| Jego dom był w sercu przyjaciela. |
‣ Rozdział 11 ‣ Jego dom był w sercu przyjaciela ‣
Księżyc królował już wysoko ponad rozległymi ziemiami Terry, gdy Hyunjin wraz w wyznaczonym mu oddziałem szykował się do opuszczenia stolicy. Noc była cicha, jakby od niespodziewanego powstania ktokolwiek bał się cieszyć, śmiać. Daleko za murami odzywało się jedynie morze, które zgodnie ze swoją tradycją obijało się o piaszczyste brzegi królestwa. Wszystko tej nocy wydawało się nad wyraz spokojne, pomimo tego, że każde z serc czuło co innego.
Hyunjin tak naprawdę nie wiedział, co powinien myśleć. Nie przypuszczał, że król Jihyun naprawdę zgodzi się na to, co zaproponował. Bo mimo tego, że faktycznie był już w pełni wyszkolonym rycerzem, a zarazem jednym z najlepszych szermierzy, był też w końcu jeszcze głupim dzieciakiem i widział, że większość wyznaczonych do podróży z nim rycerzy nie była zachwycona faktem, że dowodzić miał nimi nastolatek. On jednak starał się ignorować ten fakt, skupiając się na celu ich podróży. Jechał do Harenae, by uratować swojego przyjaciela i wiedział, że bez niego nie wróci, chociażby miał spędzić tam długie lata. Nie wiedział, co działo się obecnie z jego przyjacielem i w jakim był stanie, i właśnie to przerażało go najbardziej — nie to, że mogło spotkać ich wiele niebezpieczeństw podczas podróży i w samej stolicy pustynnej krainy, ale fakt, że Jisungowi mogło stać się coś poważnego. Nie bał się wyprawy czy nadchodzących ich walk, mimo że Terra była jedyną krainą poza jego rodzinną, którą zwiedził.
Mieli wyruszyć nocą, ponieważ wiedzieli, że liczyła się każda godzina. Do jako pasa dopięty był jego potężny miecz, który z każdym krokiem drażnił delikatnie jego nogę. Skórzane płaszcze i nieco lżejsze ubranie opinały jego ciało razem z napierśnikiem. Szedł właśnie do stajni, niosąc pod pachą zapakowany przez służących pakunek, który zawierał pokarm, picie oraz najpotrzebniejsze rzeczy. Denerwował się, to było prawdą, ale musiał ukryć te uczucia. Teraz w końcu miał dowodzić wyprawą, to na nim powinni polegać inni. Musiał zachować czysty umysł, starać się wyprzeć kierujących nim emocji i zdawał się o tym dobrze wiedzieć. Niewielki oddział, który mu wyznaczono, liczył bez niego sześć osób. Byli to głównie królewscy gwardziści, ale również jeden brat Lyn i ochroniarz jego ojca, Min Jiseo, znany w całym Oceanum. Wiedział, że oddział znajdował się już przed bramami Arhe, czekając jedynie na niego, gdyż Hyunjin jako przywódca musiał zameldować ich odjazd. Czarnowłosy przekroczył próg stajni, a wraz z tym do jego uszu dotarły ciche parsknięcia koni i nieprzyjemny zapach, który z latami spędzonymi z końmi zdawał się drażnić jego nozdrza coraz mniej. Pewnym krokiem przemierzył stajnię, wiedząc, jakiego konia powinien dosiąść. Stanął dopiero przed tym jednym, konkretnym boksem, rzucając spojrzenie karemu koniowi, który zlewał się z panującym w stajni mrokiem. Mimowolnie uśmiechnął się na widok wierzchowca Jisunga, wyciągając dłoń w jego kierunku i kładąc ją na pysku konia.
— Cześć, Raziel — wydukał właściwie do siebie. Z upływającymi latami Hyunjin nauczył się w końcu jeździć konno i nawet przestał bać się tych zwierząt, chociaż nadal to Han był mistrzem w tym fachu. Hwang nadal poniekąd nie rozumiał relacji, która łączyła jego przyjaciela ze stojącym naprzeciw niego wierzchowcem. Koń parsknął, a wtedy Ihryjczyk westchnął smutno. — Wiem, ja też za nim tęsknię. Ale nie martw się, pójdziemy go odzyskać.
W ciszy zaczął szykować konia do wyprawy. I choć po stajni nie roznosiły się żadne słowa, to w jego głowie trwała istna burza myśli. Denerwował się naprawdę mocno, bo w końcu nie mógł być do końca pewny czy wszystko się uda, chociaż właśnie to próbował sobie wmówić. Był to pierwszy raz, gdy wyjeżdżał w tak dalekie regiony Arei, toteż nie był pewny, czego się spodziewać. Może i podczas pobytu w królestwie Terry miał również lekcje o innych królestwach i wielu innych rzeczach, jednak na nich bardziej uważał jego najlepszy przyjaciel. Lecz teraz to on musiał poprowadzić wyprawę do stolicy pustynnego państwa, w którym prawdopodobnie przebywał Jisung. Prawdopodobnie — właśnie w tym tkwił największy problem. Niczego nie wiedział na pewno, a to sprawiało, że zaczynał się bać coraz bardziej.
I gdy tak rozmyślał o nadchodzącej wyprawie, równocześnie siodłając również konia i przygotowując go do wielogodzinnej podróży, nagle w stajni rozległ się dźwięk czyiś kroków. Momentalnie odwrócił się w tamtym kierunku, a jego oczom ukazała się postać ubrana podobnie do niego. Miała ona na sobie długi płaszcz, przypominający te, jakie nosili bracia Lyn oraz zarzucony na głowę kaptur, dlatego Hyunjin nie poznał jej z początku, pomimo tego, że stajnia była rozświetlona za pomocą pochodni. Jednak z każdym krokiem, z którymi owa postać zaczęła się do niego zbliżać, zaczął dostrzegać jej rysy. Zdołał również stwierdzić, że stanowczo miała wysmukłą i kobiecą sylwetkę, co potwierdził już chwilę później, gdy jego oczom ukazała się znajoma twarz.
— Kalea? — wydukał zszokowany, odsuwając się od boksu, w którym trzymany był koń jego przyjaciela. Podszedł bliżej dziewczyny, marszcząc brwi i czekając, aż ona również skończy swój marsz. — Co ty tu robisz?
Królewna rozejrzała się energicznie wokół, jakby bała się, że kogoś ujrzy. Następnie zrobiła jeszcze krok w stronę czarnowłosego, równocześnie nasuwając kaptur na głowę.
— Jadę z tobą — oznajmiła stanowczo.
Z początku chłopak nie potrafił zrozumieć, o co chodziło Silvance. Jego usta rozchyliły się lekko, a zdziwienie na twarzy pogłębiło jeszcze bardziej. Pokręcił delikatnie głową, sygnalizując dziewczynie, nie rozumiał, o co jej chodziło.
— O czym ty mówisz? — wystękał, samemu również rozglądając się po wnętrzu stajni.
— Jadę z tobą — powtórzyła jeszcze raz, mocniej nasuwając kaptur na twarz, jakby bała się, że ktoś może nią zauważyć. Mimo to kontynuowała swoją wypowiedź, a jej głos brzmiał stanowczo i pewnie. — Nie ma szans, że pozwolę ci jechać tam samemu. Wiem, że się nie znamy, ale nie jestem ślepa i doskonale widzę, co jest między tobą, a Jisungiem. Zresztą, to jest też mój narzeczony, mimo że wcale nie chcę tego ślubu — powiedziała na jednym wydechu, nie przerywając kontaktu wzrokowego z wyższym chłopakiem. Hwang zagryzł mocno wargę, starając się przetworzyć informacje, którymi został zasypany.
Stał jak osłupiały, cały czas wpatrując się w postać młodej księżniczki. Jego twarz wyrażała zaskoczenie, wręcz odwrotnie od tej dziewczyny, na której to malowała się determinacja i chęć walki. Poniekąd nie docierało do niego to, co przed chwilą powiedziała Silvanka. Skąd stojąca przed nim dziewczyna miała wiedzieć o tym, co działo się pomiędzy nim, a Jisungiem? W końcu dla nich samych było to nowe i niezrozumiałe, ale mimo wszystko wiedzieli, że ich romans był zakazany, a co za tym szło, nikt nie mógł się o nim dowiedzieć. A mimo tego stojąca przed nim dziewczyna znała prawdę, którą tak dzielnie starali się ukryć.
— Skąd? — zdołał jedynie wydusić. Był w szoku, a brak wyjaśnień ze strony Silvanki wcale nie pomagał.
Dziewczyna uniosła głowę, spoglądając wprost w oczy czarnowłosego. Ułożyła dłoń na jego ramieniu, po czym jeszcze mocniej nasunęła kaptur na twarz.
— Później ci to wyjaśnię — oznajmiła, odwracając się i podchodząc do boksu, w którym zamknięty był jeden z koni. — Teraz nie ma na to czasu.
‣‣
Podróż zdawała mu się mijać szybciej, niż się tego spodziewał, gdyż wraz ze wschodem słońca, cały orszak opuścił ziemie Terry, przedostając się tym samym na tereny Silvy. Podczas późniejszej części narady zgodnie ustalili, że spostrzeżenia Hyunjina były trafne, a przeprawa przez Harenae bez dłuższego przygotowania była niemalże niemożliwa. Dlatego też właśnie postanowili wyruszyć na stolicę królestwa pustyni z nieco innej strony i pokonać dłuższą trasę poprzez obrzeża Silvy. Sprawiało to wprawdzie, że podróż miała trwać około dwóch dni, gdyż po drodze musieli zrobić co najmniej dwa postoje, by odespać i napoić konie, a to automatycznie wywoływało strach w sercu młodszego księcia. Wiedział, że liczył się każdy dzień i noc, a świadomość, że tak naprawdę nie miał pojęcia, co działo się obecnie z jego przyjacielem jeszcze mocniej go dobijała. Był przerażony, a wizje najgorszych możliwych scenariuszy ciągle go nachodziły. Chciał wierzyć, że Jisungowi nic nie groziło, że faktycznie Harenanie chcieli użyć go jako przedmiotu negocjacji, jednak z tyłu głowy mimo wszystko świtała mu myśl, że mógł się mylić, że Jisunga mogło już nie być na tym świecie.
Właśnie wokół tego krążyły jego myśli podczas przebytego już kawałka drogi. Zawsze marzył o tym, by zwiedzić pozostałe królestwa Arei, jednakże w tamtym momencie nie potrafił się zachwycać tym, co widział. Skupiał się jedynie na tym, by jak najszybciej dotrzeć do stolicy Harenae, by uratować Hana. Podziwianie wielkich terrańskich stepów czy silvańskich lasów tropikalnych, na których granicy znaleźli się o poranku nie sprawiało mu żadnej radości.
Nadal po głowie chodziły mu również słowa, jakie przed wyjazdem wypowiedziała do niego Kalea. Nie miał pojęcia, co i skąd tak naprawdę wiedziała dziewczyna, i właśnie to nie dawało mu spokoju. W czasie podróży powiedziała mu jedynie, że jej ojciec wyraził zgodę, by pojechała z nimi, jednak nikt mu tego nie przekazał, ponieważ stało się to na krótko przed ich wyjazdem. Hyunjin nie miał pojęcia czy powinien wierzyć w słowa dziewczyny, tym bardziej, że nie wiedział, po co tak naprawdę jechała z nimi. Nie potrafił przestać się zamartwiać, a jak na złość z kolejnymi godzinami drogi dochodziły nowe problemy.
Gdy słońce wspięło się już na szczyt sklepienia, konie oraz jeźdźców zaczęło dopadać zmęczenie, dlatego też zgodnie zadecydowali o postoju. Większość ich trasy prowadziła przez obrzeża Silvy, gdzie zamieszkiwała większość ludności tego państwa. Silvę porastały gęste lasy tropikalne i jedynym dużym miastem, jakie znajdowało się w puszczy, było Erhe, stolica królestwa. Reszta wiosek i miasteczek wybudowana była w miejscach, gdzie las się przerzedzał, a ciągłe opady i gęste lasy nie były problemem. Właśnie w jednej z takich niewielkich wiosek postanowili się zatrzymać. I chociaż wprawdzie to Jisung był tym, który podczas bardziej teoretycznych lekcji słuchał uważnie, to Hyunjin zdołał zapamiętać, że ludność Silvy słynęła ze swojej gościnności. Dlatego też ucieszył go fakt, że mieszkańcy wioski chętnie przyjęli ich oraz pozwolili napoić konie i urządzić nocleg. I chociaż nie nieśli ze sobą dobrej wiadomości, to przyjazd do miasta księcia Oceanum oraz księżniczki Silvy został odebrany bardzo radośnie, nawet jeśli musieli przekazać mieszkańcom, że nadchodziła wojna.
Planowali z powrotem wyruszyć wieczorem, dlatego też po posiłku, który został przyrządzony przez mieszkańców wioski, wszyscy udali się na zasłużony odpoczynek. Wszyscy poza Hyunjinem, gdyż on znowu nie potrafił zasnąć. Wszystkie problemy i nieznośne myśli nie pozwalały mu zmrużyć oczu, a on miał wrażenie, że zjadały go one od środka, uniemożliwiając mu normalne funkcjonowanie. Nigdy nie bał się tak, jak wtedy, a świadomość, że nie wszystko mogło skończyć się dobrze, przerażała go jeszcze bardziej.
Nie potrafiąc tak po prostu leżeć bezczynnie, postanowił iść na krótki spacer, by chociaż spróbować oczyścić umysł. Wioska, w jakiej się zatrzymali, była naprawdę niewielka i koncertowała się wokół studni, która znajdowała się w jej centrum. Nie mogło mieszkać tam więcej, niż paręset ludzi, toteż szybko udało mu się opuścić jej teren i znaleźć się na niewielkiej łączce, która rozciągała się za ostatnimi domami wioski. Położył się na trawie, wbijając wzrok w niebo i zagryzając mocno wargę. Walczył ze sobą, by tylko do jego pamięci nie powrócił znowu jego uśmiechnięty przyjaciel, by znów nie rozpłakał się przez świadomość, że mógł go stracić już na zawsze. Po kolei przed jego oczyma zaczęły pojawiać się sceny z ich dzieciństwa, wysyłane pomiędzy sobą listy czy też nowsze wydarzenia. Pamiętał doskonale dotyk ust młodszego na tych swoich, pamiętał jakie ciepło dawało ciało niższego, gdy leżeli wtuleni w siebie, znowu nie potrafiąc zasnąć i przerażała go myśl, że mógł to wszystko stracić.
Bo nawet jeśli poprzysiągł sobie, że odzyska Jisunga, to jaką mógł mieć pewność, że jego skarb był cały i zdrowy?
Naprawdę chciał zatrzymać wszystkie emocje w sobie, jednak łzy jakby same pchały się do jego oczu, uprzykrzając jego plany. Przymknął powieki, jeszcze mocniej zaciskając zęby na wardze i mimowolnie wyobrażając sobie, że niższy był przy nim, że trzymał jego dłoń, jak zwykle mocno wtulając się w jego bok. Chciał by było to prawdą, by nic się nie stało, by świat nie usłyszał o nadchodzącej wojnie.
By po prostu mogli żyć normalnie, jak wszyscy zakochani w sobie ludzie.
Nagle poczuł, że ktoś znalazł się obok niego, a następnie położył się tuż obok. Szybko poderwał się do góry, równocześnie otwierając powieki. I naprawdę przez jeden moment uwierzył, że był to Jisung, a jego prośby zostały wysłuchane. Jednak wszystkie jego nadzieje rozwiały się już chwilę później, gdyż obok nie ujrzał Jisunga, a jego narzeczoną Kaleę. Księżniczka ułożyła się obok, tak jak chwilę wcześniej on wbijając wzrok w błękitną połać nieba.
— Też nie umiesz zasnąć? — zapytała, kompletnie nie zwracając uwagi na fakt, że chłopak cały czas wpatrywał się w nią zszokowany. W końcu skąd miała wiedzieć, co jeszcze chwilę wcześniej działo się w głowie Ihryjczyka?
— To akurat nie nowość — odparł. Nieco niepewnie ułożył się z powrotem koło dziewczyny, oblizując nerwowo wargi. — Mam tak od zawsze. Gdy pierwszy raz przyjechałem do Ahre, wpadłem w taką histerię, nie umiejąc zasnąć, że Jisung, który miał pokój obok, usłyszał mój płacz. W sumie, to właśnie tak zaczęła się nasza przyjaźń.
Zapadła chwilowa cisza, przez co Hyunjin zaczął żałować swoich słów. Jednak nim zdołał coś dodać, ciszę przerwała leżąca obok niego dziewczyna.
— Skłamałam — przyznała się, co sprawiło, że czarnowłosy uniósł się nieco do góry, spoglądając na Silvankę. — Tak naprawdę to uciekłam z zamku. Ojciec nie pozwoliłby mi jechać z wami, a czułam, że powinnam tu być. Wsunęłam pod drzwi ich komnaty mały zwój, zapewniając, że nic mi nie jest i pojechałam do Ohre — wytłumaczyła. Wzięła głębszy oddech, jakby szykowała się do powiedzenia czegoś ważnego. — Nie chcę tego ślubu. Nigdy nie chciałam być księżniczką. Chciałabym zwiedzać świat, podróżować, walczyć w imię dobra, a nie brać ślub z przymusu i sprawować władzę nad ludem. Nie nadaję się do tego. Jako dziecko wymykałam się z pałacu i spędzałam czas ze zwykłymi mieszczanami — każde kolejne jej słowo brzmiało nieco pewniej, jakby nabierała odwagi. Hyunjin słuchał uważnie, gdzieś w środku wiedząc, że zaraz usłyszy odpowiedzieć na chociaż jedno nękające go pytanie. — Wiem, że i Jisung, i ty też nie chcecie tego ślubu. Skąd wiem? Domyśliłam się. Nie jestem głupia i w odwrotności do wszystkich, nie skupiam się na władzy, a na miłości. Wiedziałam, dlaczego Jisung uciekł z balu, z jaką troską patrzyłeś na niego podczas wszystkich uczt, jak Jisung rzucił się, by wytrącić ci kielich z trucizną, jak błagałeś, byś mógł pojechać do Ohre razem z batalionem rycerzy. Po prostu chciałabym spotkać w swoim życiu kogoś, kto pokocha mnie tak, jak ty kochasz Jisunga — wyznała. Serce Hyunjina jakby na moment stanęło. Nadal nie rozumiał do końca, co się stało. Czy Kalea znała prawdę, a do tego to akceptowała? — Uważam, że by ludzie byli szczęśliwi, muszą zaznać miłości. Właśnie dlatego chcę ci pomóc. Uratujemy Jisunga, obiecuję ci.
‣‣
Nie miał pojęcia, który już dzień spędził w lochu. Czas zachwiał się, gdy tylko po raz pierwszy stracił przytomność jeszcze w jego rodzinnym kraju. Minuty, godziny, a może i nawet dnie po prostu mijały, a on nie mógł z tym nic zrobić. Jego ciało było wycieńczone przez naprzemienne łkanie z bólu i płacz samotności. Bał się, jak nigdy, a jego sytuacja wcale się nie poprawiała. Był wychłodzony, a ból, który rozrywał jego udo wcale się nie zmniejszył, lecz wręcz przeciwnie, z każdym jego przebudzeniem był coraz gorszy. Co jakiś czas dostawał wprawdzie jedzenie oraz picie, a jego dłonie zostały rozwiązane, jednak nie dało się zaprzeczyć temu, że był w fatalnym stanie.
Nie miał pojęcia, ile czasu minęło odkąd został uprowadzony oraz ile już razy stracił przytomność. Momentami zdawało mu się już, że brakło mu łez, by płakać, lecz wtedy nachodziły go jeszcze mocniejsze fale bólu, które po raz kolejny zmuszały go do cichego łkania. Nie miał żadnego kontaktu ze światem zewnętrznym i jedyne co mu zostawało, to wierzyć, że ktoś go uratuje. Całe jego życie było zależne od innych. W końcu nie miał pojęcia o tym, co zadecydowali jego rodacy, czy negocjacje zostały już rozpoczęte.
W końcu nie mógł mieć pewności, co do wyboru jego ojca. Bo czy dobry władca nie powinien wybrać narodu zamiast własnego syna?
W mroku nie mógł nawet dostrzec własnych dłoni, co jeszcze bardziej go przerażało. Ból w nodze dawał mu do zrozumienia, że rana nie była dobrze opatrzona. Bał się, że mogło się w nią wdać zakażenie, a to oznaczało by koniec tego, co kochał — jazdy konnej. Momentami pragnął jedynie, by po prostu znowu stracić przytomność i zapomnieć o wszystkim.
Wtem nagle drzwi lochu rozchyliły się, a do środka weszła nieznana mu postać. Jakby automatycznie skulił się w rogu, bojąc się tego, co mogło za chwilę nadejść. Pochodnia, jaką trzymał w dłoni nowo przybyły rozświetliła ciemne pomieszczenie. Nie wiedział, dlaczego owa osoba pojawiła się w lochu, dlatego też zacisnął mocno powieki, bojąc się spojrzeć na jej poczynania. Dlatego też gdy po chwili poczuł obecność drugiego ciała tuż przy tym swoim, jeszcze mocniej wtulił się w kamienną ścianę, gdzieś w środku czując, że to, co nadejdzie zaraz nie będzie ani trochę przyjemne.
Jednak gdy zamiast fali bólu, poczuł delikatny dotyk czyjejś dłoni an swoim ramieniu, z zaskoczenia otworzył oczy, spoglądając na nowo przybyłą osobę. Od pochodni zostały odpalone inne lampy, dzięki czemu w pomieszczeniu w końcu przestał panować mrok. Han przekręcił się nieco w stronę drugiej osoby, z zaskoczeniem spoglądając na jej twarz. Była to kobieta w średnim wieku, a na jej twarzy widniał przyjazny uśmiech — czyli coś, czego młodszy książę nie widział, odkąd został porwany.
— Nie bój się mnie — zagadnęła, kucając obok nastolatka. — Chcę ci pomóc.
Po tych słowach odwinęła brzeg materiałowej narzuty, jaką to miała na sobie, tym samym odsłaniając torbę. Następnie ją z siebie ściągnęła, po czym położyła ją na nadal wilgotnej podłodze. Wyciągnęła z niej biały materiał oraz jakiś płyn, którym następnie nasączyła materiał.
— Współczuję ci — wyszeptała, przysuwając się nieco bliżej. — Nie jesteś niczemu winny, a musisz płacić za grzechy swoich przodków — Odsunęła i tak potargany materiał spodni chłopaka, tym samym odsłaniając prowizorycznym opatrunek zawiązany na jego nodze. Bez pytania odwiązała go, przez co odsłoniła źle wyglądającą ranę. — Niedobrze — wymamrotała, sięgając po namoczony przed chwilą bandaż. — Może trochę zapiec — ostrzegła, po czym przyłożyła materiał do jego nogi, chcąc odkazić ranę.
Faktycznie piekący ból rozszedł się po jego ciele, a on syknął cicho, zaciskając dłonie w pięści. Nie do końca rozumiał, dlaczego jego obecna towarzyszka mu pomagała. Przez ostatnie godziny dostarczał jedynie bólu i samotności, naprzemiennych tortur i płaczu, a teraz tak po prostu ktoś okazywał mu współczucie. Z uwagą obserwował, jak kobieta wyciera materiałem jego udo, starając się sprawić mu jak najmniej bólu.
— Czemu mi pomagasz? — wydusił z trudem, sprawiając, że wzrok kobiety przeniósł się na jego twarz. I chociaż on tego nie wiedział, to ona tak samo jak Hyunjin, potrafiła ujrzeć w jego oczach to, co czuł — a obecnie była to samotność, ból i niezrozumienie. — Kim jesteś?
Nie odpowiadając, sięgnęła znowu po bandaż. Obwiązała białym materiałem jego ranną nogę, następnie odsuwając się i wstając na nogi.
— Nikim ważnym — odparła. — Kimś, kto uważa, że król Armen postępuje źle.
I nim zdążył coś dodać, znowu został sam, jednak zrozumiał jedną, ważną rzecz — nie zawsze naród odpowiada za czyny władców.
‣‣
Kolejne godziny podróży wyglądały niemalże tak samo. Jechali praktycznie całą noc, gdyż za dnia temperatura stawała się coraz cięższa do zniesienia. Dzięki temu wraz ze świtem znaleźli się na granicy puszczy, skąd było jedynie parę pojedynczych godzin do stolicy Harenae. Po raz kolejny zatrzymali się w niewielkiej wiosce, w której postanowili zostawić konie. Mieli wyruszyć o zmroku, gdy słońce zniknie za horyzontem, gdyż pokonanie pustyni nocą było chociaż odrobinę prostsze. Mieszkańcy wioski na granicy Silvy obiecali użyczyć im swoich wielbłądów, a to znaczenie ułatwiło dalszą podróż.
Tego dnia Hyunjinowi wyjątkowo udało się usnąć, jednakże koszmary, jakie go nawiedziły, szybko wybudziły go ze snu. Ciągłe złe wizje go wykańczały, a widok cierpiącego Jisunga w jego snach był nie do zniesienia. Chciał, by było już po wszystkim, by znów znalazł się tuż obok młodszego chłopaka. Do tego czasu czekało go jednak jeszcze wiele przeszkód i o tym miał dowiedzieć się już niedługo.
Gdy słońce zaczęło chować się za horyzontem, wszyscy zebrali się, by ostatecznie omówić szczegóły planu. Wszyscy przebrani byli w zbroje wojska Harenae i właśnie dzięki temu mieli przedostać się do stolicy królestwa piasku. W ich bagażach znajdowały się plany miasta, a dokładne kroki postępowania znajdowały się w głowie każdego z rycerzy.
Hyunjin był wycieńczony przez tak małą ilość snu, jednak w tamtym momencie ani trochę się to nie liczyło. Chciał jedynie uratować Jisunga i nie obchodziło go własne zdrowie. Podróż przez pustynię była ciężka, nawet jeśli przemierzali ją w nocy. Wokół było sucho, co utrudniało oddychanie, a ogarniające go zmęczenie przyprawiało go o ból głowy. Jedyną jego nadzieją była oaza Orhe, która po paru kolejnych godzinach drogi zaczęła majaczyć na horyzoncie. Z każdą minutą znajdowali się coraz bliżej i myśl, że gdzieś tam znajdował się Jisung jako jedyna podtrzymywała go na duchu.
I gdy w końcu znaleźli się w oazie, serce Hyunjina zaczęło przyspieszać swój rytm. Wiedział, że to był ten moment, od którego zależała cała przyszłość jego przyjaciela, a pośrednio nawet Arei. Stres przejmował mimowolnie władzę nad jego ciałem, a każdy nawet najmniejszy ruch był dokładnie przemyślany. Byli na terenie wroga i nikt nie mógł dowiedzieć się o ich obecności, gdyż wiedzieli, że groziło to najgorszym. Pozostawiwszy wielbłądy na granicy oazy, przedostali się do wejścia do stolicy, które zwieńczone było wielką bramą. Korytarz, który prowadził w głąb ziemi, był oświetlony płonącymi latarniami, które zdawały się rozjaśniać drogę do piekła, końca świata. Młody książę naprawdę starał się opanować swoje, jednak brały one górę — wiedział, że zrobi wszystko, by odzyskać swojego przyjaciela, nawet jeśli miało to równać się ze strasznymi rzeczami.
Wszystko wokół jakby powoli mu umykało, a liczył się jedynie fakt, że był coraz bliżej Jisunga, bo chociaż wiedział, że nie wszystko mogło pójść dobrze, to nie dopuszczał do siebie myśli, że tego wieczora nie miał uścisnąć swojego jedynego skarbu. Razem z pozostałymi towarzyszami schodzili wciąż w głąb ziemi, wiedząc, że od tych paru chwil zależało wszystko.
Nigdy nie był w Harenae, lecz miał okazję zobaczyć stolicę tego pustynnego kraju na licznych obrazach. I chociaż miał pojęcie o tym, jak mniej więcej wyglądała wybudowana w wielkiej jaskini stolica, to i tak jej widok zaparł dech w jego piersi. Może ostatnie wydarzenia sprawiły, że zaczął darzyć cały ten naród nienawiścią, jednak musiał przyznać, że miejsce to różniło się od innych miast, jakie dane mu było zwiedzić.
Jedynymi zdaniami, jakie między sobą wymieniali, były krótkie rozkazy co do tego, co miało za chwilę nadejść. Plan był ułożony i nie było miejsca na pomyłkę. W końcu byli na terenie wroga i tak naprawdę nie mieli pojęcia, gdzie mógł znajdować się młody Han. Byli pozostawieni losowi, od którego teraz zależało wszystko.
Według planu mieli się rozdzielić, by zwiększyć szanse na znalezienie młodego księcia. Jeszcze w stolicy zwierzchniczego dystryktu ustalili prawdopodobne miejsca, w których mógł być on przetrzymywany i właśnie dlatego podzielili je między siebie. Razem z jednym z rycerzy armii króla Jihyuna obrali za cel miejsce, które według wszystkich mogło być najbardziej prawdopodobną kryjówką, w której przetrzymywać mieli księcia — a były to lochy w pałacu królewskim.
Strach jak i determinacja przeszywały jego ciało, chociaż tak bardzo starał się opanować i oczyścić umysł. W końcu musiał myśleć logicznie, by znaleźć Hana, a to było wszystkim, czego w tym momencie pragnął. Sir Raejin, królewski gwardzista, którego miał przy swoim boku, był znany jako jeden z najlepszych wojowników w królestwie Terry, pomimo swojego młodego wieku. Już gdy Hyunjin wraz Jisungiem trenowali w stolicy zwierzchniczego dystryktu, był on podawany młodym rycerzom za wzór.
— Ma książę pomysł, jak dostać się do środka pałacu? — zagadał, gdy znaleźli się już sam na sam. Liczyła się każda minuta, dlatego też w pośpiechu kierowali się ulicami pustoszejącego miasta. Gdyby ktokolwiek z nich został złapany, byliby skończeni, a to mogłoby mieć swoje konsekwencje. W końcu trwała wojna, a w podziemiach Harenae znajdowali się obecnie najlepsi gwardziści, a także dwójka z następców tronów pozostałych królestw.
— Nie do końca — odparł, następnie biorąc ciężki oddech. Niemalże biegli, a jego serce uderzało strasznie szybko nie tylko przez wysiłek fizyczny. — Ale podczas treningów uczyli mnie, że dobry rycerz najpierw obserwuje, a dopiero potem atakuje i właśnie tak zrobimy.
Królewski pałac robił wrażenie. Zdawał się być jedną z nielicznych budowli w podziemi, która nie była kamienną klitką, wciśniętą pomiędzy inne, takie same, maleńkie budynki. Znajdował się tuż przy ścianie jaskini, a sklepienia dwóch wież frontowych sięgały niemalże sklepienia. Tak jak wszystko w stolicy był on zbudowany z kamienia, jednakże był on oszlifowany i pokryty malowidłami. Pomimo tego, że cała stolica była oświetlana jedynie przez latarnie, to wszystkie ściany pałacu posiadały wielkie okna.
Za pas poza potężnym mieczem miał wetknięty również plan podziemi zamku, który zdobyli jedynie dzięki zbiorom Braci Lyn. Może w tamtym momencie jeszcze tego nie wiedzieli, ale właśnie dzięki tej głupiej mapie mieli odnaleźć księcia Terry.
Ukryli się za rogiem jednego z budynków, a wtedy czarnowłosy wychylił delikatnie głowę, chcąc przyjrzeć się sytuacji. Przed drzwiami pałacu stały straże — dwójka rycerzy.
— Jest ich dwóch — oznajmił stojącemu za nim rycerzowi. — Jeśli zajdziemy ich z zaskoczenia, to powinniśmy dać radę — stwierdził.
Następnie usłyszał dźwięk wyciąganego zza pasa miecza. Gdy tylko odwrócił się wokół własnej osi, ujrzał uzbrojonego w pełni Sir Raejina, dlatego też również postanowił chwycić za miecz.
— Ja nigdy nie przegrywam, zapamiętaj to, książę — odparł, po czym bez słowa ruszył przed siebie.
Hyunjin musiał przyznać, że chociaż od najmłodszych lat był szkolony do bycia rycerzem, to nigdy dotąd nikogo nie zabił i przerażała go myśl, że za moment mogło stać się to po raz pierwszy. I może był tym faktem przerażony, jednak był pewny jednej rzeczy — nie mógł się wycofać, bowiem był w stanie zrobić wszystko, by uratować Jisunga. Z determinacją ruszył za starszym gwardzistą, po prostu chcąc zrobić to, co on zamierzał. Może i był świetnym szermierzem, miał za sobą lata treningów i symulowanych pojedynków, jednakże poza bitwą w Arhe, nigdy nie musiał brać udziału w prawdziwych walkach. W końcu dotąd na świecie panował pokój, a wojna była nagła dla wszystkich, poza narodem pustynnym.
Zacieśnił uścisk na rękojeści miecza w momencie, gdy wraz z sir Raejinem dopadli do dwójki strażników. Od tej chwili wszystko zdawało się dziać jakby automatycznie, jakby to nie on kierował swoimi ruchami, jakby wszystko działo się za magiczną kurtyną, a on jedynie na to patrzył. Starszy rycerz dopadł jednego ze strażników, a on z kolei podbiegł do drugiego i nim zdążył pomyśleć nad tym, co właśnie robił, dźgnął mężczyznę w pierś, następnie powalając go na ziemię. Przyparł stopą jego pierś do ziemi, chcąc wykonać drugie cięcie, tym razem w krtań mężczyzny, lecz nim zdążył to zrobił, coś zatrzymało. Ostrze miecza zawisło tuż nad skórą strażnika — widział w jego oczach strach, a świadomość tego, co chciał zrobić, zdawała się wyżerać go od środka. Nie był zabójcą, nie chciał nim być, nawet jeśli trwała wojna.
— Zrób to — usłyszał krzyk gwardzisty. — Książę, zrób to, nie mamy czasu.
I choć naprawdę nie chciał, wykonał cięcie, podcinając gardło strażnikowi. Nie chciał być zabójcą, jednak musiał nim być. To była wojna.
Nie rzucając trupowi ani jednego spojrzenia więcej, jakby bał się, że mogło to mieć jakiś stały odcisk na nim, rzucił się w stronę bramy zamkowej, która nie była już dłużej strzeżona. Zatkał usta dłonią, bojąc się krzyczeć, nie chcąc płakać. Zabił człowieka i może zrobił to dlatego, by uratować Jisunga, jednak przerażenie tym, co zrobił i tak opanowało jego ciało. Wiedział, że na jego zbroi była krew możliwe, że całkiem niewinnego człowieka, lecz nie mógł dłużej nad tym rozmyślać. Nie było na to czasu.
Szybko zerknąwszy na plany pałacu, obrali korytarz, którym mieli się skierować. Jego serce uderzało coraz mocniej i chociaż wiedział, że powinien myśleć logicznie, to nie potrafił tego zrobić. Uczucia zżerały jego serce, a stada myśli pałętały się po jego głowie, doprowadzając go do szału. Był przerażony i nie mógł temu zaprzeczyć.
Musieli się pospieszyć, bowiem przebywanie w królewskim pałacu jeszcze bardziej narażało ich na odkrycie. W końcu zabili straże, a to prędzej czy później musiało zostać odkryte. Dlatego też niemalże biegli, ufając, że plany, jakie znajdowały się w zbiorach Braci Lyn były aktualne. I w momencie, gdy ich oczy znów trafiły na parę straży, zrozumieli, że faktycznie trafili na wejście do lochów.
Kolejna bitwa nie poszła tak szybko, chociaż Hyunjin nie myślał już o tym, że zabijał. Ciosy przychodziły mu prościej, nie myślał nad cięciami. Straże jednak zobaczyły ich przed atakiem i właśnie dzięki temu mieli czas kontratak. Jeden ze strażników zahaczył mieczem o jego przedramię, przez co syknął głośno z bólu, lecz nie poddawał się. Musiał ich pokonać, musiał ocalić świat i Jisunga. I właśnie dlatego po kilku minutach walki znów zabił.
Gdy tylko uniósł wzrok, ujrzał sir Raejina stojącego nad kolejnym trupem. Nie wierzył do końca w to, co robił, do czego posuwał się, by tylko uratować Jisunga, jednak w tamtym momencie nie było czasu na to, by dłużej się nad tym zastanawiać.
— Idź — polecił gwardzista. — Będę bronił wejścia.
I jak poleciał mu starszy, tak też zrobił. Z mocno bijącym sercem kierował się w dół, bojąc się, że w każdym momencie mógł skończyć się mu czas. Zdawało mu się, że korytarze podziemnych lochów były kompletnie pozbawione straży, jakby nikt nie bał się o to, że ktoś mógł się tu wkraść. I może on tego nie wiedział, ale szeregi królewskiej straży były osłabione, gdyż wszyscy wojownicy byli zbierani do wielkiej bitwy, która nadejść miała już za jakiś czas.
Nie miał pojęcia, co zrobić, gdzie się udać, jak znaleźć Jisunga. Był przerażony, a wszystkie możliwe istniejące emocje wstrząsały jego ciałem. Gdzieś w środku czuł, że Han gdzieś tu był, jednak nie miał pojęcia, jak go znaleźć. Nie mógł go stracić i był w stanie poświęcić wszystko, by tak się nie stało.
Wtem jego oczom ukazał się jeden strażnik, który w tym momencie pełnił służbę w lochach. Nim Ohryjczyk zdążył jakkolwiek zareagować, książę Oceanum dopadł do niego, szybko przykładając ostrze miecza do szyi mężczyzny. Działał pod wpływem impulsu, emocji i adrenaliny — nie panował nad sobą i kierowała nim jedynie myśl, by odnaleźć Jisunga.
— Gdzie on jest? — wrzasnął, delikatnie przyciskając ostrze do skóry mężczyzny, tak, że mógł on poczuć jego chłód. — Powiedz, gdzie jest książę Terry, a oszczędzę ci życie — krzyknął śmiertelnie poważnym tonem.
Ponownie zobaczył w oczach zaatakowanego mężczyzny strach i przez chwilę myślał, że zluzuje uścisk na rękojeści miecza. Nie poznawał siebie i tego, jak postępował — zabijał, sprawiał, że to od niego zależały życia innych. I chociaż w środku powtarzał, że postępował źle, że nie wolno było zabijać, to motywacja tych czynów bezapelacyjne przysłaniała mu wyrzuty sumienia.
— Błagam, nie zabijaj mnie! — niemalże pisnął strażnik. Czarnowłosy mocniej przycisnął ostrze do szyi mężczyzny, sprawiając, że strużka krwi pociekła wzdłuż jego karku.
— Odpowiedz — charknął bez emocji. Wtedy liczyło się już tylko jedno.
— Cela na końcu korytarza — załkał od razu, wiedząc, że był to jedyny sposób, by uratować swoje życie.
Po tych słowach książę uderzył mężczyznę mocno w głowę, sprawiając, że ten upadł na ziemię, tracąc przytomność. Chcąc mieć pewność, że Harenanin nie ucieknie, nim ten zdoła wydostać Hana z tych nędznych lochów, dźgnął niezbyt głęboko jego udo, następnie znów ruszając do biegu.
W tym samym czasie Jisung kulił się na zimnej podłodze. Nie wiedział nic poza tym, że ból cały czas ogarniał jego ciało. Nie miał pojęcia, ile czasu minęło, czy był dzień, czy noc, kiedy jadł czy spał i nawet czy był w pełni świadomy. W tamtej chwili bardziej pragnął śmierci, niż tej niekończącej się męki. Pochodnia, którą zostawiła po sobie nieznana mu kobieta powoli wygasała, a to oznaczało, że już za niedługo znów ogarnie go ciemność.
Czuł się jak pozbawiony swojej duszy — jak zwykła ludzka skorupa pozostawiona na skazanie. Nie docierało do niego nic, poza bólem rozchodzącym się po całej jego nodze i dalszym ciele. Miał dość.
W pewnym momencie zdało się mu, że ktoś próbuje otworzyć drzwi celi. Działo się to jakby w oddali, lecz tak naprawdę znów tracił kontakt z rzeczywistością. Właśnie tak wyglądało jego życie ostatnimi dniami — na zmianę się budził i omdlewał, nie potrafiąc zebrać żadnych sił. Jednak gdy po chwili drzwi faktycznie otworzyły się, świadomość całkowicie do niego wróciła, gdyż wiedział, że zapewne znów czekały go tortury. W jednym momencie zachciało mu się płakać, lecz wtedy jeszcze nie wiedział, że faktycznie będzie płakał, ale nie z tego powodu.
Pochodnie rozświetlające korytarz sprawiły, że w momencie, gdy drzwi się rozwarły, w celi stało się jaśniej. Do środka wszedł mężczyzna, lecz nim zdążył zobaczyć jego twarz, musiał zamrugać parę razy. I gdy istotnie przejrzał na oczy, pomyślał, że umarł, gdyż ujrzał przed sobą osobę, której nie mogło tu być.
Bo w końcu to było nieprawdopodobne, że Hyunjin naprawdę go odnalazł, uratował.
I choć przez moment naprawdę myślał, że umarł, zemdlał — cokolwiek, to po chwili uwierzył, że tak jednak nie było. Głos Hwanga był po prostu zbyt prawdziwy, by okazać się jedynie iluzją.
— Jisungie — niemalże krzyknął płaczliwym tonem, rzucając się w stronę mniejszego chłopaka. W końcu on również nie wierzył w to, że naprawdę odnalazł swojego przyjaciela. Szybko dopadł niższego, w mgnieniu oka chowając go w swoich ramionach. — Kochanie, ty żyjesz — wyszeptał, niemalże łkając. Ujął w dłonie buzię księcia, na chwilę luzując uścisk. Spojrzał głęboko w jego ciemne oczy, które w końcu tak bardzo uwielbiał. Nie miał żadnej wątpliwości, to był jego Jisung. — Już wszystko w porządku — dodał, z powrotem wtulając mniejszego chłopca w swoją pierś. — Nie pozwolę im cię skrzywdzić ani raza więcej.
‣‣‣‣‣‣‣‣‣‣‣‣‣‣‣‣‣‣
[5565 słów]
hey, ho! z góry naprawdę mocno przepraszam za tę 4 miesięczną przerwę. myślę, że nie ma sensu tłumaczenia siebie, dlatego też jedynie powiem, że strasznie dłużył mi się ten rozdział (co widać, bo jest strasznie nudny xdd). następny postaram się napisać szybciej, i swear <3
seeya, Altrey
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top