2410.03.28


Pompy napowietrzające w akwarium regeneracyjnym, pracowały pełną parą. Co chwila nowa fala bąbelków wypełnionych tlenem wystrzeliwała z podstawy zbiornika w górę i obmywała zawieszone w gęstym, zielonkawym żelu, nieruchome ciało.

Jungkook podszedł bliżej, starając się wypatrzeć między setkami maleńkich baniek chociaż zarys twarzy Jimina, ale strumień był na tyle silny, że nawet kiedy automatycznie przełączył się program i tym razem zamontowane u góry pompy zaczęły pracować, to i tak nie był w stanie nic zobaczyć. Nawet jego własna mutacja nie pomagała mu, podczerwień była bezużyteczna. Żel miał dokładnie taką samą temperaturę jak ciało chłopaka znajdującego się w środku i wszystko za szybą zlewało się dla Jungkooka w czerwoną, bezkształtną masę.

- JK, idź spać - usłyszał za sobą głos Taehyunga. - To, że będziesz tu stać pół nocy mu wcale nie pomoże.

Jungkook nawet nie spojrzał w jego stronę. Owinął się tylko ciaśniej swoim kocem i usiadł naprzeciwko akwarium obok Jonesie, która ostatnio chodziła za nim krok w krok. Przyciągnął zwierzaka do siebie i przytulił się do jej miękkiego futra. To nie była żadna odpowiedź; wiedział o tym, ale naprawdę nie chciał z nikim rozmawiać. Był zbyt zmęczony i zbyt zestresowany na jakiekolwiek dyskusje. Samo myślenie o jakiś interakcjach międzyludzkim powodowało, że robiło mu się niedobrze. Niektórzy to rozumieli, a raczej wyczuwali jak Yoongi albo Taehyung i po kilku chwilach monologu, dawali mu spokój, ale Hoseok, odkąd tylko Jin opuścił statek na dobre, co chwila zagadywał go i sprawdzał jak się czuje. Jungkook powoli miał tego dość, był przytłoczony tym raptownym zasypem emocji, którymi atakował go starszy chłopak.

Jedyny pozytyw ostatnich dni jaki znajdował to to, że Namjoon dalej go ignorował. I to jeszcze bardziej odkąd tylko wrócili z Orvandila. Gdyby tak nie było, to Jungkook musiał przyznać sam przed sobą, że nie wiedział, czy nie zrobiłby czegoś głupiego. Nie wiedział tylko co dokładnie by się wtedy stało. Czy zrobiłby coś komuś, a może sobie? A może stałoby się coś jeszcze innego. Naprawdę nie chciał się o tym przekonywać i im szybciej biło jego serce, schwytane przez niespodziewany atak paniki, im bardziej pociły się jego dłonie, a nogi odmawiały posłuszeństwa, tym bardziej się wycofywał.

Chował się przed resztą załogi i w jakiś sposób również przed przed sobą samym. Granie godzinami na konsoli pomagało mu w niemyśleniu i ignorowaniu wszystkiego dookoła, ale nie mógł robić tego przez cały czas. Czasem musiał iść spać, zdrzemnąć się. Opocząć.

I wtedy, jak duch, Ulysses powracał i wkradał się w myśli Jungkooka, czego chłopak sam do końca nie rozumiał. Bo statek umarł, a wraz z nim prawie cała jego załoga. To była przeszłość i tyle.

Historia, do której nie powinno się wracać, której nie było sensu rozgrzebywać. Jednak jego podświadomość musiała wiedzieć lepiej. Coś zostało jeszcze do opowiedzenia, do odkrycia.

Brutalne, poszatkowane, kolorowe obrazy atakowały go prawie od razu, gdy zamknął oczy i działały na wszystkie jego zmysły. We śnie czuł nawet smród gnijących ciał, jakby dopiero po raz pierwszy je poczuł. Widział krew na ścianie ambulatorium, czuł ją na swoich rękach, na skórzanym oparciu krzesła kapitańskiego. To były pojedyncze obrazy, żadne długie i logiczne sekwencje wspomnień. Tylko migawki. Straszne i przerażające i tak bardzo realne, że za każdym razem, gdy się budził, długo nie mógł się uspokoić.

Nawet zaraz po powrocie z Orvandila nie czuł się tak rozbity jak teraz. Zaskoczone, wytężone w wysiłku twarze żołnierzy Federacji, których zabił, co prawda powracały do niego w najmniej spodziewanych momentach, ale to co się tam wydarzyło, nie spędzało mu snu z powiek. Na Orvandill ktoś musiał zginąć i gdyby ten los nie spotkał żołnierzy Federacji, spotkałby ich samych. Nie było sensu tego rozdrapywać.

Dopiero decyzja Yoongiego o wyrzuceniu Jina z Horizon spowodowała, że coś w nim samym pękło i otworzyło tamę wspomnień, które zalewały go i dusiły nawet wtedy, kiedy nie spał. Ulysses powrócił na dobre, czy chciał tego, czy nie.

- Jungkook - Taehyung pochylał się nad nim z zatroskaną miną. Jungkook z przerażeniem stwierdził, że przysnął. Nawet nie zauważył, gdy to się stało, ale tak musiało być, bo kark bolał go od dziwnego kąta, pod którym trzymał głowę. Wytarł nerwowo policzki wierzchem dłoni, były mokre. - Płaczesz?

- Zostaw mnie - odparł automatycznie, odsuwając się od niego wraz z kotem. Potarł tym razem nerwowym ruchem oczy. Wizerunek jego matki, jak powidok, wciąż majaczył mu gdzieś na granicy wzroku.

Dopiero wtedy zorientował się, że to właśnie ją widział zanim Taehyung go obudził. Wydawała mu się smutna i pełna żalu, co musiał przyznać, przerażało go lekko, bo nigdy jej takiej nie widział. Zawsze była jak Jin. Uśmiechnięta, nawet kiedy wszystko dookoła stawało na głowie. Gdy na Ulyssesie wybuchło kolejne powstanie, misja nie wróciła ze zwiadu. W takich właśnie momentach, przytulała go mocno, opowiadając jakieś głupie dowcipy. Jin robił dokładnie tak samo. Jungkook poczuł, że jego własny żołądek zaciska się w ciasny supeł. Czuł się chory, jakby miał zaraz zwymiotować. Jonesie wyczuwając jego zdenerwowanie, miauknęła głośno. Chłopak pogłaskał ją szybkim i mechanicznym ruchem dłoni.

- Odwal się - dodał już ciszej, wciąż nie patrząc na Taehyunga.

- Jak chcesz to...- zaczął drugi chłopak, ale Jungkook od razu wszedł mu w słowo.

- Nic nie chce - odparł. - Od nikogo... nigdy - dodał nerwowym tonem. Wiedział, że brzmiał jak małe, rozkapryszone dziecko, jakim zwykle go nazywał Yoongi, ale miał to gdzieś. Kapitana nie było tutaj, a Taehyung wciąż zbyt się go bał, żeby powiedzieć mu coś takiego. - Zostaw mnie.

Starszy chłopak westchnął tylko i odsunął się pod samą ścianę. Przez chwilę Jungkook miał wrażenie, że nawet go posłuchał, ale zaraz doszedł go dźwięk odsuwanego krzesła. Taehyung musiał usiąść przy biurku w kącie sali.

Młodszy chłopak ledwo powstrzymał się przed sfrustrowanym jęknięciem. A jeszcze chwilę temu pochwalił w myślach Taehyunga za takt i za to, że dawał mu spokój. Sfrustrowany, wbił wzrok w akwarium przed sobą.

Kurtyna powietrza w jego środku wydawała mu się teraz o wiele gęstsza niż przed chwilą, ale równie dobrze mogło być to złudzenie. Światło pola siłowego, które oddzielało Jimna od reszty ambulatorium, wzmocniło się i podkreślało teraz prawie wszystkie bańki w środku urządzenia. Jungkook pochylił się, żeby zerknąć na holo-pada, na którym wyświetlane były statystyki Jimina. Program, który teraz pracował zmienił swój kolor, ale chłopak nie wiedział, co to oznacza. Koniec leczenia, a może coś zupełnie innego? Poza lakonicznym, suchym opisem procedury, jaki zostawił im Jin, nikt z nich nie wiedział jak rozpoznać, że to już koniec. Że Jimin jest bezpieczny i wyleczony, że może wreszcie być z nimi.

- Tu jesteś - drzwi do ambulatorium otworzyły się i stanął w nich Yoongi. Jungkook odwrócił wolno głowę w stronę kapitana. Gdy ich spojrzenia spotkały się, od razu spuścił wzrok. - Taehyung, zmiana - powiedział krótko do chłopaka, a potem zwrócił się do Jungkooka - A ty, wracaj do siebie.

- Niech siedzi...- zaczął nieśmiało Taehyung, który w międzyczasie wstał z krzesła i z przyzwyczajenia zasalutował kapitanowi. - Nic się nie dzieje złego na zewnątrz, a Selene Jina dalej stoi tam, gdzie stała. Nie ruszyła się nawet na milimetr.

- W tym problem - odparł Yoongi. - To już trzeci dzień - dodał to takim tonem, że Jungkooka aż przeszedł dreszcz.

Trzy dni, tyle zapasu tlenu dał Yoongi Jinowi, gdy wyrzucił go poza Horizon. Wystarczająco dużo żeby dolecieć do pierwszego posterunku Federacji, ale nie wystarczająco żeby dotrzeć na Keplera. Gdy rozmawiali wtedy w piątkę; on, Yoongi, Namjoon, Taehyung i Hoseok, na dolnym pokładzie w ładowni, stojąc obok Selene, Jungkook nawet bez uaktywnienia swojej mutacji, był w stanie stwierdzić, że ich kapitan ledwie powstrzymywał się od wybuchnięcia, przekazując im te informacje. Na pozór był opanowany. Tłumaczył im wszystko logicznie, zbijał kontrargumenty, ale chłopak wiedział, że tak nie było. Zimne macki mocy Yoongiego, co jakiś czas dotykały jego łydek, ramion. Nawet Hoseok to czuł, chociaż jego rasa miała bardzo mało zakończeń nerwowych i zwykle nie wyczuwał zmian temperatur. Obejmował się ramionami, rozglądając dookoła, nie wiedząc skąd przyszedł ten raptowny, lodowaty powiew powietrza.

I wtedy Namjoon zaczął się sprzeczać z kapitanem. Moc Yoongiego zaczęła napierać, krystalizować się i Jungkook przez chwilę poczuł się znów jak na Orvandil. Znów się bał, tak samo jak wtedy. Tak samo jak na Ulyssesie, gdy ich lekarz tracił panowanie nad sobą. Macki, które ledwie muskały wcześniej jego kark, i przy okazji przypominały mu, o tym kto tu rządzi, oddaliły się, ale nie poczuł ulgi.

Tylko coraz większy strach, który wbijał się w jego kości, paraliżując go. O dziwo, tchawica Namjoona jakimś cudem nie uległa zmiażdżeniu i zamiast tego kapitan powiedział do niego jedynie dwa zdania: "Gdy ostatnio sprawdzałem, to ja byłem kapitanem na tym statku, a nie ty Namjoon. Jeśli chcesz, to możesz do niego dołączyć" - tylko tyle i aż tyle. Miejsce na dyskusję i sprzeciw zostało wtedy oficjalnie zamknięte.

To zebranie było prawie trzy dni temu. Dwa dni i szesnaście godzin temu. Jungkook cały czas to liczył.

- Prawie koniec trzeciego dnia - powiedział cicho pod nosem. Poczuł na sobie wzrok kapitana.

- Idź do siebie - to zdanie brzmiało jak rozkaz, ale Yoongiemu brakowało zwykłej pewności siebie, co nie uszło uwadze młodszego chłopaka.

Kapitan otworzył drzwi i puścił Taehyunga przodem. Jungkook nie zamierzał się ruszać i iść za nimi. Zamiast tego wziął do ręki pada z biurka Jina i odblokował dokument, nad którym pracował jeszcze kilka dni temu lekarz. Odwracał się już i miał zamiar usiąść z powrotem obok kota naprzeciwko akwarium, gdy złapał kątem oka odbicie Yoongiego w lustrze zawieszonym niedaleko wyjścia. Był wymęczony, ale też spanikowany, nawet bardziej, gdy zorientował się, że młodszy chłopak na niego patrzy.

Jungkook wolno odłożył urządzenie na blat. Powinien się wcześniej domyślić, że coś jest nie tak, przeklinał się w myślach i i uderzył w przycisk otwierający gródź.

Yoongi, zamiast skorzystać z oficjalnego kanału komunikacyjnego, żeby zawołać Taehyunga na zmianę, sam zszedł po niego na dół. To nie było normalne, to oznaczało kłopoty. Zadrżał, gdy chłód korytarza otoczył go z każdej strony. Jeszcze słyszał gdzieś w oddali ich kroki i strzępy rozmowy, ale nie potrafił ułożyć z nich sensownej całości. Dopiero, kiedy zatrzymał się za załomem korytarza, prawie w wejściu ładowni, był w stanie ich usłyszeć.

- Rozmawiałeś z Namjoonem?- to był Taehyung. Stał na pierwszym stopniu schodów prowadzących na górny pokład, ale nie wyglądało, jakby miał zamiar iść na górę. Zamiast tego opierał się o barierkę, patrząc na Yoongiego spod zmarszczonych brwi.

- Twierdzi, że nic Jinowi nie będzie - mruknął Yoongi i kopnął lekko jakieś łańcuchy przytroczone do boku schodów. - Że niepotrzebnie tu stoimy i narażamy się na niebezpieczeństwo, a Federacja sama po niego przyleci - westchnął ciężko. - Nie wiem Tae...  może ma rację? Może powinniśmy po prostu lecieć w stronę Granicy i go tu zostawić i nie zastanawiać się nad tym - Taehyung pokręcił głową i spojrzał na swoje stopy. - Co?

- Nic - odparł od razu. Automatycznie, ale po chwili zreflektował się. Gdy podniósł wzrok do góry, nie wyglądał już na tak zrezygnowanego, raczej zirytowanego. - Niby prosisz mnie o zdanie, ale już podjąłeś decyzję razem z Namjoonem i chcesz, żebym tylko cię utwierdził w tym, że jest dobra i uspokoił twoje sumienie - westchnął ciężko i odchylił się, łapiąc mocno za poręcz. - Nie zrobię tego - Yoongi nic na to nie odpowiedział. Patrzył tylko na niego zaskoczony, nawet przerwał na chwilę niespokojne chodzenie w miejscu - Decyzja o wyrzucaniu Jina ze statku była durna. Od początku się z nią nie zgadzałem i wiesz o tym dobrze. Mogłeś z tym zaczekać aż Jimin do nas wróci albo kiedy będziemy bliżej jakiejś cywilizacji, która będzie mogła nam pomóc w poskładaniu go do kupy, ale OK. Twój statek, twoja decyzja. Spoko, niech ci będzie.

- Taehyung...

- Było minęło - Taehyung znów pokręcił głową. - Jesteśmy teraz tu, gdzie jesteśmy. Jina nie ma z nami, kończy mu się tlen. - zaczął wyliczać. - Selene stoi dalej tam, gdzie stała, ty też nie ruszasz statku i bierzesz Jina na przeczekanie. Też spoko. Jeśli obaj lubicie takie gierki - mówił coraz głośniej i głośniej, wyraźnie się nakręcając. - Ja wiem, że nie chcesz ustąpić. I w porządku, widocznie miałeś powód, żeby go wyrzucić, ale to po prostu chujowa akcja... - Taehyung zawiesił głos. - ...kapitanie - dodał. Yoongi westchnął, a Jungkook czuł, że stara się opanować. - Tylko widzisz, kapitanie, ty nic nie ryzykujesz.

- Ryzykuję - zaprotestował Yoongi, ale nie powiedział nic więcej. Od początku nic im nie powiedział, tylko tyle, że Jin opuści statek. Nie dał im nawet możliwości pożegnania się ze starszym chłopakiem.

- I nawet Selene odzyskasz całkiem niedługo w całości. Jeszcze chwila i będzie można ją zacumować z powrotem w hangarze. Tlen Jinowi się skończy...- Jungkook aż cofnął się trochę. Nie spodziewał się czegoś takiego po Taehyungu. - Jeszcze kilka godzin i będzie martwy. - dodał spokojnym pozbawionym emocji głosem, a Jungkook aż wstrzymał powietrze, bo to była prawda. - Zupełnie jak mój brat, a ty będziesz ich mordercą - dokończył młodszy chłopak. - Zero strat, same zyski. Same kurwa zyski - wycedził. Łańcuch na schodach zadźwięczały, obijając się o siebie, kiedy szedł w górę po schodach na mostek.


a/: hohoho chyba będę musiała zrobić sobie wykres kto kogo nie lubi na horizon/ kto jest z kim pokłócony, bo sporo się tego robi 

ostatnią część wrzucę w przyszłym tygodniu. nie wiem, czy w czwartek, ale do niedzieli powinnam się wyrobić. będziecie trochę tęsknić?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top