XVI | Masz walczyć ze sobą |


Cisza ciążyła, jakby ściany same nas przygniatały. Gdy odezwałam się, mój głos brzmiał obco w tym martwym pomieszczeniu.

– Gdyby któraś z was umarła... – zaczęłam, patrząc na popękany sufit. – Zostawiła bym na grobie kwiatek z niebieską wstążką. Prosty gest.

Astrid podniosła się na łokciu, odgarniając z twarzy kosmyk zakrwawionych włosów.

– Niebieska wstążka? – powtórzyła z ironicznym śmiechem. – Ty i twoje bajki. Myślisz, że to cokolwiek zmienia? Że to ma sens?

– To przynajmniej coś – odparłam spokojnie, choć poczułam ukłucie irytacji.

Astrid przewróciła oczami.

– Ja bym zostawiła białą. Białą wstążkę, bo to bardziej do mnie pasuje. Pusta, zimna. Właśnie taka, jak to wszystko. Bez nadziei.

– Biała jak twoje włosy, co? – rzuciłam z cieniem uśmiechu.

– Dokładnie – odpowiedziała, również się uśmiechając, choć był to bardziej grymas niż cokolwiek innego.

Erica, która do tej pory milczała, uniosła głowę i spojrzała na nas.

– Zielona – powiedziała cicho, a jej głos miał w sobie coś niepokojącego. – Gdybyście umarły, zostawiłabym zieloną wstążkę.

– Zieloną? – zapytała Astrid, unosząc brwi.

– Bo coś powinna znaczyć – wyjaśniła Erica, wzruszając ramionami. – Nie wiem, co, ale lepiej, żeby to nie była pustka.

Zamilkłyśmy na moment, a potem Astrid roześmiała się cicho.

– To całkiem zabawne – mruknęła. – Trzy różne kolory, jakbyśmy miały wybierać swoją flagę.

– Może to nasza flaga – odpowiedziałam, na wpół żartem, na wpół poważnie. – Niebieska, biała, zielona.

– Brzmi głupio – rzuciła Astrid, ale w jej głosie nie było już tej ostrości co wcześniej.

– Nie bardziej niż my – dodała Erica, opadając z powrotem na ziemię.

I znów zapadła cisza, ale tym razem była inna – jakby mniej przytłaczająca, bardziej swojska.

***

Była późna jesień. Chłód przeszywał mnie na wskroś, mimo że miałam na sobie płaszcz. Liście, pozbawione już życia, leżały w bezładzie na ziemi, gnane wiatrem, który brzmiał jak echo cichych westchnień. Siedziałam na krawędzi schodów przed bazą, z papierosem. Skuliłam się w sobie, jakby to mogło uchronić mnie przed uczuciem pustki, które wypełniało mnie od środka. W nozdrza wdzierał się zapach wilgotnej ziemi i nadciągającej burzy, której nie było widać jeszcze na niebie, ale czułam ją w kościach.

Oparłam głowę na dłoniach i wbiłam wzrok w ziemię. Próbowałam uspokoić myśli, ale one uciekały w chaos. Ściskało mnie w brzuchu, jakby coś próbowało rozedrzeć mnie od środka. Może głód, a może coś głębszego.

– Myślisz, że to coś zmieni? – Głos Leviego przeciął ciszę, zimny jak poranne powietrze.

Podniosłam głowę, choć nie od razu spojrzałam w jego stronę. Stał oparty o framugę drzwi, ręce miał skrzyżowane na piersi, a jego sylwetka odcinała się od światła padającego z wnętrza budynku. Wyglądał, jakby był częścią tego surowego krajobrazu twardy, nieprzenikniony.

– A co cię to obchodzi? – rzuciłam cicho, nie mając siły na udawanie, że nie obchodzi mnie jego obecność.

– Gdyby mnie to nie obchodziło, już dawno wyrzuciłbym cię stąd– odpowiedział, nie zmieniając tonu.

Te słowa uderzyły mnie. Zacisnęłam dłonie w pięści, próbując utrzymać pozory kontroli.

– Czego chcesz? – spytałam, patrząc na niego spod przymrużonych powiek.

– Chce żebyś wstała – powiedział spokojnie, jakby to było najprostsze na świecie.

Zaśmiałam się, ale ten dźwięk był pusty, pełen ironii.

– Nie rozumiesz – odparłam, odwracając wzrok. – Nie wszystko można naprawić jednym rozkazem. Tym bardziej to, że prawie zabiłam przyjaciela.

Przez chwilę nie odpowiadał, a cisza między nami stała się cięższa niż wcześniej. Wiatr zaszumiał w suchych gałęziach drzew, które zdawały się martwe, choć jeszcze niedawno tętniły życiem.

– Może nie – odezwał się w końcu, jego głos był niższy, niemal cichy. – Ale to nie znaczy, że masz się poddać.

Spojrzałam na niego, szukając w jego twarzy czegoś więcej niż chłodnej stanowczości. Nie znalazłam litości, ale w jego oczach było coś... prawdziwego. Jakby wiedział, o czym mówię, choć nigdy by tego nie przyznał.

– Nie wiesz, co się dzieje w mojej głowie – powiedziałam, próbując ukryć drżenie w głosie.

– Wiem, co to znaczy przegrywać – przerwał mi, a jego ton stał się ostrzejszy. – I wiem, że jeśli będziesz tu siedzieć, nic się nie zmieni.

Nie odpowiedziałam nic. Zacisnęłam zęby, próbując zapanować nad gulą w gardle. On nadal patrzył na mnie, nie spuszczając wzroku.

– Wstań – powiedział ponownie, ale tym razem jego słowa miały w sobie coś więcej. To nie był rozkaz, raczej wyzwanie.

Nie wiem, dlaczego, ale posłuchałam. Może dlatego, że jego głos, choć surowy, był jedynym, który wyrywał mnie z tej pustki. Powoli podniosłam się z miejsca, czując, jak kolana drżą pod ciężarem własnego ciała.

Levi nie powiedział już nic więcej. Po prostu odwrócił się i ruszył w stronę bazy, a jego kroki były ciche, niemal niezauważalne.

– Rusz się – rzucił przez ramię. – Masz coś do udowodnienia.

Zawahałam się przez chwilę, ale ostatecznie poszłam za nim. Nie wiedziałam, dokąd prowadzi mnie ta droga, ale na ten moment wystarczyło, że nie prowadziła mnie z powrotem w ciemność.

Cisza towarzyszyła nam, gdy szliśmy korytarzem w stronę sali treningowej. W powietrzu unosił się chłód, a surowe kamienne ściany zdawały się odbijać każde moje niepewne kroki. Levi szedł przede mną, jego postawa była tak samo prosta i pewna jak zawsze. Zastanawiałam się, dlaczego w ogóle się tym przejmuje. On, który zdawał się nie przejmować niczym i nikim, teraz zmuszał mnie do tego, żebym się pozbierała.

– Naprawdę myślisz, że to coś da? – zapytałam, łamiąc ciszę.

Levi zatrzymał się nagle i odwrócił, patrząc na mnie z chłodnym spokojem.

– Nie wiem – odpowiedział po chwili. – Ale wiem, że bez działania jesteś już martwa.

Jego słowa były brutalne, ale w jakiś sposób docierały do mnie lepiej niż cokolwiek innego. Były jak ostrze, które przecinało moje wewnętrzne usprawiedliwienia.

Weszliśmy do sali treningowej. Była niemal pusta drewniane manekiny, kilka mieczy treningowych na stojakach i my. Levi stanął pośrodku, odwrócił się do mnie i wskazał na podłogę.

– Tutaj.

– Mam walczyć z tobą? – Uniosłam brwi, próbując zatuszować narastającą panikę.

– Nie – odpowiedział sucho. – Masz walczyć ze sobą.

Rzucił mi drewniany miecz, który ledwo złapałam, zanim upadł na ziemię. Levi stanął naprzeciwko mnie, trzymając swój.

– Zacznij – powiedział.

Wzięłam głęboki oddech, czując, jak gniew narasta we mnie, ale w sposób, który jednocześnie dawał mi siłę. Zamachnęłam się, ale Levi z łatwością zablokował cios. Jego ruchy były szybkie i precyzyjne, moje chaotyczne i pełne emocji.

– Mocniej – rzucił, gdy odbił kolejny cios.

– Staram się! – wybuchnełam, rzucając się na niego z większą siłą, ale to było bezcelowe. Wciąż był szybszy, lepszy.

–Staraj się bardziej Ruda– powiedział, wyprowadzając kontratak, który niemal wyrwał mi broń z rąk.

– Myśl. Przestań działać pod wpływem impulsu.

Zatrzymałam się, próbując uspokoić oddech. Patrzyłam na niego, a w jego oczach widziałam coś więcej niż tylko surowość. Było tam... zrozumienie?

– Nie walczę z tobą, Amae – powiedział ciszej. – Walczysz z sobą. Ze swoją przeszłością, z tym, kim myślisz, że jesteś.

Zacisnęłam dłonie na rękojeści miecza i spojrzałam na niego z determinacją.

– Nie masz pojęcia, kim jestem, kim byłam– wyszeptałam. Levi zrobił krok do przodu, zbliżając się na tyle, że czułam jego obecność jak namacalną siłę.

– Nie obchodzi mnie, kim byłaś – powiedział cicho, ale z naciskiem. – Liczy się, kim możesz być teraz.

Opuściłam miecz, czując, jak emocje, które próbowałam ukryć, wypływają na wierzch.

– Nie wiem, czy potrafię... – powiedziałam drżącym głosem. Levi westchnął, jakby zmęczony, ale nie odwrócił wzroku.

– Nikt z nas nie wie. Ale to nie powód, żeby się poddawać.

Spojrzałam na niego, próbując znaleźć w jego twarzy coś, co mogłoby mnie odepchnąć, ale nie znalazłam. Jego spojrzenie było nieoczekiwanie ciepłe, mimo surowości, jaką nosił na co dzień.

– Chodź – powiedział, odwracając się i odkładając miecz na stojak.

– Dokąd? – zapytałam zdezorientowana.

– Zjemy coś. Wyglądasz, jakbyś miała zaraz paść.

Szliśmy korytarzem w milczeniu, ale tym razem cisza nie była ciężka. Była raczej... łagodna, jakby oboje potrzebowaliśmy chwili na zebranie myśli. Levi trzymał ręce w kieszeniach, jego kroki były równie pewne, co zawsze. Ja starałam się nie roztrząsać tego, co wydarzyło się w sali treningowej, ale jego słowa wciąż tkwiły mi w głowie.

„Walczysz z sobą."

Czy miał rację? Czy to naprawdę ja byłam swoim najgorszym wrogiem? A jeśli tak, to jak miałam z tym walczyć?

– Przestań tyle myśleć – odezwał się Levi nagle, przerywając moje rozmyślania.

Spojrzałam na niego zaskoczona.

– Skąd wiesz, że myślę?

– Bo wyglądasz, jakbyś zaraz miała wybuchnąć – odpowiedział z nutą ironii w głosie.

Prychnęłam cicho. To było irytujące, jak bardzo potrafił mnie rozgryźć, choć ledwo mnie znał.

Weszliśmy do niewielkiej kuchni. Była pusta, co wcale mnie nie dziwiło – większość zwiadowców miała teraz swoje obowiązki. Levi podszedł do szafki, wyciągając coś, co wyglądało na suchary i kawałek sera.

– To wszystko? – zapytałam z niedowierzaniem, gdy rzucił mi porcję.

– Nie jesteś na uczcie – odparł, samemu siadając przy jednym z drewnianych stołów.

Westchnęłam i usiadłam naprzeciwko niego. Byłam głodna, więc nie narzekałam dłużej. Suchar okazał się twardszy niż się spodziewałam, a ser miał dziwnie ostry smak, ale jedzenie przynajmniej odciągnęło moje myśli od wszystkiego innego.

– Dlaczego to robisz? – zapytałam nagle, zanim zdążyłam się powstrzymać.

Levi spojrzał na mnie, przeżuwając powoli, jakby zastanawiał się, czy w ogóle warto odpowiadać.

– Co dokładnie?

– Pomagasz mi – wyjaśniłam, unosząc wzrok. – Nie musisz.

Jego twarz pozostała niewzruszona, ale w oczach pojawiło się coś, czego nie potrafiłam odczytać.

– Może widzę w tobie coś, czego ty sama nie widzisz – powiedział w końcu. Zaskoczył mnie.

Nie spodziewałam się takiej odpowiedzi, zwłaszcza od niego.

– A co, jeśli nic tam nie ma? – zapytałam cicho, bardziej do siebie niż do niego.

Levi oparł łokcie na stole, pochylając się lekko w moją stronę.

– To niemożliwe – powiedział z przekonaniem. – Widziałem, jak walczysz. Może jesteś rozbita, ale nie jesteś słaba.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Te słowa były jak iskra w ciemności, której desperacko potrzebowałam.

– Dzięki – wymamrotałam, spuszczając wzrok na suchara w moich rękach.

Levi wzruszył ramionami, jakby to, co powiedział, nie miało żadnego znaczenia. Ale miało. Dla mnie miało.

Kiedy skończyliśmy jeść, Levi wstał pierwszy i skierował się do drzwi.

– Wracamy? – zapytałam, czując, że ten moment był zbyt krótki. Zatrzymał się w progu, rzucając mi krótkie spojrzenie.

– Zrobiliśmy wystarczająco na dziś – odparł. – Odpocznij. Jutro zaczynamy od nowa.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, zniknął za drzwiami. Wpatrywałam się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał, czując mieszankę zmęczenia, wdzięczności i czegoś jeszcze, czego nie potrafiłam nazwać.

„Jutro zaczynamy od nowa."

Może tym razem naprawdę będę gotowa.

***

Wieczór zapadł szybko, a chłód późnej jesieni wkradał się w mury bazy. Wróciłam do swojego pokoju, ale nie mogłam się uspokoić. Słowa Leviego odbijały się echem w mojej głowie. „Nie jesteś słaba." Jakby powiedział coś, czego sama nie potrafiłam uwierzyć.

Usiadłam na pryczy, wpatrując się w bladą poświatę księżyca wpadającą przez małe okno. Dłonie zacisnęły się na kolanach, a ja walczyłam z dziwnym uczuciem. Levi miał rację – walczyłam z sobą. Z przeszłością, która mnie zdefiniowała, i z przyszłością, której się bałam. Ale dlaczego akurat on to widział?

Wstałam nagle, czując, że muszę się czymś zająć. Ubrałam kurtkę, która niewiele dawała przeciw zimnu, i wyszłam na dziedziniec. Noc była spokojna, a powietrze mroźne, jakby chciało mnie otrzeźwić. Chwyciłam kawałek drewna z magazynu – coś, co mogło posłużyć za prowizoryczny miecz – i zaczęłam ćwiczyć.

Każdy zamach przypominał mi coś innego. Twarz ojca, jego wściekłe spojrzenie, kiedy uciekłam. Astrid i Erica, które były świadkami moich najgorszych momentów. Amona... jego wpływ, jego toksyczną obecność. Wyobrażałam sobie ich wszystkich, a potem próbowałam ich pokonać, uderzeniem za uderzeniem.

– Myślałem, że kazałem ci odpocząć.

Głos Leviego wyrwał mnie z transu. Stał na krawędzi dziedzińca, opierając się o ścianę z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Jego sylwetka była ledwo widoczna w słabym świetle.

– Nie mogłam spać – odparłam, z trudem łapiąc oddech.

– Więc postanowiłaś się wykończyć?

Odsunęłam włosy z twarzy, czując, jak pot miesza się z chłodnym powietrzem.

– Może – mruknęłam, wracając do pozycji gotowej do ataku.

Levi westchnął i podszedł bliżej. W dłoni trzymał prawdziwy miecz treningowy, który najwyraźniej wziął z magazynu.

– Skoro już tu jesteś, rób to dobrze – powiedział, rzucając mi jedno z tych swoich wyzwań spojrzeń.

Stanęliśmy naprzeciw siebie. Tym razem nie było już miejsca na emocje. Levi atakował szybko, ale zamiast mnie przytłoczyć, zmuszał mnie do myślenia. Z każdym kolejnym ruchem zaczynałam rozumieć, o co mu chodziło wcześniej – nie o siłę, ale o kontrolę.

– Lepiej – powiedział po kolejnym ciosie, który udało mi się zablokować.

– Staram się – wydyszałam, próbując nadążyć za jego tempem.

– Nie staraj się. Po prostu rób.

Jego ciosy były coraz mocniejsze, a ja coraz bardziej zmęczona. W końcu zebrałam się na odwagę i wyprowadziłam atak, który zmusił go do cofnięcia się o krok. W jego oczach błysnęło coś na kształt uznania.

– Jeszcze raz – powiedział.

Walczyliśmy do momentu, gdy czułam, że moje ręce odmawiają posłuszeństwa. Levi jednak nie przestawał mnie naciskać, a ja nie chciałam się poddać. W końcu, w przypływie determinacji, udało mi się przechytrzyć go i podciąć jego broń. Mój miecz zatrzymał się tuż przy jego gardle.

– Pokonałam cię – powiedziałam zdziwiona, ledwo łapiąc oddech.

Levi patrzył na mnie przez dłuższą chwilę, po czym opuścił ręce i uśmiechnął się lekko, prawie niezauważalnie.

– W końcu – powiedział, wyjmując miecz z mojej dłoni.

Stałam nieruchomo, zaskoczona zarówno jego reakcją, jak i tym, co właśnie osiągnęłam.

– Co teraz? – zapytałam, próbując ukryć drżenie w głosie.

Levi spojrzał na mnie z tym swoim nieprzeniknionym spojrzeniem, a potem ruszył w stronę wyjścia z dziedzińca.

– Odpoczywaj – rzucił przez ramię. – Jutro spróbujesz zrobić to znowu.

Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, który wpełzł na moje usta. Może i miał rację. Może jutro znów mnie pokona. Ale dziś? Dziś wygrałam. A to było coś, czego potrzebowałam bardziej niż byłam w stanie przyznać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top