I |To dopiero początek |



Pierwszy dzień w korpusie był jak krok w nieznane – nie chodziło tylko o nowe miejsce, ale o zupełnie inny świat. Otwarta przestrzeń, jasne niebo i świeże powietrze różniły się od mroku i duszności podziemi, gdzie nauczyłam się wszystkiego, co wiem o przetrwaniu. Nie wiedziałam, czy to miejsce mnie zaakceptuje. Jeszcze trudniej było stwierdzić, czy ja zaakceptuję jego reguły.

Astrid stanęła obok mnie, patrząc na plac treningowy, na którym zgromadziło się kilkudziesięciu nowych rekrutów. Jej śnieżnobiałe włosy odbijały promienie słońca, a w szarych oczach widziałam iskrę ekscytacji.

– No, Amae, jak myślisz? Przetrwamy? – zapytała z lekkim uśmiechem.

– Przetrwałyśmy podziemia – odpowiedziałam, wzruszając ramionami. – To chyba nie może być gorsze.

Erica stała po drugiej stronie, spokojna jak zawsze. Jej brązowe oczy omiatały tłum, a wyraz twarzy zdradzał, że już ocenia sytuację.

– Na razie obserwujmy – rzuciła cicho. – Zobaczymy, kto tu jest wart naszej uwagi.

Erica zawsze była spokojna i to w niej podziwiam. Nigdy nie dawała zbytnio ponieść się emocjom. Nawet jak robi coś głupiego to jej twarz zostaje bez wyrazu.

Przyjrzałam się ludziom wokół nas. Większość wyglądała na zwyczajnych nastolatków – zagubionych, przerażonych. Część miała w oczach błysk determinacji, ale widziałam też takich, którzy nie wyglądali, jakby chcieli tu być. Kilka osób rozmawiało nerwowo, śmiejąc się zbyt głośno, próbując rozładować napięcie.

W Podziemiach takich ludzi nie spotykałam. Tam każdy miał w oczach cień odciśnięty brudem i bólem przeszłości. Tutaj, na powierzchni, ten cień był inny, może lżejszy, ale wciąż obecny.

Nagle rozległ się krzyk instruktora, który z marszu uciął wszelkie rozmowy. Głos był zimny i surowy, jakby już wiedział, że nie wszyscy tu wytrzymają.

– Witamy w korpusie! Jeśli myślicie, że ten dzień będzie łatwy, to jesteście w błędzie! Każdy z was ma coś do udowodnienia! A teraz zobaczymy, czy macie, czym się pochwalić. Zobaczymy, ile jesteście warci!

Cisza zapadła nad placem jak ciężka mgła. Wszyscy zamilkli, a ja poczułam, jak serce bije mi szybciej. Nie chodziło o strach. Raczej o coś pomiędzy ekscytacją a irytacją.

Instruktor, wysoki mężczyzna z surową twarzą i przenikliwym spojrzeniem, przeszedł wzdłuż rzędu rekrutów. Zatrzymywał się co kilka kroków, wpatrując się w ludzi tak intensywnie, że niektórzy mimowolnie odwracali wzrok.

– Tu nie ma miejsca na słabych – mówił, idąc. – Tu nie ma miejsca na tchórzy. Jeśli myślisz, że wystarczy się pojawić i czekać, aż ktoś zrobi coś za ciebie, jesteś w błędzie.

Stanął przed chłopakiem w pierwszym rzędzie, który wyglądał na trochę zbyt młodego, by być tutaj.

– Jak się nazywasz? – rzucił twardo.

– Finn... Finn Olsen, panie! – wydukał chłopak, próbując zachować spokój.

– Finn Olsen – powtórzył instruktor, przekrzywiając głowę. – A co tu robisz, Finn? Myślisz, że dasz radę zabić tytana?

– Ja... ja spróbuję! – odpowiedział, wyprostowując się.

– Spróbujesz? – Instruktor uniósł brew, a jego głos wypełniła kpina. – Tutaj nie ma "spróbuję". Albo dasz radę, albo umrzesz. A jeśli umrzesz, zginie ktoś jeszcze przez twoją głupotę.

Odszedł, zostawiając chłopaka ze spuszczoną głową.

Erica wydała z siebie cichy pomruk.

– Typowe. – Skrzyżowała ręce na piersi.

– Typowe, ale działa – dodała Astrid. – Lepiej, żeby teraz ich postraszył, niż żeby w walce mieli nas pociągnąć na dno.

Instruktor kontynuował, zatrzymując się przed kolejnymi osobami, aż w końcu stanął przede mną. Jego spojrzenie zatrzymało się na moich zielonych oczach.

– A ty? – zapytał. – Wyglądasz, jakbyś tu przyszła z czystej ciekawości.

– Amae Fauer – powiedziałam spokojnie. – Jestem tu, żeby walczyć.

Uniósł brew, jakby chciał wyczuć, czy w moich słowach jest pewność czy tylko zuchwałość.

– No dobrze, Fauer. Zobaczymy, jak długo ta pewność cię utrzyma.

Ruszył dalej, a ja poczułam, jak Astrid lekko szturcha mnie w bok.

– Ciekawe, czy on w ogóle potrafi się uśmiechać – rzuciła półgłosem.

Miałam ochotę się zaśmiać, ale powstrzymałam się. Nie chciałam dać instruktorowi pretekstu, żeby wrócił i zaczął się na mnie wyżywać.

Po chwili rozkazał nam ustawić się w szeregu i przygotować do pierwszego testu – trasy przeszkód, która miała pokazać naszą podstawową sprawność. Byłam gotowa. Nie byłam pewna, czy inni też.

Zanim zdążyłam się zastanowić, jak przejdziemy do kolejnej części, rozległ się kolejny rozkaz instruktora. Jego głos był zdecydowany, bez odrobiny cierpliwości.

– Czas na próbę – rzucił, wskazując na ustawioną z przodu trasę przeszkód. – Mało kto ją przechodzi bez problemu. Chciałbym zobaczyć, kto z was naprawdę nadaje się do tej roboty.

Zanim zdążyliśmy ruszyć, poczułam, jak adrenalina przepływa przez moje ciało. Obok mnie Astrid i Erica zachowały spokój, choć ich spojrzenia mówiły wszystko. Każda z nas była gotowa. Widziałam, że reszta rekrutów miała mieszane uczucia. Niektórzy byli spięci, inni wstrzymywali oddech, jakby sami nie wiedzieli, co ich czeka.

Zaczęliśmy biec. Przeszkody były tak zaprojektowane, by nie tylko sprawdzały naszą zręczność, ale i szybkość reakcji. Skakałam przez niskie ściany, zjeżdżałam na linie w dół, unikając wybuchających pułapek. Czułam, jak moje mięśnie pracują na pełnych obrotach, ale nie mogłam pozwolić sobie na pomyłkę. Każdy krok musiał być pewny, każdy ruch – precyzyjny.

Czułam, jak moje zmysły wyostrzają się w tym wyzwaniu. W momentach, w których inni tracili czas na szukanie równowagi, ja już byłam na kolejnej przeszkodzie. Podziemia nauczyły mnie, jak radzić sobie z nieprzewidywalnym – tu liczyło się tylko przetrwanie, a to miejsce miało sprawdzić, czy mam dość, by wciąż walczyć.

W końcu dotarłam do końca toru, stając przed ostatnią przeszkodą – ścianą do wspinaczki. Spojrzałam w górę i uśmiechnęłam się do siebie. To był mój element. W jednej chwili znalazłam się na szczycie, ściągając się do samego końca. Kiedy stopy stanęły na ziemi, odwróciłam się, by zobaczyć, jak radzą sobie reszta rekrutów.

Wielu z nich nie dało rady. Przeszli tylko połowę trasy, zanim zatrzymali się z wyczerpania, niektórzy nawet zrezygnowali. Spojrzałam na Astrid i Erice. Obie były daleko z przodu, ale nie było w tym nic zaskakującego.

Zatrzymaliśmy się na chwilę, by złapać oddech, a instruktor znów stanął przed nami, patrząc na nas zimnym wzrokiem.

To dopiero początek – rzucił, ale jego ton nie zdradzał ani szacunku, ani zawodu. – Chciałbym zobaczyć, kto z was naprawdę ma coś, czym można się pochwalić.

I wtedy poczułam, jak adrenalina rośnie w moich żyłach. To, co miało nastąpić, nie było zwykłym testem sprawności – to był moment, który mógł zadecydować, czy uda nam się przetrwać w tym brutalnym świecie.

Zanim zdążyliśmy się zorientować, w naszym kierunku podeszła dziewczyna, której do tej pory nie zauważyłam. Jej czarne włosy były związane w szybki kucyk, a zielone oczy błyszczały z determinacją. Wzrostem była nieco wyższa od mnie, a jej postura była zwinna i atletyczna, jakby każda jej część była zaprojektowana do szybkich, precyzyjnych ruchów. Kiedy się zbliżyła, zauważyłam na jej mundurze naszywkę kadeta, podobnie jak na naszym.

– Cześć – powiedziała, zatrzymując się obok nas. – Ja jestem Karin. Widzę, że macie niezły rytm. Jak wam idzie?

Nie znałyśmy jej, a ona nie wyglądała na osobę, która by się od razu wtrącała do rozmowy, ale coś w jej sposobie bycia przyciągnęło moją uwagę. Widać było, że nie boi się pracy, nawet jeśli cała ta sytuacja wydaje się jej być tylko kolejną przeszkodą do pokonania.

Astrid zerknęła na Karin z lekkim zaciekawieniem, a Erica przyglądała się jej spokojnie, tak jak zawsze, oceniając nowe osoby z dystansem.

– To dopiero początek – odpowiedziałam, starając się nie zdradzać zbytnio swojego napięcia. – Cóż, chyba wszyscy mamy coś do udowodnienia.

Karin skinęła głową, a na jej twarzy pojawił się krótki, ale szczery uśmiech.

– To prawda – przyznała. – W korpusie nikt nie dostaje niczego za darmo, ale jeśli chcesz wyjść stąd z czegoś więcej, to musisz dać z siebie wszystko. Ja to wiem.

Zauważyłam, że Karin miała w sobie coś, co wyróżniało ją spośród innych. Nie tylko pewność siebie, ale i autentyczną determinację. Wydawało się, że rozumie, jak brutalny może być ten świat, a mimo to nie miała zamiaru się poddać.

– Jak długo jesteś tu? – zapytała Astrid, nadal patrząc na Karin z zaciekawieniem.

– Dopiero od kilku tygodni – odpowiedziała, a jej wzrok momentalnie stał się bardziej skupiony. – Jestem nowa, ale trenowałam już w innych miejscach, więc wiem, na co się piszę.

Zaskoczyła mnie jej pewność, bo zwykle nowi kadeci są pełni obaw, ale Karin wydawała się opanowana i gotowa na wszystko. Czułam, że jej obecność w tym korpusie nie była przypadkowa.

– Widzę, że masz doświadczenie – powiedziałam, nie kryjąc podziwu. – Może będziemy mogły razem trenować.

Karin skinęła głową.

– Jasne, chętnie. Nigdy nie wiadomo, co się wydarzy, ale... w tej robocie trzeba liczyć na siebie nawzajem.

Erica, jak zawsze, milczała, ale jej spojrzenie wyrażało to, co wszyscy czuliśmy. Karin była jednym z nas – gotowa, by walczyć o swoje miejsce w tym brutalnym świecie.

I wtedy znowu usłyszeliśmy głos instruktora, który oznajmił, że czas na kolejne ćwiczenie – bardziej zaawansowane niż to, które już mieliśmy za sobą. Karin uśmiechnęła się lekko, jakby czekała na ten moment, a jej postawa wzbierała w nas nową falę motywacji.

– Zatem, do roboty. – Jej głos brzmiał pewnie. – Czas pokazać, co potrafimy.

Zbliżałam się do ostatniej przeszkody – stromej ściany, która wydawała się niemal niemożliwa do pokonania. Zaciśnięte palce na rękawicach, całe ciało napięte w pełnej koncentracji, skupiłam się na sprzęcie. Haki i liny musiały być idealnie rozmieszczone, a moje ruchy precyzyjne, by nie stracić ani chwili. Po raz kolejny odpaliłam mechanizm, czując moment, w którym hak wystrzelił w górę, wbijał się w metalowy mur, a ja w okamgnieniu leciałam ku niebu.

Wiatr świstał mi w uszach, gdy wznosiłam się coraz wyżej. Adrenalina pchała mnie do przodu, każdy ruch stawał się szybszy, bardziej naturalny. Chciałam pokazać, że jestem tu nie tylko z przypadku, że mogę się liczyć. W końcu dotarłam na szczyt, wyciągając rękę, by chwycić krawędź wieży, lądując w pełnym biegu.

Serce biło mi szybciej, ale nie czułam zmęczenia. To było jak powrót do domu – znajome uczucie kontroli i siły. Spojrzałam w dół, gdzie reszta kadetów dopiero zaczynała wspinaczkę. Miałam przewagę, ale nie było miejsca na lekceważenie. Czekały mnie kolejne wyzwania.

Na placu treningowym słychać było krzyki instruktora, który podszedł do mnie, patrząc z lekkim zdziwieniem. Zauważyłam, że z trudem powstrzymywał uśmiech.

– Widać, że masz doświadczenie – powiedział, chociaż jego głos nie zdradzał emocji. – Ale to tylko pierwszy etap. W tym treningu liczy się nie tylko prędkość, ale i precyzja. Czeka was więcej, a czasami nie wystarczy tylko umiejętność. Trzeba także wiedzieć, kiedy działać, a kiedy się wycofać.

Zeskoczyłam z wieży, wracając na ziemię. Wszyscy patrzyli na mnie, niektórzy z podziwem, inni z zazdrością, a Karin była jedną z nielicznych, którzy wyglądali na naprawdę zadowolonych z mojego wyniku.

– Jak się czujesz? – zapytała, podchodząc bliżej, z wciąż pełnym uznania uśmiechem. – Widać, że masz to we krwi.

Wzruszyłam ramionami, ale poczułam, jak ciepło rozchodzi się po moich piersiach. Czułam, że ta chwila nie była tylko o sprzęcie, ani o samej wspinaczce. To był test mojego miejsca w tym świecie.

– Czuję się dobrze – odpowiedziałam. – Ale to dopiero początek.

Erica i Astrid dotarły na szczyt chwilę po mnie. Choć nie były tak szybkie jak ja, ich podejście do wyzwań miało w sobie ten sam spokój i opanowanie, które zawsze towarzyszyły ich decyzjom. Niezależnie od tego, jak trudne było zadanie, wiedziały, że każda porażka to tylko kolejna lekcja.

– Widzę, że nie straciłaś formy – powiedziała Astrid, lustrując mnie wzrokiem, który równie dobrze mógłby być oceną sytuacji, jak i dowodem na to, że jej zdolności nie pozostawały w tyle. – Będziesz konkurencją.

– Nie mogłam pozwolić wam przejść obok mnie bez wyzwania – odpowiedziałam, uśmiechając się lekko. – Ale jestem ciekawa, jak poradzicie sobie z kolejnym etapem.

Wtedy instruktor znowu zabrał głos, przerywając nasze rozmowy.

– To dopiero początek. Teraz czeka was coś trudniejszego – powiedział, a w jego głosie brzmiała nuta surowej zapowiedzi. – Czas na test umiejętności w bardziej realnych warunkach. Kto z was poradzi sobie na prawdziwej misji, z naciskiem na strategię i współpracę? Zobaczymy, kto z was przeżyje.

Czułam, jak emocje rosną, a moje ciało automatycznie przystosowuje się do nowego wyzwania. To była nasza droga do udowodnienia, że zasługujemy na miejsce w tym świecie, niezależnie od tego, jak ciężkie miały być kolejne testy.

Po słowach instruktora, cała atmosfera na placu treningowym nagle stała się bardziej napięta. Przestałam myśleć o chwilowej wyższości, którą czułam po pokonaniu wspinaczki, bo teraz nadszedł moment, by przejść do rzeczy. Było jasne, że nie chodziło już tylko o naszą zręczność, ale o naszą zdolność do przetrwania w najtrudniejszych warunkach.

Zespół, który miałem tworzyć z innymi, zyskał na znaczeniu. Byłam gotowa na to wyzwanie, ale musiałam zaufać nie tylko sobie, ale i innym. Gdy podszedł do nas instruktor, jego twarz była poważna, a w jego oczach czaił się błysk oceny, jakby już wiedział, kto przeżyje, a kto nie.

– Przed wami najtrudniejszy etap. Czeka was wyjście w teren. Musicie nie tylko pokonać przeszkody, ale współpracować. Błąd w takiej sytuacji może was kosztować życie – powiedział, wpatrując się w nas uważnie.

Zgromadziliśmy się w grupach, gotowi do wyjścia na misję. Moja drużyna składała się z Per'a, Karin, Dogasa, Liv i Emila. Każdy miał swoje mocne strony, ale to, co miało się liczyć teraz, to zgranie. Per był moim przeciwnikiem w wielu zadaniach, ale wiedziałam, że jego intelekt jest czymś, na co mogłam liczyć. Domas był naturalnym liderem, ale jego temperament sprawiał, że czasami musiałam trzymać go w ryzach. Karin była szybka i precyzyjna, więc mogłam liczyć na nią w walce. Liv miała nieocenioną zdolność do adaptacji w każdej sytuacji, a Emil... Emil był doskonałym żołnierzem, choć nie do końca wiedziałam, czego mogę się po nim spodziewać.

Instruktor wyjaśnił nam, jak będzie wyglądać test. Musieliśmy zrealizować misję z wykorzystaniem sprzętu do trójwymiarowego manewru, dostosowując się do szybko zmieniających się warunków. Każdy z nas miał za zadanie wykonać różne manewry, które w rzeczywistej walce miały pozwolić na szybkie poruszanie się po polu bitwy.

Kiedy przydzielono nam sprzęt, moje ręce automatycznie dotknęły sprzętu, jakbym robiła to od zawsze. Metalowe haki i liny, dźwięk aktywacji, napięcie ciała w gotowości do skoku – wszystko to było naturalne. To była moja strefa komfortu, moje narzędzia przetrwania. Spojrzałam na Karin, która zdawała się równie pewna siebie, ale nie miała jeszcze takiego doświadczenia z tym sprzętem.

– Pierwszy raz? – zapytałam, kiedy dostrzegłam jej ostrożność przy zakładaniu pasa z liną.

Karin pokiwała głową, ale uśmiechnęła się lekko, próbując ukryć swoje wątpliwości.

– Tak, ale mam nadzieję, że szybko się nauczę.

– Będzie dobrze. – Odpowiedziałam, starając się dodać jej otuchy. – Czasami wystarczy zaufać sprzętowi i instynktowi.

Erica stanęła obok nas, już gotowa do akcji. Spojrzała na nas z wyraźnym zainteresowaniem, jakby zastanawiała się, jak poradzimy sobie w tej nowej roli.

– Zaczynajmy – powiedziała spokojnie, jakby wszystko to było tylko kolejnym dniem pracy.

Rozpoczęliśmy test. Po chwili wszystko wokół stało się jednym wielkim zamieszaniem. Po kilku pierwszych manewrach czuliśmy, jak sprzęt staje się częścią nas, jakbyśmy byli z nim zjednoczeni. Skoki, obroty, szybkie zjazdy, wszystko stało się płynne. Widziałam, jak Karin nieco się rozluźnia, a Domas z perwersyjną radością rzucał się w górę, testując swoje granice.

Wszystko zaczęło iść zgodnie z planem, aż do momentu, kiedy zaciął się jeden z mechanizmów. Chwilowy brak kontroli sprawił, że spadłam na ziemię, ale na szczęście zdołałam w porę wyciągnąć hak i powstrzymać upadek. W tej samej chwili zauważyłam, że Per i Emil również napotkali trudności.

Skrócone czasy reakcji, konieczność szybkiego dostosowania się do zmieniających się warunków, wszystko to wystawiało nas na próbę. Ale to była walka z czasem, z niepewnością, a także test naszej współpracy.

– Dobrze, że mamy sprzęt – zauważył Domas, podciągając się na linie z uśmiechem. – Bo inaczej byśmy się tutaj utopili.

Patrzyłam na niego, czując, jak moja pewność siebie rośnie. Wiedziałam, że to nie była tylko walka o sprzęt. To była walka o nasze życie, o to, czy w tym nowym świecie naprawdę damy sobie radę.

Po kilku godzinach treningu zaczęliśmy łączyć siły, ucząc się, jak działać jako zespół. To nie była już tylko kwestia fizycznej zręczności, ale także zrozumienia, jak nie zawieść siebie nawzajem w obliczu zagrożenia.

A ja... czułam się, jakbym właśnie zaczynała prawdziwą podróż.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top