XXIX | Może gdybyś miała w sobie choć odrobinę odwagi |

Siedziałam w kącie pokoju, skulona drżąc z przerażenia. Ojciec był pijany, jego oczy płonęły gniewem, a w ręku trzymał nóż. Haru stał naprzeciwko niego, próbując mnie chronić.

-Zostaw ją! -Krzykną, podnosząc ręce by zatrzymać ojca.

Ojciec spojrzał na niego z wściekłością.

-Ty! To przez ciebie stała się taka nieposłuszna! - wrzasną, a jego głos przeszywał  jak nóż.

-Ona nic nie zrobiła, to ty jesteś winny– odpowiedział Haru, jego głos był stanowczy, choć widziałam, że jest przerażony.

Ojciec rzucił się na niego, a nóż błysnął w świetle lampy. Haru próbował się bronić, ale ojciec był silniejszy. Usłyszałam głuchy dźwięk, gdy ostrze wbiło się w ciało Haru. Upadł na kolana, a jego oczy spotkały się z moimi.

– Mizu... – wyszeptał, próbując mówić przez ból. – Uciekaj... bądź silna... nigdy nie zapomnij, kim jesteś...

Łzy spływały mi po policzkach, ale nie mogłam się ruszyć. Ojciec spojrzał na mnie, jego twarz była wykrzywiona gniewem.

– To wszystko twoja wina! – ryknął, podchodząc do mnie. Chwycił mnie za ramię i uderzył mocno w twarz. Upadłam na podłogę, czując palący ból na policzku.

– To ty go zabiłaś! – krzyknął, patrząc na mnie z pogardą. – Pamiętaj o tym, Mizu. To ty jesteś winna śmierci Haru Fauera.

Leżałam na podłodze, zszokowana i przerażona, a w głowie brzmiały ostatnie słowa Haru. Mimo bólu, który czułam, wiedziałam, że muszę znaleźć sposób by od niego uciec. Dla niego. Dla siebie.

***

Zimowe powietrze było ostre i przeszywające, ale potrzebowałam chwili spokoju. Złapałam za paczkę papierosów, którą udało mi się kiedyś przemycić, i wyszłam na zewnątrz. Śnieg chrupał pod moimi butami, a oddech zamieniał się w białą mgiełkę.

Wyciągnęłam jednego papierosa, przytrzymując go w ustach i zapaliłam drżącymi dłońmi. Dym był gorzki, ale przyjemnie rozgrzewał płuca. Mimo gorączki poczułam ulgę jakby choć przez chwilę wszystko wróciło na swoje miejsce.

– To naprawdę najgłupsza rzecz, jaką mogłaś zrobić – usłyszałam znajomy, niski głos za sobą.

Obróciłam się powoli i zobaczyłam Levia. Stał z rękami w kieszeniach, a jego spojrzenie było chłodne, choć wyraźnie zabarwione irytacją.

– Cześć, kapitanie. Miło, że dbasz o moje zdrowie – odparłam z zadziornym uśmiechem, wypuszczając dym w powietrze.

– Jeśli chcesz umrzeć szybciej, to przynajmniej zrób to tak, żebym nie musiał potem sprzątać – odpowiedział, podchodząc bliżej. – Masz gorączkę, a stoisz tutaj bez płaszcza i palisz?

– Trzeba żyć chwilą, prawda? – rzuciłam, opierając się o balustradę.

Levi podszedł bliżej, wyciągnął papierosa z moich ust i wyrzucił go w śnieg.

– Hej! – zaprotestowałam, próbując wyglądać na oburzoną.

– Wracasz do środka. Teraz. – Jego ton był stanowczy, a spojrzenie nie pozostawiało miejsca na dyskusję.

Zrobiłam krok w jego stronę, patrząc mu prosto w oczy.

– A jeśli nie?

Levi westchnął, po czym zanim zdążyłam zareagować, złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę drzwi.

– Jesteś uparta jak osioł – mruknął, kiedy próbowałam się wyrwać.

– I ty to mówisz? – odparłam, choć byłam zbyt słaba, żeby walczyć naprawdę.

Wprowadził mnie z powrotem do środka i zamknął drzwi, po czym spojrzał na mnie z dezaprobatą.

– Przestań się zachowywać jak dziecko, ruda.

– A ty przestań się zachowywać jak byś był moim ojcem to naprawdę wkurzające – odpowiedziałam, choć głos mi zadrżał.

Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu, aż w końcu Levi westchnął ciężko.

– Chodź, zrobię ci herbatę. I przestań się dąsać.

Spojrzał na mnie przez chwilę, zanim ruszył w stronę kuchni. Jego kroki były szybkie i zdecydowane, jak zawsze, ale tym razem coś w nim było... innego. Może to te momenty, które ostatnio spędzaliśmy razem, a może po prostu to, że nie potrafił się już do końca ode mnie oderwać.

Chociaż wiedziałam, że nie mogę sobie pozwolić na dalsze chwile słabości, poczułam, jak cieplej robi się w moim sercu. Odwróciłam wzrok, by nie pokazać, że to trochę mnie wzrusza. Zamiast tego usiadłam przy stole, zakładając nogę na nogę, starając się utrzymać pozory, jakbym nie potrzebowała jego pomocy.

Levi wkrótce wrócił z kubkiem herbaty, stojąc przez chwilę w drzwiach kuchni, jakby sprawdzając, czy będę protestować. Gdy nic nie powiedziałam, postawił kubek na stole przed mną.

– Proszę. – Jego ton był nieco łagodniejszy, ale nadal pełen tej samej zimnej, opanowanej władzy, którą zawsze starał się utrzymywać.

Patrzyłam na kubek, a potem na niego, zastanawiając się, co tak naprawdę chciałam powiedzieć, ale nie potrafiłam. Moje słowa nie chciały wyjść, więc zamiast tego wzięłam kubek, czując ciepło rozlewające się w dłoniach.

– Dzięki – powiedziałam w końcu, choć wiedziałam, że to tylko połowiczna prawda.

Levi usiadł naprzeciwko mnie, wciąż patrząc na mnie tym swoim przenikliwym wzrokiem, jakby chciał wyciągnąć ze mnie więcej niż bym chciała mu powiedzieć.

– To, co robisz, nie jest normalne – powiedział w końcu, jakby wyciągał wnioski z tego, co widział. – Musisz się opanować, Amae.

– A ty nie masz czasami dość tych wszystkich mądrości? – odparłam zgryźliwie, chociaż czułam, że to ja powinnam przepraszać za swoje zachowanie. – Jestem duża, wiesz?

Levi uniósł brwi, nie odrywając wzroku od mojego.

– Duzi nie zachowują się jak dzieci.

Wiedziałam, że ma rację, że powinnam wziąć odpowiedzialność za swoje czyny, ale... to było zbyt trudne. Nie byłam pewna, czy kiedykolwiek będę w stanie przestać uciekać w narkotyki, w przeszłość, w to, co łatwe, co dawało mi chwilowe poczucie kontroli.

I wtedy, zamiast odpowiedzieć, opuściłam wzrok, szukając usprawiedliwienia w czymkolwiek.

– Przepraszam – wyszeptałam cicho, zanim zdążyłam to zatrzymać.

Levi nie odpowiedział od razu, ale spojrzał na mnie z czymś, co można było nazwać zrozumieniem. Może nie mówił nic, ale w jego oczach było coś, co mnie zaskoczyło rodzaj delikatności, której nie spodziewałam się po nim.

– Amae... przestań w końcu robić wszystko sama, przestań uciekać.

Znowu poczułam to coś w środku, coś co sprawiło, że moje serce biło szybciej. Ale wiedziałam, że nie mogę się dać na to złapać. To nie było miejsce na sentymenty.

– Dzięki za herbatę – powiedziałam, szybko zmieniając temat, nie pozwalając sobie na więcej emocji.

– Nie próbuj mnie zbywać – odparł Levi, opierając łokcie na stole i pochylając się bliżej. – Myślisz, że nie widzę, co robisz? Że nie widzę, kim naprawdę jesteś?

Zamarłam, czując, jak moje serce zaczyna bić szybciej.

– Nie wiem, o czym mówisz – mruknęłam, próbując zachować obojętność.

Levi jednak nie zamierzał odpuścić.

– Pod tą maską zadziorności i złośliwości kryje się coś zupełnie innego – powiedział spokojnie, choć jego głos miał w sobie nutę surowości. – Widzę cię, Amae. Jesteś jak mała dziewczynka, która desperacko szuka opieki której nigdy nie zaznała. Zamiast przyjąć pomoc rzuca się w przepaść, byle tylko nie pokazać, że jej potrzebuje. 

Jego słowa uderzyły mnie jak cios. Poczułam, jak coś ściska mnie w gardle, ale szybko się otrząsnęłam.

– Nie wiesz nic o mnie – wycedziłam, próbując ukryć emocje.

– Wiem więcej niż ci się wydaje – odparł, prostując się. – I wiem też, że robisz wszystko, żeby się odciąć, bo boisz się, że ktoś cię zrani. Ale wiesz co? To nie usprawiedliwia twojego zachowania.

– Mówisz, jakbyś był idealny! – rzuciłam ostro, wstając od stołu lekko się chwiejąc. – Może to ty powinieneś przestać wtrącać się w życie innych!

Jego oczy zwęziły się, a wargi zacięły w cienką linię.

Może gdybyś miała w sobie choć odrobinę odwagi, przestałabyś uciekać – powiedział cicho, ale każde słowo wbijało się we mnie jak nóż. – Ale ty nawet nie wiesz, kim naprawdę jesteś, prawda? Jesteś niczym więcej niż cieniem. Cieniem, który próbuje udawać, że jest silny. Ale tak naprawdę nie jesteś silna, jesteś słaba.- Tu jego głos stał się na chwilę cichszy i dodał. -Jesteś beznadziejna.

Te słowa mnie zniszczyły. Nawet nie próbowałam się bronić. Po prostu odwróciłam się i ruszyłam do drzwi.

– Amae! Gdzie idziesz?! – usłyszałam za sobą, ale nie zatrzymałam się.

– Jak najdalej stąd.

Nie wiedziałam, gdzie idę. Chciałam tylko uciec.

Śnieżyca uderzyła we mnie z całą swoją siłą, kiedy wybiegłam na zewnątrz. Mroźny wiatr przenikał mnie do szpiku kości, ale nie zawróciłam. Nie miałam kurtki, dłonie mi drżały, a stopy grzęzły w śniegu, ale nie mogłam zostać w środku.

Łzy napływały mi do oczu, ale nie wiedziałam, czy to z bólu, zimna, czy od gorączki. Błądziłam bez celu.

Byłam nikim. Dokładnie tak, jak powiedział Levi.

Śnieg nieustannie uderzał mnie w twarz, a wiatr wył tak głośno, że nie słyszałam nic poza jego przeraźliwym świstem. Biegłam, choć nie wiedziałam, dokąd. Moje nogi brnęły przez zaspy, a płuca paliły od zimnego powietrza.

Nie oglądałam się za siebie. Nie chciałam wracać. Levi miał rację uciekałam przez całe życie, ale czy naprawdę było w tym coś złego? Czy nie lepiej było zostać cieniem niż pozwolić, żeby ktoś znowu mnie od siebie uzależnił i wykorzystał?

Las wyrósł przede mną nagle, jakby był jedynym schronieniem przed tym wszystkim. Wbiegłam między drzewa, czując, jak ich czarne sylwetki otaczają mnie ze wszystkich stron. Śnieżyca nie ustępowała, a gałęzie smagały mnie po twarzy, zostawiając cienkie, piekące ślady.

– Co ja robię? – wyszeptałam do siebie, choć wiatr porwał moje słowa, zanim zdążyły się odbić echem.

Każdy krok był coraz trudniejszy. Zimno przestało być tylko nieprzyjemne zaczynało boleć. Moje palce były zdrętwiałe, nogi drżały, a serce biło tak szybko, że miałam wrażenie, że zaraz przestanie.

Las wydawał się nie mieć końca. Gubiłam się wśród drzew, które wyglądały tak samo, jakby kpiły sobie ze mnie, że nie potrafię znaleźć drogi powrotnej. Śnieg wciąż padał, a śladów, które zostawiłam za sobą, już dawno nie było widać.

– Cholera... – wyszeptałam, ale moje nogi w końcu odmówiły posłuszeństwa.

Upadłam na kolana, czując, jak śnieg przesiąka przez spodnie, a zimno zaczyna wpełzać głębiej, docierając do kości. Próbowałam wstać, ale było to jak walka z niewidzialnym przeciwnikiem każda próba kończyła się porażką.

– Nie dam rady... – Głos mi zadrżał, a łzy spłynęły po policzkach, zamarzając prawie od razu.

Słowa Leviego wciąż odbijały mi się w głowie.

Leżałam w śniegu, patrząc w szare niebo, którego prawie nie było widać przez burzę. Moje myśli krążyły wokół wszystkiego, co powiedział Levi. Może naprawdę byłam nikim. Może to był koniec.

– Nie... Nie teraz – wyszeptałam, próbując się podnieść, ale znów opadłam na ziemię.

Zimno stawało się niemal kojące. Chciałam zamknąć oczy, choć wiedziałam, że to oznaczałoby koniec. Las zdawał się szeptać coś cicho, ale wiatr zagłuszał wszystko. Czy to tak miało wyglądać? Czy miałam po prostu zniknąć, jak cień?

Leżałam na śniegu, a świat wokół mnie zdawał się zamierać. Mroźny wiatr uderzał w moje ciało, ale ja ledwo go czułam. Wszystko powoli stawało się odległe, jakby moje ciało już się poddało, a jedynie umysł jeszcze walczył, próbując złapać się jakiejś ostatniej myśli.

„Wstań" – powiedziałam do siebie w myślach, choć wiedziałam, że to nic nie zmieni.

Oczy same mi się zamykały, a zmęczenie było zbyt wielkie. Z każdą chwilą zimno, które wcześniej mnie paraliżowało, stawało się z każdą chwilą coraz bardziej przyjemne. Miałam ochotę odpocząć, pozwolić sobie na chwilę wytchnienia...

- Haru...-Wyszeptałam cicho. - Zaraz się spotkamy prawda?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top