VII |Znowu się opierdalasz, ruda|
Poranek w obozie zwiadowców był pełen ruchu. Nasze konie już były przygotowane, a drużyna zbierała się wokół, gotowa do wyprawy. W powietrzu unosiła się mieszanka zapachu wschodzącego słońca i adrenaliny. Ale zanim ruszyliśmy, jak to miało miejsce przy każdej ważnej wyprawie, Astrid musiała swoje.
Zanim ktokolwiek zdążył się zorientować, co się dzieje, Astrid stanęła na kamieniu, wyciągając ręce w górę, jakby trzymała ster statku. Wszyscy się na nią patrzyli, niepewni, czy to tylko kolejna jej zabawa, czy naprawdę zaczyna działać na poważnie.
– Ahoj, przygodo! – zawołała, wkraczając w rolę kapitana. – Zwiadowcy, załóżcie swoje hełmy! Nadchodzą wiatry, burze i nieznane wody! Trzymajcie się mocno, bo kto nie wytrzyma tempa, ten zginie w odmętach zapomnienia!
Domas, który stał obok, przewrócił oczami. Wiedział, co się szykuje, ale mimo to nie mógł powstrzymać się od uśmiechu.
– Astrid, co ty odpierdalasz? – zapytał, krzyżując ręce na piersi. – Myślałem, że nie będziesz już robiła z tego show przed każdą misją.
Astrid nie odpowiedziała od razu. Stała z wyciągniętymi rękami, wciąż udając, że kieruje ogromnym statkiem na pełnym morzu. Kiedy wreszcie zwróciła się do niego, w jej głosie zabrzmiał ton, jakby rzeczywiście była kapitanem.
– Domas, spokojnie. Jako pierwszy oficer nie możesz podskakiwać! – odpowiedziała z teatralnym groźnym spojrzeniem. – Jeśli nie chcesz wylądować na dnie tego statku, zaraz dostaniesz degradowane do roli majtka. I to bez prawa do dostępu do mapy!
Reszta drużyny wybuchła śmiechem. Per, który stał nieopodal, zaczął udawać, że trzyma się za brzuch, a Liv przewróciła oczami, jakby nie mogąc uwierzyć, że to wszystko dzieje się na poważnie.
Domas odpowiedział jej równie teatralnie, choć z uśmiechem.
– Dobrze, kapitanie – powiedział, przyklękając na chwilę na jedno kolano. – Zatem rozkaz wykonany. A teraz jak mam za ciebie umyć pokład, skoro nie pozwalasz mi trzymać kursu?
Astrid od razu przerwała swoją grę i spojrzała na niego z szerokim uśmiechem.
– Właśnie, dokładnie! – powiedziała, klepiąc go po ramieniu. – A jeśli będziesz miał szczęście, dostaniesz jakieś ciastko w zamian za sprzątanie mojego statku! Ale tylko, jeśli dobrze zaśpiewasz!
Domas zmarszczył brwi, choć wszyscy wiedzieli, że nie byłby w stanie oprzeć się jej żartobliwym docinkom.
– Zatem to będzie moje ostatnie ciastko, kapitanie! – odpowiedział, udając dramatyczną rezygnację. – Gdybym tylko wiedział, co mnie czeka w tej załodze...
Astrid spojrzała na niego z ukosa, udając, że ma jakiś poważny pomysł na kolejne wyzwanie.
– Oh, Domas, nie martw się – odpowiedziała z udawaną troską. – W tym zespole zawsze jest miejsce dla majtka, który potrafi się śmiać, nawet gdy cała wyprawa zmierza do katastrofy!
Liv, która dotąd milczała, nie wytrzymała i dodała, patrząc na nich z rozbawieniem.
– Chyba macie za dużo czasu na zabawy, ale pamiętajcie, że czas na zabawę już się skończył. Misja wzywa, a my nie chcemy się spóźnić na naszą podróż życia, prawda?
Astrid zaśmiała się, wracając na ziemię, jakby zupełnie zapomniała o żartach.
– Masz rację. Czas ruszać! Ale niech nikt nie zapomina o swoich zadaniach. Domas, po tej "degradacji" masz ruszać z przodu i pilnować kursu. Ja za to zajmę się wszystkim, co wymaga prawdziwego talentu czyli wszystkimi decyzjami, które się z tym wiążą!
Domas przewrócił oczami, ale widziałem, że zaczynał się czuć jak członek drużyny na serio. Choć w tej chwili mieliśmy do czynienia z pełną zabawą, wszyscy wiedzieliśmy, że prędzej czy później przyjdzie czas na prawdziwe wyzwania. Ale z Astrid, jako „kapitanem", przynajmniej nie będziemy się nudzić.
W tym momencie zza nami usłyszeliśmy znajomy, zimny głos.
– Co tu się odpierdala?
Wszyscy odwróciliśmy się w stronę Levia, który stał w drzwiach namiotu z wyrazem twarzy, który mówił, że nie miał najmniejszego zamiaru brać udziału w żadnych żartach.
– Kapitanie Levi! – zawołała Astrid, z uśmiechem rozbrajającym na moment całą atmosferę. – Ruszamy na wielką wyprawę! Zwiadowcy do boju! Ale wiesz, jak to jest musimy też mieć chwilę rozluźnienia przed trudami podróży!
Levi zmarszczył brwi i skrzyżował ręce na piersi, patrząc na nią, jakby zastanawiał się, czy nie popełnił jakiegoś kardynalnego błędu, przystając na to wszystko.
– „Rozluźnienia" w stylu śmiesznych żartów i przedstawień? – zapytał, patrząc na Domasę i resztę drużyny, która ledwie powstrzymywała śmiech. – Czas na poważną robotę, nie cyrk.
Astrid wzruszyła ramionami, jakby zupełnie się tym nie przejmując.
– A kto mówi, że nie możemy połączyć przyjemnego z pożytecznym? – odpowiedziała, zerkając na niego z triumfem. – Przecież to tylko rozgrzewka, Kapitanie! Na misji będziesz miał pełną powagę. No, przynajmniej do momentu, kiedy nie zacznie padać deszcz. Bo wtedy to zobaczymy, kto ma humor!
Levi patrzył na nią przez chwilę, a potem po prostu westchnął, jakby tłumaczenie czegokolwiek było absolutnie bezsensowne.
– Chyba nikt nie ma pojęcia, co go czeka – mruknął, odwracając się na pięcie. – Przynajmniej ruszajmy, zanim zmienię zdanie o tej całej misji.
Reszta drużyny, choć rozbawiona, zaczęła zbierać się do końca przygotowań. Astrid, choć nie zdobyła jeszcze pełnej uwagi Levia, widocznie czuła się usatysfakcjonowana, a jej uśmiech nie znikał z twarzy.
– Oczywiście! Misja wzywa, ale najpierw, jak to mówi Levi, trzeba się trochę „rozweselić"! – dodała z figlarnym błyskiem w oku.
Wszyscy byli już gotowi, by ruszyć w drogę, ale ja i Levi zostaliśmy z tyłu, jak zwykle. Trzymałam w ręku skręta, paląc go z wyraźnym upodobaniem, ignorując całą otoczkę przygotowań do misji. Zaciągnęłam się, czując, jak dym przenika moje płuca, a Levi nie spuszczał ze mnie wzroku, jakby już od dawna czekał na jakiś pretekst, żeby się ze mną sprzeczać.
– Znowu się opierdalasz, ruda? – zapytał, jego ton nie zdradzał żadnego zainteresowania, jakby czekał, aż zrobię coś głupiego.
Spojrzałam na niego, zaciągając się jeszcze raz. Jego wzrok był chłodny i zimny jak zawsze, ale ja miałam swoje sposoby, by wyprowadzić go z równowagi. Oparłam się o drzewo, rozciągając się lekko, tak by móc mu to wszystko wyraźnie pokazać.
– Wiesz, Levi – zaczęłam, posyłając mu uśmiech, który miał w sobie coś niebezpiecznego – może bym ci pomogła. Mam tu świetny pomysł. Wyjął byś ten kij, który masz w dupie. W końcu to chyba przez niego jesteś taki sztywny. Albo... – spojrzałam na niego dwuznacznie, z wyzywającym błyskiem w oczach – może cię uwiera gdzie indziej?
Jego oczy na chwilę zrobiły się mniejsze, ale nie odpowiedział od razu. Levi, jak zawsze, starał się nie dać po sobie poznać, jak bardzo te żarty go irytują. Ale ja wiedziałam, że to działa. Wiedziałam, że to działa za dobrze.
– Fauer – odpowiedział w końcu spokojnie, jakby musiał to powiedzieć z obowiązku, ale z delikatnym naciskiem na każde słowo – nie zapominaj, że to ja tu dowodzę. Nie będziesz mnie traktować jak jednego ze swoich, którzy mają czas na te wszystkie idiotyzmy.
Przewróciłam oczami, zupełnie nie przejmując się jego słowami. Przecież dobrze wiedziałam, co myśli. Zaciągnęłam się jeszcze raz, wysyłając w jego stronę chmurkę dymu, która przez chwilę zawisła w powietrzu. Spojrzałam na niego z wyrazem twarzy, który miał mówić, że nie mam zamiaru odpuścić.
– Oczywiście, kapitanie – odpowiedziałam, udając pełną powagi, ale z wyraźnym sarkazmem w głosie. – Choć myślę, że gdybyś naprawdę chciał, mógłbyś trochę „poluzować". Wiesz, jak to jest, kurduplu... Zamiast twardo trzymać te wszystkie zasady, czasem lepiej dać się ponieść, nie? Może wtedy poczujesz się lepiej... wewnętrznie.
Levi skrzywił się lekko, ale nie odpowiedział. Jego twarz znów stała się kamienna, jakby w pełni kontrolował swoje emocje. Ale ja widziałam, jak jego postura staje się bardziej sztywna, jakby moje słowa rzeczywiście go dotknęły. W tym momencie wiedziałam, że wcale nie chodziło o to, co mówiłam, ale o to, co to z nim robiło.
Nagle Levi odwrócił się, ignorując mnie zupełnie, jakby nie miał ochoty dłużej rozmawiać. Jego postura mówiła, że nie chce mnie słuchać, ale ja wiedziałam, że już w głębi duszy miał mnie dość.
Wtedy reszta drużyny zaczęła krzyczeć, że czas ruszać, i wszyscy zebrali się do końca przygotowań. Ja jednak, zanim poszłam do koni, spojrzałam na Levia raz jeszcze. Widziałam, jak wciąż stara się być „kapitanem" i trzymać kontrolę, ale wiedziałam, że mimo całej tej jego powagi, coś we mnie go uwierało. Zresztą, nie byłoby to pierwsze „uwieranie", jakie zafundowałam mu dzisiaj.
– Pamiętaj, Levi – powiedziałam na koniec, zanim ruszyliśmy – czasem nie trzeba trzymać wszystkiego na sztywno. Może twoja misja pójdzie lepiej, jak trochę odpuścisz... Ale to już twoja sprawa.
Levi nie odpowiedział. Po prostu ruszył w stronę koni, ignorując mnie jak zawsze, choć widziałam, że coś w jego postawie było nieco bardziej napięte niż zwykle. Wiedziałam, że te słowa, choć wypowiedziane z lekceważeniem, musiały go dotknąć. Ale to nie była moja sprawa. W końcu, jeśli chciał być taki sztywny, to jego wybór.
Astrid, która już od jakiegoś czasu rozmawiała z Liv, spojrzała na mnie, a jej szeroki uśmiech wyraźnie mówił, że wie, jak bardzo cenię sobie ten moment wywołany przez Levia. Chociaż nigdy się do tego nie przyznał, nie było wątpliwości, że jego próby trzymania wszystkiego pod kontrolą tylko przyciągały moje irytujące żarty.
– Nie możesz odpuścić, co? – zapytała mnie Astrid, widząc moje spojrzenie w stronę Levia. – Myślę, że on już miał dość twoich komentarzy.
Zatrzymałam się na chwilę, spojrzałam na nią i uśmiechnęłam się złośliwie.
– Chyba go trochę podrażniłam – odpowiedziałam cicho, unosząc brew. – Ale nie martw się, on tak ma. To tylko kwestia czasu, zanim będzie się musiał z tym pogodzić.
Liv podeszła do nas z zaciekawionym spojrzeniem.
– Daj mu spokój, Amae – powiedziała z lekkim uśmiechem. – Zawsze się tak zachowuje. Może lepiej, żebyś nie doprowadziła go do jakiejś furii przed misją.
– Nie przesadzaj – odparłam, zerkając w stronę Levia, który już dosiadał swojego konia, gotowy do ruszenia. – On tylko udaje, że nie reaguje. A ja wiem, że z każdą moją uwagą coś w nim pęka.
Astrid pokręciła głową, ale uśmiech jej nie znikał.
– No, Amae, jeśli chcesz z nim walczyć w tej grze, to lepiej bądź gotowa na coś więcej niż tylko żarty. On nie da ci łatwego życia.
Zgarnęłam końcówkę swojego płaszcza, wsiadłam na swojego konia, a cała drużyna zaczęła ruszać.
Levi miał rację, misja wzywała, ale ja doskonale wiedziałam, że pomimo całej tej sztywności i pozornej powagi, w głębi duszy nie był aż tak pewny siebie, jak próbował to pokazać. Wierzyłam, że to, co robiłam, miało sens. Czasami trzeba kogoś trochę „ukłuć", by zobaczyć, co naprawdę kryje się w środku.
Z dala od obozu wznosiła się mgła, która owinęła wszystko w tajemniczy mrok.
– No, Levi, mam nadzieję, że ta misja będzie równie ciekawa jak nasze rozmowy –powiedziałam cicho, już znikając za grupą.
Po chwili, słysząc echo galopu koni, miałam poczucie, że to dopiero początek czegoś znacznie większego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top