XXV | Z przyjemnością, kapitanie |

- Trzymaj to mocniej, Mizu - powiedział Haru, podając mi nóż.

- Ale... on jest ciężki - jęknęłam, próbując utrzymać ostrze w małej dłoni.

- Dasz radę. Musisz - odpowiedział spokojnie. - Jeśli ktoś cię zaatakuje, musisz się bronić.

- Ale ja nie chcę nikogo ranić... - spojrzałam na niego z przerażeniem.

- Czasami nie masz wyboru - powiedział stanowczo, klękając, by być na mojej wysokości. - Lepiej, żebyś była gotowa.

Zacisnęłam usta i spróbowałam unieść nóż tak, jak mi pokazywał. Moje ręce drżały, ale starałam się nie puścić.

- Dobrze. Teraz, jeśli ktoś cię chwyci, co robisz? - zapytał, patrząc mi w oczy.

- Uderzam... w miękkie miejsca? - odpowiedziałam niepewnie.

- Dokładnie. Szyja, brzuch, twarz, uda. Gdzie tylko możesz sięgnąć - Haru poprawił moją pozycję. - Spróbuj teraz.

Zamachnęłam się niezdarnie, a Haru uśmiechnął się lekko.

- Dobrze, Mizu. Jeszcze raz. Pamiętaj, żeby być szybka.

Zacisnęłam zęby i próbowałam jeszcze raz, czując, jak nóż ślizga się w mojej dłoni.

- Lepiej. Jeszcze trochę ćwiczeń i będziesz gotowa - powiedział, patrząc na mnie z uznaniem.

- Haru... dlaczego muszę to robić? - zapytałam cicho.

- Bo świat nie jest bezpieczny, a ja chcę, żebyś była bezpieczna - odpowiedział, jego głos był cichy.

Pokiwałam głową, trzymając nóż mocniej. Wiedziałam, że Haru miał rację.

- A co, jeśli tata zobaczy? - zapytałam, ściszając głos.

Haru spojrzał na mnie poważnie.

- Nie musi wiedzieć. To nasza tajemnica, Mizu. Obiecaj mi, że nikomu nie powiesz.

Skinęłam głową, choć czułam ciężar tego, co mówił.

- Dobrze. Teraz jeszcze raz. Pamiętaj, pewność siebie to klucz - powiedział, wracając do nauki. - Nie możesz się bać, kiedy przyjdzie czas.

- Ale ja się boję... - szepnęłam.

- Wiem. Ale musisz to przezwyciężyć - odpowiedział, kładąc dłoń na moim ramieniu. - Jesteś silniejsza, niż myślisz.

Wzięłam głęboki oddech i uniosłam nóż jeszcze raz. Haru patrzył na mnie z uwagą, gotowy poprawić każdy mój ruch.

- Dobrze, Mizu. Pamiętaj, nie zawsze musisz walczyć, ale kiedy już musisz, zrób to dobrze - powiedział, gdy skończyłam kolejną próbę.

- Haru... kiedy tata przestanie być zły? - zapytałam nagle, patrząc na niego z nadzieją.

Jego twarz spochmurniała na chwilę, ale szybko się opanował.

- Nie wiem, Mizu. Ale do tego czasu musisz być gotowa. Zawsze - odpowiedział, a jego głos był pełen troski.

Spojrzałam na nóż w mojej dłoni i westchnęłam. Wiedziałam, że muszę być gotowa, nawet jeśli tego nie chciałam. Haru był jedynym, kto mnie chronił, i musiałam mu zaufać.

***

Następnego dnia wstałam wcześnie. Może to przez świeże powietrze wpadające przez uchylone okno, a może dlatego, że po raz pierwszy od dawna czułam się nieco spokojniej. Wciągnęłam mundur i skierowałam się do jadalni.

Na miejscu było już kilka osób  Per, Emil i Domas siedzieli przy jednym stole, zajęci rozmową. Zauważyłam też Hange, która energicznie gestykulowała, tłumacząc coś Astrid i Erice. Wszystko wydawało się dziwnie normalne.

Zajęłam miejsce przy wolnym stole i zaczęłam jeść, starając się ignorować spojrzenia innych. Byłam zajęta swoim śniadaniem, gdy przy moim stole pojawił się Levi.

- Amae - zaczął sucho, siadając naprzeciwko mnie. - Wygląda na to, że wczorajszy trening nie poszedł na marne.

- Czyżbyś sugerował, że kiedyś się obijałam? - Uniosłam brew, odstawiając kubek z herbatą.

- Nie sugeruję. To fakt - odparł bez cienia uśmiechu, ale w jego tonie była jakaś lekka nuta rozbawienia.

- Cóż, kapitanie, obiecuję, że od teraz będę idealnym przykładem dyscypliny - rzuciłam, siląc się na niewinny uśmiech.

Levi zmrużył oczy, jakby oceniając, czy mówiłam poważnie.

- Zobaczymy. Jeśli dzisiaj zrobisz coś, co wykracza poza zasady, zostaniesz za to rozliczona.

- Zasady są po to, by ich przestrzegać, nie łamać, prawda? - odparłam, nie ukrywając ironii w głosie.

Levi nie odpowiedział, tylko wstał, poprawił swój mundur i spojrzał na mnie z góry.

- Za piętnaście minut na placu. Nie spóźnij się.

- Nie śmiałabym  - odparłam z uśmiechem, który wiedziałam, że go zirytuje. 

Levi odszedł, a ja wróciłam do swojego śniadania. Jednak po chwili do mojego stołu podeszli Emil i Domas.

- Co to było? - zapytał Emil, zerkając w kierunku drzwi, przez które zniknął Levi.

- Nic takiego - odpowiedziałam, wzruszając ramionami. - Po prostu ustalamy zasady współpracy.

Domas parsknął śmiechem.

- Ty? Przestrzegająca zasad? To dopiero historia.

- Hej, może się zmieniam - powiedziałam, unosząc brew.

- A może coś się zmienia między tobą a nim - rzucił Emil z uśmiechem pełnym sugestii.

- Nie bądź śmieszny - odparłam. - Lepiej zbierajcie się na plac, zanim kapitan dyscyplina was dorwie.

Zebrali się szybko, zostawiając mnie samą z myślami. Wstałam, gotowa stawić czoła kolejnemu dniu, starając się ignorować to, jak moje serce przyspieszało na samą myśl o Levim.

Plac treningowy był cichy, poza odgłosami szumu wiatru i stukotu kroków zwiadowców zbierających się na ćwiczenia. Wszyscy stali w rzędzie, przygotowani do rozpoczęcia manewrów trójwymiarowych. Levi, jak zwykle, przyglądał się każdemu z surowym spojrzeniem.

- Dzisiaj ćwiczymy precyzję i koordynację - zaczął Levi, przechadzając się przed grupą. - Każdy z was musi przelecieć przez wyznaczoną trasę między drzewami, bez dotknięcia ziemi. Kto zawiedzie, powtórzy całość, aż zrobi to poprawnie.

Przyglądałam się, jak Levi rzuca spojrzenie pełne chłodnej determinacji. Pod jego okiem nikt nie miał taryfy ulgowej.

- Ruda- powiedział nagle, zatrzymując się przede mną. - Skoro tak bardzo chcesz być idealna, pokażesz wszystkim, jak to się robi.

Uśmiechnęłam się zadziornie, zapinając sprzęt manewrowy.

- Z przyjemnością kapitanie.

Wzięłam głęboki oddech i wystrzeliłam haki w dwa pobliskie drzewa. Poczułam znajome szarpnięcie, a potem adrenalina przejęła kontrolę. Zaczęłam przemieszczać się między drzewami z łatwością, unikając każdej przeszkody. Wiatr smagał mi twarz, a świst powietrza zagłuszał wszystkie inne dźwięki.

Po chwili wylądowałam miękko na ziemi, dokładnie w wyznaczonym punkcie. Odwróciłam się w stronę reszty grupy, widząc, jak Levi unosi brew.

- I co? Wystarczająco idealnie? - zapytałam z lekkim uśmiechem, ocierając pot z czoła.

Levi podszedł bliżej, jego spojrzenie chłodne, ale w kąciku ust widziałam cień aprobaty.

- Było przyzwoicie - powiedział, jakby z trudem przyznając mi rację.

- Przyzwoicie? - prychnęłam. - Miałam wrażenie, że to był idealny pokaz perfekcji.

Levi westchnął.

- Zamiast się chwalić, przygotuj się na kolejną rundę.

Podczas gdy inni przystępowali do ćwiczeń, Levi co chwilę rzucał mi krótkie spojrzenia. Nie byłam pewna, czy szukał błędów, czy po prostu próbował coś odczytać z mojej twarzy. Sama jednak zauważyłam, że moje serce biło szybciej, kiedy znajdował się w pobliżu.

- Dzisiaj nieźle ci poszło, Amae - powiedział cicho, niemal nie do poznania od swojego zwykłego tonu.

- Dziękuję, kapitanie - odparłam z nutą ironii, choć gdzieś w środku czułam satysfakcję. - Może kiedyś i ty nauczysz się latać tak, jak ja.

Levi zmrużył oczy, a potem  ku mojemu zaskoczeniu  jego dłoń delikatnie musnęła mój ramię, jakby miał ochotę powiedzieć coś więcej, ale powstrzymał się.

- Wracaj na miejsce - rzucił tylko i odszedł, zostawiając mnie z bijącym sercem i mnóstwem pytań.

Gdy trening dobiegł końca, zmęczona, ale zadowolona, zaczęłam zdejmować sprzęt manewrowy. Grupa powoli rozchodziła się do swoich zajęć. W głowie wciąż przewijały się słowa i gest Leviego subtelne, ale jakże wyraźne.

- Amae, czekasz na zaproszenie, żeby odłożyć sprzęt? - zawołał Per, stojąc nieopodal z rozbawioną miną.

- Może po prostu liczę, że ktoś zrobi to za mnie? - rzuciłam, ale wzięłam się do roboty.

- Świetnie latałaś - dodał Per z uznaniem. - Nawet Levi wyglądał, jakby był pod wrażeniem.

- Aż tak cię rozbawiłam? - odparłam ironicznie.

- Nie, mówię poważnie - powiedział, unosząc ręce w obronnym geście. - Ale fakt, trudno go rozgryźć.

Gdy Per odszedł, zabrałam się za składanie sprzętu. Nagle usłyszałam znajome kroki za plecami.

- Levi - mruknęłam, nawet się nie odwracając.

- Widzę, że wiesz, kiedy się nie obijać - odpowiedział.

Odwróciłam się powoli, z lekkim uśmiechem.

- Dobrze mnie wyszkoliłeś, kapitanie.

Levi zmrużył oczy, ale jego głos był spokojny.

- Dzisiaj nieźle sobie radziłaś. Ale nie myśl, że to koniec. Jutro rano zaczynamy o świcie.

- Jak zwykle - westchnęłam teatralnie. - Nie da się z tobą wynegocjować kilku godzin snu więcej? 

- Nie.

Nasze spojrzenia na chwilę się spotkały, a w powietrzu zawisło coś niewypowiedzianego. W końcu Levi zrobił krok w bok, jakby chciał zakończyć rozmowę, ale zanim odszedł, powiedział cicho:

- Przynajmniej już nie robisz tego z łaską.

Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo odwrócił się i odszedł. Patrzyłam za nim, próbując zrozumieć, co dokładnie miał na myśli.

Następnego ranka wstałam jeszcze przed świtem, choć trudno było to nazwać snem raczej krótkim odpoczynkiem. Świeże powietrze o poranku było chłodne i orzeźwiające, a w obozie panowała cisza, przerywana jedynie świergotem ptaków. Ubrałam się szybko, przygotowując do kolejnego dnia treningu.

Na placu zebrała się już garstka zwiadowców, wszyscy ziewający i wyraźnie zmęczeni. Levi, jak zawsze, był na miejscu przed wszystkimi, wyprostowany i skoncentrowany.

- Widzę, że dzisiaj nikt nie chciał ryzykować spóźnienia - powiedział sucho, jego wzrok przesuwając się po zebranych.

Podszedł bliżej, a jego spojrzenie spoczęło na mnie.

- Amae, dzisiaj zaczynamy od biegu. Trasa wiedzie przez las i wracamy tutaj. Chcę, żeby każdy z was dał z siebie wszystko.

Nie mogłam powstrzymać lekkiego uśmiechu.

- Z przyjemnością, kapitanie.

Levi zmrużył oczy, ale nie skomentował. Zamiast tego odwrócił się i wskazał na las.

- Ruszamy.

Zaczęliśmy bieg, a ścieżka była nierówna i pełna przeszkód. Skoncentrowałam się na rytmie swoich kroków i oddechu, starając się utrzymać tempo. Levi biegł nieopodal, jego ruchy były płynne i pewne, jakby znał każdy zakręt tej trasy.

Podczas biegu czułam, jak napięcie między nami rośnie. Każdy krok, każde spojrzenie, każde słowo, które nie zostało wypowiedziane, budowało coś nieuchwytnego. W pewnym momencie Levi przyspieszył, a ja, mimo zmęczenia, zrobiłam to samo, nie chcąc pozwolić mu uciec.

Gdy dotarliśmy z powrotem na plac, oboje byliśmy spoceni i zdyszani, ale żadne z nas nie okazało słabości. Levi spojrzał na mnie z oceną w oczach.

- Nieźle - powiedział cicho, jego głos był neutralny, ale w spojrzeniu dostrzegłam cień uznania.

- Tylko I"nieźle"? - rzuciłam, próbując złapać oddech.

Levi nie odpowiedział od razu. Podszedł bliżej, jego spojrzenie było intensywne, niemal badawcze.

- Nie przesadzaj - mruknął. - Jeszcze dużo przed tobą.

Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, odwrócił się i zaczął wydawać polecenia reszcie grupy. Stałam przez chwilę, patrząc za nim, zastanawiając się, czy kiedykolwiek przestanie być tak trudny do rozszyfrowania. Jednak jedno było pewne - ten dzień dopiero się zaczynał, a ja byłam gotowa na kolejne wyzwania.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top