| Statek wspomnień. |

‣ Rozdział 1 ‣ Statek wspomnień ‣

‣‣

Area była krainą piękną i niezmierzoną. Od zalania dziejów była podzielona na sześć swojego rodzaju dystryktów, z których każdy różnił się od siebie klimatem i ludnością, jaka je zamieszkiwała. Od początków czasu plemiona wszystkich dystryktów toczyły ze sobą swoiste wojny, chcąc być tym, które sprawowało władze nad pozostałymi. Krwawe wojny były powodem wielu rzezi, które jak miecz przecinający cienką skórę wroga, ukrócały życie mieszkańców Arei.

Jednakże przed tysiąc laty w jednym z dystryktów narodził się król, który postanowił zmienić losy skazanej na zagładę krainy. Gunjeon — bo tak zwał się ów władca — postanowił zjednoczyć wszystkie sześć królestw, które odkąd został uruchomiony wielki zegar biologiczny, rywalizowały ze sobą.

Przez lata prowadził walki i rozmowy z przedstawicielami pozostałych pięciu królestw. I choć jego działania niejednokrotnie można by uznać za równie karygodne, jak napadanie na siebie plemion, tak trzeba jednak pamiętać, że jego cel uświęcał środki. Dlatego kiedy w końcu porozumiał się z członkami wrogich sobie ludów, przystąpił do dalszego działania.

W tymże celu zawarł przymierze, na mocy którego jego rodzinny dystrykt stawał się sercem całej Arei, lecz krainy, które od teraz miały żyć w pokoju pozostawały niepodległe.

Dystrykt pierwszy nazywany był Terrą. Cechował się on bowiem urodzajnymi ziemiami i soczystymi, zielonymi łąkami, które pokrywały niezliczone połacie kraju. Stanowił on serce Arei, będąc również rodzinną ziemią Gunjeona. Jego stolicą zostało Arhe — malownicze miasto portowe o potężnych, złotych murach, które dotąd pozostawały niezdobyte.

Drugim dystryktem była Silva. Ziemie tegoż kraju okalały Terrę od północy, stanowiąc niewielki fragment Arei. Były one bogate w bujną, tropikalną roślinność i zamieszkałe przez waleczne ludy, które jako swoją stolicę obrały Erhe.

Ziemie trzeciego dystryktu należały do plemion pustynnych i zwane były królestwem Harenae. Jego powierzchnia zajmowała dużą część Arei, jednakże mieszkańcy tego dystryktu od lat borykali się z pustyniami i suszą. Jako stolicę obrali piękne miasto położone w oazie — Orhe.

Dystrykt czwarty określano mianem Montibus. Zamieszkiwały go ludy mądre, jednak oddzielone od świata, gdyż żyjące wysoko ponad głowami reszty Arejczyków, w górach Yhre.

Najmniej zbadanym, piątym dystryktem było Glacies, którego spowite lodem ziemie były niemalże nieodkryte. Większość ludności tej mroźnej krainy stacjonowała w stolicy — Urhe.

Ostatnim, morskim dystryktem było Oceanum, którego ziemie stanowił ocean okalający Areę i wyspy oddalone od głównego lądu. Jego stolicą było Ihre, położone na największej z wysp.

Krainy te trwały w równowadze już niemal od tysiąca lat, co roku, w pierwszy dzień lata świętując rocznicę przymierza. I tak miało być do momentu, gdy jedno z plemion nie zbuntuje się po raz kolejny.

‣‣

Miedziany kamyk wpadł do wody z pluskiem, tworząc na tafli rozchodzące się promieniście fale. Zaraz po nim, niemalże w tym samym miejscu, wylądował kolejny, mniejszy ułamek skały. Chlapanie wody drażniło delikatnie uszy młodego chłopaka, o miękkich, ciemnobrązowych włosach i równie ciemnych, głębokich, skrywających wiele dziecięcych tajemnic oczach. Wzrokiem sięgał daleko, tam, gdzie niebieska połać mieniącego się szmaragdem morza stykała się z delikatną powierzchnią błękitnego nieba, po których pływały bielutkie, kosmate obłoczki. Słońce górowało wysoko ponad ziemiami królestwa, obejmując je swoimi złoto-rudymi promieniami. Nadawało morzu, które rozciągało się przed oczami siedzącego w porcie księcia, niepowtarzalnego błysku i sprawiało, że migało w hebanowych tęczówkach młodzieńca. Jego odziane w buty stopy obijały się o żółtawy kamień, z którego rozciągał się idealny widok na królewski port. Pokaźne, nieraz niemal monstrualne statki i mniejsze łodzie były ustawione wzdłuż pomostów, a on, książę Han Jisung spoglądał na to wszystko, ciesząc się wolnymi chwilami.

Ciche westchnięcie uciekło z jego książęcych ust. Siedział na brzegu skalistego molo i zdawał sobie sprawę, że gdyby ktokolwiek z postawionych wyżej osób go tu zobaczył, mógłby pożegnać się z całym wolnym czasem. Tego dnia coś od środka kazało mu zapuścić się wgłąb portu, nakłaniając go do zejścia w dół zatoki i zostawienia konia w górze, na polanie, skąd przeważnie obserwował tętniący życiem port. Jednakże jego oczy z ciekawością przyglądały się przystani, która rozciągała się wokół niego. Czuł się wolny, kiedy beztrosko obserwował tańczące w oddali fale morza, które o tej godzinie zdawały się grać w swoistego berka. Coś każdego dnia ciągnęło go do tych bezkresnych połaci morza i może była to bolesna tęsknota lub po prostu młodzieńcza ciekawość, jednak coś sprawiało, że królewski port w Arhe był jego ulubioną częścią całej stolicy.

Nagle coś przykuło jego uwagę. Zmarszczył brwi w geście zadziwienia i niepewności. Przymrużył również powieki, starając się dostrzec odległy obiekt. Na horyzoncie zaczynał majaczyć potężny statek — to było pewne. Jednakże przesiadując w porcie niemal codziennie był pewien, że zna cały rozkład — tego, jakie statki witały w porcie i jakie z niego odpływały, toteż pojawienie się nieznanej łodzi było dla niego zdumieniem.

Żagle owego statku powiewały w oddali, będąc praktycznie muskanymi przez łase promienie słoneczne. Nie mógł tego potwierdzić, ale wydawało mu się, że materiał był koloru morza. Podniósł się z kamiennego pomostu, jeszcze bardziej starając się wyostrzyć wzrok. Statek powoli oddalał się od horyzontu, zmierzając do brzegu królestwa Terry. Lecz gdy jego oczom ukazała się połyskująca, błękitna flaga, którą zdobił wyszywany wzór śnieżnobiałej fali, nad którą górował księżyc w nowiu, rozchylił ze zdziwienia wargi, po chwili przysłaniając usta dłonią.

Nieprawdopodobny wydawał mu się fakt, że przed jego oczyma widniał statek z Ihre, stolicy królestwa wody. Jego oddech stanął w gardle, gdy dotarło do niego, że na pokładzie tej łodzi musiał znajdować się on — jego stary przyjaciel, za którym tęsknota sprowadzała niespełna siedemnastoletniego księcia każdemu popołudnia do zatoki, w której położona była przystań. Jego serce wystukiwało wtedy nieznany dotąd rytm, który zgrywał się ze stadami myśli galopującymi przez jego umysł. Wpatrywał się w polać morza z rozchylonymi ustami, nie zdając sobie sprawy z tego, że w tym samym czasie, ten czarnowłosy nastolatek, przez którego zdumienie ogarniało jego osobę, spoglądał na ląd z tęsknym uśmiechem.

W pewnym momencie oderwał wzrok od nadal malutkiej łodzi, po czym zerwał się do biegu. W pośpiechu minął wielką kotwicę, będącą symbolem tegoż portu, by następnie przeskakując po dwa stopnie wydostać się z zatoki. Kiedy dotarł na zieloną łąkę, która była cienkim pasem dzielącym stolicę od portu, dostrzegł swojego karego ogiera, pasącego się w spokoju. Prędko odwiązał sznury, dzięki którym koń nie uciekał, a następnie dosiadł konia i nie tracąc czasu ruszył galopem w stronę pałacu królewskiego, który znajdował się na wzgórzu miejskim.

Z coraz to większą motywacją poganiał konia, zaciskając pięty i uderzając lejcami. Świat zdawał się rozmywać wokół, a jego myśli obracały się jedynie wkoło osoby jego przyjaciela. Nie mógł uwierzyć w to, że zobaczy go po tak długim czasie. Minął mury okalające wielką stolicę królestwa. Odpowiedział lekkim skinięciem głowy strażnikom, którzy przywitali go ukłonem i bezproblemowo wpuścili do stolicy. Mijał kolejnych mieszczan i dworzan, którzy z podziwem obserwowali, jak przemierzał miasto na dobrze zbudowanym koniu. W końcu wpadł do stajni, w której spały konie gwardii królewskiej jak i te należące do rodziny sprawującej opiekę nad krajem. Nic nie mówiąc, wręczył lejce Raziela jednemu ze stajennych, by następnie znów rzucić się do biegu. Wystarczyły pojedyncze minuty, aby znalazł się w sali tronowej, w której obecnie król razem z małżonką przyjmowali mieszczan, wysłuchując ich próśb. Lecz gdy zauważyli zziajanego księcia, który wpadł do sali, król uniósł dłoń, a wszyscy bez słowa ustąpili przejścia księciu.

— Ojcze, matko — przywitał się, klękając na jedno kolano.

— Tak, synu? — odparł ze spokojem mężczyzna, posyłając mu pytający uśmiech. Był uważany za mądrego, wyrozumiałego i sprawiedliwego władcę, toteż nikogo nie dziwiło, że zawsze z cierpliwością wysłuchiwał potrzeb i zażaleń swoich podwładnych. — Wyglądasz, jakbyś wracał właśnie z polowania na dorodną łanię.

Książę przełknął ślinę. Rzeczywiście wyglądał jak czerwone warzywo.

— Widziałem w porcie statek z Ihre — zaczął niepewnie. — Święto Zjednoczenia Królestw jest dopiero za dwa tygodnie, więc czemu przypłynęli już dziś? Czy na pokładzie tego statku jest... — słowa z trudem uciekały z jego ust.

— Tak — przerwał mu ojciec. — Na statku znajduje się cała rodzina Hwangów. Przyjechali wcześniej na moją prośbę — wytłumaczył, wywołując tym u księcia jeszcze większe zdziwienie.

— Czemu nikt mi nie powiedział? — oburzył się. Kierowało nim wtedy zbyt wiele emocji. Ułożył dłoń na skroni, chwilowo przymykając powieki i zbierając odpowiednie słowa. — Wracam do portu — mruknął i nie czekając na nic więcej, z powrotem znalazł się w stajni.

Nie bardzo interesowały go zadziwione spojrzenia przechodniów, których mijał po raz drugi podczas niecałych trzydziestu minut. Mogło się zdawać, że popędzał konia z jeszcze większą siłą i desperacją. Fakt, że naprawdę już dziś zobaczy Ihryjczyka wydawał mu się irracjonalny, doszczętnie nieprawdopodobny, I może był zły, gdyż nikt nie powiedział mu o wcześniejszym przyjeździe rodziny królewskiej z Oceanum, jednakże ta złość mieszała się z uczuciem szczęścia i ekscytacji. Tak długo wyczekiwane spotkanie zaczynało być bliskie, niemalże na wyciągnięcie ręki. W końcu praktycznie po trzech latach mogli być razem, oni — nierozłączni, młodzi książęta.

Jak zawsze koło głównego targu panował wielki tłok. Kamienne uliczki, mieniące się w oczach złotem, były przepełnione mieszczanami, którzy jak co dzień udawali się na zakupy. Również i młody książę utknął w tymże korku. Obrzucił miasto oburzonym spojrzeniem, starając się pospieszyć tłum. 

— Gdzie księciu tak śpieszno? — usłyszał z boku pogodny głos. Obrócił głowę, spoglądając na uśmiechniętego sprzedawcę owoców.

— Hyunjin wrócił — oznajmił z uśmiechem i korzystając z okazji ponownie pogonił konia, który zgodnie z jego wolą ruszył w kierunku portu.

W tym samym czasie siedemnastoletni Ihryjczyk spoglądał tęsknie na rozciągający się przed nim ląd. Mury Arhe były widoczne nawet z tej odległości. Rysowały się na tak potężnie, jak w jego pamięci. Również i turkusowe wody wydawały się odbiciem jego wspomnień. Minęły prawie trzy lata, a on i tak tęsknił do stolicy, w której przeszło mu spędzić przeszło cztery lata. Jednakże nie tęsknił jedynie za stolicą Terry, śródlądowym jedzeniem, wspaniałymi mieczami i zbrojowniami. Tam, na tętniącym życiem lądzie, zostawił swojego przyjaciela, za którym tęsknił każdego dnia spędzonego na jego rodzinnych, wyspiarskich ziemiach.

Po raz pierwszy zawitał w stolicy, gdy jako siedmiolatek przyjechał tam na Święto Sześciu. Rocznicę świętowano z hukiem co dziesięć lat, a pozostałe lata były świętowane jedynie w rodzinnych krajach. To właśnie wtedy zobaczył go po raz pierwszy — siedzącego obok królowej Jisoo i ciągnącego za rękaw jej sukni. Trzy lata później przyjechał do Arhe na o wiele dłużej. Jak każdy kształcący się na rycerza i dobrego szermierza szlachcic musiał odbyć wiele lekcji szkoleń, których w stolicy nauczali najlepsi wojownicy. Został oddany na wychowanie królowi Jihyunowi, który obiecał, że do rodziców Hyunjin wróci już jako młodzieniec, nie dziecko. Właśnie wtedy poznał go bliżej. Jego pyzate policzki były rumiane, a duże oczy z ciekawością śledziły sylwetkę Ihryjczyka, gdy zjawił się w sali tronowej młody, głupi i zostawiony samemu sobie na obcej ziemi. I choć z początku wydawali się całkiem inni — młodszy był brunetem o okrągłych policzkach i niewysokim wzroście, a Hwang, chociaż również szczupły, miał wysmukłą sylwetkę i piękną twarz przyszłego księcia. Jego skóra była idealnie gładka, a włosy czarne jak smoła. Byli również dobrzy w całkiem innych rzeczach — Jisung miał delikatny głos, którego zazdrościło mu wiele chłopców śpiewających w chórze i zabawiających władze. Hyunjin z kolei posiadał wrodzoną umiejętność do mówienia i tworzenia pięknych przemówień — gdy mówił, słuchali go wszyscy, zahipnotyzowani jego pięknym uśmiechem i tym, jak budował zdania. Gdy zaczęli treningi również w tym znaleźli różnice między sobą — starszy rysował się na wspaniałego szermierza już w wieku jedenastu lat, posługując się mieczem jak widelcem, jednakże Jisung był świetnym łucznikiem, a do tego jeźdźcem konnym. Lecz oczy obu chłopców błyszczały dziecięcą ciekawością na swój widok. I może powierzchownie różnili się praktycznie wszystkim, pochodząc nawet z odległych sobie lądów, jednak w głębi duszy łączyło ich naprawdę wiele. Oboje byli jeszcze chłopcami, którzy rozpoczynali swoją drogę do dojrzałości, dorosłości i męstwa. I może gdzieś w środku wiedzieli, że tak droga połączy ich na zawsze. Z każdym dniem ich przyjaźń wzmacniała się, łącząc ich niezniszczalną więzią. Lecz gdy nadszedł koniec pobytu Hwanga na dworze królewskim, obaj nie szczędzili sobie łez i obietnic, że nawet wielka odległość nie da rady zepsuć ich przyjaźni.

Uśmiechnął się pod nosem, rozpamiętując swoje wspomnienia. Wiatr rozwiewał jego kruczoczarne włosy, które okalały jego przystojną twarz. Stał na przedzie łodzi, jakby chcąc już sięgnąć ręką ku ziemi. Wzdrygnął się, czując delikatny dotyk na ramieniu. Odwrócił się, napotykając zmartwione spojrzenie matki.

— Tęskniłeś, prawda? — zapytała, uśmiechając się. Jej mądre oczy zostały otoczone przez niemal niewidoczne zmarszczki. Chłopak skinął głową, odsuwając się od burty.

— Nie widzieliśmy się prawie trzy lata, a teraz jesteśmy tak blisko — westchnął. — Po prostu nie mogę w to uwierzyć.

Matka objęła czarnowłosego ramieniem, przyciskając syna do piersi.

Tętent kopyt obijał się o jego uszy, kiedy znowu przekraczał mury Arhe. Wystarczyły pojedyncze minuty, by z powrotem znalazł się w zatoce. Jego policzki były rumiane od wysiłku fizycznego, a usta spierzchnięte od ciągłego oddychania właśnie przez nie.

Znowu spoglądał na morze z kamiennego pomostu. Maleńki statek stał się nagle jakiś bliższy, a jego oczom rzuciły się również dwie eskortujące go, mniejsze łodzie. Symbole rodu Hwangów stały się wyraźniejsze, a on mógł już dokładnie przyglądać się wyszytym na niebieskim materiale falom symbolizującym pochodzenie rodu.

I czekał, aż statek nie przepłynął bram portu i nie znalazł się w zatoce. W tym czasie w przystani znaleźli się również królewscy gwardziści, którzy zapewne zostali wyznaczeni do przeprowadzenia gości do pałacu na wzgórzu. Minuty ciągnęły się jak nigdy, czas jakby zwalniał na złość księciu.

Kiedy w końcu osoby pracujące w porcie odsunęły go od brzegu pomostu, zrozumiał, że już zaraz naprawdę zobaczy przyjaciela. Jego serce uderzało w piersi jak szalone, gdy z zaciśniętymi ustami obserwował, jak statek dobija do lądu. Czuł się jak kłębek nerwów, jakby serce miało zaraz wyskoczyć z piersi. Dłonie drżały, oczy ze stresem śledziły poczynania Arhyjczyków. I kiedy statek został połączony z lądem cienką deską, chciał rzucić się w tamtym kierunku, jednakże potrafił jedynie stać, przepełniony emocjami, które mogły wybuchnąć w każdym momencie.

Pierwszy na lądzie stanął król Ihre i Oceanum, Hojin. W całym swoim życiu widział go tylko parę razy. Jego postać prezentowała się mężnie; przy jego łydce zwisał duży, stalowy miecz, a błękitne szaty ochładzały jego wizerunek. Następnie jego oczom ukazała się królowa, Minyeon. Była niewysoką i mimo swojego wieku piękną kobietą, która zawsze wysyłała w świat przyjazny uśmiech. Zaraz za nią, trzymając królową za rękę, przez kładkę przeszła mała Sooyeon. Jisung pamiętał ją jako niespełna roczne dziecko, a teraz stała przed nim czterolatka, która z przestraszonym i zagubionym wyrazem twarzy podążała za matką. Jak zwykle obrażona, piętnastoletnia Hyejin zeszła na ląd zaraz za najmłodszym członkiem rodziny. I właśnie wtedy, na kładce znalazł się on.

Jego kruczoczarne włosy nadal opadały uroczo na czoło chłopaka, który obdarzał świat uśmiechem takim samym, jak kiedyś. Wydawał się za to o wiele wyższy, dojrzalszy, mężniejszy. Ramiona miał szerokie, a postawę prostą i dumną. Biała koszula okalała jego pierś, a dopasowany ciężarem miecz włożony był do pokrowca, który przymocowany były do skórzanego pasa. I gdyby pominąć to, co było skutkiem upływu czasu, Jisung mógłby przyrzec, że jego przyjaciel w ogóle się nie zmienił. Stał przed nim zawsze uśmiechnięty Hyunjin, jego przyjaciel, za którym tęsknił niemalże każdego dnia.

I wtedy, gdy w końcu stanął na stałym lądzie, mierząc księcia Terry nieśmiałym i tęsknym spojrzeniem, nie potrafił się powstrzymać, pozwalając przejąć emocjom władzę nad jego ciałem. Rzucił się przed siebie, wpadając w ramiona księcia. Wystarczył jego drobny dotyk i znajomy zapach słonych mórz, by wszystkie wspomnienia wróciły do niego jak bumerang.

Łzy spływały po jego pulchnych policzkach, kiedy niemalże trzy lata temu stali w tym samym miejscu, w tej samej pozycji, tuląc swoje nastoletnie ciała. Płakali, nie potrafiąc oderwać się od siebie. I choć nadal byli przy sobie, już tęsknili, wiedząc, jak długa czeka ich rozłąka. Serca rozpaczały tak, jak ciała, a spójne dusze rozdzierały się na kawałki. 

— Jinnie, nie odchodź, błagam cię — załkał młodszy. Jego łzy moczyły staranny ubiór Hwanga.

Ihryjczyk zaciskał mocno zęby na wardze. Wstyd było mu płakać, uważał, że tak nie powinien zachowywać się młody rycerz i książę. Jednakże i po jego policzkach spływały słone krople, lądując prosto w brązowych włosach Hana, o które to było oparte czoło starszego. 

Wiedział, że musiał odejść, że musiał zrobić to teraz, jakkolwiek bardzo bolało go wtedy serce. Lecz mimo że musiał odsunąć się od niższego, to nie potrafił. Nie mógł go zostawić, wiedział, że jego miejsce było tu, w Arhe, obok przyjaciela.

— Muszę wrócić do Ihre, do rodziny — wyszeptał. Jego głos niekontrolowanie drżał, tak, jak ciało Jisunga.

Drgnął, robiąc maleńki krok w tył, przez co uścisk młodszego zacieśnił się jeszcze bardziej. Chcąc nie chcąc i on objął ponownie ciało czternastolatka, głaszcząc czule jego plecy.

— Obiecaj mi, że wrócisz do mnie — wydusił. — Obiecaj... — powtórzył ciszej.

Odsunął się, chwytając jego dłoń i spoglądając w zranione oczy młodszego.

— Obiecuję — przyrzekł. — Nim się obejrzysz, znów będziemy razem.

Po raz ostatni zamknął brązowowłosego w krótkim uścisku, po czym odsunął się. Ich paliczki rozłączyły się przy bolesnym szumie morza, które tego dnia było świadkiem ich cierpienia. I choć nie chciał, odwrócił się i wszedł na statek, zostawiając płaczącego Hana na pomoście.

I w tym momencie poprzysiągł sobie, że dotrzyma obietnicy, chociażby miał przepłynąć ocean wpław.

‣‣

Wprawdzie teraz ich serca biły z radości, w końcu będąc razem, jednak łzy i tak zaczynały formować się w kącikach oczu. Wszystkie ruchy były tak naturalne, gdyż naprawdę liczyło się już tylko to, że byli razem. Ramiona obejmowały nawzajem swoje ciała, a łzy moczyły drogocenne koszule. Młodszy zaciskał dłonie na białym materiale odzienia Hwanga, którego ręce spoczywały na plecach Jisunga.

— Nie masz pojęcia, jak bardzo za tobą tęskniłem — westchnął. Jego czoło spoczywało na ramieniu wyższego chłopaka.

W tym momencie nie potrzebowali już nic więcej i mogli trwać tak wiecznie w towarzystwie oceanu, który w czasie rozłąki unosił w świat ich ciche szlochy i słowa tęsknoty.

— Wiem, bo tęskniłem tak bardzo — odpowiedział, wypuszczając powietrze w skórę na szyi młodszego. — Każdy dzień, każdą noc obserwowałem jak słońce i księżyc zachodzą tam, gdzie czekałeś na mnie ty.

Byli jak strzała i łuk — bez siebie nawzajem nieskuteczni. Tak też się czuli się osobno, niczym rozerwane na pół serce. I mimo że teraz byli razem, nadal pozostawali nieświadomi tego, że to nie o to jeszcze chodziło ich wspólnie bijącym sercom.

Nie wiedzieli też, jak wiele ten na pozór niewinnych wyjazd do stolicy Arhe może zmienić w ich siedemnastoletnich życiach. Nie wiedzieli, co ich czeka — ani tego, że w tym czasie w Orhe powstawał niewykrywalny spisek, który mógł doprowadzić do zagłady jedności Arei. Jednak największa prawda o ich duszach nadal pozostawała ukrywana w głębi ich serc. Mimo to nie wiedzieli, jak blisko jest to jej wyjawienia i jak wiele katastrof sprowadzi na młodych władców.

Ale wtedy liczyli się tylko oni — dwaj książęta, będący w końcu razem.

‣‣‣‣‣‣‣‣‣‣‣‣‣‣
[3112 słów]

Witam w pierwszej części ouat! Mam nadzieję, że się podobało gdyż włożyłam w tą pracę moje serduszko. Liczę również na to, że docenicie moją inną miłość, jaką jest hyunsung.

W razie jakiś pytań dotyczących nazw czy świata przedstawionego opowieści, to walcie śmiało, nie gryzę.

Seeya,
~ Altrey

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top