Rozdział 5

Cześć!

Słodziaki wy moje, o to kolejny rozdział! Ukochany przez nas wszystkich piątek, bo w końcu wolne, nieprawdaż?

Zachęcam do komentowania bubusie!

Miłego czytania, kocham was <33

---------------------------------------------------

Chciałby móc przytulić swojego przyjaciela. Wyjawić to, czego nie zdążył mu powiedzieć przed jego śmiercią. Wyznać, że chciałby wyjechać wraz z rodziną i przyjaciółmi i zostawić to, czym się otacza. Przestać być taki, jaki jest teraz. Zacząć chodzić na terapię, by uspokoić swoje ADHD, chociaż tego nie dało się zrobić, przestać napadać i zacząć normalne życie. Bez ciągłej adrenaliny, która zaczynała go męczyć. Teraz nie mógł tego zrobić. Nie chciał zawieść innych i zostawić ich w potrzebie. Wiedział, że niektórzy są tak uzależnieni i zależni od takiego życia, więc nie zamierzał ich opuszczać. Mimo że sam miałby cierpieć.

Zamknął ich w jednym małym pomieszczeniu, razem ze sobą w środku.

Każdy uważał go za tego najstraszniejszego. Władającego całym miastem i siejącym postrach. Może mieli rację? W tym momencie na pewno taki był. Każdy się go bał, chociaż nie wiedzieli, że to przez niego ten chaos zawładnął miastem. Że to jego wina.

Bo to on był śmiercią.

Złapał za pokrętło i odkręcił je, wypuszczając gaz usypiający.

On był zjawą, która dokonuje sprawiedliwości. To on sprawia ból i rozpacz, ale i ulgę i szczęście po wielu ciężkich chwilach. Czy na pewno? A to nie tak, że śmierć nie powinna mieć postaci człowieka? Mimo że przerażającego, ale nie powinna. Ludzie uznawali, iż zjawa zabierająca ich z tego świata powinna być wysoka, z kości i z kapturem zasłaniającym jej oblicze. Chociaż niekoniecznie takie oblicze przybierała śmierć.

Przyjaciele spojrzeli na niego ze zdziwieniem, a on tylko patrzył na nich z obojętnością i uśmiechnął się lekko.

Erwin uważał, iż świat jest pod jego rękami. On włada tym miastem. On jest tym przerażającym stworzeniem, które zabiera życia na drugą stronę. Kto zginie, kto ponosi konsekwencje, a kto wyjdzie wolno. On uważał, że robi dobrze, ale to tylko przez jego paranoję. Przez jego nieistniejącego już przyjaciela.

Założył maskę z tlenem, by samemu nie być ofiarą własnej broni. Chwilę później dwóch mężczyzn upadło na ziemię, będąc nieprzytomnymi.

Tak naprawdę starał się tylko usprawiedliwić przed innymi. Jego chęć zabijania przybrała maskę Kuia, by nie musieć się obwiniać za to wszystko, ale Erwin poszedł krok za daleko. Już nie miał hamulców i teraz już nic go nie usprawiedliwia.

Wywiózł w tylko sobie znane miejsce, by później ich związać i tylko czekać aż się obudzą.

Nic nie usprawiedliwi porwania swoich przyjaciół - braci, którzy wspierali go w każdej sytuacji. Nic go już nie uratuję. On już dawno przepadł. Przepadł w otchłaniach ogarniającej go od wielu dni ciemności.

- Braciszku, nie boję się, bo wiem, że masz powód, ale proszę, nie krzywdź innych - szepnął białowłosy.

- Już za późno Carbuś, na wszystko już za późno - powiedział, a po jego policzku spłynęła łza. Uniósł broń, słyszał cichy śmiech Kuia tuż obok siebie. - Chce, żeby on był ze mnie dumny, żeby wiedział, że jestem kimś.

- Erwin ty od zawsze jesteś kimś, nie musisz tego udowadniać - Jego ręka z bronią zadrżała, lekko się opuszczając. Gdy Nicollo to zobaczył, uśmiechnął się lekko. Carbonara już miał zacząć mówić, ale jego głos zagłuszyły słowa szeptane tuż do ucha Erwina.

"On cię okłamuje, nie będę dumny, dopóki nie zobaczę go martwego"

- Naprawdę mam to zrobić? - zapytał. Jego głos cały czas drżał, tak samo, jak ręka z bronią. Nicollo patrzył na niego zdziwiony i zdezorientowany, w końcu rozumiejąc, co się dzieje z jego bratem. Niestety teraz już było za późno...

"Od zawsze cię okłamywał, musi ponieść konsekwencje. Zabij!" - To wystarczyło, by Erwin mocniej złapał broń.

Jego ręka już nie drżała, w oczach znów można było zahaczyć wyższość i pewność siebie, ale górowała obojętność. Z powrotem uniósł broń i wystrzelił, najpierw w stronę Davida. Dopiero później zaczął celować do białowłosego, który płakał za już martwym przyjacielem. Coraz bardziej naciskał palcem na spust, aż broń wystrzeliła z dużym hukiem. Golden trio właśnie się rozpadło. Przestało istnieć. Tak po prostu.

Napisał krótki liścik, położył go przed ciałem Davida i zniknął z ciemnej piwnicy od razu wysyłając GPS'a policji. Wiedział, że LSPD będzie go szukać, ale on i jego znikający przyjaciel mieli inny plan.

Wsiadł do samochodu, który był schowany w krzakach. Odpalił silnik i odjechał z miejsca zdarzenia, słysząc zbliżające się syreny policyjne. Skręcił w uliczkę, zazwyczaj nikt tędy nie jeździł, a on mógł łatwo skrócić sobie drogę do miasta.

Przez cały czas myślał o przyjacielu, który teraz siedział obok niego. Mówił do niego, opowiadał wszystko, co się działo po jego śmierci tym swoim chaotycznym sposobem rozmowy. Gdyby starszy żył pewnie nic, by nie zrozumiał, ale był to wytwór jego wyobraźni, paranoja, więc iluzja Chaka dokładnie wiedziała, o co chodzi siwowłosemu.

Gdy w końcu dotarł do miasta, pojechał w stronę miejsca, w którym miał dokończyć plan. Nie wiedział czemu akurat tak, starszy kazał mu jechać, ale posłuchał go. Nie podważał jego zdania. Gdy w końcu znalazł się pod budynkiem, niechlujnie zaparkował i udał się do wejścia. Wszedł do Lobby i poczuł zmęczenie życiem, dosłownie dało się je odczuć. Złotooki skrzywił się lekko i nacisnął mały dzwoneczek na półeczce. Odczekał chwilę i już chwilę później czarnowłosy policjant stał przed nim.

- Co ty tu robisz Knuckles? - zapytał niebieskooki, a Erwin uśmiechnął się tylko, wyciągając ręce przed siebie.

- Wiesz, co się dzieje na mieście? - zapytał, a gdy policjant nie odpowiedział, więc on kontynuował. - Wiesz, więc mnie zakuj, bo wiadomo, że to ja - odpowiedział, a na jego twarzy nie było widać żadnych uczuć. Dosłownie, jakby ktoś zabrał mu wszelkie uczucia i duszę, pozostawił tylko powłokę marnego człowieka. Dante sprawdził coś w swoim tablecie i zakuł podejrzanego.

Co chwilę znajdowali nowe ciała z grupy ZakShot, a ich lider jak widać, był nietknięty. Na początku obawiali się o Knucklesa, że jemu też może się coś stać, ale on tu przychodzi i mówi, że to wszystko jego sprawka. Capela był niepewny co do rzeczy, które właśnie robił, wezwał kilka dodatkowych jednostek na cele i wytłumaczył sytuację. Może kazali mu tak powiedzieć? Albo przekupili go? Wszystko było możliwe.

Erwin cały czas siedział cicho, czasami tylko powiedział coś do siebie. Funkcjonariusze byli zdziwieni, bo Knuckles wydawał się być w swoim świecie. Co jakiś czas się uśmiechał, mówił coś do siebie, to dla nich nie było normalne zachowanie. Nagle siwowłosy wstał i podszedł do krat celi, jak na zawołanie mundurowi obrócili się w jego stronę. Patrzyli na niego tym swoim niezrozumiałym wzrokiem, próbując się dowiedzieć, co teraz Knuckles chce odpierdolić. Zacząć się wykłócać? Prosić o konwój? A może zacznie podrywać kolejnego policjanta w swojej karierze? Żadne z tych założeń nie było dobre, Erwin tylko uśmiechnął się lekko i zaczął wypowiadać słowa, których LSPD nie mogło się spodziewać.

- Zemsta pamięta - syknął w ich stronę i zwyczajnie zemdlał. Dla niego nadszedł nowy początek.

Bez kłamstw.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top