XXXVI | Mogłeś zginąć|
Świt rozświetlił obozowisko, a zwiadowcy zaczęli powoli zbierać się do dalszej drogi. Słychać było ciche rozmowy, stukot siodeł i odgłosy końskich kopyt na twardej ziemi. Przygotowywaliśmy się do kolejnego etapu wyprawy.
Starałam się skupić na swoich obowiązkach, ale coś we mnie nie dawało spokoju. Mój umysł wciąż krążył wokół wydarzeń z poprzedniego dnia. Wiedziałam, że coś jest nie tak, choć nie potrafiłam tego nazwać. Moje dłonie drżały lekko, a wzrok mimowolnie błądził po otaczającym nas lesie.
Levi zauważył to od razu. Jego bystre oczy szybko wyłapały mój niepokój. Podszedł do mnie, jego kroki były ciche, ale pełne pewności. Spojrzał na mnie z troską, której nie potrafił ukryć.
– Co się dzieje? – zapytał cicho, jego głos był miękki, ale stanowczy. – Widać, że coś cię trapi.
Uniknęłam jego spojrzenia, próbując udawać, że wszystko jest w porządku, ale wiedziałam, że przed nim nie mogę niczego ukryć.
– To nic – odpowiedziałam, starając się, by mój głos brzmiał pewnie. – Po prostu... mam złe przeczucia.
Levi zmrużył oczy, analizując moje słowa. Wiedział, że nie mówię wszystkiego.
– Amae, znam cię – powiedział, jego głos był nieco bardziej stanowczy. – Nie ignoruj tego, co czujesz. Jeśli coś jest nie tak, musimy to wiedzieć.
Westchnęłam ciężko, w końcu poddając się jego trosce.
– Nie wiem, co to jest – przyznałam, spoglądając w końcu w jego oczy. – Po prostu czuję, że coś złego się zbliża. Jakby... jakbyśmy byli na skraju czegoś niebezpiecznego.
Levi milczał przez chwilę, przetwarzając moje słowa. Jego spojrzenie było skupione, jakby starał się odczytać coś więcej z mojego wyrazu twarzy.
– Jeśli masz rację, musimy być jeszcze bardziej czujni – powiedział w końcu. – Ale nie pozwolę, żebyś się zadręczała. Jesteśmy tu razem. Cokolwiek się stanie, poradzimy sobie z tym.
Jego słowa były jak kojący balsam na moje nerwy. Spojrzałam na niego z wdzięcznością, doceniając jego wsparcie.
– Dziękuję, Levi – powiedziałam cicho. – Cieszę się, że tu jesteś.
Levi uśmiechnął się lekko, ten subtelny, ale pełen ciepła uśmiech, który zawsze potrafił mnie uspokoić.
– Zawsze będę – odpowiedział, po czym delikatnie położył dłoń na moim ramieniu. – Pamiętaj o tym.
Chwilę później ruszyliśmy dalej. Niepokój wciąż czaił się w moim sercu, ale wiedziałam, że z Levim u boku jestem w stanie stawić czoła każdemu wyzwaniu.
Słońce wznosiło się nad horyzontem, a my jechaliśmy przez zalesione tereny, gdy nagle powietrze przeszył krzyk zwiadowcy.
– Tytani! – rozległo się wołanie.
Wszyscy natychmiast zareagowali. W mgnieniu oka sprzęt do trójwymiarowego manewru został aktywowany, a my zaczęliśmy wspinać się na drzewa, by zyskać przewagę. W oddali widziałam zbliżających się gigantów, ich masywne ciała poruszały się z przerażającą prędkością.
Walka rozpoczęła się gwałtownie. Każdy z nas skupił się na swoim celu, starając się jak najszybciej zneutralizować zagrożenie. Udało mi się wyeliminować jednego tytana, ale w trakcie zbliżania się do kolejnego, mój sprzęt nagle zaczął się zacinać.
– Cholera – syknęłam, próbując go naprawić w locie, ale było za późno. Zostałam uwięziona na niskiej wysokości, a tytan zbliżał się coraz bardziej. Czułam, jak panika zaczyna mnie ogarniać.
– Amae! – krzyknął Levi, widząc, co się dzieje. W mgnieniu oka znalazł się przy mnie, ostrzem przecinając kark tytana, który prawie mnie dopadł.
– Uważaj na siebie! – zawołał, a jego twarz była pełna determinacji. – Musisz naprawić sprzęt!
Próbowałam ponownie uruchomić manewry, ale nagle Levi został zaatakowany przez kolejnego tytana. Zdążył go zaatakować, ale nie uniknął ciosu, który odrzucił go na bok. Z przerażeniem zobaczyłam, jak Levi ląduje ciężko na ziemi.
– Levi! – krzyknęłam, rzucając się w jego stronę. – Jesteś ranny?
– Nic mi nie jest – wychrypiał, choć jego twarz wykrzywiła się z bólu. – Musisz skupić się na walce!
– Nie zostawię cię! – powiedziałam stanowczo, pomagając mu wstać. – Musisz odpocząć, ja zajmę się resztą.
Levi spojrzał na mnie z mieszaniną troski i determinacji.
– Nie ma mowy – odparł, chwytając swoje ostrza. – Nie dam się powstrzymać.
Chwilę później, ku mojemu przerażeniu, kolejny tytan zbliżał się do nas. Levi, mimo rany, rzucił się na niego, atakując z pełną siłą. Ja tymczasem próbowałam naprawić swój sprzęt, wiedząc, że każda sekunda mogła zadecydować o naszym życiu.
– Amae, ruszaj się! – zawołał Levi, osłaniając mnie przed kolejnym atakiem. – Nie mamy czasu!
Zacisnęłam zęby i w końcu udało mi się uruchomić manewry. Wyskoczyłam w górę, atakując tytana od tyłu, podczas gdy Levi zajął się kolejnym. Walka trwała jeszcze kilka minut, ale dzięki wspólnym siłom udało nam się pokonać przeciwników.
Po wszystkim opadłam na kolana obok Leviego, którego rana wyglądała poważnie. Jego twarz była blada, ale w oczach wciąż miał tę samą determinację.
– Jesteś idiotą – powiedziałam cicho, ledwo powstrzymując łzy. – Mogłeś zginąć.
– Ale nie zginąłem – odparł z lekkim uśmiechem, sięgając po moją dłoń. – I ty też nie.
Jego palce delikatnie ścisnęły moją dłoń, a ja poczułam, jak moje serce bije szybciej. Mimo bólu i zmęczenia, wiedziałam, że nasza więź tylko się wzmocniła. Levi był przy mnie, a ja przy nim, gotowi stawić czoła każdemu zagrożeniu, jakie jeszcze miało nadejść.
Po chwili odpoczynku, zaczęliśmy zbierać się do dalszej drogi. Mimo że Levi próbował ukryć swoje zmęczenie, widziałam, że rana na jego ramieniu sprawiała mu ból. Nie mogłam tego tak zostawić.
– Levi, musisz dać sobie trochę czasu na regenerację – powiedziałam stanowczo, chwytając jego ramię. – Ta rana wygląda poważnie.
– Przejdzie – odparł, próbując się uśmiechnąć, ale grymas bólu na jego twarzy zdradzał prawdę. – Nie możemy teraz się zatrzymać.
Erwin podszedł do nas, a jego spojrzenie szybko oceniło sytuację.
– Levi, musisz to opatrzyć – powiedział z autorytetem. – Hange może się tym zająć, zanim ruszymy dalej.
Levi niechętnie skinął głową, wiedząc, że sprzeciw byłby bezcelowy. Z pomocą Erwina pomogłam mu dotrzeć do Hange, która jak zwykle była pełna energii, mimo że sytuacja była poważna.
– Ooo, Levi, znowu bawisz się w bohatera! – Hange zaśmiała się, choć jej oczy były skupione, gdy zaczęła przeglądać jego ranę. – Szkoda, że tytani nie wiedzą, z kim zadzierają.
Levi westchnął, ale pozwolił Hange zrobić swoje. Jej ręce poruszały się szybko i sprawnie, a w międzyczasie kontynuowała swoje charakterystyczne monologi.
– Musisz bardziej uważać, wiesz? – kontynuowała, opatrując ranę. – Tytani mogą być głupi, ale nawet oni mają swoje momenty. Chociaż, muszę przyznać, że to fascynujące, jak ich ciała reagują na różne obrażenia...
– Hange – przerwał Levi, jego ton był zniecierpliwiony, ale z odrobiną ciepła. – Skup się na ranie.
– Oczywiście, oczywiście! – Hange uśmiechnęła się szeroko. – Już kończę, nie martw się. Ale naprawdę, Levi, powinieneś być bardziej ostrożny. Co byśmy bez ciebie zrobili?
Spojrzałam na niego, widząc w jego oczach delikatny błysk zniecierpliwienia, ale też coś, co mówiło o jego wdzięczności za troskę. Hange skończyła opatrywać ranę i spojrzała na mnie z zadowoleniem.
– Dobra robota, Amae – powiedziała z uśmiechem. – Dzięki, że pomogłaś mu dotrzeć tutaj. Teraz tylko pilnuj, żeby nie robił więcej głupot.
Levi uniósł brew, ale nic nie powiedział. Pomogłam mu wstać, a gdy ruszyliśmy w stronę reszty grupy, poczułam, jak delikatnie ściska moją dłoń.
– To raczej ja muszę jej pilnować a nie na odwrót. Ma na kącie więcej głupich decyzji. Dzięki za pomoc Hange.
Spojrzałam na niego, a gdy nasze spojrzenia spotkały się na krótką chwilę. W tej ciszy, w tej drobnej chwili, wiedziałam, że cokolwiek nas czeka, będziemy razem, gotowi stawić czoła każdemu niebezpieczeństwu.
Kolejne godziny wyprawy mijały w napięciu. Każdy z nas czuł ciężar zbliżającego się zagrożenia, ale nikt nie spodziewał się, jak tragicznie skończy się ten dzień. Słońce ledwo wznosiło się nad horyzontem, a my ruszyliśmy dalej, w głąb nieznanego terenu.
Wszystko działo się tak szybko. Tytani pojawili się nagle. Rozpoczęła się walka, chaos ogarnął cały oddział. Każdy z nas skupił się na swoim przeciwniku, starając się przetrwać kolejne minuty.
Erica walczyła z niesamowitą determinacją. Jej ostrza śmigały w powietrzu, eliminując jednego tytana po drugim. Była szybka, zwinna, ale los był dziś przeciwko nam. Jeden z tytanów zdołał ją zaskoczyć, chwytając w swoje masywne dłonie. Krzyk Eriki przeszył powietrze, a ja poczułam, jak serce zatrzymuje się na ułamek sekundy.
– Erica! – krzyknęłam, rzucając się w jej stronę, ale byłam zbyt daleko. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Widok, jak tytan zgniata jej ciało, wrył się w moje myśli na zawsze.
– Nie! – krzyczałam, czując, jak łzy spływają po mojej twarzy. Próbowałam dotrzeć do niej, ale tytan upadł, a wraz z nim Erica. Jej ciało spoczywało bezwładnie na ziemi.
Opadłam na kolana obok niej, łapiąc ją w ramiona. Jej oczy były zamknięte, a ja czułam, jak świat wokół mnie rozpada się na kawałki.
– Erica... – szepnęłam, głos mi się łamał. – Proszę, otwórz oczy... Nie możesz mnie zostawić...
Łzy płynęły strumieniami, a ja nie mogłam powstrzymać się przed szlochem. Cała ta rozpacz i bezsilność zalały mnie, jak fala. Czułam, jak ogarnia mnie histeria. Krzyczałam, płakałam, ściskając jej bezwładne ciało.
Levi pojawił się obok mnie, jego twarz była pełna bólu i troski. Jego dłonie delikatnie, ale stanowczo złapały mnie za ramiona, próbując mnie uspokoić.
– Amae, musimy iść – powiedział, jego głos był niski, ale pełen determinacji. – Tu nie możemy jej pomóc. Musimy się wycofać.
– Nie! – wykrzyknęłam, próbując wyrwać się z jego uścisku. – Nie zostawię jej! Nie mogę jej zostawić! Tak nie można Kurwa.
Levi nie puszczał, jego dłonie mocniej przytrzymały mnie przy sobie. Patrzył mi prosto w oczy, a jego spojrzenie było pełne zrozumienia, ale i determinacji.
– Amae, proszę – powiedział cicho, a jego głos złamał się na moment. – Musimy iść. Musimy przetrwać, dla niej.
Jego słowa dotarły do mnie, choć serce wciąż krzyczało z bólu. Powoli, niechętnie, pozwoliłam mu mnie podnieść. Ostatni raz spojrzałam na ciało Eriki, zanim Levi pociągnął mnie w stronę naszych koni.
Wiedziałam, że ten ból nigdy mnie nie opuści. Straciłam kogoś, kogo kochałam część mojej pokręconej rodziny, a świat wydawał się teraz o wiele ciemniejszy. Ale musiałam iść dalej, choćby tylko po to, by pamięć o Erice nigdy nie zgasła.
***
Siedzieliśmy przy ognisku, a cisza między nami była niemal namacalna. Tylko trzaskanie płomieni przypominało o rzeczywistości. Astrid obok mnie była nieruchoma, a jej twarz wyrażała ból, którego nie mogła wyrazić słowami. Wpatrywałam się w ogień, próbując zapanować nad myślami, które rozdzierały mnie na strzępy.
Levi w końcu przerwał ciszę, jego głos był cichy, niemal łagodny:
– Ama... Astrid... Czy Erica miała jakąś rodzinę? Kogoś, kto czekał na nią w domu?
Spojrzałam na niego, czując, jak gardło ściska mi się z bólu. Odpowiedzieć na to pytanie było trudniejsze niż mogłam przypuszczać. Ale to Astrid znalazła w sobie siłę, by odpowiedzieć jako pierwsza.
– My byłyśmy jej rodziną – powiedziała, jej głos był cichy, ale stanowczy. – Ja, Amae i Erica... i Amon mieliśmy tylko siebie. Nie miała nikogo innego.
Levi skinął głową, jego twarz pozostała nieruchoma, ale w jego oczach dostrzegłam cień smutku. Przez chwilę panowała cisza, zanim ponownie się odezwał.
– To musiało być dla niej trudne... Ale miała was. I to coś znaczy.
– Miała nas – powiedziałam, mój głos drżał. – Ale to nie wystarczyło. Nie ochroniłam jej.
Levi spojrzał na mnie, a jego oczy były pełne zrozumienia i troski. Wyciągnął rękę, delikatnie dotykając mojej dłoni.
– Amae, nie możesz winić siebie za to, co się stało. Walczyłaś, zrobiłaś wszystko, co mogłaś. Czasami to po prostu to... nie wystarcza.
Czułam, jak łzy znowu napływają mi do oczu. Astrid ścisnęła moją drugą rękę, a jej głos był ledwo słyszalny, gdy mówiła:
– Ona by nie chciała, żebyśmy się teraz poddały. Była silna... zawsze nas wspierała.
– Wiem – szepnęłam, czując, jak ból w moim sercu nieco łagodnieje dzięki ich słowom. – Ale to tak cholernie boli.
Levi przesunął się bliżej, jego głos był cichy, ale pełen ciepła.
– Będzie bolało, Ama. Zawsze boli.
Spojrzałam na niego, widząc szczerość w jego oczach. W tej chwili poczułam, że może rzeczywiście nie jestem sama. Mimo wszystko, miałam Astrid i Leviego. I to dawało mi siłę, by iść dalej, nawet gdy serce było pełne bólu.
Astrid odetchnęła głęboko, wciąż trzymając moją rękę.
– Pamiętajmy o niej... walczmy dalej, dla niej – powiedziała cicho.
Nagle moje myśli powędrowały do przeszłości gdy kiedyś obiecałyśmy sobie jak oznaczone kwiaty zostawimy na swoich grobach. Nawet tego nie mogłam zrobić. Z jej ciała nie zostało nic co choć by można było zabrać i pochować.
– Tak, dla niej – powtórzyłam, próbując znaleźć w sobie odrobinę odwagi. Levi skinął głową, a jego dłoń na mojej była ciepłym przypomnieniem, że nie muszę przez to przechodzić sama.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top