| Ciernie prawdy. |

Rozdział 5 ‣ Ciernie prawdy ‣

— Bracia Lyn przyjechali do miasta!

Z tym krzykiem następnego dnia obudził się Jisung. Otworzył nagle oczy, gwałtownie podrywając się do góry i szukając wzrokiem sprawcy tego zamieszania. I szczerze, wcale nie zdziwił się, gdy w drzwiach swojego pokoju zobaczył księcia Oceanum.

Zaskoczeniem był dla niego jednak fakt, że starszy był już w pełni ubrany, ba, jego słowa oznaczały, że był już na dworze, a przecież po powrocie z plaży znów zasnęli razem w jednym łóżku. I może dla niektórych byłoby to nienaturalne, ale Jisung coraz bardziej pragnął zasypiać w ramionach czarnowłosego, z jego ramionami oplecionymi wokół jego talii. Było to takie dziwne, dotąd nieznane, ale przyjemne uczucie, gdy ciepło rozchodziło się po jego ciele pod wpływem dotyku wyższego na jego tak wrażliwej skórze. Choć faktycznie, zasypianie w tak ciasnym uścisku było nowością dla ich obu, tak nie wywierało to na nich takiego wrażenia, wręcz przeciwnie, stało się to dla nich naturalne, jakby robili tak od zawsze. Tej nocy, gdy Jisung czuł mocną woń Hwanga, wszystkie jego wcześniejsze zmartwienia odpłynęły, a sen nareszcie przyszedł. Tak, stanowczo przy Hyunjinie wszystko było prostsze.

Gdy otrząsnął się  pierwszego szoku, zszedł z łóżka, czując, jak chłód ogarnia jego ciało, które otulone było głownie przez cienki materiał koszuli nocnej. Zmierzył wzrokiem swojego przyjaciela, którego usta wykrzywiały się w podekscytowanym uśmiechu.

— Skąd wiesz? — zapytał, szczerze zaskoczony. — Mieli przyjechać później.

— No wiem, ale widziałem przed chwilą ich orszak. Zawsze chciałem zobaczyć ich przemarsz!

Lynowie byli bractwem, które zostało założone tysiąc lat temu przez Gunjeona zaraz po zakończeniu Wielkiej Wojny i zawarciu przymierza. Mieli oni pilnować pokoju w całej Arei, sprawować opiekę nad krainą. Byli wszech podziwiani wśród Areiczyków, gdyż ich zgromadzenie było niemalże elitarne. Byli oni wszechstronnie wyszkoleni — najlepsi ich szermierze uczyli książąt tej sztuki, tworzyli lekarstwa czy też zajmowali się kuciem broni. Bractwo to posiadało cztery potężne twierdze — pierwsza, w której szkolono sztuki rycerskiej, znajdowała się na granicy Terry, Harenae i Silvy. Druga, która była największą kuźnią całej Arei, leżała na granicy Montibusu, Terry i Hareane. W twierdzy, która położona była na jednej z wysp Oceanum wyrabiano leki i szkolono żołnierzy. Była również czwarta twierdza, która była najdalej wysuniętym na południe budynkiem. Tamtejsi bracia mieli bronić „końca świata" i zgłębiać jeszcze bardziej dotąd nieprzemierzone ziemie Glacies. Bracia pełnili jednak również oficjalnie zadania — tylko oni mogli udzielać ślubów, a za parę dni Ojciec Lyn, miał w końcu poprowadzić ceremonię w Święto Sześciu.

Jisung doskonale wiedział, że Hyunjin od małego ich podziwiał i że gdyby nie fakt, że Lynów obowiązywał celibat, a on był następcą tronu, wstąpiłby to bractwa. W jego oczach były to osoby niesamowite i pokazywał to nieraz. Przez cały swój pobyt w stolicy marzył o tym, by zobaczyć przemarsz bractwa, jednak w tamtych czasach nie było powodów, by zbierać tylu braci w jednym miejscu, a teraz w końcu miał okazuję, by ich zobaczyć. Bracia Lyn mieli przecież poprowadzić ceremonię w Święto Sześciu. Dlatego też ani trochę nie dziwił go fakt, że na twarzy starszego pojawił się podekscytowany uśmiech.

— Chcesz iść ich zobaczyć? — zapytał, ogarniając ramionami swoje ciało. Mimo wszystko było mu zimno po opuszczeniu ciepłego łóżka. Ani trochę nie dziwiło go to, że czarnowłosy pokiwał rozochocony głową.

Mimowolnie uśmiechnął się na widok uroczej reakcji wyższego chłopaka. Rozplótł dłonie, po czym podszedł do potężnej szafy.

Serce Hyunjina nadal biło szybko po krótkim biegu, jaki przebył z placu. Gdy rano obudził się, nadal trzymając drobne ciało Jisunga w swoich ramionach, głośne dzwony ahryjskie biły już, tym razem ogłaszając nie tylko nadejście dnia. Zasypianie tak blisko młodszego było dla niego czymś nowym, ale zarazem tak przyjemnym. Gdzieś w głębi czuł potrzebę, by trzymać Hana jak najbliżej, przy swoim sercu. Chciał go bronić, pokazywać mu, że na nim może polegać. I naprawdę nie wiedział, skąd brały się w nim te dziwne pragnienia.

Skłamałby mówiąc, że nie czuł się głupio, gdy zostawił nadal śpiącego bruneta samego w łóżku, jednak jego młodzieńcza ciekawość była silniejsza. Szybko wciągnął na siebie rozebrane w środku nocy spodnie,  po czym wymknął się na dziedziniec pałacu, gdzie dowiedział się od dworzan, że bracia Lyn przybyli do miasta, a wtedy poziom jego ekscytacji skoczył jeszcze bardziej. Niewiele myśląc, wrócił do góry, bo ani myślał iść tam bez Jisunga, gdyż w końcu to z nim marzył o tym jako dziecko.

Dlatego też teraz naprawdę cieszył się, że chłopak zgodził się pójść razem z nim. Zawiesił na nim swoje spojrzenie, opierając się o ścianę. Przeleciał wzrokiem po szczupłej sylwetce młodszego, mimowolnie dłużej przyglądając się jego szczupłym nogom, które były doskonale widoczne, ponieważ brązowowłosy nie miał na sobie spodni. To było od niego silniejsze, coś sprawiało, że nie potrafił odwrócić wzroku pd mlecznej skóry młodszego i jego idealnej sylwetki. Co prawda oboje byli coraz bliżej odkrycia prawdy, jednak póki co nadal pozostawała ona ukryta w głębi ich serc.

Gdy przebrawszy się w jedną z drogocennych koszul, Jisung dołączył do swojego przyjaciela, wspólnie opuścili pałac. Szybko udali się na plac Gunjeona I, który rozciągał się przed frontowymi bramami pałacu. Plac przepełniony był mieszczanami, którzy tak, jak oni, przyszli zobaczyć przyjazd braci Lyn.

Ludzie otaczali ich ze wszystkich stron, dlatego też Hyunjin odnalazł dłoń mniejszego, chwytając ją i ciągnąc Terranina za sobą w kierunku uliczki. Chciał znaleźć im miejsce, z którego mieliby o wiele lepszy widok. I gdy w końcu udało mu się to, przepuścił Jisunga przed siebie, z dumą stając za nim i tak, jak reszta tłumu, wbił wzrok w uliczkę.

Wraz z nasileniem się wrzawy tłumu, ich oczom ukazali się bracia Lyn. Stukot kopyt ogierów czarnych jak najciemniejsza noc dotarł do ich uszu. Czarne, długie płaszcze, błyskające ostrza podłużnych mieczy i potężne kapelusze, niemal w całości zasłaniające dumne twarzy braci, migały przed ich oczyma z każdym kolejnym jeźdźcem. Serce biło szybko w piersi Hwanga, a jego usta rozchylały się z zadziwienia. Może był wyszkolonym rycerze, a do tego świetnym szermierzem, jednakże przejazd tych elitarnych wojowników wywierał na nim, ale również na  wszystkich mieszkańcach Arhe, niepojęte wrażenie.

W końcu ich oczom ukazał się Wielki Ojciec Lyn, który jako jedyny jechał na śnieżnobiałym koniu. Również jego ubiór był nieskazitelnie jasny, a wyraz twarzy przyjazny.

W tym momencie Hyunjin nie czuł się jak dostojny książę Oceanum. Czuł się jak młody chłopak, który nareszcie spotkał kogoś godnego podziwu. I rzeczywiście, jego serce biło tak samo szybko, jak te młodych chłopców, którzy również podziwiali przyjazd braci Lyn do miasta.

Rodzina Kalei de Lessy przyjechała do stolicy niedługo po braciach Lyn, toteż król Jihyun postanowił wyprawić ucztę. Jeszcze nim zajdzie słońce, przy wielkim stole biesiadnym miały zasiąść rodziny królewskie z Terry, Oceanum, Silvy i Glacies, wiele dworzan oraz Ojciec Lyn z dowódcami twierdz.

Jisung szedł tam z nadzieją, że będzie to po prostu kolejna, nudna biesiada, jakich przeżył niemało. Nie wiedział jednak, że los zgotuje mu tego dnia całkiem inną niespodziankę.

Śnieżnobiałą koszula z czarnymi zdobieniami na mankietach i brzegach kołnierza okalała jego pierś. Czarne, skórzane spodnie przylegały do jego szczupłych nóg, a gruby pas, do którego przypięta była rękojeść jego miecza, oplatał jego wąską talię. Drogocenny materiał koszuli, która pochodziła z dalekich zakątków Oceanum, był przyjemny w dotyku. Ciepła, prawie że letnia pogoda nie wymagała ubierania ciężkich płaszczy, toteż był już gotowy do wyjścia. Mimo to tępo wpatrywał się w swoją delikatną sylwetkę, która odbijała się w szkle lustra, czując, że coś jest nie tak. Ciemne włosy opadały na jego czoła, przysłaniając jego czarne oczy, które były w końcu tak bardzo uwielbiane przez Hyunjina. Wyrażały one wszystkie emocje młodszego, który w tamtym momencie miał dziwne wrażenie, że jednak to nie będzie tylko zwykła uczta.

Kiedy usłyszał ciche pukanie do drzwi swojej komnaty, wzdrygnął się, odrywając wzrok od swojej sylwetki. Podbiegł do drzwi i gdzieś w środku wcale nie zdziwił się, że ujrzał za nimi Hyunjina.

— Hyunjin? — zdziwił się. Był pewien, że ma jeszcze mnóstwo czasu do uczty. — Co ty tu robisz?

— To samo pytanie mogę zadać tobie — odparł, a jego słowa sprawiły, że brwi młodszego uniosły się do góry. — Zaraz zaczyna się uczta — wytłumaczył, widząc zdziwiony wyraz twarzy Hana.

Ten jednak uniósł brwi jeszcze bardziej. Faktycznie godzina uczty zbliżała się już wielkimi krokami. Dlatego jedynie skinąwszy głową, udał się razem z Hwangiem do sali biesiadnej, która już teraz była przepełniona ludźmi.

U samej góry stołu, jako władca zwierzchniczego dystryktu, zasiadał król Terry — Jihyun. Dalej, po jego prawej i lewej, obecni już królowie Silvy, Oceanum i Glacies. Następnie byli następcy tronu, w tym Jisung i Hyunjin, który z zachwytem podziwiał młodszego. Nie wiedział, czemu jego wzrok cały czas ciągnął do sylwetki niższego, dlaczego z dokładnością skanował każdy kawałek jego drobnego ciała. Według niego Han wyglądał dziś pięknie — szeroki pas subtelnie podkreślał jego wąską talię, a biała koszula ze zdobieniami odwzorowywała jego delikatną urodę. Te myśli były dla niego czymś nowym, a mimo to czarny czas go nie opuszczały. Impulsywnie spoglądał na jego śliczną twarz czy szczupłe nogi. Nie potrafił zahamować tego odruchu oraz uśmiechu, który wypływał na jego twarz, gdy tylko docierał do niego dźwięk anielskiego głosu mniejszego z nich.

W pewnym momencie potężne drzwi do sali biesiadnej znów się otworzyły, a w nich stanęła rodzina królewska Silvy — Sarean se Lessa, jego żona Miriia oraz jedyna córka, Kalea. Nie licząc trzyletniej córki króla Glacies, Jisung po raz pierwszy od poznania Hyunjina, zobaczył kogoś, kto tak jak oni, również był w ich wieku i też miał w przyszłości objąć tron. Całe swoje dotychczasowe życie spędził w Terrze, a teraz miał poznać ludzi z wszystkich zakątków świata, dlatego też dziewczyna z początku wywarła na nim wielkie wrażenie.

Była piękna, to było oczywiste. Jej kręcone, ciemnobrązowe włosy opadały falami na ramiona. Skórę miała kremową, nieco brązową, ale nadal jasną. Była wysoka i nawet siedząc przy stole, Jisung mógł stwierdzić, że wyższa od niego. Sylwetkę również miała proporcjonalną, niemalże idealną — wcięcie w talii widoczne, nogi długie, a ramiona nie za szerokie. Twarz jej wyglądała przyjaźnie, oczy miała pogodne, a usta wywijały się w szczerym uśmiechu. Strój, jaki miała na sobie byk charakterystyczny dla Silvan — złota tiara zabijaka w jej gęstych włosach, a suknia podzielone była na dwie części, górną, która odsłaniała jej opalone ramiona i płaski brzuch oraz dolną, która była długą i falującą się spódnicą. Prezencja księżniczki księżniczki robiła wrażenie i Terranin musiał to przyznać.

Nie wiedział tylko, że już za chwilę miał ją znienawidzić, choć tak naprawdę nic mu nie zrobiła.

Księżniczka przeszła wokół stołu, siadając po prawej stronie swojej matki, tuż naprzeciw Jisunga, którego lewą stronę obstawiał Hyunjin, a prawą jego siostra — Jiyoung, której szczerze nie lubił. Była starsza, a między nimi nigdy nie było relacji jak pomiędzy rodzeństwem. Jisung był mężczyzną, a to oznaczało, że dziedziczył tron, mimo że nie byk pierworodnym, a to doprowadzało jego siostrę do szaleństwa. Uważała ona bowiem, że o wiele bardziej nadawała się na królową, niż wrażliwy i drobny Jisung. Jego serce było po prostu zbyt miękkie, by dzierżyć tak wielki ciężar, jakim było  panowanie nad królestwem.

Uczta rozpoczęła się wraz z przybyciem ostatnich gości i podaniem jadła. Świece, które ułożone były na potężnym stole, zostały zapalone, a ogień zaczął buchać życiem wśród przerażonych potraw. Drogie wina, bogato podane mięsa czy inne potrawy zdobiły stół razem z wytworną zastawą.

Kiedy król uniósł się z miejsca, w dłoni trzymać kieliszek, który wypełniony był winem, pozostali również wstali. Jisung oblizał delikatnie wargi, następnie zagryzając dolną z nich. Czuł się osaczony ilością ważnych osobiści, które znajdowały się wokoło. On pragnął być jedynie blisko Hyunjina, nie potrzebował swojej wrednej siostry czy nowo przybyłej Kalei de Lessy.

— Panie i panowie — zaczął król. Jego głos był ciepły, przyjazny. To właśnie to sprawiało, że podwładni uwielbiali króla Jihyuna. On nie mówił do nich jak do zwykłych mieszczan, a jak do swojej rodziny, jak do dzieci. — Naprawdę cieszę się, że mogliśmy się ty dzisiaj spotkać. Już za tydzień będziemy obchodzić okrągłą, tysięczną rocznicę zjednoczenia królestw. Mamy istne szczęście, że przyszło nam żyć w czasach pokoju, dlatego też oddajmy hołd tym, którzy o to zadbali. Wznieśmy toast za Gunjeona i władców, którzy zawarli przymierzę! — jego głos rozbrzmiał w sali, a wszyscy zgromadzeni unieśli w górę swe kielichy, z uśmiechem potakując królowi. Również i Jisung uniósł go w górę, po chwili przykładając go do popękanych od ciągłego zagryzania ust. Cierpka ciesz ogrzała jego gardło, znacznie rozgrzewając ścieżkę wgłąb jego ciała. Nie przepadał za tym trunkiem, jednak co miał poradzić na to, że tylko to można było pijać na ucztach?

Następnie wszyscy zasiedli z powrotem na swoich krzesłach, a wtedy uczta rozpoczęła się już na dobre. Noże i widelce poszły w ruch, a obfite jedzenie zaczęło znikać w ustach zgromadzonych. Jisung jednak z trudem przełykał — tak bardzo w końcu uwielbianą przez niego dziczyznę. Dlatego też nie zdziwił się, że praktycznie zakrztusił się kolejnym kawałkiem mięsa, gdy poczuł jak dłoń siedzącego po lewej stronie Hyunjina spotyka się z jego udem. Przeszedł go dziwny, niekontrolowany dreszcz, który spowodowany był dotykiem wyższego w tak bardzo czułym miejscu. Z przerażeniem spojrzał na twarz wyższego, rumieniąc się dorodnie. Jakie jednak było jego zdziwienie, gdy tamten roześmiał się jedynie, biorąc kolejny łyk wina.

I to nie tak, że Hyunjin naprawdę potrzebował dotknąć młodszego, znów poczuć go tak blisko siebie. To było silniejsze od niego i gdzieś w środku zdawał sobie sprawę z tego, że niczego wcześniej nie łaknął tak mocno, jak bliskości niższego z nich.

— Przez te trzy lata za niczym nie tęskniłem tak bardzo, jak za normalnym mięsem — westchnął, odkładając kielich na stół. Policzki Jisunga piekły, a dłoń starszego, która nadal spoczywała na jego udzie, stanowczo mu nie pomagała.

— A ja? — oburzył się, choć tak naprawdę wiedział, że to za nim najbardziej tęsknił Hwang. W końcu sam tęsknił do niego każdego dnia, jednak po prostu potrzebował usłyszeć to z jego ust.

— Ty się nie liczysz — odpowiedział szybko, przygryzając w zamyśleniu dolną wargę. — Do ciebie nadal tęsknię. Choć jesteś tak blisko, nadal potrzebuję cię bliżej, więcej.

Choć Jisung tak bardzo pragnął odpowiedzieć na to wyznanie Hyunjina, nareszcie czując, że nie jest jedyną osobą, która się tak czuła, nie zostało mu to dane, ponieważ król Jihyun znowu uniósł dłoń, przerywając posiłek zgromadzonym. Widelce zawisły w połowie drogi, a kielichy utknęły w ustach dworzan.

— Chciałbym wam coś ogłosić, moi kochani — rozpoczął, nagradzając zgromadzonych tym samym, szczerym uśmiechem. W tamtym momencie Jisung jeszcze nie wiedział, co on zwiastował. — Wraz z królem Hojinem i królem Sareanem doszliśmy do porozumienia, dzięki czemu nasze królestwa zostaną połączone jeszcze ciaśniejszym przymierzem, jakim będzie małżeństwo — doskonale wiedział, o czym mówił jego ojciec, ale nie mógł tego do siebie dopuścić. Może był księciem, może wiedział jaki czekał go los, ale to nie mogło być wtedy. Nie wtedy, gdy jego serce zaczynało bić mocniej na widok kogoś innego. — Mój jedyny syn, następca tronu Terry poślubi córkę króla Sareana, następczynię tronu Silvy, a moja pierworodna córka poślubi jedynego syna króla Hojina, Hyunjina.

I momentalnie zrobiło mu się jakby słabo, obraz przed oczyma na chwilę zniknął, a serce podskoczyło do gardła. Jego oczy rozszerzyły się gwałtownie, a on spojrzał z przerażeniem na ojca licząc na jakieś wyjaśnienie, zapewnienie, że był to tylko żart, który miał na celu rozluźnić atmosferę. Nic takiego jednak nie nadeszło, a jego serce zaczęło wystukiwać bolesny rytm, którego wtedy jeszcze nie znał.

Nie rozumiał, dlaczego momentalnie poczuł się tak źle, jakby zdradzony. Taka była kolej rzeczy, przecież był księciem i musiał się ożenić, a mimo to łzy zaczynały formować się w kącikach jego oczu.

Może nie zdawał sobie wtedy z tego sprawy, ale jego serce było zarezerwowane dla Hyunjina. Od zawsze i na zawsze, i to właśnie dlatego bolało wtedy tak bardzo.

Najgorszy był chyba jednak fakt, że wszyscy wokoło normalnie wrócili do zajadania się pokarmem, jakby nie było to coś nadzwyczajnego, jakby wiedzieli wcześniej. Nie potrafił unieść wzroku na siedzącą naprzeciw niego dziewczynę, jedynie nadal wpatrując się w roześmianą twarz swojego ojca z rozchylonymi ustami. Przecież to nie mogła być prawda, on nie mógł się z nią ożenić.

Jedynie ręka Hyunjina nadal niezmiennie spoczywała na udzie młodszego, jednak tym razem czarnowłosy również tracił panowanie nad sobą. Nie wiedział, nie miał pojęcia, wszystko zostało ustalone bez ich wiedzy, a teraz, gdy prawda powoli zaczynała do niego docierać, wszystko miało zostać zaprzepaszczone. Nawet nie chodziło o to, że nie lubił siostry Jisunga — on po prostu gdzieś w środku wiedział już, że miał poślubić niewłaściwą osobę, że kochał kogoś innego.

Nim zdążył jakoś zareagować, zatrzymać młodszego, Jisung wstał, nie potrafiąc usiedzieć przy stole. Czuł się skrzywdzony, nieposzanowany, a w takim stanie potrafił tam usiedzieć. I może było to niekulturalne, naganne, nie dopuszczalne będąc księciem, ale wstał i odbiegł od stołu, wychodząc z sali biesiadnej.

I co mógł zrobić więcej, jak nie pobiec za jego najlepszy przyjacielem, którego serce było w tamtym momencie tak samo rozdarte, jak te jego?

Również poderwał się z krzesła i nie zaważając na oceniające spojrzenia zgromadzonej szlachty oraz fakt, że postępuje źle, wybiegł za młodszym z sali. Nie interesowały go wtedy sztywne zasady, których powinien się trzymać. Zawsze najważniejszy był Jisung i to go w tym momencie wybrał, to on go potrzebował, dlatego też nie zastawiając się nawet, zrobił to, co zrobił.

Doskonale wiedział, gdzie go szukać, dlatego też wybiegł na zewnątrz. I ujrzał go, w jego oczach tak drobnego i niewinnego, zmierzającego w stronę stadniny, w której trzymane były konie rodziny królewskiej oraz gwardzistów, w tym kary ogier Hana, Raziel.

— Jisung! — krzyknął, czując jak jego serce pęka. Niższy jednak zatrzymał się, słysząc głos Hwanga. Mógł być zły na każdego, ale nie na jego, czarnowłosy był jego lekarstwem na wszystko.

Po chwili poczuł na swoich ramionach subtelny dotyk wyższego, który sprawił, że po jego ciele przeszły dreszcze. W tej sytuacji jego dotyk niemal bolał, niemalże uświadamiając mu to, że to jego pragnie. I może wtedy jeszcze o tym nie wiedział, może nie zdawał sobie sprawy z tego, że to dlatego tak zareagował, to dlatego  nie chciał poślubić Kalei, ale to miało okazać się już za niedługo. Łzy, które zaczynały się formować w kącikach jego oczu, były silniejsze od niego, jego woli. Ten ból był zbyt mocny, choć nie znał jego podłoża. Czując, jak drży, odwrócił się, niepewnie spoglądając zaszklonym wzrokiem w oczy wyższego. 

To bolało jeszcze bardziej, jego widok, również zasmuconego.  

— Czemu mi nie powiedziałeś? — wyszeptał drżącym głosem. Nie mógł dopuścić do siebie opcji, że Hwang wiedział i nic mu nie powiedział. To nie mogło być prawdą, jego serce to wiedziało.

— Nie miałem o tym pojęcia — odparł natychmiastowo, zagryzając mocno wargę. Widząc słone łezki spływające wzdłuż zaróżowionych policzków młodszego i w jego oczach zaczynały się one formować. Musiał być silny, musiał takim być dla Jisunga, bo w końcu sam mu to obiecał.

Nie potrafiąc znieść widoku łez młodszego, podszedł jeszcze krok bliżej, kładąc prawą dłoń na jego policzku. Starł delikatnie kciukiem kolejną łzę, patrząc wgłąb jego oczu. Wtedy nie liczył się otaczający ich świat czy fakt, że każdy mógł ich zobaczyć, co zapewne uznane by było za nienaturalne. Hyunjin po prostu wiedział, że Jisung potrzebował go w tamtym momencie i miał zamiar mu pomóc. Kochał go całym swoim serce, które również zostało złamane na pół po usłyszeniu tej niechcianej wiadomości. Jednak mimo tego musiał pokazać mu, że może na nim polegać, że razem to przetrwają.

Bliskość Hyunjina była dla brązowowłosego najlepszym lekiem. I może było to dla niektórych nienaturalne, ale przy nim potrafił uspokoić się natychmiastowo, jego słowa potrafiły załagodzić każdą sytuację. Dlatego nie zdziwił go fakt, że powoli przestawał płakać, czując dłoń starszego, który drugim ramieniem objął go w pasie, na swoim policzku. Słowa, które zostały za zamkniętymi drzwiami sali biesiadnej odchodziły w zapomnienie, gdyż w końcu w tamtym momencie liczyli się tylko oni.

Słońce powoli zachodziło nad Terrą, co sprawiało, że cudowne oczy niższego mieniły się nie tylko tą głęboką czernią, ale prawdziwym złotem, życiem. Jego dziecięcy szloch ranił uszy starszego, dlatego też naprawdę cieszył się, że jego przyjaciel powoli się uspokajał.  Kochał  każdy milimetr ciała i duszy Jisunga, całym swoim sercem, ale jego płacz ranił go mocniej, niż najostrzejsze ostrza mieczy.

Dopiero w tamtym momencie zdał sobie sprawę z tego, jak blisko niego był młodszy. Kontakt cielesny, bliskość nie były dla nich nową rzeczą, jednak teraz czuł w jakiś dziwny sposób inaczej. I nie chodziło nawet o to, że jego wzrok niebezpiecznie zjechał na różowiutkie usta młodszego, do których w ostatnim czasie nie widząc czemu tak bardzo ciągnął, wprawiając  Hwanga w jeszcze większe zakłopotanie. Jego serce po prostu w tamtym momencie nareszcie czuło się zaspokojone, będąc tak blisko młodszego z nich. Ich serca nareszcie mogły połączyć się w jedność, którą w końcu były niemalże od samego początku.

Również Jisung czuł bliskość wyższego nad wyraz mocno. Jego oddech, który owiewał delikatnie jego usteczka czy też dłonie starszego, które podtrzymywały jego ciało sprawiały, że czuł się spokojny. Mógł tak zostać na zawsze, obok Hwanga, razem.

I może nie wiedzieli, co robią, ale pchnęło ich do tego coś od środka. Ani jeden, ani drugi nie wiedział, czemu tak bardzo nagle zapragnął poczuć usta tego drugiego jeszcze bliżej, złączyć ich dusze jeszcze mocniej. I może naprawdę by do tego doszło, a oni obaj w końcu zaznaliby spokoju, gdyby nie to, że Jisung nagle odsunął się. Prawda dotarła do niego własnie w tym momencie.

Ale to przecież nie mogło być prawdą. Jego serce nie mogło należeć do Hyunjina. To było nienaturalne, wyrodne, złe — tak przecież uważali ludzie, a on nie mógł zawieść. W tym momencie wszystko było już jasne — był księciem, zakochanym w mężczyźnie.

............................................

[3568 słów]

Kocham czytać wasze opinie, więc będzie mi naprawdę miło, gdy coś napiszecie :((

Nie wiem czy zauważyliście, ale jest to pierwszy rozdział bez retrospekcji!

Wiecie co, żadnej serii nie pisało mi się tak lekko, jak tej, mimo że jest tu tyle opisów.

I tak, znowu jest on niesprawdzony, więc przepraszam za błędy.

Do następnego, Altrey


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top