Rozdział 6

Witam!

O to kolejny rozdział!

Zachęcam do komentowania i gwiazdkowania, bo kocham czytać wasze opinie!

Miłego czytania skarby <33

-------------------------------------------------

Nagle złotooki ujrzał w środku swojej celi siedzącego Chaka. Patrzył mu w oczy z pogardą, ale nie wiedział czemu. Przecież zrobił wszystko, co miał, a ten jeszcze ma mu za złe? Przecież poświęcił wszystko, żeby mu dogodzić. Miał być z niego dumny, ale jak widać to za mało. Jak zawsze musiał spieprzyć przeznaczone mu zadanie. Jak zawsze zawiódł wszystkich, na których mu zależało.

Jego złote oczy ciągle przypatrywały się oczom i posturze Kui'a. Tej pogardzie emanującej od niego, by onieśmielać i napawać coraz większymi obawami i poczuciem winy. Nagle jego duszę ogarnął lęk. Przerażający strach. Słyszał tylko krzyki mąciciela, głosy policjantów w oddali i szum z każdej ze stron świata. Jego oddech stał się szybki. Nie potrafił go unormować i z każdą chwilą czuł, jakby coraz bardziej się dusił, mimo że do jego płuc wpadały wielkie pokłady powietrza. Serce z każdą chwilą bolało go coraz bardziej, a z czoła spływały strużki potu.

Dante, słysząc przyśpieszony oddech Knucklesa, odwrócił się w jego stronę i dokładnie wiedział, co mu jest. Atak paniki.

Czym prędzej złapał, za kluczę od cel i otworzył tą, w której siedział złotooki. Klęknął przed nim i złapał go za policzki.

- Co mu jest? - zapytał Grynn, patrząc na to, co robi czarnowłosy policjant.

- Ma atak paniki - Próbował skierować wzrok Knucklesa na siebie, ale było to strasznie ciężkie. - Erwin! - krzyknął, a po chwili złote tęczówki z przerażeniem wpatrywały się w niego. - Oddychaj ze mną jasne?! Wdech, wydech, dokładnie tak.

Montanha patrzył na tę sytuację z lekką zazdrością. Chciałby pomóc złotookiemu, ale Dante wiedział lepiej co robić w takiej sytuacji.

- Powoli wdech i wydech. - mówił spokojnym głosem, a oddech siwowłosego coraz bardziej się normował, aż doszedł do chwili, w której się uspokoił.

Gregory chciałby, żeby to o jego ramie Erwin opierał głowę, by zrozumieć, co się stało. Żeby to on mógł go uspokoić i usłyszeć ciche i krótkie podziękowania z jego ust. By to nagle przy nim wysłannik boży zmienił się w miękkiego, by z powrotem stać się obojętnym. To on chciał być przy nim.

- Może przyślijmy do niego specjalistę? - Niebieskie tęczówki przeniosły wzrok z Erwina na Harrisa, który przyglądał się im zza krat.

- Tak, to będzie dobry pomysł - Dante wstał na równe nogi i wyszedł z celi, od razu ją za sobą zamykając.

- Na pewno to będzie dla niego dobre? - zapytał Gregory z lekkim niepokojem w głosie.

- Słuchaj Grzesiek, lepiej, żeby ktoś z nim pogadał. - powiedział czarnowłosy policjant i znów spojrzał w stronę celi, w której przesiadywał pastor. - To nie wygląda najlepiej.

Nagle można było usłyszeć ciche mamrotanie Knucklesa i ton jego głosu wskazywał na kłótnie z kimś. Tylko pojawiał się jeden problem. Trzeba się kłócić z kimś, a obok Knucklesa nikt się nie znajdował. Nikt nawet nie był w pobliżu. Wszyscy stali w rogu pomieszczenia. Tuż przy wyjściu. Więc aktualnie jedynym przeciwnikiem złotookiego mógł być on sam albo cień. Policjanci poczuli gęsią skórkę, gdy zobaczyli Erwina co chwilę mówiącego niezrozumiałe słowa i patrzącego na ścianę przed sobą. Jakby widział ducha.

- Zamknij się! - krzyknął nagle, zasłaniając swoje uszy. W tym momencie funkcjonariusze wiedzieli, że to nie są już żarty. Postanowili, że wezwą najlepszego psychiatrę w mieście.

Już po chwili mężczyzna w okolicy czterdziestki stał przed kratami i patrzył na Erwina, zastanawiając się nad czymś.

- Panowie, prosiłbym krzesło, to nie będzie krótka rozmowa. - Jak powiedział, tak zrobili. Przynieśli mu małe obrotowe krzesło i ustawili je przed celą, ale w bezpiecznej odległości, żeby przestępca nie mógł mu nic zrobić. - A i będę musiał was prosić o wyjście. Chciałbym porozmawiać z pacjentem na osobności.

Funkcjonariusze, wychodząc, usłyszeli jedno zdanie. Jedną rzecz, której Knuckles nie mógł się wyzbyć, a policjantów przerażała wizja, chociażby wyobrażenia sobie tego, co właśnie przechodził.

Ciągle go słyszę, zabierz go, błagam.

Knuckles nigdy nie błagał. Nigdy nie prosił ani nie błagał, on żądał. Dosadnie i bezwzględnie, by osiągnąć to, czego chce. Żeby zdobyć to, czego pragnie i oczekuje. A jego wymagania często przerażały innych. Jego poprzeczka zawsze była wysoka, co nigdy nikogo nie dziwiło, lecz przerażało, gdy to im przeznaczono najgorsze zadania.

Najbardziej niebezpieczne z możliwością długiego więzienia lub śmierci, gdy chociaż jedna rzecz nie wyjdzie. Wiele razy Knuckles stracił w takich akcjach znajomych, ale jego to nie powstrzymywało. Biegł dalej z adrenaliną płynącą w jego żyłach, by móc funkcjonować swoim tempem. Dlatego te słowa tak bardzo przeraziły wszystkich dookoła.

Po dobrej godzinie czekania funkcjonariusze mogli wrócić na cele, by usłyszeć, co jest aresztowanemu.

- No Panowie, nie jest zbyt dobrze. Pan Knuckles ma objawy schizofrenii, przez co widzi różne osoby. Bardzo możliwe, że śmierć Pana Kui Chaka tak się na nim odbiła, że teraz go widzi, jako towarzysza i osobę namawiającą do złych rzeczy.

- Czyli widzi Kuia i to on kazał mu zrobić to wszystko?

- Dokładnie tak, ale to nie wszystko. Ma poczucie wyższości nad innymi. Podobno to udzielało się już od dobrych dwóch lat, a teraz jestem w stanie stwierdzić, że ma również objawy depresyjne. Niestety przez jego fikcyjnego przyjaciela, który przez ostatnie godziny co chwilę mu powtarzał, że jest do niczego, zaniżył samoocenę Pana Knucklesa. Tak samo, jeżeli chodzi o jego "krzywy wzrok i posturę" - powiedział, pokazując palcami, iż cytuję Erwina. - Pan Knuckles po prostu czuję, że nie wypełnił poprawnie swojego zadania, przez co Pan Chak jest teraz zawiedziony.

- No to nam się pojeb trafił - westchnął Jerry Grynn, a Dante spojrzał tylko na niego krytycznym wzrokiem.

Odwrócił spojrzenie w stronę Gregory'ego, by ujrzeć, iż ten ma wymalowany na twarzy smutek. Szatyn wyszedł z cel i postanowił, że dla niego to już za dużo jak na dzisiejszy dzień i zszedł ze służby.

Za to Dante skierował wzrok na Erwina i przyjrzał mu się dokładniej. Wory pod oczami, które samym spojrzeniem ukazywały ogromne zmęczenie. Rozczochrane i niepoukładane włosy wskazywały wcześniejsze koszmary nocne. Za to nierówny oddech ukazywał wcześniejszy atak paniki.

Wyglądał tragicznie.

On, postrach miasta teraz był tylko nieszczęściem i bólem samym w sobie. Siedział spokojnie, bez żadnego ruchu co nie było ani trochę do niego podobne. Był to dziwny widok, bardzo depresyjny. Człowiek z wielkimi pokładami energii i chęci działania stracił to i pozostał pustą powłoką przypominającą dawnego pastora. Tylko kłótnie z nieistniejącym Kui Chakiem jakkolwiek przypominały dawną osobę z energią.

- Chwila, możemy go wysłać do więzienia czy nie?

- Nie, Pan Knuckles może być zagrożeniem dla siebie i innych. Jedyną opcją w tej sytuacji jest szpital psychiatryczny.

- O ostrym rygorze? - dopytał Dante. Było mu żal wysłannika bożego, mimo iż zrobił wiele złego. Nie zrobił tego na własne życzenie. Został zmanipulowany przez własną psychikę.

- Na razie będzie można zostawić go w normalnym pokoju, ale bez możliwości wyjścia do grupy.

- To, co jedziemy do tego psychiatryka? - zapytał Jerry i założył kamizelkę kuloodporną.

- Najpierw pojedziemy do szpitala, jeżeli Panowie nie będą mieli nic przeciwko. Chciałbym jeszcze zbadać Pana pastora.

- Nie ma problemu Panie doktorze. Chłopaki zbieramy się! Konwój na szpital, pamiętajcie o dodatkowej ochronie, wieziemy groźnego przestępcę! - rzekł energicznie Harris na kanale radiowym przeznaczonym do tej akcji.

Jeden z oficerów zakuł Knucklesa, a reszta udała się przygotować samochody lub ubezpieczać przetransportowanie aresztowanego na parking. Funkcjonariusze jak najszybciej ustawili pojazdy w stronę wyjazdu i ci, którzy mogli, zasiedli na miejsca pasażerów i kierowców. Wszystko działo się bardzo się szybko i Knuckles nie wiedział, w którym momencie nagle obraz celi zmienił się w kraty policyjnego radiowozu. Może to dlatego, że przez cały czas słyszał tylko narzekania Kui'a. Tak samo było przy rozmowie z mężczyzną, próbującym ustalić co mu dokładnie jest. Przy każdej odpowiedzi na pytanie lekarza musiał słuchać komentowania Chaka. Psychiatra, który z nim rozmawiał, również wiedział, iż młodszy mu mężczyzna słyszy niskorosłego mężczyznę. Erwin przy usłyszeniu jego skrzeczącego głosu zawsze się skrzywił. To go denerwowało, bo czasami nie mógł się skupić na pytaniach lekarza, przez co musiał go prosić o powtórzenie zapytania w jego stronę.

Tak naprawdę nie był też w stanie zarejestrować, w którym momencie pojawił się w sali z możliwością prześwietlenia jego czaszki. W radiowozie zaczął myśleć o wszystkim, co się stało przez ostatnie lata, bo nie mógł wysłuchiwać "pierdolenia" dwóch funkcjonariuszy w radiowozie.

Ostatnie dwa lata były dla niego piękną przygodą. Istną adrenaliną przeplataną z bólem i determinacją. Ale te dwa miesiące tego roku... Chciałby móc o nich zapomnieć. Usunąć z pamięci i nigdy więcej do nich nie wracać. Niestety nie będzie mu to dane. Z każdym dniem odczuwał coraz większe poczucie winy, a twarze rodziny zamordowanej przez jego własne ręce pojawiały się za każdym razem gdy, chociaż przymknął powieki.

Dzisiaj pierwszy lipca... Jego urodziny... Bardzo pocieszający dzień, by trafić do psychiatryka! - Knuckles w myślach mówił sobie te słowa z czystą kpiną. Nie chciał pamiętać tej daty, tego dnia, tej godziny. Chciałby móc zapomnieć o tym, że to jego ostatni dzień jakiejkolwiek wolności. Dzisiejszego dnia ostatni raz może poczuć świeże powietrze. Ostatni raz może podziwiać widoki miasta... Jego ostatnie chwilę niezależności właśnie mijają.

Z obojętnością wpatrywał się w urządzenie nad nim, które aktualnie prześwietliło mu mózg. Był pewien, że nie jest normalny. Że w jego umysł skrywa jakąś tajemnice. Że ma plamę na swojej czystości i nieskazitelności. Z pewnej strony go to przerażało, ale z drugiej ekscytowało. Bo co jeszcze może się skrywać pod jego czaszką? Coś, o czym nie wie?

Miał rację. Jego jakakolwiek normalność odeszła w zapomnienie, gdy usłyszał diagnozę. Zachowania psychopatyczne. Tak szczerze bardzo się nie zdziwił, wiedział, że dużo manipulował ludźmi i miał wiele sytuacji, w których myślał tylko o sobie...

Jest strasznie impulsywny i nie potrafi wytrzymać doby bez wykroczenia poza prawo. Możliwe, że przesadzili w niektórych kwestiach. W końcu jego związki potrafiły trwać długo nieprawdaż? Przecież jego najdłuższa więź z innym człowiekiem trwała... Trzy miesiące. To dobry wynik!

Tego dowiedziałem się z nim na rozmowie. Mimo że był cicho jego niektóre kończyny, nie potrafiły być bez ruchu. Sam potwierdził, że szuka ciągłej adrenaliny. Miał takie zachowania, ale żeby od razu uznawać go za psychopatę? Chociaż... Nie zostaje nic innego jak... I na tym jego podsłuchiwanie się skończyło.

- 307 do 10-1 szykujcie się na kolejny konwój, tym razem nasz cel to psychiatryk. Macie pięć minut na ustawienie się. - powiedział na radiu Owen i wsiadł do swojego radiowozu, od razu zapinając pasy. "Bezpieczeństwo przede wszystkim" - plakietka w radiowozie Stone'a boleśnie kuła oczy Erwina. On nie mógł być bezpieczny. Sam był dla siebie zabójczą bronią. Nie powinien istnieć.

Ruszyli.

Mijali wysokie budynki, w których Erwin dogadywał różne umowy. Mijali banki, na które on wielokrotnie napadał. Mijali różne restauracje, w których jadł. Mijali sklepy z ubraniami, w których dobierał nie najlepsze ciuchy, ale czuł się z tym dobrze. Miał przynajmniej swój styl. Mijali wiele różnych miejsc, o których siwowłosy nie chciał zapominać. Miejsca, które jeszcze chciał odwiedzić i świetnie się w nich bawić. Niestety nie będzie mógł tego zrobić.

Aż w końcu został pozostawiony samemu sobie w pustce otaczającej go z każdej strony. Stał tam sam. Z myślami niedającymi mu spokoju. Z wewnętrzną walką. Z uczuciami, które mieszały i zmieniały się jak w kalejdoskopie. Wiedział, że jeżeli będzie miał tu siedzieć, już do końca zwariuje bardziej niż teraz. Już odczuwał otaczającą go samotność.

Okno, za którymi znajdowały się kraty, w tym nie pomagały. Tak samo łóżko z popsutymi ramami i dziwnymi śladami. Mały stolik jak dla dziecka stał w rogu pokoju, w którym miał spędzić już resztę swojego życia. Jego rogi były tak bardzo zaokrąglone, jak tylko się dało, a na dodatek ramy wszystkiego było oklejone specjalną gumą. Tak jakby zamiast jego, miałoby tu mieszkać dziecko, które wszystkim zrobi sobie krzywdę.

W tym momencie Erwin już nabrał tej ochoty. Obdarte z tapety ściany, w rogach pojawiał się grzyb, a panele odrywały się od ziemi, która była zaognieniem zimna w pokoju.

Obrócił się w stronę drzwi, które zatrzasnęły się za nim. Później usłyszał tylko zakleszczający się zamek. Natychmiast podbiegł do jedynego wyjścia z pokoju i zaczął uderzać w jedyną rzecz dzielącą go od jakiegokolwiek poczucia wolności. Jego ręka zaczynała go piec niemiłosiernie, tak samo, jak gardło po dłuższym krzyczeniu. Nim się poddał, spróbował ostatni raz.

- Wypuście mnie stąd do cholery! - krzyknął i oparł się głowę o drzwi w bezsilności. Obrócił się do nich tyłem i zjechał po nich na podłogę. - Błagam - szepnął i przymknął powieki, w których pojawiły się łzy poczucia winy.

Już miał dość.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top