XXXII | Mam więcej żyć niż ten kot |

Siedziałam w kantynie, w końcu czując się na tyle dobrze, by zejść na dół i spotkać się z resztą. Stoły były pełne ludzi, rozmowy przeplatały się ze śmiechem, a zapach gorącej herbaty unosił się w powietrzu.

Astrid i Erica już zajmowały miejsce przy jednym z centralnych stołów, machając do mnie, bym do nich dołączyła. Usiadłam z nimi, czując ulgę, że znów jestem częścią tego codziennego gwaru.

– No, no, Amae – zaczęła Astrid z uśmiechem. – Nie dość, że przetrwałaś zamieć, to jeszcze wyglądasz, jakby nic się nie stało. Jesteś niezniszczalna czy co?

– Może ma jakąś tajną super moc? – dodała Erica, z lekkim uśmiechem. – W końcu już kilka razy uniknęłaś śmierci.

– I jeszcze nie raz to zrobię – odpowiedziałam, uśmiechając się pod nosem. – W końcu to moja specjalność.

– No, jeśli ktoś ma pokazać śmierci środkowy palec, to właśnie ty – śmiała się Astrid, klepiąc mnie po ramieniu.

– Zgadzam się – wtrąciła się Hange, która właśnie pojawiła się z tacą pełną kubków herbaty. – Amae, ty chyba masz jakiś układ z losem.

Roześmiałam się, biorąc od niej kubek.

– Co mogę powiedzieć? Niektórzy mają szczęście, a inni po prostu umieją to wykorzystać.

– No to oby twoje szczęście trwało – powiedziała Hange, siadając obok. – Ale nie nadużywaj go za bardzo. Mamy tu jeszcze sporo roboty do zrobienia, a ktoś musi być przykładem dla reszty.

– Przykładem? Ja? – uniosłam brew, patrząc na nią z lekkim uśmiechem. – Nie wiem, czy jestem najlepszą kandydatką.

– No wiesz, jeśli ktoś miałby pokazać, jak wychodzić cało z niemożliwych sytuacji, to chyba ty – odparła Hange z przekąsem. – A poza tym, kto inny potrafi wkurzać Leviego tak skutecznie jak ty to robisz?

Wybuchłyśmy śmiechem, a ja poczułam, że znów jestem na swoim miejscu. Było dobrze. Byłam z nimi. I byłam gotowa na wszystko, co miało nadejść.

Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, gdy nagle drzwi do kantyny otworzyły się z impetem. W progu stanął Levi, z rękami skrzyżowanymi na piersi, jakby oceniał sytuację. Jego spojrzenie od razu spoczęło na mnie, a w jego oczach pojawił się cień irytacji, zmieszany z czymś, czego nie umiałam do końca rozgryźć.

– Fauer– powiedział powoli, jakby ważył każde słowo. – Powinnaś odpoczywać, nie paradować po kantynie jakby nic się nie stało.

Uniosłam brew, spoglądając na niego z uśmiechem.

– Paradować? – zapytałam z udawaną niewinnością. – Właśnie siedzę i odpoczywam. No chyba że kot na kolanach to już zbyt duży wysiłek?

Levi zmrużył oczy, a jego usta lekko drgnęły, jakby powstrzymywał się od uśmiechu.

– Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Nie musisz zawsze być taka zadziorna – odpowiedział, podchodząc bliżej.

– A co, nudzi cię to? – zapytałam, patrząc mu prosto w oczy. – Myślałam, że lubisz wyzwania, kapitanie.

Na jego twarzy pojawił się bardziej wyraźny uśmiech, choć szybko go ukrył.

– Czasami zastanawiam się, jakim cudem jeszcze nie straciłem przez ciebie cierpliwości – powiedział, stając tuż przede mną.

– Może po prostu nie możesz się mnie pozbyć – odparłam, przechylając głowę. – A może... nie chcesz?

Levi spojrzał na mnie, a między nami zapadła cisza, naładowana napięciem. Przez chwilę miałam wrażenie, że czas zwolnił, a cały świat zniknął, zostawiając tylko nas dwoje. Jego spojrzenie było intensywne, a ja czułam, jak moje serce przyspiesza.

– Może – odpowiedział cicho, po czym odwrócił wzrok. – Ale to nie znaczy, że masz lekceważyć swoje zdrowie. Jesteś ważna dla... zespołu.

– Oczywiście, kapitanie – odpowiedziałam z uśmiechem, choć jego słowa odbijały się w mojej głowie. Ważna dla zespołu... Czy tylko dla zespołu?

Levi rzucił mi ostatnie spojrzenie, po czym odwrócił się i skierował w stronę wyjścia. Zanim jednak wyszedł, jeszcze raz spojrzał przez ramię.

– I nie myśl, że ten kot zawsze będzie cię ratować – powiedział z lekkością w głosie.

– Nie martw się – odparłam. – Mam więcej żyć niż ten kot.

Levi uśmiechnął się lekko, a ja poczułam, że nasze słowa kryją o wiele więcej, niż można było usłyszeć.

Gdy Levi zniknął za drzwiami, kot Duch przeciągnął się na moich kolanach i spojrzał na mnie swoimi przenikliwymi oczami. W kantynie zapanowała chwilowa cisza, którą przerwał Per, pochylając się z szerokim uśmiechem.

– No, no, Amae – zaczął z rozbawieniem. – Czy tylko mi się wydaje, czy wasza rozmowa była... dość intensywna?

Erica parsknęła śmiechem, a Astrid spojrzała na mnie z uniesioną brwią.

– Czyżby to była kolejna „przypadkowa" sprzeczka? – zapytała z udawanym zdziwieniem.

– Przypadkowa? – rzuciłam, podnosząc Ducha z kolan i stawiając go na stole. – Raczej planowana.

– Aha, więc jednak coś planujesz z kapitanem – zaśmiała się Erica, a reszta dołączyła do niej.

– Planuję nie dać się mu zdominować – odpowiedziałam z przekąsem. – Tyle i aż tyle.

Astrid spojrzała na mnie z łobuzerskim uśmiechem.

– Cóż, cokolwiek by to nie było, wygląda na to, że między wami iskrzy – zauważyła, na co reszta przytaknęła, a ja przewróciłam oczami.

– Iskrzy? Może. Ale na pewno nie tak, jak myślicie – odparłam, chociaż czułam, że moje policzki lekko się zaróżowiły.

Duch wskoczył z powrotem na moje kolana, a ja zaczęłam głaskać jego miękkie futro, starając się zignorować ich zaczepki. W środku jednak czułam, że coś we mnie rośnie.

Per westchnął teatralnie, wstając ze swojego miejsca.

– Dobrze, dobrze, zostawimy was z tymi swoimi uczuciami – powiedział, mrugając do mnie. – Ale jeśli kiedykolwiek potrzebujesz porady sercowej, wiesz, gdzie mnie znaleźć.

– Dzięki, ale radzę sobie – odpowiedziałam, patrząc na niego z uśmiechem. – A teraz, jeśli pozwolicie, mam kota do opieki.

Reszta śmiała się jeszcze chwilę, zanim zaczęli rozchodzić się do swoich zajęć. Zostałam sama z Duchem, a w mojej głowie wciąż brzmiały słowa Leviego. Byłam ważna..., ale czy tylko dla zespołu?

Duch przeciągnął się leniwie, a ja patrzyłam na niego, próbując zebrać myśli. Wszystko wydawało się takie skomplikowane, a jednocześnie... proste. Moje uczucia do Leviego były zagmatwane, a każda rozmowa z nim tylko dodawała kolejną warstwę do tej mieszanki.

– No, Duchu, co myślisz? – zapytałam, drapiąc go za uchem. Kot miauknął cicho, jakby chciał powiedzieć, że też nie ma na to odpowiedzi.

Zastanawiałam się nad tym wszystkim, kiedy drzwi kantyny znów się otworzyły, a Levi wszedł do środka. Przez chwilę nasze spojrzenia się spotkały, a ja poczułam jak serce mi przyspiesza.

– Jeszcze tu siedzisz? – zapytał, podchodząc bliżej.

– Czekam, aż życie stanie się bardziej interesujące – odparłam zadziornie, wpatrując się w niego.

Levi uniósł brwi i usiadł naprzeciwko mnie.

– To raczej ty dostarczasz nam tych wszystkich wrażeń – zauważył, opierając się na łokciach. – Ale wydaje mi się, że ty nigdy nie masz dość.

Uśmiechnęłam się lekko, czując, jak napięcie między nami rośnie.

– Może masz rację – powiedziałam, pochylając się nieco w jego stronę. – A może to ty jesteś przyczyną tego, że ciągle szukam nowych wyzwań.

– Zawsze myślałem, że to ty jesteś wyzwaniem – odpowiedział cicho, patrząc mi prosto w oczy.

Cisza między nami trwała tylko chwilę, ale wydawała się wiecznością. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, a Levi również wydawał się zagubiony w myślach. Duch przeciągnął się na stole, łamiąc napięcie.

– Może powinniśmy zacząć od małych wyzwań – rzuciłam, próbując rozładować atmosferę. – Jak na przykład, kto zrobi lepszą herbatę.

Levi uśmiechnął się lekko, podnosząc się.

– To wyzwanie mogę podjąć – powiedział, idąc w stronę kuchni. – Ale przygotuj się na porażkę.

Patrzyłam za nim z uśmiechem, czując, że z każdą chwilą coraz trudniej jest mi ignorować to, co naprawdę dzieje się między nami.

Levi zniknął na chwilę w kuchni, a ja opadłam na krzesło, czując, jak moje serce bije szybciej niż powinno. Duch przysunął się bliżej, jakby wyczuwając moje rozterki i usiadł mi na kolanach, mrucząc cicho.

– Co o tym myślisz, Duchu? – zapytałam szeptem, drapiąc go za uchem. – On ma coś w sobie, prawda?

Kot miauknął w odpowiedzi, jakby przyznając mi rację. Nie byłam pewna czy to pocieszenie, czy dodatkowy powód do niepokoju.

Levi wrócił chwilę później z dwoma kubkami parującej herbaty. Postawił jeden przede mną i usiadł z powrotem na swoje miejsce.

– No, spróbuj – powiedział z wyzwaniem w głosie.

Uniosłam kubek do ust i upiłam łyk. Herbata była doskonała – ciepła, aromatyczna, idealnie słodka.

– Lepsza niż ostatnio. Muszę przyznać, że naprawdę masz do tego talent – powiedziałam, udając obojętność. – Ale mogłoby być lepiej.

Levi uniósł brwi, a kącik jego ust drgnął w półuśmiechu.

– Zawsze musisz być taka uparta? – zapytał z rozbawieniem.

– To moja specjalność – odparłam, uśmiechając się lekko. – A co, nie podoba ci się?

Levi spojrzał na mnie przez chwilę, a jego uśmiech zniknął, zastąpiony poważnym wyrazem twarzy.

– Czasami martwię się, że ta twoja upartość zaprowadzi cię w kłopoty – powiedział cicho. – A ja nie zawsze będę mógł cię z nich wyciągnąć.

Jego słowa mnie zaskoczyły, ale zamiast odpowiedzieć, odwróciłam wzrok, czując, jak robi mi się gorąco.

– Poradzę sobie – rzuciłam, próbując brzmieć pewnie. – Zawsze sobie radzę.

Levi westchnął, ale nic więcej nie powiedział. Siedzieliśmy w milczeniu, pijąc herbatę, a Duch wciąż mruczał na moich kolanach. Choć żadne z nas nie umiało tego nazwać, coś między nami się zmieniało, coś, co oboje staraliśmy się ignorować, ale co z każdą chwilą stawało się coraz bardziej oczywiste.

– A co z tobą? – zapytałam nagle, przełamując ciszę. Levi spojrzał na mnie z lekkim zaskoczeniem. – Jakie było twoje dzieciństwo?

Przez chwilę wyglądało, jakby rozważał, czy w ogóle odpowiedzieć. Jego twarz, zwykle niewzruszona, teraz zdradzała delikatne napięcie.

– Nic szczególnego – powiedział w końcu, unikając mojego spojrzenia. – Urodziłem się w podziemiach. Tam dorastałem.

Czułam, że to nie jest cała prawda, ale nie naciskałam. Wiedziałam, jak trudno jest mówić o przeszłości, która boli.

– Musiało być ciężko – rzuciłam, patrząc na niego uważnie. – Wiem, co to znaczy dorastać tam, gdzie nie powinno być miejsca dla dzieci.

Levi uniósł wzrok, jego spojrzenie stało się bardziej intensywne.

– Było – przyznał krótko. – Ale nie ma sensu do tego wracać. To, co się liczy, to teraz.

– A więc nie mówisz o przeszłości – zauważyłam, lekko się uśmiechając. – Ale jak długo można unikać tego, co było?

– A ty ruda? – Levi uniósł brew. – Ty chyba też nie przepadasz za rozmowami o swoim dzieciństwie, prawda?

Przewróciłam oczami, ale w środku czułam, jak te słowa trafiają w punkt. Zawsze unikałam rozmów o ojcu, o Haru, o wszystkim, co było kiedyś. O tym co robiłam.

– Może masz rację – przyznałam. – Ale czasami zastanawiam się, czy nie powinniśmy dzielić się tym, co nas ukształtowało. Może by to coś zmieniło.

Levi uśmiechnął się lekko, ale nie odpowiedział. Milczenie między nami znów zapadło, ale tym razem było inne – mniej niezręczne, bardziej zrozumiałe. Obaj mieliśmy swoje demony, a chociaż nie zawsze mogliśmy o nich mówić, wiedzieliśmy, że jesteśmy w tym razem.

– Dobra, koniec tych smutków – powiedziałam nagle, chcąc rozluźnić atmosferę. – Herbata jest dobra, ale może czas na coś mocniejszego?

Levi zaśmiał się cicho.

– Nie z tobą, Ama. Jeszcze byś mnie przekonała, że to dobry pomysł.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top