Rozdział 7
Czeeeść skarby!
Ostrzegam, iż jutro pojawi się ostatni rozdział i będzie on w chuj mocny!
Ten rozdział jest krótki, ale wiele się wydarzy!
Zachęcam do komentowania, bo kocham czytać wasze komentarze :>
Miłego czytania, kocham was <33
---------------------------------------------
Szatyn szedł przez długi biały korytarz tylko po to, żeby porozmawiać z przyjacielem. Przekupił pół personelu, tylko żeby z nim porozmawiać. Czy to nie oznacza miłości? Dla Gregory'ego to nie miało znaczenia. Po prostu chciał zobaczyć tego siwego chuja. Chciał mu powiedzieć coś bardzo ważnego już od dawna, ale wcześniej nie miał odwagi i siwowłosy ciągle gdzieś znikał, a teraz siedzi w psychiatryku.
Tylko czy Erwin go kocha? Tu nie chodzi o Montanhę, tylko o fakt, iż złotooki chyba już nie ma żadnych uczuć wyższych. Wątpię, by pokochał Gregory'ego, ale czy nie można mu dać szansy? Chyba można.
Jedna z kobiet pracujących w personelu odbezpieczyła drzwi i uchyliła je lekko. Policjant wkroczył do pokoju siwowłosego, od razu rozglądając się w poszukiwaniu ukochanego. Knuckles siedział na skraju łóżka, patrząc pusto na ścianę przed nim. Szatyn usiadł blisko Erwina, ale wciąż nie za blisko. Zostawił mu trochę przestrzeni.
- Cześć - szepnął cicho, witając się. Nie wiedział, czemu szeptał, ale to chyba dlatego, że grobowa cisza w pokoju nie pozwalała mu na głośniejsze wypowiedzenie przywitania.
Gospodarz pokoju nie powiedział nic, nie było słychać nawet jego oddechu. Ale Knuckles czuł jakby, zaraz miał pęknąć. Jakby mur, który istniał, odkąd pamiętał, miał się zburzyć i pokazać jego wszystkie słabości. Czuł, jak w jego oczach zbierały się łzy, ale starał się je odgonić. Nie wytrzymał długo. Uronił łzę, którą Gregory zauważył. Delikatnie przyłożył rękę do policzka młodszego i starł mokry ślad.
Montanha pozostawił swoją dłoń na policzku młodszego, powoli zjeżdżając nią coraz niżej. Delikatnie przesunął nią po szczęce młodszego, tym samym obracając jego głowę. Patrzyli sobie głęboko w oczy. Policjant był jak najdelikatniejszy w swoich ruchach, a Erwin próbował nie wybuchnąć płaczem, patrząc w oczy szatyna, które były wypełnione troską.
- Po co przyszedłeś? - zapytał drżącym głosem. Odezwał się pierwszy raz od wejścia brązowookiego. Pierwszy raz od przybycia do tego miejsca. Montanha uśmiechnął się smutno przez jego głos, który sprawiał mu psychiczny ból. Chciałby jakoś ukoić jego ból, wiedział, że cierpi.
- Mam ci coś ważnego do powiedzenia. Mimo że wiele razy się wyzywamy, mieliśmy wiele upadków, ale potem zawsze się dogadywaliśmy. Tyle dla ciebie ryzykowałem, zawsze gdy widziałem cię z kimś innym, miałem ochotę was rozszarpać, po prostu byłem cholernie zazdrosny. Kocham cię siwy chuju i możesz mi teraz powiedzieć, że nie powinienem tego czuć, że nie zasługujesz czy coś w tym stylu. Ale do cholery jasnej kocham cię Erwin.
- Okej - szepnął i spuścił głowę.
- "Okej"? Tylko tyle? - zapytał załamany i zły szatyn. Myślał, że zareaguje inaczej, ale czego mógł się spodziewać? Kwiatów, fanfarów i planowania ślubu? To tak nie działa.
- Nie wiem, co ci odpowiedzieć Grzesiu - Z powrotem uniósł głowę, ukazując zbierające się łzy w oczach. Gregory'ego bolał ten widok, nie chciał widzieć jego łez. - Nie wiem co do ciebie czuję - powiedział, a policjant poczuł kolejne zwątpienia. Nie to chciał usłyszeć. - Ale myślę, że możemy spróbować - I w tym momencie wszystkie zwątpienia rozwiały się, a na jego twarz wstąpił uśmiech. Przybliżył się do złotookiego i rozpoczął spokojny i delikatny pocałunek. Erwin przegryzł wargę starszego, tym samym rozpoczynając agresywniejszą grę. Przechodzili coraz dalej. Pocałunki na szyi, malinki, pchnięcie na łóżko, ściągniecie koszulek i reszty ubrań, ból i rozkosz... Chyba każdy wie, jak to się skończyło.
Leżeli w jednym łóżku przez chwilę, ale policjant musiał wyjść. Erwin czuł pustkę, a jego przyjaciel znów się zjawił i tym razem nie chce zniknąć. Pcha go w jedną stronę, gdy Knuckles chce iść w drugą, ale ulega. W końcu ulega przyjacielowi i robi coś, czego nie powinien, ale już sobie nie radził...
Następnego dnia funkcjonariusz znów przychodzi do budynku, chcąc spotkać się ze swoim chłopakiem. Niestety zastaje tylko zakaz wstępu do pokoju ukochanego.
- Czemu nie mogę do niego wejść? - pyta zirytowany pielęgniarki przed nim. Kobieta tylko wzdycha ciężko, przygotowując się na najgorsze.
- Przykro mi, ale pana...
- Chłopak
- Tak, Pana chłopak popełnił samobójstwo kilka godzin po Pana wyjściu, zostawił Panu list - powiedziała ciężko i przełknęła gulę w gardle - Przepraszam - powiedziała cicho do policjanta ze współczuciem w oczach, a Gregory tylko patrzył pusto w przestrzeń.
Nie wierzył w to co usłyszał. Nie byli nawet jeden dzień razem, a on już postanowił się zabić? Chciałby, żeby to był tylko zły sen, ale niestety to była prawda. Uchylił drzwi do jego pokoju mimo zakazu i zobaczył kałużę krwi. Im bardziej otwierał drzwi, tym bardziej ta kałuża się powiększała. Gdy zobaczył jego zakrwawioną rękę z głębokimi nacięciami, natychmiast zamknął oczy i wziął drżący oddech do swoich płuc.
Zebrał w sobie odwagę i podszedł do ciała kochanka, patrząc na niego. Przykucnął koło niego i przytulił jego twarz do siebie, a w jego oczach ukazały się łzy. Spływały po jego policzkach jak wodospad i spojrzał na rękę Erwina. Ujrzał w jego dłoni swój nóż, jego inicjały wbijały się w jego oczy i nie mógł w to uwierzyć. Oczywiście zauważył brak swojego noża w kieszeni, ale zignorował ten fakt. Teraz wie, gdzie się zapodział...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top