Rozdział 2

Witam!

Kolejny rozdzialik, dopiero teraz udało mi się go skończyć XD

Jest dosyć króciutki, ale w ostatnim czasie mam wiele na głowie i nie stać mnie na więcej. 

Przepraszam za ewentualne błędy.

Zapraszam do gwiazdkowania i komentowania, bo to motywuje mnie do dalszej pracy!

Miłego czytania <33

--------------------------------------------------------

Patrzy na dawnego przyjaciela, bliskiego przyjaciela. Nie czuł już nic, stracił jakiekolwiek uczucia do tych osób. Jedyna osoba, która jakkolwiek się teraz dla niego teraz liczyła była nisko rosłym mężczyzną, który już nigdy nie powróci. Mąciciel i osoba, która była dla niego jak ojciec, już go nie przytuli, nie rozstrzelają razem policji. Teraz mógł tylko go słyszeć i grzecznie wykonywać to o co prosi, chciałby był z niego dumny. Chciał pokazać, że jest coś warty, tylko tyle. Przeładował magazynek i uniósł broń.

- Erwin proszę cię, naprawimy to, tylko proszę odłóż tą broń. Pomogę ci jak tylko mnie rozwiążesz! - krzyknął francuz ze łzami w oczach.

- Nie będę wierzyć w twoje kłamstwa, nie będziesz mi pomagał, bo tego nie potrzebuję! Robię to, by pokazać, że sprawiedliwość panuje na tym świecie! - krzyknął, patrząc mu w oczy z satysfakcją i uśmiechem.

"Zabij tego kłamcę" - Tyle wystarczyło, by chwycił mocniej broń i wystrzelił pocisk w sam środek głowy Dii Garcon. Tak mało, by zabić dawnego przyjaciela, tylko tyle...

- Teraz czas na słodką parę, która zabrała mi chwałę - zaśmiał się cicho i przetarł policzek ze krwi. To wcale nie tak, że przed zabójstwem przyjaciela zabił młodego chłopaka, który nie chciał mu dać pierwszeństwa w kolejce do kasy. Wcale go nie zanożował za sklepem...

On nie brzydził się tym co robił, lubił to, zwłaszcza gdy widział lekki uśmiech na twarzy swojego przyjaciela. Podniecał go strach swoich ofiar gdy widział go w ich oczach. Teraz podkręcało go to dalszego działania, zwłaszcza, że widział ten strach w dawnej rodzinie, która postanowiła go oszukać.

Mocniej zacisnął dłoń na broni i uśmiechnął się do siebie. Wsiadł do samochodu i odjechał. Prowadził patrząc ze skupieniem na drogę, jechał w stronę wyznaczonego przez siebie celu. Zastanawiał się czy chce utrudniać sobie życie, ale postanowił, że dla przyjaciela warto. Prowadził nad wyraz spokojnie, patrząc na to, że przed chwilą zabił jednego z przyjaciół i członka rodziny. Skręcał w różne uliczki, przejeżdżał przez lasy, mijał inne pojazdy. Jechał jak nie on. O nic się nie rozbił ani o nic nie uderzył. Jakby ktoś prowadził za niego. Teraz po prostu skupił się na tym, by dojechać na obserwatorium bez żadnych szkód. Ignorował wszystkie głosy i dźwięki.

Dojechał na miejsce i wyciągnął swój telefon. Kliknął ikonę wiadomości i wszedł w kontakt zapisany "Speedo". Napisał do niego krótką wiadomość - "Przyjedź na obserwatorium, musimy coś omówić". Skopiował wiadomość i tą sama treść wysłał do Sindacco. Niespełna piętnaście minut później obaj mężczyźni byli na miejscu. Spojrzeli na siebie zdziwieni i podeszli do siwowłosego, który stał niedaleko.

Złotooki poszerzył swój uśmiech i zabrał ich trochę dalej. Stanęli za krzakami.

- To po co nas ściągnąłeś? Zakładam, że to ważna sprawa skoro schowaliśmy się za badylami

- Tak, to bardzo ważna sprawa Speedo. Mam dla was wiadomość i nikt inny nie może się o tym dowiedzieć - powiedział tajemniczo.

- Słuchamy - ponaglił go Vasquez.

- Dia nie żyje

- Czekaj, co?

- Kto go zabił? - Sindacco starał się zachować zimną krew.

- Ja i nikt więcej się o tym nie dowie - Na jego twarzy nagle pojawiła się powaga i szeroki uśmiech, a zza pleców wyciągnął broń. Wcelował się w białowłosego, który nie dowierzał w to co się dzieje.

- Erwin co ty robisz?

- Ja? Absolutnie nic

- Odłóż broń, nikt nie musi ucierpieć - Szatyn cały czas starał się uspokoić sytuację, ale Knuckles już od dawna to planował. Będą cierpieli, oboje.

- Kochasz go? - zapytał niespodziewanie, a niebieskookiego zatkało. Nie chciał się przyznawać, ale już dawno czuł coś do tego chłopaka.

- Tak - odpowiedział, a Albert był coraz bardziej zdezorientowany. "Co tu się kurwa odpierdala?! To jakieś żarty czy jaki chuj?! - Takie pytania padały w jego głowie, ale nikt nie zamierzał na nie odpowiedzieć.

- Więc zabije go na twoich oczach, tak samo jak ty zamordowałeś Kuia.

- Poczekaj Erwin! - Padł strzał. Ciało szarookiego mężczyzny upadł na ziemię bez życia. Sindacco spojrzał w jego stronę, ale dostrzegł tylko dziurę w głowie swojego ukochanego. Uklęknął przy nim i spojrzał w złote oczy, które wyrażały tylko szaleństwo. - Co ty zrobiłeś? - Po jego policzku spłynęła łza, jego serce pękło na milion kawałków.

- Nie martw się, nie będziesz cierpiał długo. Zaraz się pewnie zobaczycie, ale po drugiej stronie - Wycelował w głowę Sindacco, a szatyn tylko przymknął oczy czekając na śmierć. Nie da rady żyć bez tego energicznego mężczyzny, więc po co ma cierpieć?

Chwilę później można było usłyszeć kolejny strzał, a drugie ciało upadło tuż obok tego pierwszego. Knuckles tylko schował broń i z małym uśmiechem odszedł od miejsca zbrodni. Wysłał anonimowe zgłoszenie o ciele. Nie podał dokładnej lokalizacji, uważał, że policja musi się trochę naszukać. Odjechał i słyszał tylko kolejne pochwały od swojego przyjaciela. Zrobił słusznie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top