| Każdy ma lęki. |
‣ Rozdział 3 ‣ Każdy ma lęki ‣
‣‣
Od godziny przewracał się z boku na bok, tworząc kolejne fałdy na lśniącej w blasku księżyca, jedwabnej pościeli, która okrywała jego drobne ciało. Choć powieki miał przymknięte, a oddech stabilny, spokojny, nienaruszony, tak w jego głowie trwała obecnie prawdziwa wojna — emocje przejmowały nad nim władzę, sprawiając, że nie potrafił zasnąć. Jego umysł był zbyt pobudzony, nadal nie mógł uwierzyć w to, że Hyunjin naprawę był już tuż obok, w Arhe. Te uczucia kumulowały się w nim przez lata, gdy niemal kująca od środka tęsknota wyżerała jego młodzieńcze, czułe serce, które każdego dnia płakało za przyjacielem. A teraz znów miał go przy sobie, po trzech latach rozłąki ponownie mógł ujrzeć ten jego głupkowaty, ale szczery uśmiech. Było to jak spełnienie marzeń, jak punkt kulminacyjny, coś, na co czekało się od dawna — gdyż właśnie tak długo czekał na jego przyjazd. Wiedział jednak, że w każdej księdze, która spoczywała na półkach potężnego, drewnianego regału ustawionego w jego komnacie, szczęście, na które tak długo się czekało, często potrafiło minąć nim ktoś dobrze zdołał się nim nacieszyć.
Blask księżyca okalał jego opaloną twarz. Wyglądał jak we śnie, choć jego myśli szalały. Nie potrafił skupić się na czymś innym, niż osoba jego przyjaciela. Wypełniała go radość, to oczywiste, uczucie tęsknoty zostało złagodzone, ale mimo wszystko miał wrażenie, że to nie wystarczało. Nadal potrzebował jego obecności, rozmów, śmiechu. To wszystko nakręcało go, sprawiając, że był pobudzony, z daleka od zaśnięcia. W jego głowie nadal figurowała osoba Hwanga, powodując kolejne lawiny myśli i nieprzyjemny ból głowy.
Zastanawiał się nad tym, czy Hyunjin nadał był taki, jakim go pamiętał. Dla Jisunga starszy był odważnym i ambitnym chłopakiem. Niższy wiedział jednak, że Hwang posiadał wady, których się niepojęcie wstydził, gdyż uważał, że plamiły one jego wizerunek. Nikt nie wiedział o jego okropnych problemach ze snem, początkowych trudnościach w ujarzmieniu konia czy też o jego wielkiej niechęci do owoców morza — nikt, poza Jisungiem. Książę Terry znał Hwanga jak nikt inny — jego dobre i wrażliwe serce, a nie tylko postać idealnego następcy tronu. Nie wiedział tylko, czy przystojny chłopak, który zawitał tego dnia do portu, nadal był tym Hyunjinem, którego znał będąc czternastoletnim chłopcem. Póki co zaznać mu dane było jedynie to, jak młody Ihryjczyk zmienił się zewnętrznie — gdyż te różnice Terranin zauważył od raz, gdyż choć na jego twarzy nadal gościł ten sam szczery i przyjazny uśmiech, tak jego sylwetka była całkiem inna. Urósł jeszcze bardziej, przez co niższy sięgał mu teraz zaledwie nosa. Całe jego ciało zdawało się zmężnieć, ale przede wszystkim to jego twarz wydoroślała. Jej rysy stały się ostrzejsze, a policzki, które niegdyś sprawiały wrażenie delikatnie zaokrąglonych, teraz przylegały do jego wyraźnych kości. Włosy Hwanga stały się jeszcze ciemniejsze, co podkreślało jego zaskakująco jasną cerę. Oczy Oceańczyka były czysto czarne, odbijały wszelkie kolory świata. Przy Hyunjinie powiedzenie, że oczy są zwierciadłem duszy, nabierało nowego znaczenia, gdyż rzeczywiście dało się wyczytać z nich wszystkie emocje wyższego. I patrząc na niego w porcie, Jisung wiedział, że Ihryjczyk tęsknił tak samo bardzo, jak on.
Jego dłoń powędrowała w kierunku rozgrzanego czoła. Odgarnął z niego niesforne kosmyki, które opadły na czoło Terranina, gdy ten w złości znowu przekręcał się na drugi bok. Zacisnął jeszcze mocniej powieki, chwytając za brzeg kołdry. Wydostał się spod niej, wstając z łóżka i wychodząc na balkon. Zimne powietrze uderzyło jego zmęczoną twarz, dając mu chwilowe wytchnienie. Przygryzł dolną wargę, obejmując wzrokiem rozciągającą się przed nim krainę. Z okien jego komnaty widoczne były uliczki śpiącego o tej godzinie Arhe i port, w którym to cumowały liczne statki. Następnie było już jedynie migocące w blasku księżyca morze, które sięgało daleko, horyzontu. Niemal co noc wpatrywał się w ten odległy punkt, wiedząc, że gdzieś tam leżała wyspa, na której wybudowane to było Ihre. Wody oceanu były niemalże czarne, ale świeciły srebrnymi przebłyskami. Według młodego księcia to właśnie o tej godzinie Arhe wyglądało najpiękniej — niewinne, nie ukazujące jego defektów.
Po prawej jego stronie, tuż koło kamiennego przejścia na balkon, który ukazywał całe połacie ziem Terry, znajdował się w murze zamczyska mały uszczerbek, brakująca cegła. Ta jednak cegła, choć bardziej jej brak, była jednak powodem wielu przygód dwóch nastolatków. Umożliwiała ona bowiem bezproblemowe wspięcie się na dach pałacu, z którego widok na Areę rozciągał się jeszcze piękniejszy, gdyż ukazywał nie tylko Arhe i morze, ale i gwieździste, niezanieczyszczone żadną skazą niebo. Na tymże dachu przesiadywali nieraz długie godziny, kryjąc się przed zezłoszczonymi opiekunkami lub w towarzystwie księżyca, podziwiając cuda natury. Było to miejsce znane tylko im, można by rzec, że ich osobiste.
Stał tak parę minut, śledząc wzrokiem krajobraz Arei, aż postanowił wrócić do sypialni. Ponownie ułożył głowę na miękkiej poduszce, starając się zachować czysty umysł, gdy nagle w komnacie rozległ się dźwięk, którego stanowczo się nie spodziewał — ciche pukanie w ciężkie drzwi. I gdy następnie się rozchyliły, wiedział kto w nich stanie. Serce Terranina zabiło jakby mocniej, kiedy jego wzrok zatrzymał się na twarzy Ihryjczyka, który zagościł w jego pokoju. Automatycznie podciągnął się na łóżku, podnosząc głowę. Lecz gdy tylko ujrzał zawstydzony uśmiech Hwanga, poznał powód jego nagłej wizyty. Czarne włosy wyższego z nich zlewały się w mroku z otoczeniem, ale jego oczy błyszczały tą samą iskrą, co zawsze. Biała, cienka koszula okalała jego pierś, a z nóg zwisały luźne spodnie. Nerwowo zaciskał dłonie, jakby czuł się zagubiony, chociaż mieszkał w tym pałacu przez cztery lata. Han zacisnął usta w kreskę, skanując sylwetkę starszego.
— Nie obudziłem cię? — z ust wyższego uleciały w końcu pierwsze słowa, przerywając dziwną ciszę.
— Umm, nie — westchnął. — W zasadzie, to nie umiałem zasnąć — wytłumaczył. I może nie zdawał sobie z tego sprawy, ale to wszystko było zamierzone, miało swój cel. Nie bez powodu obaj nie umieli zasnąć, lądując w jednym pokoju.
— Bo wiesz, tak jakby mój stary pokój dostała Hyejin, a ja dostałem ten nad kuchnią i akurat gotują owoce morze, przez co nie da się tam... — westchnął ciężko, spuszczając głowę. — Nie no, po prostu nie umiem zasnąć. Znowu.
I choć Hwang wyglądał na zawstydzonego, to Jisung zaśmiał się pogodnie, automatycznie odgarniając brzeg jedwabnej kołdry.
— Nie mów, że choć minęły trzy lata, to ty nadal nienawidzisz owoców morza — zaśmiał się, a co Hyunjin skinął lekko głową. — Mieszkasz na cholernych wyspach!
— Oj weź, bo ty akurat święty jesteś. Nie masz pojęcia, jak bardzo tęskniłem za normalnym mięsem — mruknął, zakładając ręce na piersi, lecz po chwili znów opuszczając głowę. — Chciałem spytać, czy możemy spać razem? Jak kiedyś? — zapytał, a do głowy młodszego jakby automatycznie powróciły wspomnienia z ich dziecięcych lat.
‣‣
Panował środek lata, gdy przeszło siedem lat temu Hwang Hyunjin przybył do stolicy na szkolenie rycerskie. Był młody, przerażony, gdy jako dziesięciolatek wszedł do sali tronowej. Serce uderzało o żebra, oczy niemal łzawiły ze strachu. Był wysłany całkiem sam na obcy ląd. Właśnie wtedy Jisung sprawił, że nie czuł się samotny. Han sprowadził mu dom do Arhe. Jednak nim to się stało, nastała pierwsza noc w królewskim pałacu. Ostatni tydzień spędził na pokładzie statku, toteż wielkie łóżko w jego nowej komnacie było czymś całkiem innym. Czuł się jeszcze mniejszy, a obszerny pokój przerażał go do tego stopnia, że nie tylko nie potrafił zasnąć, ale i szlochał cicho, tęskniąc do matki i rodzinnych stron. Zawsze uważał to za swój słaby punkt, brudzącą wadę — był zbyt wrażliwy, emocjonalny, sentymentalny. Lecz problemy ze snem były jego prawdziwym koszmarem, nieustępującą zmorą. Pierwszej nocy w Arhe tęsknił i bał się, jak nigdy wcześniej. Płakał w poduszkę, choć nie był już małym dzieckiem, a żałosny szloch odbijał się od ścian komnaty. I właśnie ten płacz usłyszał tej pamiętnej nocy Jisung, który wręcz przeciwnie, spać nie umiał z podekscytowania. Emocje wrzały w nim na myśl, że zacznie treningi rycerskie, a w dodatku z kimś w jego wieku. Nareszcie miał mieć przyjaciela! Jego ciało było wtedy mniejsze, ale tak samo drobne. Leżał, wpatrując się w sufit i zastanawiając się nad ty, jak będą wyglądać następne miesiące. Czy sprosta oczekiwaniom ojca i naprawdę zostanie rycerzem? I wtem, z tego bezwładnego stanu ciała, ale pędzących myśli, wyrwał go właśnie szloch, ten sam, który uciekał z ust Hwanga. Niewiele myśląc, będąc spragnionym przygód dziesięciolatkiem, zerwał z siebie kołdrę, wybiegając na oświetlony pochodniami korytarz. Już mniej pewnie ruszył przed siebie, stając w końcu przed drzwiami tej sąsiadującej z tą jego komnatą, z której to dobiegał go właśnie cichy płacz. Wtedy nie głowił nad tym, co robi, po prostu otworzył drzwi, gdyż jego dziecięce serce, które oferowało każdemu pomoc, kazało mu to zrobić, mówiło, że musi ukoić czyjś ból. I gdy je otworzył, jego oczom ukazała się sylwetka chłopca, którego to widział wcześniej na sali tronowej i który miał być kompanem jego treningów. I choć wcześniej nie miał okazji z nim porozmawiać, bez wahania wszedł do środka, zwracając tym uwagę płaczącego chłopca, który odwrócił się, spoglądając na Hana.
— To ty jesteś tym chłopakiem, który przyjechał z Ihre! — mruknął właściwie do siebie, robiąc krok w stronę łóżka. Czarnowłosy wyplątał się z pościeli, siadając na brzegu materaca i patrząc na bruneta wielkimi, ciemnymi jak węgiel oczyma. — Jestem Jisung, książę Terry.
Ihryjczyk pociągnął nosem i wytarł rękawem lewej ręki pojedyncze łzy, które spływały po jego policzkach, po czym wyciągnął prawą dłoń w kierunku tej młodszego, która sterczała przed jego twarzą. Uścisnął ją delikatnie, zaciskając usta w wąską kreskę.
— Jestem Hyunjin, umm... Książę Oceanum — odparł, czując jak uśmiechnięty Ahryjczyk, który stał przed nim, potrząsa delikatnie ich dłońmi. Oczy Jisunga rozbłysły na dźwięk nazwy morskiego królestwa, które zawsze chciał zobaczyć.
— Coś się stało? Słyszałem jak płaczesz, mam pokój obok — powiedział spokojnym głosem. Usiadł na brzegu łóżka, czując, że musi zachować się jak gospodarz. Starszy skinął lekko głową.
— Ja po prostu... — stęknął, nie wiedząc jak ubrać to w słowa przed obcym chłopcem. — Tęsknię za domem i jakoś tak nie umiem spać — wyrzucił z siebie, na co mniejszy z nich nieśmiało ułożył dłoń na ramieniu Hwanga.
— Przyjechałeś tu na szkolenia rycerskie? — zapytał, na co wyższy odparł jedynie skinięciem głowy. — Mogę zostać twoim przyjacielem! Nową rodziną w Ahre.
Po tych słowach na usta ich obu wpłynął nikły uśmiech, który w istocie rzeczy zwiastował następne lata ich nierozłącznej przyjaźni. Te słowa, choć z pozoru niewinne, tak naprawdę stały się ich świętą przysięgą. Jisung stał się dla Hyunjina nie tylko przyjacielem, a faktycznie rodziną, bratnią duszą.
‣‣
— Dobrze wiesz, że zawsze ci pomogę — odparł z uśmiechem, przesuwając się na prawą stronę łóżka. Taka była prawda — mimo upływu tych trzech cholernych lat, nadal zrobiłby dla Ihryjczyka wszystko, niezależnie od tego, czy chodziło o pomoc na polu bitwy, czy zwykłe ugoszczenie go w swoim pokoju.
Czarnowłosy w końcu uniósł głowę, spoglądając na młodszego. Usta zaciśnięte miał w wąską kreskę, a wyraz twarzy mimo wszystko zmieszany. Usiadł na brzegu łóżka, odgarniając brzeg kołdry i przykrywając się nią. Jego woń zaczęła mieszać się z delikatnym zapachem pościeli, w której to sypiał niższy z nich. Jisung doskonale pamiętał, jak pachniał Hwang, a teraz, gdy wyższy leżał obok niego, mocny zapach morza, w którym to nieraz się kąpał, mieszający się z wonią plaży o poranku, drażnił jego wrażliwe nozdrza. Jego ciało zawsze mocno reagowało na zapachy, dotyk — był na ogół wrażliwy, a teraz po latach znów czuł się przyćmiony bliskością Hyunjina.
Za dziecka naprawdę często sypiali ze sobą, wymykając się po nocach ze swoich komnat. Nie było w tym dla nich nic nienaturalnego. Niewinne uściski, nieraz splecione ze sobą we śnie ciała były nierzadkim widokiem dla księżyca, który każdej nocy zaglądał do ich pokoi, będąc stróżem dwóch młodych, nadal zagubionych dusz. Teraz jednak sytuacja była trochę inna, w końcu nie widzieli się przez przeszło trzy lata i nie byli już dziećmi, a nastolatkami chylącymi się ku dorosłości. Hyunjin ułożył się twarzą do młodszego, układając głowę na jednej z miękkich poduszek, która tak mocno pachniała waniliowymi olejkami Jisunga. Ich spojrzenia się spotkały, będąc prawie na tej samej linii, ale było w tym coś niezwykłego, coś, czego wcześniej nie znali. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, co znaczyła ta magia unosząca się wokół nich, gdy odkrywali w swoich oczach wszelakie swoje tajemnice. Czegoś szukali wgłębi swoich oczu, jednak wtedy nie zdawali sobie jeszcze sprawy z tego, co to było. Ich ciała nie stykały się, a mimo wszystko tak bardzo czuli się połączeni przez to spojrzenie.
— Odwróć się, Sungie — głos Hwanga był zaskakująco miękki, spokojny i łagodny, chociaż było to polecenie. Było w jego oczach coś, co sprawiało, że Han byłby w stanie zrobić to, bez najmniejszego zapytania, bez wiedzy, w jakim celu. Kochał jednak droczyć się z Hwangiem, więc dziwem nie było, że jego usta rozchyliły się z tym oto pytaniem.
— Po co? — mruknął cicho, unosząc swoje brwi, lecz mimo wszystko odwrócił się.
Ręce Hyunjina jakby automatycznie oplotły się wokół wąskiej talii mniejszego. Tak po prostu przyciągnął go do siebie, przyciskając go do swojego większego torsu. Jisung rozszerzył ze zdziwienia oczy, bo będąc dzieckiem choć faktycznie usypiali wtuleni w siebie, tak przeważnie robili to nieświadomie, a teraz jego przyjaciel ot tak go przytulił, wtulił całe jego ciało w to swoje, które choć wtedy o tym nie wiedzieli, idealnie zgrywało się z drobną aparycją Jisunga. Ale było to dziwnie przyjemne, tak naturalne w swojej świeżości, niczym lekarstwo na tą minioną tęsknotę, obietnica nowych dni. I kiedy słodka woń Jisunga zaczęła drażnić nozdrza Hwanga, którego nos spoczywał tuż nad uchem młodszego, drażniąc je swoimi zimnymi wydechami, niższy jakby nieświadomie cofnął się do tyłu, jeszcze mocniej przyciskając plecy do torsu Ihryjczyka. Ale było w tym nieco prawdy, że ich ruchy były nieświadome — robili to jakby automatycznie, chcąc zaznać spokoju i bezpieczeństwa w ramionach tego drugiego. Wiedzieli bowiem, że było to dla nich obu najbezpieczniejsze miejsce. Taki był i kolejny ruch ze strony wyższego — na pewno nie planowany, jakby ktoś mu nagle kazał to zrobić. Jego ciepła dłoń wślizgnęła się pod aksamitną koszulę nocną Jisunga, który jak na zawołanie zaczynał zasypiać w ramionach Hwanga. Zaczął delikatnie masować idealnie gładki i tak przyjemnie miękki brzuch młodszego, wywołując u niego dziwne dreszcze. I pewnie przejąłby się taką reakcją jego ciała, i cichym pomrukiem, jaki uciekł na to z jego ust, gdyby nie fakt, że był na skraju zaśnięcia, nagle ogarnięty morzącym go snem. Ciepło wypełniało jego drobne, lecz rządne dotyku, na który było przecież tak wrażliwe ciało. I nim usnął, zdążył jedynie wyszeptać:
— Mmm, co ty robisz, Jinnie? — zamruczał, nieświadomie ocierając swoją głowę o nosek Hwanga, czym jeszcze bardziej omotał go swoją wonią. Starszy przestał masować miękki brzuch Jisunga, po prostu go mocno przytulając.
— Wynagradzam ci wszystkie nieprzespane noce, Sungie — wyszeptał cichutko wprost do ucha młodszego i choć na usta cisnęło mu się jeszcze tak wiele słów, nie odezwał się, widząc jak drobny chłopak zasnął w jego silnych ramionach. — Dobranoc, kochanie.
I to słowo było im bliskie, naturalne, niczym przyjacielskie.
‣‣
Erhe, kolejna ze stolic Arei, rozciągała się w głębi tropikalnych lasów, które stanowiły większość ziem Silvy. Przez lata pozostawało nieodnalezione, skryte pod konarami drzew, które jak stróże chroniły miasto, aż Gunjeon wraz z innymi władcami zawarł pokój, jednocząc sześć dotąd wrogich sobie królestw. Właśnie wtedy, przeszło tysiąc lat temu, szlaki do Erhe, jednego z najpiękniejszych miast całej Arei, zostały przetarte, a stosunki międzynarodowe zawarte. Cywilizacja Silvy przez wieki żyła w odosobnieniu, przez co ich kultura zdawała się całkowicie różnić od tej pozostałych królestw. Inni Areiczycy mogli poznać nieodkryte dotąd piękno i nadludzką architekturę ludzi z lasów. Pałac w Erhe był bowiem prawdziwym cudem, czymś niespotykanym w innych krajach. Z dala wydawało się, że był zbudowany ze szkła, gdyż odbijał wszelakie światło, które z trudem przedzierało się przez gęste korony drzew. Był to jednak kamień szlachetny, który z bliska mienił się jeszcze bardziej, będąc w dotyku idealnie gładkim. W górę od głównego budynku pięły się cztery bliźniacze wieże, które jako jedyne sięgały ponad korony drzew. Reszta miasta schowana była pod chmarą zielonych liści. Stolica Silvy była tez o tyle wyjątkowa, że część jej domów uwieszona byłą na konarach potężnych drzew tropikalnych i połączona niezwykłą siecią wiszących mostów.
Życie w stolicy tropikalnego kraju również różniło się od tego w innych krajach. Ich życie codzienne było jakby luźniejsze, pozbawione sztywnych zasad, które zasiewane były w duszach młodzian w innych krajach od zalania dziejów. Zasady Silvan były mniej rygorystyczne, a mieszkańcy żyli w zgodzie z władcami. Na pierwszym miejscu Silvanie nie stawiali władzy i pieniędzy, a miłość i przyjaźń, potrzeby ludzkie. W tym kraju nie istniały bariery społeczne, każdy był w stanie pomóc biedniejszym, choć nierzadko sam był w nie najlepszym stanie. W pałacu królewskim urządzane były uczty, w których udział wziąć mógł każdy potrzebujący. Ulice miasta ogarnięte zawsze były radosnych duchem, chociaż nie zawsze w kraju działo się dobrze. Był on bowiem w pewien sposób zacofany w stosunku do Terry czy Oceanum. Silva miała swoje wady i zalety, jak każdy inny kraj, jednakże prawdą było, że to tutaj mieszkali najszczęśliwsi ludzie.
Król Sarean de Lessa był władcą sprawiedliwym, kochającym i współczującym. Obiady jadał wraz z mieszkańcami Erhe, gdyż uważał, że był królem nie po to, by rządzić ziemiami Silvy, a opiekować się jej mieszkańcami. Miał on jedna córkę, Kaleę de Lessę, która w oczach Silvan była odbiciem króla. Jako małe dziecko biegała po ulicach Erhe z miskami jedzenia, witając się z mieszkańcami. Ehryjczycy kochali ją jak własne dziecko, gdyż potrafiła poświęcić się za mieszkańców swojego kraju. I Sarean nie przejmował się tym, że nie miał męskiego potomka, ponieważ każdy wiedział, że Kalea będzie wspaniałą królową. Jednak w to nie wierzyła do końca sama zainteresowana.
Kalea de Lessa swoją komnatę miała w wieży wschodniej, z której rozciągał się niesamowity widok. Wieże pałacowe sięgały ponad korony najwyższych drzew. Roztaczał się z nich widok po horyzont, a w dnie bezchmurne dostrzec można było nawet złote piaski Harenae i połyskujące wody oceanu. Liście migotały zielenią w świetle słońca, które górowało wysoko ponad dżunglą. Niebo było tego dnia nieskazitelne, niczym dusza noworodka. I właśnie na ten widok patrzyła następczyni tronu Silvy, stojąc na szczycie wieży wschodniej i zagryzając mocno wargi. Jej myśli kłębiły się, mieszając ze sobą.
Na dniach cała rodzina królewska miała opuścić Erhe i udać się do Arhe na Święto Sześciu. Z jednej strony pragnęła tego, jak niczego innego — przygód, nowych doświadczeń, poznania świata, lecz z drugiej denerwowała się, gdyż nigdy dotąd nie opuszczała rodzinnego miasta, a teraz miała ukazać się światu jako księżniczka. Kalea była piękną dziewczyną o śniadej cerze, ciemnobrązowych, gęstych, lokowanych włosach i równie głębokich oczach. Problem polegał jednak na tym, że Ehryjka nigdy nie chciała być księżniczką.
Jako dziecko de Lessa spędzała większość czasu ze swoim kuzynem, Matisem. Właśnie to sprawiło, że jej serce ciągnęło ją bardziej do zadań męskich, aniżeli do strojenia się w piękne suknie i prezentowania się jako dama. Nie była pewna, czy da sobie radę w tej roli. Wiedziała, że niedługo będzie musiała wyjść za mąż, a Święto Zjednoczenia Królestw wydawało się być idealnym momentem na znalezienie odpowiedniego kandydata. Lecz to nie dlatego strach ogarniał młodą Silvankę.
Kalea de Lessa zawsze chciała być dumną wojowniczką, pamiętaną bohaterką. W duchu czuła, że coś jest nie tak, dziwne uczucie zwiastowało strach, nieszczęście. Nie wiedziała jednak, jak szybko przyjdzie jej wziąć udział w historii.
...................................
[3196 słów]
Mam nadzieję, że się podobało! Włożyłam w ten rozdział moje serducho, więc mam nadzieję, że i wam przypadł do gustu. Mam też pytanko: jak myślicie, kto pierwszy zda sobie sprawę z uczuć do tego drugiego? I co myślicie o postaci Kalei?
Do następnego, Altrey
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top