XXI | nie wiedziałem, że tak mnie kochasz |

Ojciec siedział przy stole, otoczony swoimi kompanami, z butelką w jednej ręce i kartami w drugiej. Jego spojrzenie było zamglone od alkoholu.

-Mizu! Chodź tutaj! – zawołał, machając ręką, bym podeszła bliżej.

Niechętnie zbliżyłam się do stołu. Jeden z mężczyzn uśmiechnął się do mnie z wyraźnym rozbawieniem.

-Chodź, mała, siadaj. Zobaczymy, co potrafisz.

-Tato, ja nie umiem... – zaczęłam, ale ojciec przerwał mi szybko.

-Nie ważne! Nauczysz się. To nic trudnego. Bierz karty. – rzucił mi plik kart na stół.

Haru, stojąc z boku, zmarszczył brwi.

-Kaito, może lepiej zostaw ją. Jest dzieckiem, nie powinna tu być.

Ojciec spojrzał na niego z irytacją.

-Co ty wiesz, Haru? Dziecko czy nie, musi nauczyć się, jak działa ten świat. Mizu, bierz te karty i graj.

Z wahaniem wzięłam karty do rąk, patrząc na nie niepewnie. Mężczyźni śmiali się głośno, rzucając kolejne żarty.

-Nie musisz tego robić. – Haru pochylił się nade mną, szepcząc. -To nie jest miejsce dla ciebie.

-Haru, przestań! - ojciec uderzył pięścią w stół, a jego spojrzenie stało się twarde.

-Mizu, graj dalej. Pokaż im, że nie jesteś słaba.

Trzymałam karty, czując, jak całe ciało zaczyna mi drżeć. Haru próbował interweniować, ale ojciec podniósł się gwałtownie.

-Jeszcze jedno słowo, Haru, a pożałujesz. -Zacisnęłam zęby, patrząc na karty, choć wszystko w środku chciało, żebym uciekała.

Ojciec ponownie usiadł, sięgając po butelkę i pociągając z niej duży łyk. Spojrzał na mnie z uśmiechem, który tylko gościł na jego twarzy, kiedy pił.

-No, Mizu. Pokaż, co potrafisz. – rzucił, a jego znajomi zaczęli rozkładać karty. Wzięłam głęboki oddech, próbując skupić się na kartach, choć czułam na sobie spojrzenia wszystkich w pomieszczeniu.

-Masz szczęście, mała? – zapytał jeden z mężczyzn, śmiejąc się.

-Zaraz się przekonamy. – odpowiedział ojciec, uderzając mnie lekko po plecach. -Nie zawiedź mnie, Mizu.

Rzuciłam karty na stół, starając się udawać, że wiem, co robię. Haru nadal patrzył na mnie z troską, jego twarz była napięta.

-Szefie, to nie jest dobre dla niej...– zaczął ponownie, ale ojciec szybko przerwał.

-Zamknij się, Haru! Już ci mówiłem. Daj jej szansę, nie wtrącaj się. – ojciec wstał, opierając ręce na stole.

Czułam, jak ręce mi drżą, ale posłusznie wzięłam kolejne karty. Haru spojrzał na mnie, a jego oczy mówiły wszystko.

-Pij, Mizu. – powiedział ojciec, podsuwając mi butelkę. -Do odważnych świat należy.\

Wzięłam butelkę, próbując zignorować ucisk w żołądku. Wypiłam łyk, czując palący smak alkoholu, a ojciec uśmiechnął się z zadowoleniem.

-O to chodzi. Teraz jesteś częścią gry.

Kiedy odstawiłam butelkę, próbując powstrzymać kaszel, ojciec roześmiał się głośno.

-Dobra. Widzicie? Moja krew! – rzucił, patrząc na swoich znajomych. -Możecie się od niej uczyć! Haru wyglądał, jakby miał zaraz coś powiedzieć, ale jego wzrok spoczął na mnie i tylko pokręcił głową. Wiedział, że nic, co powie, nie zmieni sytuacji.

-Kaito, daj spokój. – powiedział cicho. -To tylko dziecko.

Ojciec zmarszczył brwi i spojrzał na Haru z irytacją.

-Dziecko? To moje dziecko! I będzie wiedziała, jak przetrwać w tym świecie. Ty nie masz prawa mi mówić, co mam robić!"

Atmosfera w pomieszczeniu zgęstniała. Ojciec podszedł do Haru, mierząc go wzrokiem.

-Chcesz się ze mną kłócić, Haru? Chcesz mi się przeciwstawić?

-Nie, szefie. Po prostu... myślę, że to za dużo. – odpowiedział Haru spokojnie, choć w jego głosie słychać było napięcie.

Ojciec nie czekał. Z całej siły pchnął Haru na ścianę, a reszta mężczyzn przestała się śmiać. Haru nie protestował, tylko spojrzał na mnie, a w jego oczach widziałam prośbę, bym nie reagowała.

-Mizu, widzisz? Haru to słabeusz. Nie taki jak my. Ty jesteś silna, prawda? – ojciec znowu spojrzał na mnie, oczekując odpowiedzi.

-Tak, tato... – odpowiedziałam cicho, choć serce mi się ściskało.

-No to dobrze. Pij dalej, bo inaczej Haru będzie miał więcej powodów do narzekania. – rzucił, podając mi butelkę z powrotem.

Spojrzałam na Haru, który delikatnie pokręcił głową. Wzięłam butelkę i upiłam jeszcze jeden łyk, starając się nie okazywać, jak bardzo mnie to wszystko przeraża.

***

Tego wieczoru korytarze bazy były spokojne, co było dość niezwykłe. Wracałam właśnie z szybkiego spotkania z Hange, kiedy przy drzwiach mojego pokoju czekała nietypowa delegacja Liv, Karin, Domas, Per i Emil. Wszyscy mieli na twarzach coś, co można było określić tylko jako „wspólny, niecny plan".

– Amae! – zaczęła Liv, zanim zdążyłam coś powiedzieć. – Musimy pogadać.

– O tak, bardzo ważna sprawa – dodał Domas, rozglądając się, jakby ktoś miał nas podsłuchiwać.

– To jest propozycja nie do odrzucenia – dorzucił Per z tajemniczym uśmiechem.

Uniosłam brew, opierając się o framugę drzwi.

– Co wy znowu kombinujecie?

Emil, który zazwyczaj był tym najspokojniejszym z grupy, odchrząknął i powiedział z udawaną powagą:

– Skradliśmy coś ze spiżarni.

Zamrugałam, patrząc na niego.

– Ty "Skradłeś" świat się kończy? -zapytałam z przekąsem - Co niby?

Liv uniosła butelki wina, które do tej pory trzymała za plecami.

– A to cudo – powiedziała, uśmiechając się szeroko.

– Chcecie mnie wciągnąć w picie skradzionego wina? – zapytałam, próbując brzmieć oskarżycielsko, choć trudno było ukryć cień rozbawienia.

– Nie „chcemy" – poprawił Per. – My wciągamy.

– No chodź, Amae – dodał Domas. – Nie bądź nudna.

Westchnęłam, ale zanim zdążyłam odmówić, Liv złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę jednego z pustych pokoi na końcu korytarza.

***

Kilka godzin później siedzieliśmy na podłodze wokół małego stolika. Pusta butelka wina leżała na boku, a my byliśmy daleko poza granicą „lekko podpitych".

– Amae – zaczęła Liv, opierając się łokciem o stół i patrząc na mnie z uśmiechem. – Ty zawsze jesteś taka poważna, ale teraz... jesteś zabawna!

– Poważna? Ja? – Uniosłam brew, nalewając ostatnie krople wina do swojego kubka. – Jestem zadziorna, a to różnica.

Domas parsknął śmiechem.

– Zadziorna to mało powiedziane. Jesteś jak wściekły kot, który myśli, że jest lwem.

– Słuchaj, Domas – powiedziałam, wskazując na niego palcem mrużąc oczy. – Może i jestem mała, ale przynajmniej nie przewracam się na pierwszym zakręcie w trójwymiarowym manewrze.

Reszta wybuchnęła śmiechem, a Domas próbował coś powiedzieć, ale tylko machnął ręką, rozbawiony.

Per, który do tej pory był zaskakująco cichy, uniósł swój kubek.

– Za naszą wspaniałą drużynę!

– I za to, że jeszcze nikt nas nie przyłapał! – dorzucił Emil.

– I za to, że Amae wreszcie przestała być taka spięta! – dodała Liv, uśmiechając się szeroko.

– Ej, ja nigdy nie byłam spięta! – zaprotestowałam, ale nikt mi nie uwierzył.

Śmiech rozbrzmiał na nowo, a ja musiałam przyznać, że dawno nie czułam się tak lekko. Nawet jeśli wiedziałam, że rano Levi prawdopodobnie dowie się o całym tym incydencie... To było tego warte.

Rozglądałam się po naszej małej grupie, która zdecydowanie była już na dobrej drodze do bycia kompletnie wstawioną. Puste butelki wina leżały na stole, a atmosfera była luźna i pełna śmiechu. Wszyscy wydawali się odprężeni, nawet Emil, który zazwyczaj trzymał się z boku.

– No dobra, słuchajcie – powiedziała Liv przeciągając się lekko. – Skoro już tu siedzimy i dobrze się bawimy, mam propozycję.

Karin spojrzała na nią z uniesioną brwią.

– Co znowu kombinujesz?

– Gra w pokera – oznajmiłam z uśmiechem.

Per, który właśnie kończył swój kubek wina, spojrzał na mnie z zainteresowaniem.

– Poker? Powiedz, że nie gramy na pieniądze, bo nie mam nic w kieszeni poza kawałkiem chleba.

– Nie na pieniądze – odpowiedziała z chytrym uśmiechem. – Ale na wyzwania.

Domas uniósł brew.

– Wyzwania?

– Dokładnie. Przegrywasz rundę, musisz zrobić coś, co wskaże ci reszta.

Liv wybuchnęła śmiechem.

– Okej, to brzmi jak coś, co może nas wpędzić w kłopoty. Wchodzę!

– Ja też – powiedział Emil, choć wyglądał na nieco zaniepokojonego.

– Ja zawsze jestem za – dorzucił Per, kręcąc kubkiem na stole.

– Domas? Ama? – zapytała, patrząc na nas z oczekiwaniem w oczach.

Wzruszył ramionami.

– Czemu nie? Ale uprzedzam jestem dobry w pokera.

–No dobrze – odparłam z lekkim uśmiechem, wyciągając talię kart, którą wcześniej zauważyłam na półce w rogu pokoju. – Przygotujcie się na klęskę. Uprzedzam grałam z najlepszymi i nauczyłam się jak nie przegrywać.

***

Kilka rund później okazało się, że Domas jednak nie był tak dobry, jak myślał. Stracił dwie rundy z rzędu i teraz siedział na podłodze z komicznym grymasem na twarzy.

– No dobra, co tym razem? – zapytał z rezygnacją.

Liv zamrugała, udając niewinność.

– Myślę, że powinieneś zaśpiewać serenadę... Perowi.

Reszta wybuchnęła śmiechem, a Domas spojrzał na nią, jakby chciał ją zamordować wzrokiem.

– Naprawdę?

– Tak, i to z pasją! – dorzuciłam, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.

Domas wstał, rzucając kartami na stół i zaczął improwizować coś, co miało przypominać miłosną balladę. Per, udając zawstydzonego, zaczął wachlować się ręką.

– Ojej, Domas, nie wiedziałem, że tak mnie kochasz!

– Zamknij się – warknął Domas, ale jego uśmiech zdradzał, że wcale nie miał tego na poważnie.

Gra toczyła się dalej, a śmiech i wyzwania rozbrzmiewały w pokoju jeszcze przez długi czas.

Kiedy Domas kończył swoją improwizowaną serenadę – która, nawiasem mówiąc, była absolutnie okropna – drzwi otworzyły się nagle, a w progu stanął Levi. Atmosfera w pokoju momentalnie zgęstniała. Wszyscy spojrzeli na niego, zamarzając w połowie śmiechu.

– Co tu się dzieje? – zapytał sucho, przesuwając wzrokiem po pustych butelkach i kartach rozrzuconych na stole.

Liv, która zawsze była odważna, odchrząknęła.

– Gramy w pokera.

– Widzę – odparł Levi, krzyżując ramiona. – I przy okazji pijecie wino ze spiżarni, którego miało tu nie być.

Zrobiłam krok do przodu, rzucając mu wyzywające spojrzenie.

– Tylko trochę się zabawiliśmy, wielka sprawa. Może spróbujesz, zamiast nas oceniać?

Jego spojrzenie przesunęło się na mnie.

– Spróbować? – powtórzył powoli, jakby ważył każde słowo.

– Tak – odpowiedziałam, unosząc podbródek. – Chyba że boisz się, że przegrasz.

W pokoju zapadła cisza. Emil zasłonił dłonią usta, próbując ukryć rozbawienie. Levi zmarszczył brwi, ale nie wyglądał na zdenerwowanego.

– Nie mam czasu na takie bzdury – powiedział, ale w jego głosie zabrzmiała nuta rozbawienia.

Wzruszyłam ramionami.

– Szkoda. Myślałam, że może w końcu zobaczymy, czy poza wydawaniem rozkazów masz jakieś umiejętności.

Levi westchnął, podchodząc bliżej.

– Amae, masz talent do wpakowywania się w kłopoty, wiesz o tym?

– Ty masz talent do psucia zabawy – odparłam z uśmiechem, pochylając się nad stołem.

Levi spojrzał na mnie dłużej, a potem, ku zaskoczeniu wszystkich, wyciągnął rękę i delikatnie odgarnął kosmyk włosów, który opadł mi na twarz. Gest był szybki, niemal niezauważalny, ale wystarczył, by poczułam ciepło na policzkach.

– A ty masz talent do wciągania innych w swoje szaleństwo – powiedział cicho, patrząc mi prosto w oczy.

Serce zabiło mi szybciej. Reszta towarzystwa milczała, wyczuwając zmianę w atmosferze.

Levi odwrócił wzrok, wyprostował się i spojrzał na pozostałych.

– A teraz posprzątajcie ten bałagan, zanim ktoś jeszcze się o tym dowie.

– Tak jest, kapitanie – wymamrotał Per, próbując stłumić śmiech.

Levi odwrócił się do wyjścia, ale zanim wyszedł, rzucił mi ostatnie, szybkie spojrzenie. Nie musiał nic mówić – w tym spojrzeniu było wszystko, co chciał przekazać.

Wszyscy patrzyli na mnie z mieszaniną zaskoczenia i rozbawienia. Pierwsza odezwała się Liv.

– Czy ja dobrze widziałam? – Uniosła brwi i wskazała na drzwi, za którymi zniknął Levi. – On cię właśnie... dotknął?

– To nic takiego – odparłam, próbując zignorować ciepło, które jeszcze nie zdążyło zniknąć z mojej twarzy.

– Jasne, Amae. – Emil zaśmiał się pod nosem. – Jakby Levi dotykał wszystkich od tak.

– Przestańcie – rzuciłam, próbując ukryć swoje zażenowanie. – Lepiej posprzątajmy, zanim wróci.

– A ja myślę, że tu coś się kroi – mruknął Domas, zerkając na mnie z chytrym uśmiechem.

– Nic się nie kroi! – odparłam zbyt szybko, co oczywiście tylko podsyciło ich śmiechy.

Zaczęliśmy sprzątać, choć nie obeszło się bez drobnych docinek pod moim adresem. Liv zebrała puste butelki, a Per układał karty w schludny stosik, jakby to mogło naprawić całe zamieszanie.

– W sumie – powiedziała Liv, patrząc na mnie uważnie – powinnaś mu podziękować. Gdyby ktoś inny was nakrył, to mielibyście większe problemy.

– Tak, Amae – dodał Per z udawanym poważnym tonem. – Może kapitan zasłużył na mały ukłon wdzięczności? Na przykład taki na kolanach? Ty i on ustronne miejsce.

Rzuciłam w niego poduszką.

– Już dość – powiedziałam, choć uśmiech wkradał mi się na twarz mimo woli.

Kiedy pokój został ogarnięty, usiedliśmy z powrotem przy stole. Atmosfera była już bardziej spokojna, choć wciąż pełna drobnych żartów.

– Więc – zaczęła Liv, opierając się na łokciach – co zrobisz, jeśli Levi naprawdę się tobą interesuje?

Spojrzałam na nią, czując, jak serce na chwilę mi zamiera.

– To absurd – odparłam, starając się brzmieć przekonująco.

– Czyżby? – zapytała z uśmiechem. – Wygląda na to, że on jednak coś czuje.

– Nie jestem pewna, czy Levi potrafi cokolwiek czuć – mruknęłam, próbując zmienić temat.

***

Kolejny dzień wstał leniwie, a ja obudziłam się z lekkim bólem głowy. Skutki wczorajszego wina były jednak mniejsze niż się spodziewałam. Odetchnęłam z ulgą, choć świadomość, że Levi nas nakrył, nadal gdzieś mnie uwierała.

Wstałam, ubrałam się i ruszyłam w stronę jadalni. Po drodze spotkałam Emila, który wyglądał równie zaspany jak ja.

– Wyglądasz, jakbyś wczoraj walczyła z tytanem – rzucił, ziewając.

– Ty też nie wyglądasz najlepiej – odpowiedziałam, zerkając na niego. – Może to dlatego, że to wino smakowało jak rozpuszczalnik?

Emil zaśmiał się, klepiąc mnie lekko po ramieniu.

–Skąd wiesz, jak smakuje rozpuszczalnik?

***

W jadalni było już kilka osób. Per siedział przy stole, pochylony nad miską owsianki, a Liv rozmawiała z Domasem, energicznie gestykulując. Gdy mnie zobaczyli, uśmiechnęli się porozumiewawczo.

– Dzień dobry, Amae – rzuciła Liv z przesadnym entuzjazmem. – Jak się czujesz po wczorajszym spotkaniu z naszym ulubionym kapitanem?

– Lepiej niż wy, patrząc na wasze twarze – odparłam z przekąsem, siadając przy stole.

– Mówiłaś mu już „dziękuję"? – dodał Per, unosząc brew.

– Powinniście przestać – mruknęłam, próbując nie zwracać uwagi na ich uśmieszki.

– Właściwie... – Liv zawiesiła głos, patrząc za mnie.

Odwróciłam się, tylko po to, by zobaczyć Leviego wchodzącego do jadalni. Jego spojrzenie natychmiast padło na mnie.

– Amae – rzucił krótko, zbliżając się. – Na zewnątrz za dziesięć minut.

– Coś się stało? – zapytałam, unosząc brew.

– Trening – odpowiedział krótko, a potem odwrócił się i wyszedł.

– Co za niespodzianka – mruknęłam pod nosem, sięgając po kawałek chleba.

– Powodzenia, Amae – powiedział Domas z udawanym współczuciem.

Liv dodała teatralnie:

– Może to twoja szansa, żeby mu „podziękować".

Rzuciłam w nią kawałkiem chleba, co wywołało salwę śmiechu. Wzięłam głęboki oddech i wstałam. Czekał mnie kolejny dzień pod okiem Leviego – a to zawsze oznaczało kłopoty.

Na zewnątrz wciąż było chłodno, a poranny wiatr przypominał mi, że jesień powoli przechodzi w zimę. Levi czekał już na placu treningowym, stojąc z rękami założonymi na piersi. Wyglądał jak zawsze – spokojny, opanowany i jakby zbyt pewny siebie.

– Jesteś spóźniona – rzucił na powitanie.

– Może. Ale przynajmniej przyszłam – odparłam zadziornie, podchodząc bliżej.

Levi uniósł brew, ale nie odpowiedział. Zamiast tego podał mi drewniany miecz, który wzięłam bez słowa.

– Dzisiaj popracujemy nad techniką. Wczoraj pokazałaś, że siłę masz, ale głowa jeszcze nie nadąża.

– Może to ty po prostu wolno myślisz? – rzuciłam, trzymając miecz w gotowości.

Jego oczy zwęziły się nieznacznie, a na twarzy pojawił się cień uśmiechu.

– Zobaczymy, kto dzisiaj będzie wolniejszy.

Zaczęliśmy. Levi jak zwykle był szybki i precyzyjny, ale dzisiaj nie zamierzałam dać się tak łatwo zepchnąć do defensywy. Pierwszy cios odbił, ale już drugi zmusił go do cofnięcia się o krok.

– Całkiem nieźle – powiedział, unikając kolejnego uderzenia. – Ale wciąż za dużo emocji.

– A ty za mało – odparłam, wyprowadzając szybki atak na jego lewe ramię.

Zablokował go, ale ledwo. Uśmiechnęłam się triumfalnie.

– Coś się dzieje, kapitanie? – zapytałam z udawaną troską.

– Uważaj, ruda małpo – odpowiedział cicho, a jego ton był jak ostrzeżenie.

To jednak tylko podsyciło moją determinację. Wyprowadziłam kolejny cios, który zmusił go do przejścia do defensywy. Po raz pierwszy miałam wrażenie, że jestem w stanie go przechytrzyć.

W końcu udało mi się trafić go w bok, choć niemocno. Levi zatrzymał się, a jego spojrzenie spotkało się z moim.

– Masz dziś dobry dzień – powiedział powoli, odkładając miecz na ziemię. – Ale nie zapominaj, że technika to nie wszystko.

– W takim razie, co jeszcze? – zapytałam, próbując uspokoić oddech.

Zrobił krok w moją stronę, zatrzymując się tuż przede mną.

– Dyscyplina. Koncentracja. I brak zbędnych pytań.

Spojrzałam na niego z przekorą, choć czułam, jak między nami narasta napięcie.

– Czyli wszystko, czego mi brakuje?

– Na razie – odpowiedział, a kącik jego ust uniósł się delikatnie.

Przez chwilę staliśmy w ciszy, patrząc na siebie. To było jedno z tych milczących porozumień, które nie wymagały słów. W końcu Levi odwrócił wzrok i ruszył w stronę wyjścia z placu.

– Zrób sobie przerwę. Ale niezbyt długą – rzucił przez ramię.

Gdy zniknął za rogiem, nie mogłam powstrzymać lekkiego uśmiechu. Może między nami rzeczywiście zaczynało się coś dziać – coś, co nawet Levi nie był w stanie całkowicie ukryć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top