XVII | Jeszcze nie umarłaś? |

– Chodź, Amae – powiedział z dziwnym błyskiem w oku. 

Jego uśmiech zawsze zwiastował coś niepokojącego. Bez pytania wzięłam nóż, który zawsze miałam przy pasie, i ruszyłam za nim w ciemności. Amon był liderem w tych chwilach. Wiedział, jak przebić się przez mrok podziemi, jak znaleźć ludzi, których można wykorzystać.

Dotarliśmy do zakurzonej tawerny, miejsca pełnego pijanych przestępców i zdesperowanych dusz. W tym tłumie łatwo było się zgubić, a jeszcze łatwiej kogoś unicestwić.

– Tamten – szepnął, wskazując mężczyznę, który wyglądał na handlarza. Zbyt drogie ubrania, zbyt pewny siebie. Miał przy sobie coś, co Amon musiał mieć – fiolkę z płynem, który błyszczał w migoczącym świetle świec.

– Co mam zrobić? – spytałam, choć już znałam odpowiedź.

Amon spojrzał na mnie, jego oczy były jak stal. Pochylił się i pocałował mnie krótko, ale z intensywnością, która sprawiała, że moje serce przyspieszało.

– Po prostu baw się dobrze – rzucił, podając mi nóż.

Zaczęłam działać, zanim zdążyłam pomyśleć. Przeszłam obok mężczyzny, delikatnie ocierając się o niego, by przyciągnąć jego uwagę. Wyglądał na zdziwionego, może nawet rozbawionego, ale zanim zdążył coś powiedzieć, ostrze mojego noża zagłębiło się w jego bok.

Nie krzyczał. Był zbyt zaskoczony. Jego oczy rozszerzyły się w strachu, a ja poczułam przypływ adrenaliny, który niemal mnie unosił.

Amon pojawił się znikąd. Zaciągnął mężczyznę w ciemny kąt tawerny, gdzie nikt nie patrzył. Razem pracowaliśmy szybko, cicho. Jego ręce były pokryte krwią, a ja czułam, jak moje serce bije z ekscytacji.

– Nieźle mała – mruknął, kiedy przeszukiwaliśmy kieszenie mężczyzny. Znalazłam fiolkę z  morfiną i sakwę pieniędzy, a Amon zaśmiał się krótko.

Wyszliśmy z tawerny, zanim ktoś zauważył ciało. Na zewnątrz, w chłodzie podziemi, Amon wyjął strzykawkę i przygotował dawkę.

– Najpierw ty – powiedział, wbijając igłę w moje ramię. Jego dotyk był delikatny, a ja czułam, jak moje ciało odpływa, jakby cała ta brutalność zamieniała się w coś słodkiego.

Kiedy narkotyk zaczął działać, Amon wziął swoją dawkę. Usiadł obok mnie, opierając głowę o ścianę.

– Widzisz? To jest życie, Amae – szepnął. – Nie ma reguł, nie ma granic. Tylko my.

***

Poranek był ponury i chłodny – typowa późna jesień, kiedy wiatr przenikał do kości, a wilgoć zdawała się osiadać na wszystkim. Wciągnęłam na siebie mundur, przeklinając pod nosem. Po wczorajszym treningu ledwo stałam na nogach, a Levi już zapowiedział kolejną rundę. Może liczył, że pęknę? Że się poddam? Jeśli tak, to czeka go rozczarowanie.

Wyszłam na korytarz i niemal natychmiast poczułam na sobie czyjeś spojrzenie. Oczywiście – Levi. Stał kilka kroków dalej, oparty o ścianę, jakby czekał specjalnie na mnie. Jego postawa była luźna, ale w oczach miał ten charakterystyczny chłód.

Jeszcze nie umarłaś? – zapytał, unosząc brew, a jego ton był pełen tej specyficznej ironii, która zawsze mnie drażniła.

– Rozczarowany? – odparłam z lekkim uśmiechem, przechodząc obok niego.

Levi ruszył za mną, jego kroki były ciche, niemal bezszelestne, ale czułam jego obecność za plecami.

– Zobaczymy, czy dzisiaj też będziesz taka pewna siebie.

– Pewność siebie to moja najmocniejsza broń – rzuciłam, zerkając na niego przez ramię, jednocześnie przyspieszając krok. – Może kiedyś cię tego nauczę.

Jego twarz pozostała niewzruszona, ale w kąciku ust dostrzegłam cień uśmiechu. Nie odpowiedział, tylko szedł dalej, jakby czekał na moment, by mnie zaskoczyć.

– Wiesz, Levi – zaczęłam, odwracając się do niego na chwilę. – Jeśli chodzi o trening, może czas zmienić podejście? Wczoraj ledwo trzymałam się na nogach, a ty nadal próbujesz mnie... nie wiem, złamać? To naprawdę twoja metoda?

Zatrzymał się nagle i spojrzał na mnie z takim spokojem, że przez chwilę poczułam się jak małe dziecko, które zadało głupie pytanie.

– Nie próbuję cię złamać – powiedział powoli, zbliżając się o krok. – Próbuję ci przypomnieć, kim jesteś.

Zacisnęłam zęby, próbując zapanować nad gniewem, który narastał we mnie na myśl, że wie lepiej ode mnie, co powinnam czuć.

– Kim jestem, twoim zdaniem? – spytałam, unosząc brodę w wyzywającym geście.

Levi zmrużył oczy, jakby analizował każde moje słowo, każdy mój ruch.

– Żołnierzem. Ale ostatnio zachowujesz się, jakbyś o tym zapomniała.

Te słowa uderzyły we mnie mocniej, niż chciałam to przyznać. Odwróciłam się szybko, by ukryć wyraz twarzy i ruszyłam w stronę sali treningowej.

– Może po prostu ty nie widzisz, kim jestem – rzuciłam przez ramię, próbując nie zdradzić, jak bardzo jego słowa mnie dotknęły.

– Może – odpowiedział krótko.

Jego ton był spokojny, ale czułam, że coś w nim się zmieniło. W jego milczeniu było coś, co sprawiało, że poczułam się jak podczas walki, gdy przeciwnik nagle zmienia strategię i zmusza cię do dostosowania się.

Weszliśmy do sali. Levi ruszył w stronę stojaka z bronią, podczas gdy ja zajęłam miejsce na środku. Tym razem byłam gotowa. Bez względu na to, co planował, zamierzałam mu pokazać, że nadal jestem tą samą osobą, która niegdyś potrafiła pokonać każdego przeciwnika.

– Gotowa? – zapytał, rzucając mi drewniany miecz.

Złapałam go w powietrzu i obróciłam w dłoni, sprawdzając balans.

– Levi, ja zawsze jestem gotowa.

Uniósł brew, a w jego oczach pojawiło się coś, co mogło być uznaniem.

– Dobrze. Zobaczymy, ile z tego zostanie za pięć minut.

– A ty? – zapytałam, ustawiając się w pozycji bojowej. – Gotowy na to, że dziś też cię pokonam?

Levi uśmiechnął się lekko, a ja wiedziałam, że to jego sposób na zaakceptowanie wyzwania.

– Spróbuj.

Uderzyłam jako pierwsza, wyprowadzając szybki cios w stronę jego klatki piersiowej, ale Levi zablokował go z taką łatwością, że miałam ochotę przewrócić oczami.

– Szybciej – rzucił, wyprowadzając kontratak.

Odbiłam jego cios, robiąc krok w bok, by zyskać lepszą pozycję.

– A może to ty powinieneś się pospieszyć? Starzejesz się, kapitanie.

Levi odpowiedział tylko kolejnym atakiem, tym razem mocniejszym. Musiałam włożyć całą siłę, by go zablokować, ale nie ustępowałam.

– Dobrze – powiedział, kiedy po raz kolejny sparowałam jego uderzenie. – Zaczynasz przypominać siebie.

– Zawsze byłam sobą – syknęłam, wyprowadzając serię szybkich ciosów, które zmusiły go do cofnięcia się o krok.

Przez chwilę nic nie mówił, a potem, z tym swoim charakterystycznym spokojem, odpowiedział:

– Nie zawsze. Ale może znowu jesteś na dobrej drodze.

Jego słowa były jak wyzwanie, ale tym razem nie zamierzałam pozwolić mu wygrać. Byłam gotowa udowodnić, że nadal potrafię być najlepsza – nawet dla niego.

Złapałam go jedną ręką, obracając lekko, by sprawdzić wyważenie. Spojrzałam na niego z wyzywającym uśmiechem.

– Na pewno chcesz to zrobić? Nie chciałabym cię upokorzyć.

Levi uniósł brew, ale nic nie odpowiedział. Ustawił się w pozycji obronnej, dając mi znak, żebym zaczęła.

Nie czekałam długo. Rzuciłam się na niego, wyprowadzając pierwszy cios z siłą, która miała go zaskoczyć. Ale on był szybki – zablokował mój atak, a potem przeszedł do kontrataku.

– To wszystko? – rzucił, gdy odbił kolejne moje uderzenie.

– Dopiero się rozgrzewam – odpowiedziałam, unikając jego cięcia i wyprowadzając własny, szybki atak z boku.

Przez chwilę nasze miecze spotykały się w równym tempie. Był szybki, precyzyjny, ale ja znałam jego ruchy. Wiedziałam, gdzie zaatakuje, zanim sam podjął decyzję. Zaczęłam zyskiwać przewagę.

– Nieźle – mruknął, gdy moje uderzenie zmusiło go do cofnięcia się o krok.

– Nieźle? – rzuciłam, uderzając z większą siłą. – Zaraz ci pokażę, co znaczy „nieźle".

Przycisnęłam go do defensywy. W jego ruchach pojawiła się ostrożność, której wcześniej nie widziałam. A potem wykorzystałam jego moment zawahania – szybki obrót, cios w dłoń i jego miecz poleciał na podłogę.

– Wygrałam – oznajmiłam z triumfem, unosząc broń i patrząc na niego z góry.

Levi spojrzał na swoją pustą rękę, potem na mnie. I wtedy zobaczyłam ten uśmiech – ledwo widoczny, ale niebezpieczny.

– Naprawdę? – zapytał cicho.

Zanim zdążyłam zareagować, rzucił się na mnie. Użył siły, której się nie spodziewałam, chwytając mnie za nadgarstek i wykręcając go tak, że musiałam puścić broń. Nim się obejrzałam, leżałam na ziemi, a Levi klęczał nade mną, trzymając moje ręce przyciśnięte do podłogi.

– To było nieczyste! – wybuchnłam, próbując się wyrwać.

– Na wojnie nie ma czystych zagrywek – odpowiedział spokojnie, patrząc mi prosto w oczy.

– Ty chyba nie umiesz przegrywać.

Levi uniósł lekko brew.

– A ty chyba nie rozumiesz, że wygrałaś tylko bitwę, nie wojnę.

Przez chwilę nasze spojrzenia się spotkały. Było w jego oczach coś, co mnie irytowało i fascynowało jednocześnie. A potem Levi puścił mnie i wstał, jakby nic się nie stało.

– Wstań. Mamy jeszcze dużo pracy – rzucił, podnosząc swój miecz.

Podniosłam się z ziemi, otrzepując mundur. 

– Następnym razem nie dam ci szansy na takie zagrania.

– Następnym razem, może się czegoś nauczysz – odpowiedział, odwracając się do mnie plecami.

Patrzyłam za nim, zaciskając dłonie w pięści. Levi Ackermann był najlepszy, ale ja nie zamierzałam mu tego ułatwiać.

***

W korytarzach panował spokój, przerywany tylko moimi krokami. W głowie ciągle odbijały się słowa Leviego – zbyt szczere, zbyt trafne. Skrzywiłam się, próbując o tym nie myśleć, gdy nagle zza rogu wyłoniła się znajoma sylwetka.

– Ama! – głos Hange był jak zawsze pełen energii, nawet o tej porze.

– Hange – odpowiedziałam z lekkim uśmiechem, choć w duchu wolałam uniknąć rozmowy.

Zatrzymała się przede mną, uważnie przyglądając się mojej twarzy.

– Jak się czujesz? – zapytała, przekrzywiając głowę w charakterystycznym geście. – Levi nie przesadza z treningami?

Westchnęłam, krzyżując ramiona.

– Czuję się, jakby przejechał po mnie wóz z sianem, ale żyję. Więc chyba dobrze?

Hange zaśmiała się, choć w jej oczach dostrzegłam cień troski.

– Levi ma talent do wyciskania z ludzi ostatnich sił. Ale wiesz... – Nachyliła się lekko i dodała konspiracyjnym szeptem: – To jego sposób na pokazanie, że mu zależy.

Prychnęłam, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.

– Czyli moje życie to teraz terapia Leviego? Brzmi świetnie.

Hange pokręciła głową, uśmiechając się szeroko.

– Levi nie traci czasu na ludzi, w których nie widzi potencjału. A ty... cóż, nie jesteś przeciętna.

Te słowa wywołały we mnie mieszankę uczuć – dumę, zakłopotanie.

– Dzięki, Hange – odpowiedziałam, starając się zabrzmieć beztrosko. – Ale jeśli on tak okazuje troskę, to wolałabym, żeby po prostu dał mi dzień wolnego.

Hange zaśmiała się głośno, aż echo odbiło się od ścian.

– Życzę powodzenia w negocjacjach! – rzuciła, poklepując mnie po ramieniu.

Kiedy ruszyła dalej, odwróciłam się na chwilę, patrząc za nią. Mimo wszystko, jej słowa dały mi trochę otuchy. Levi może i był surowy, ale może... może naprawdę chciał, żebym dała radę.

Wróciłam do swojego pokoju z mieszanką zmęczenia i dziwnej determinacji. Jeśli to wszystko miało mnie wzmocnić, to nie zamierzałam odpuścić – nawet jeśli czasem musiałam przetrwać jego porombane metody.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top