XIII | Na zdrowie księżniczko |
Magazyn był cichy powietrze ciężkie, przepełnione zapachem stęchlizny i dymu. Siedziałam na ziemi pod ścianą. Ręce mi się trzęsły, palce drapały brudną podłogę, jakby gdzieś tam miało leżeć zbawienie. Amon stał nade mną z papierosem w ustach. Patrzył na mnie z tym cynicznym uśmiechem.
-Popatrz na siebie - prychną- Jeszcze trochę i zaczniesz gryźć podłogę.
-Zamknij się - syknęłam zaciskając szczękę.
Ten się zaśmiał i wyciągną małą fiolkę. Małą prawie pustą. Potrząsnął nią jakby była jakimś trofeum.
-Co powiesz? - Zapytał spokojnie.
-Dawaj to.
-„Dawaj to"? - zaśmiał się sucho i kucną przede mną, zbliżając twarz do mojej. - A może trochę grzeczniej? Może zaczniesz mówić, jak bardzo mnie potrzebujesz.
Spojrzałam na niego z nienawiścią.
-Jesteś pieprzonym śmieciem, Amon.
- I tego śmiecia będziesz za trzy minuty błagać.
-Pieprz się.
Białowłosy westchną teatralnie i schował fiolkę do kieszeni.
-No trudno. Zobaczymy jak długo wytrzymasz.
-Amon, kurwa przestań. - Zwerwłam się na nogi chociaż ledwo mogłam na nich ustać.
Podniósł się powoli, prostując plecy. Był wyższy a jego spojżenie było jak nóż wbity w moje gardło.
-Przestań? - powtórzył, unosząc brew. - A kim ty niby jesteś żeby mi rozkazywać?
-Dawaj to! - Wyrzuciłam rękę, próbując złapać jego kurtkę, ale złapał mnie za szyję i przycisną do ściany. Udeżenie było mocne, aż poczułam jak kręgi protestują.
-Powiedz, że jesteś nikim- Wysyczał. -Powiedz że bezemnie nie dasz rady.
-Spierdalaj.- warknęłam mimo że brakowało mi tchu.
Ścisną mocniej. Nie dusił mnie na serio ale wystarczająco żebym poczuła panikę.
-Powiedz to, Amae.
Oczy zaczęły mnie piec. Palce wbijały się w jego rękę ale był silniejszy. W końcu splunęłam mu w twarz, a on zamiast się wkurwić, roześmiał się głośno i pościł mnie a ja osunęłam się na kolana.
-To było piękne - sapną z rozbawieniem, wycierając twarz rękawem. - Masz więcej odwagi niż rozumu.
Osunęłam się na ziemię, łapiąc haust powietrza.
-Dawaj to gówno -wychrypiałam w końcu,
-A więc jednak.
-Dawaj to kurwa! -Powtórzyłam tonąc w desperacji.
Patrzył na mnie przez chwilę z triumfem, W końcu podał mi ją.
-Na zdrowie księżniczko.
***
Szare światło świtu zaczynało wypełniać wąską uliczkę, w której spędziłam większość nocy. Ruszyłam z powrotem w stronę bazy. Chłód poranka przenikał przez materiał płaszcza, przypominając mi, jak daleko od domu byłam - a może, jak daleko od siebie samej. Nogi niosły mnie niemal mechanicznie, choć każdy krok zdawał się ważyć więcej niż powinien.
Ulice powoli budziły się do życia. Sklepy otwierały swoje okiennice, ludzie zaczynali rozstawiać stragany, a odległy stukot końskich kopyt na bruku mieszał się z pierwszymi rozmowami przechodniów. Szłam z opuszczoną głową, unikając spojrzeń. Wystarczyło jedno, by ktoś dostrzegł, że coś jest nie tak. Zaczerwienione oczy, bladość skóry, cienie pod oczami, które wydawały się głębsze niż kiedykolwiek wcześniej i ten jeden siniak na przedramieniu.
Z każdym krokiem, im bliżej byłam bazy, tym bardziej narastał we mnie niepokój. Czy ktoś zauważył moją nieobecność? Czy będą pytania? Nie miałam na nie odpowiedzi, ale jednocześnie nie byłam gotowa na żadną konfrontację.
Kiedy znalazłam się na granicy lasu otaczającego bazę, przystanęłam. Poranne światło malowało krajobraz pastelowymi odcieniami różu i pomarańczu, a chłód powietrza łagodził pulsujący ból w głowie. Zamknęłam na chwilę oczy, próbując zapanować nad chaosem myśli. „Dasz radę. To tylko kolejny dzień" - powtarzałam w myślach, choć każde słowo brzmiało jak kłamstwo.
Dotarłam do murów bazy tuż przed zmianą warty. Żołnierze na posterunku wydawali się zbyt zajęci, by zwrócić na mnie uwagę. Przeszłam przez główne wejście, starając się wyglądać, jakbym dopiero wracała z rutynowego obchodu. Cienie w korytarzach były teraz krótsze, a cisza nocy ustępowała miejsca porannej krzątaninie.
Przeszłam obok kilku żołnierzy, którzy rzucili mi szybkie, ale niezobowiązujące spojrzenia. Nikt się nie odezwał. Może wyglądali na zbyt zmęczonych, by coś zauważyć. Może po prostu nie chcieli wiedzieć.
Kiedy dotarłam do drzwi, poczułam, jak napięcie w ramionach wreszcie nieco ustępuje. Wsunęłam się do środka i zamknęłam drzwi za sobą. W pokoju panował chłód, a poranne światło wpadało przez szczelinę w oknie. Rzuciłam pelerynę na krzesło i opadłam na łóżko, wpatrując się w sufit.
Ciało domagało się snu, ale umysł wciąż był pełen szumu. Zwinęłam się na boku, próbując zasnąć, choć wiedziałam, że to tylko kwestia czasu, zanim ktoś zapuka do drzwi i zapyta o coś, na co nie chciałam odpowiadać. Ale teraz, choć przez chwilę, byłam w swoim świecie - zamknięta, niewidzialna, z dala od ich spojrzeń i pytań.
Lekkie drżenie opanowało moje mięśnie. Miałam wrażenie, że to pierwsze objawy pojawiającego się głodu. Ale było to zdecydowanie za szybko.
Podniosłam się z łóżka opierając ręce o parapet. Na placu pojawiali się pierwsi żołnierze zmierzający na śniadanie. Na myśl o jedzeniu poczułam ogromny skręt w żołądku.
-Jesteś głupia- szepnęłam do siebie zaciskając ręce na parapecie.
Drzwi otworzyły się gwałtownie, zanim zdążyłam się odwrócić. Do środka wpadła Astrid, z rękami na biodrach i spojrzeniem, które mogłoby wypalić dziurę w ścianie. Za nią, bardziej powściągliwa, ale równie czujna, weszła Erica. Ich obecność wypełniła pokój ciężką atmosferą, jak burza, która zaraz miała wybuchnąć.
- No dobra, Amae. Coś ty kombinowałaś w nocy? - rzuciła Astrid, od razu przechodząc do sedna.
- Spacerowałam - odparłam, wzruszając ramionami. Mój głos był chłodny, niemal obojętny, ale w środku czułam, jak serce przyspiesza. Nie miałam ochoty na to starcie z nimi, zwłaszcza teraz. - I co z tego?
Astrid zmrużyła oczy, dokładnie mnie lustrując.
- Spacerowałaś? - powtórzyła, a jej ton ociekał sceptycyzmem. - To ciekawe, bo wyglądasz, jakbyś nie zmrużyła oka przez całą noc. - Jej wzrok zatrzymał się na mojej twarzy, na zaczerwienionych oczach i cieniach pod nimi, które były niemożliwe do ukrycia. - Chyba nie chcesz mi wmówić, że to przez poranny chłód, co?
- Odwal się, Astrid - syknęłam, odwracając wzrok. W pokoju zaczynało brakować powietrza. - Naprawdę musisz czepiać się takich głupot?
- To nie są głupoty! - Astrid uniosła głos, ale w jej spojrzeniu było coś więcej niż złość. Troska. Martwiła się. To tylko mnie bardziej irytowało. - Co się z tobą dzieje, Amae? Przestań grać tę swoją rolę „nic mnie nie rusza", bo zaczyna mnie to wkurwiać.
- Astrid, wystarczy - przerwała Erica, robiąc krok do przodu. Jej głos był spokojny, jak zawsze, ale nieco bardziej stanowczy. - Może Amae ma swoje powody, żeby nie mówić. Nie naciskaj.
Spojrzałam na Erce, czując nagły impuls, żeby się odezwać. Może powiedzieć im, żeby przestały się wtrącać. Ale zanim zdążyłam coś powiedzieć, Astrid znowu się odezwała.
- Erica, widzisz ją? - Wskazała na mnie dłonią. - Cienie pod oczami, jakby nie spała od tygodnia, do tego nawet się nie przyzna, gdzie była. A co, jeśli znowu coś kombinuje? Co, jeśli...
- Przestań! - przerwałam jej, a mój głos zabrzmiał ostrzej, niż zamierzałam. Zacisnęłam dłonie w pięści, czując, jak napięcie narasta we mnie z każdą sekundą. - Nie muszę ci niczego wyjaśniać, Astrid. Nie jesteś moją opiekunką.
W pokoju zapanowała cisza, przerywana jedynie moim przyspieszonym oddechem. Astrid patrzyła na mnie z mieszaniną złości i czegoś, co wyglądało na rozczarowanie. Erica w końcu westchnęła i odezwała się cicho:
- Amae, wiemy, że coś jest nie tak. Nie musisz nam mówić, ale... nie rób z nas wrogów, dobrze? - Jej głos był ciepły, ale te słowa sprawiły, że poczułam ukłucie w sercu.
Przygryzłam wargę, odwracając wzrok. Nie chciałam widzieć ich spojrzeń, zwłaszcza tego, co kryło się za nimi. To nie była ich sprawa. To był mój problem. Moje życie.
- Po prostu... zostawcie mnie w spokoju - powiedziałam cicho, ledwo powstrzymując drżenie w głosie. Podniosłam się z miejsca, omijając je szerokim łukiem i podeszłam do drzwi. Otworzyłam je, odwracając się jeszcze na chwilę. - Naprawdę nie potrzebuję waszej pomocy.
Astrid wyglądała, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, ale Erica położyła jej rękę na ramieniu.
- Chodźmy - powiedziała cicho, a Astrid w końcu odwróciła wzrok.
Gdy tylko wyszły, zamknęłam drzwi i osunęłam się na podłogę. Zacisnęłam dłonie na skrawku płaszcza, próbując powstrzymać drżenie. Ich słowa wciąż odbijały się echem w mojej głowie, a ja czułam, jak wzbiera we mnie coś, co starałam się tak desperacko stłumić.
Nie chciałam ich troski. Nie mogłam jej przyjąć.
***
Stołówka była jak zwykle pełna ludzi i hałasu. Przez brzęk talerzy i niewyraźne rozmowy przesuwałam wzrokiem po zebranych, szukając najdalszego kąta. Moje ciało krzyczało o odpoczynek, ale jednocześnie czułam, że jeśli zostanę sama, ten szum w głowie mnie pochłonie. Usiadłam przy jednym ze stołów, wbijając wzrok w misę owsianki przede mną. Jedzenie było ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę, ale siedziałam tam, stukając łyżką o brzeg talerza.
- Nie wiedziałem, że spacery tak dają w kość.
Podniosłam głowę i napotkałam zimne oczy Levia, który jak zwykle stał nade mną z tym swoim kamiennym wyrazem twarzy. Ręce miał założone, a jego postawa jasno mówiła, że nie zamierza odpuścić.
- Co cię to obchodzi? - odpowiedziałam, starając się brzmieć ostro, choć głos zabrzmiał mi bardziej zmęczony, niż chciałam.
- Patrzę na ciebie i zastanawiam się, jak jeszcze w ogóle siedzisz prosto - odparł spokojnie, mierząc mnie wzrokiem. - Nie widziałem, żeby ktoś tak kiepsko wyglądał po spacerze.
- Dzięki za troskę kurduplu- uśmiechnęłam się kpiąco, choć bolało mnie nawet unoszenie kącików ust.
Levi uniósł brew, ale jego spojrzenie pozostało niezmienne.
- Kurduplu? Jesteś pewna, że chcesz w to brnąć?
- Jak najbardziej - odcięłam się, zaciskając dłonie na łyżce. - Poza tym, chyba nie masz prawa oceniać. Nie jesteś moją niańką, prawda?
- I całe szczęście - rzucił z chłodnym spokojem, ale coś w jego głosie brzmiało... inaczej. Jakby pod spodem kryła się nuta czegoś łagodniejszego. - Bo już dawno dostałabyś ochrzan.
- Za co? - odburknęłam, wpatrując się w niego z wyzwaniem. - Za to, że próbuję trochę od was odpocząć? Nie każdy budzi się rano pełen werwy, kapitanie perfekcyjny.
- To nie odpoczynek - powiedział cicho, jego spojrzenie przeniknęło mnie na wskroś. - I dobrze o tym wiesz.
Moje serce na chwilę zamarło. Czy on coś podejrzewał? Odwróciłam wzrok, udając, że skupiam się na talerzu.
- Może źle spałam - odparłam wymijająco. - Zdarza się. Świat się od tego nie zawali.
- Tylko ty - mruknął Levi, ale jego głos nie był już tak twardy jak wcześniej.
Zaskoczona, uniosłam głowę, ale on już się odwracał. Przystanął jeszcze na moment, rzucając mi przez ramię:
- Zjedz coś. Albo padniesz przy pierwszym kroku.
- Nie martw się o mnie, kapitanie - rzuciłam za nim, choć teraz moje słowa brzmiały bardziej jak obrona niż zaczepka.
Levi nie odpowiedział, tylko zniknął za drzwiami, zostawiając mnie samą z bijącym mocniej sercem i dziwnym uczuciem ściskającym żołądek. Przesunęłam wzrokiem po resztkach owsianki, nie wiedząc, co bardziej mnie irytuje - jego troska czy to, że powoli zaczynałam ją zauważać.
Przez chwilę siedziałam w miejscu, wpatrując się w drzwi, przez które zniknął Levi. Jego słowa wciąż dźwięczały mi w głowie, chociaż próbowałam je zignorować. „Tylko ty"... Co on miał na myśli? Zacisnęłam szczękę, jakbym chciała wyrzucić to pytanie z głowy. To tylko Levi - zimny, perfekcyjny, irytujący. Pewnie prawi tak wszystkim, żeby zachować porządek.
- Ama, na pewno wszystko w porządku?
Głos Astrid wyrwał mnie z zamyślenia. Przysiadła się obok, a jej białe włosy lśniły w porannym świetle wpadającym przez okno. Za nią szła Erica, która usiadła naprzeciwko mnie z nieodłącznym spokojem wymalowanym na twarzy.
- Wyglądasz jak trup - dodała Astrid, szturchając mnie łokciem. - Mówię poważnie, może powinnaś pójść się położyć.
- Odczep się - burknęłam, próbując ukryć swoje zmęczenie pod maską obojętności. - Nic mi nie jest.
- Nie wygląda na to - mruknęła Erica, przesuwając wzrokiem po mojej twarzy. Jej spojrzenie było przenikliwe, ale nie oskarżycielskie. - Ma rację, powinnaś odpocząć.
- Nie potrzebuję waszego matczynego ględzenia.
- O nie, dzisiaj jesteś wyjątkowo zgryźliwa - parsknęła Astrid, uśmiechając się szeroko, jakby to była jakaś gra. - Lepiej uważaj, bo jeszcze kapitan cię dorwie.
Przy tych słowach zerknęła znacząco w stronę drzwi, przez które wyszedł Levi.
- Już dorwał - burknęłam, wracając do swojej owsianki, której nie byłam w stanie przełknąć.
- I co? Wygrałaś z nim konkurs na najbardziej zgryźliwą osobę w tej bazie? - Astrid uniosła brew, uśmiechając się jeszcze szerzej. - Wy dwoje to jak mieszanka wybuchowa.
- On po prostu nie potrafi się odczepić - powiedziałam, choć sama nie wiedziałam, kogo próbuję przekonać. - Tylko tyle.
- Albo potrafi się martwić - mruknęła cicho Erica, patrząc na mnie z ukosa.
Zamrugałam, czując, jak coś ściska mnie w środku.
- Levi? Martwić się? - prychnęłam, choć nie wyszło mi to tak lekko, jak chciałam. - Dobry żart.
- Wcale nie taki dobry - Erica wzruszyła ramionami. - Po prostu nie wszyscy wyrażają troskę w oczywisty sposób.
- On nie jest jednym z nich - ucięłam szybko, chcąc zakończyć temat.
Astrid spojrzała na mnie badawczo, jakby próbowała wyczytać coś z mojej twarzy, ale ostatecznie wzruszyła ramionami i zaczęła zajadać swoje śniadanie.
- Cokolwiek, Amae. Ale jak się przewrócisz, to nie licz, że będę znów cię podnosić. Jestem zbyt ładna, żeby się męczyć.
Parsknęłam śmiechem mimo siebie. Zawsze potrafiła rozładować atmosferę, nawet kiedy tego nie chciałam.
- W porządku, księżniczko, sama sobie poradzę.
Astrid uśmiechnęła się triumfalnie, a Erica tylko przewróciła oczami.
Gdy wróciła cisza, ukradkiem spojrzałam na drzwi, jakby Levi mógł zaraz wrócić i wbić kolejną szpilę w moje zmęczone ciało i umysł. Jednak zamiast gniewu, poczułam coś, co przypominało... ciepło. Chciałam to odrzucić, zetrzeć to uczucie z siebie jak brud, ale ono tam było, uparte i niewygodne.
- Cholera - szepnęłam pod nosem, patrząc w swoją miskę.
- Co? - spytała Astrid z pełnymi ustami.
- Nic - odparłam szybko, starając się skupić na czymkolwiek innym niż jego niebieskie oczy.
„Tylko ty", wróciło w moich myślach, zbyt głośne, żeby je zignorować.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top