, gdy dzwony w rażący sposób budziły odsypiających bale mieszkańców, król Armen zniknął już z królewskiego pałacu.  Cała armia stała u bram miasta, czekając na jeden rozkaz. Była na wygranej pozycji. Arhe było w tarapatach.

Gdy w końcu stanęli na ulicy, która prowadziła do głównej bramy, ich serce zdawały się wyskakiwać z piersi. Ślina ledwo przypływała przez ich gardła. Co się działo? Gdzie była armia? 

I wtedy im oczom ukazali się oni — harenejscy jeźdźcy. I nagle wszystko stało się jasne.

To, co było późnej, zdawało się mijać jeszcze szybciej. Wszystkie decyzje były nagłe, nieprzemyślane. I chociaż zależało od tego momentu tak wiele, to nie było czasu na myślenie — nie, gdy do bezbronnego miasta zaczynały napływać hordy rycerzy. 

Jedynie strażnicy musieli całą noc pilnować bram. Tylko oni byli na posterunku — nie było ani królewskiej gwardii, ani normalnej liczby strażników, ani legendarnych wojowników Lyn, którzy przebywali  akurat w tamtym czasie w Arhe.

Gdyby w tamtym momencie Hyunjin wiedział, jak skończy się ten poranek, postąpiłby całkiem inaczej. Nie pozwoliłby Jisungowi iść z nim. Nigdy.

Ludzie powoli zaczynali wylewać się z domów, nerwowo rozglądając się wokół. Nikt nie wiedział, co się działo. Ale wtedy dla wojowników było to już jasne i to właśnie w nich pojawiał się największy strach, bowiem wiedzieli jak małe szanse mieli.

Nim dobiegli do bram, stąpając ramię w ramię, koło potężnego przejścia rozpętała się już bitwa. Strażnicy walczyli z coraz to większymi zastępami plemion pustyni. Starali się zamknąć bramy, ale nie było to możliwe.

Tak naprawdę Hyunjin nawet nie wiedział, w którym momencie zgubił w tłumie walczących Jisunga. Gdy miecz znalazł się w jego dłoni, obudził się w nim instynkt rycerza. I chociaż całym sercem martwił się o Jisunga, w tamtym momencie zaczęło liczyć si jedynie bezpieczeństwo mieszkańców, które zaczynało maleć z każda chwilą, z którą do miasta napływało coraz więcej zastępów wroga.

Jego dłoń zaciskała się na rękojeści miecza, gdy odpierał ataki kolejnych osób. Może z każdą chwilą coraz więcej ludzi przybywało do bram, jednak w tym samym czasie przed bramami Arhe stały całe zastępy wrogich wojsk. Przed jego osobą migały sylwetki większych mężczyzn w zbrojach czy też strojach wojennych specyficznych dla Harenae.

Wiedział, że w pewnym momencie zabił kogoś po raz pierwszy, że niektóre z cięcia w pośpiechu wymierzonych mieczem były śmiertelne. A mimo tego parł przed siebie, czując, że musi chronić miasto, atakować.

W tym samym czasie, gdy Hyunjin starając się zachować stalowe nerwy, wspomagał odpierających atak strażników, Jisung w szybkim tempie pozbywał się zawartości swojego kołczanu. Zaciskał palce ma łuku, coraz naciągając cięciwę. Stał nieco dalej, z precyzją wymierzając kolejne pociski. I choć serce uderzało mu z nieznaną wcześniej siłą, bowiem czuł, że to, co się teraz działo, to nie było zwykłe polowanie, to i tak wyciągał z kołczana kolejne strzały. I gdy sięgając po kolejną, nie wyczuł żadnej, jego serce dosłownie stanęło.

Krew zaczynała zalewać ulice miasta. Arhe zaczynało pogrążać się w chaosie. Plan Harenae działał — miasto upadało.

I tak pewnie by było, gdyby plan wrogów nie przeoczyłby jednej, ważnej zmiennej — nikt nie przewidział tego, że bracia Lyn wcale nie balowali. Zakazywał im tego w końcu ich święty kodeks. Nikt nie spodziewał się tego, że przybędą do stolicy w takich ilościach. To było jednym, co dało wygrać tę bitwę ahryjczykom i ich sprzymierzeńcom.

Gdy z kołczanu Jisunga zniknęły wszystkie strzały, chwycił za niewielki miecz, który dotąd przypięty był do jego pasa. Nigdy nie lubił szermierki, bowiem zawsze przegrywał wszystkie pojedynki z Hyunjinem. Jednak ta sytuacja tego wymagała, dlatego też nieco niechętnie rzucił się w wir walki.

W tym samym czasie do bram dotarły zastępy braci Lyn. Ich czarne płaszcze zdawały się w tamtym momencie wybawieniem, istnym cudem. Gdyby nie oni, wszystko zapewne skończyłoby się inaczej. Jednak nie wszystko poszło dobrze.

Bracia Lyn powoli pomogli wyprzeć najeźdźców z miasta, jednakże w tym samym czasie Jisung zdołał dopaść do walczącego tłumu. Dzierżył miecz tak samo dumnie, jak Hyunjin, który to walczył z jednym z Harenejczyków kawałek dalej. Odpierał ataki, nagle znajdując w swoim drobnym ciele niezwykłą siłę. I tak było do momentu, gdy poczuł przeraźliwy ból w udzie.

Nagle padł na ziemię, upuszczając miecz. W jednym momencie ból pochłonął całe jego ciało. Oczy momentalnie zaszły się mroczkami. Nim zdążył zrobić cokolwiek, padł na ziemie, natychmiastowo tracąc przytomność.

Hyunjin nie mógł mieć o tym pojęcia. Nie mógł wiedzieć o tym, że jego przyjaciel zemdlał pod wpływem strzały, która utknęła w jego nodze. Nie mógł wiedzieć o tym, że chociaż udawało im się wyprzeć przeciwników z miasta, to jeden z nich pochwycił właśnie drobne ciało jego rannego przyjaciela. Nie mógł wiedzieć o tym, że choć cudem udawało im się wygrywać, tracił właśnie coś o wiele ważniejszego — Jisunga.

Dopiero gdy bramy zostały zamknięte, zaczął się zawzięcie rozglądać wokoło. Wcześniej nie zdał sobie sprawy z tego, że przy jego boku nie było Jisunga, a teraz nigdzie go nie widział. Wokół była tylko krew, martwe ciała i sylwetki pozostałych walczących. Jednak jego skarbu, nie było.

Miecz momentalnie opadł na ziemię, a on nerwowo zaczął rozglądać się wokół. Przyłożył zakrwawioną dłoń do ust, czując, jak jego serce przyspiesza jeszcze bardziej, mimo że było już po wszystkim. 

— Jisung! — krzyknął, automatycznie rzucając się do biegu. Rozglądał się we wszystkie strony, ale nigdzie nie umiał dostrzec sylwetki swojego przyjaciela.— Jisung! — powtórzył, ale nie dostał odpowiedzi.

Wokoło widać było jedynie ciała i krew. Do bram przybywało coraz więcej rycerzy i gwardzistów, którzy zostali w końcu wybudzeni ze snu. Przerażona ludność spoglądała z okiennic, bojąc się wyjść na zewnątrz. Zdołał dostrzec jedynie odziane w czarne płaszcze sylwetki braci Lyn, którzy pomogli uratować miasto. Jednak nigdzie nie było tej jednej, najważniejszej osoby. 

Chociaż jeszcze przed chwilą liczyło się dla niego to, by uratować miasto, teraz ten cel zniknął natychmiastowo. Teraz liczyło się już jedynie to, o co martwiło się jego serce. Jisunga nigdzie nie było i choć ze strachem w oczach patrzył również na leżące na ulicach miasta ciała, i tak nie potrafił go nigdzie dostrzec.

Jisunga nie było.

Czarnowłosy podbiegł w panice do bramy, padając na kolana pomiędzy ciałami harenejczyków i strażników. Nie liczyła się krew, która przesiąkała przez jego spodnie czy też łzy momentalnie pojawiające się w jego oczach.

— Jisung! — wrzasnął ostatni raz, opierając czoło o zamknięte już bramy.

Było za późno. Jisung został porwany.

...........................................

[3828 słów]

Przepraszam za błędy, ale za cholerę nie chciało mi się tego sprawdzać XD

No i ogólnie mam nadzieję, że nikt nie chce mnie teraz zabić, oops...

~ Altrey


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top