XVIII | Nic, co by cię kurwa dotyczyło kapitanie |
Hange napełniła fiolkę moją krwią, a ja czułam, jak napięcie we mnie rośnie z każdą sekundą. Starałam się nie patrzeć na igłę, wbijając wzrok w niewielką plamę na ścianie laboratorium. Cisza między nami była aż nazbyt wymowna.
– Testy zajmą trochę czasu – powiedziała Hange, zdejmując rękawiczki i zabierając się za zapisanie czegoś w swoim notatniku. – Ale nie będę cię zwodzić. Mam swoje podejrzenia.
– Wiem – mruknęłam, starając się brzmieć obojętnie, choć wewnątrz aż kipiałam od emocji. – Po prostu... powiedz mi, gdy będziesz miała wyniki.
Hange spojrzała na mnie z wyrazem twarzy, który można było odczytać jako troskę, ale wiedziałam, że powstrzymuje się od zasypywania mnie pytaniami. Wiedziała, że i tak bym na nie, nie odpowiedziała.
– Amae... – zaczęła ostrożnie. – Jesteś pewna, że nie chcesz z kimś porozmawiać? Nie chodzi mi o mnie. Kogoś, komu naprawdę ufasz.
Spojrzałam na nią chłodno.
– Hange, zrób testy i trzymaj to dla siebie. Nie potrzebuję porad.
Zamrugała kilka razy, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, ale w końcu tylko kiwnęła głową.
– W porządku. Ale pamiętaj, że jeśli coś się stanie, nie będę milczeć.
Nie odpowiedziałam. Wstałam, poprawiając mundur, który wydawał się nagle zbyt ciasny.
– Dziękuję, Hange – powiedziałam cicho, zanim opuściłam laboratorium.
Korytarze zamku były ciche, co było ulgą. Gdy szłam w stronę swojego pokoju, czułam, jak każdy krok staje się cięższy. W głowie tłukło mi się tysiąc myśli, a jednocześnie żadna z nich nie była wyraźna.
Nie wiedziałam, jak sobie z tym poradzę. Jeśli podejrzenia Hange okażą się prawdą, moje życie zmieni się na zawsze. Nie mogłam jednak pozwolić, by ktoś o tym wiedział – zwłaszcza Levi.
Zatrzymałam się przed drzwiami swojego pokoju, opierając się o framugę. Wzięłam głęboki oddech, próbując się uspokoić. Wszystko w swoim czasie. Najpierw wyniki.
Weszłam do środka, zamykając drzwi za sobą. Rzuciłam się na łóżko, czując, jak zmęczenie fizyczne i psychiczne zaczyna mnie przytłaczać. Zamknęłam oczy, próbując choć na chwilę zapomnieć o całej sytuacji.
Ale wiedziałam, że to tylko cisza przed burzą.
***
Wspólny pokój był jak zwykle pełen cichego gwaru. Kilku zwiadowców siedziało przy stole, grając w karty, a inni rozmawiali, popijając herbatę. Moje kroki odbijały się echem w pomieszczeniu, gdy podeszłam do jednej z kanap. Na nieszczęście, Levi też tam był, pochylony nad jakimiś papierami.
Zignorowałam go, ale wiedziałam, że to nie potrwa długo. Czułam jego spojrzenie na sobie, tak jakby samym wzrokiem próbował mnie zmusić do wyjaśnień.
–Fauer– jego chłodny głos przerwał ciszę. – Zamierzasz powiedzieć, po co zniknęłaś z Hange?
Westchnęłam, próbując się opanować.
– To raczej nie twoja sprawa kapitanie – odpowiedziałam ostro, nie patrząc na niego.
Levi odłożył papiery i wstał, podchodząc bliżej.
– Wszystko, co dotyczy zwiadowców, jest moją sprawą. Nie zapominaj, dlaczego tu jesteś.
Podniosłam wzrok, a nasze spojrzenia się spotkały.
– Och, dziękuję za przypomnienie. Naprawdę, nie mogłabym tego zapomnieć, biorąc pod uwagę, jak często mi to wypominasz.
W jego oczach pojawił się cień gniewu.
– Nie wymiguj się. Co kombinujesz?
– Nic, co by cię dotyczyło kurwa dotyczyło– rzuciłam ostro, podnosząc się z miejsca. – Moje życie nie jest twoim problemem.
– Dopóki nosisz ten mundur i jesteś w moim oddziale, wszystko, co robisz, jest moim problemem.
Otworzyłam usta, by odpowiedzieć, ale wtedy drzwi do pokoju otworzyły się, a do środka weszła Hange, jak zwykle pełna energii.
– Amae! – zawołała, machając do mnie. – Musimy porozmawiać. Mam twoje wyniki.
Na te słowa Levi spojrzał na mnie podejrzliwie.
– Jakie wyniki? – zapytał, jego głos był o ton spokojniejszy, ale nadal lodowaty.
Odwróciłam się do niego, zaciskając zęby.
– To nie twoja sprawa – powtórzyłam, patrząc na niego z wyzwaniem w oczach.
Jego spojrzenie spochmurniało, ale nie odpowiedział. Hange zbliżyła się do mnie, jej twarz była poważniejsza niż zwykle.
– Amae, chodźmy. To ważne – powiedziała, ignorując napięcie między mną a Levim.
Zanim wyszłam z pokoju, jeszcze raz spojrzałam na Leviego. W jego oczach widziałam mieszaninę złości i czegoś jeszcze, czego nie potrafiłam nazwać.
– Miłego dnia, kapitanie – rzuciłam z wyraźnym sarkazmem, zanim ruszyłam za Hange. W środku czułam, jak moje serce bije coraz szybciej. Wiedziałam, że teraz wszystko się rozstrzygnie.
Hange zaprowadziła mnie do swojego gabinetu, zamykając za nami drzwi. Była spokojna, ale jej oczy zdradzały lekkie napięcie. Zawsze uśmiechnięta i pełna entuzjazmu, teraz była inna – zbyt poważna, co sprawiało, że w moim żołądku ściskało się jeszcze bardziej.
Usiadłam na jednym z krzeseł i spojrzałam na nią.
– No, Hange, mów. Co wyszło w tych twoich testach? Jestem w tej jebanej ciąży czy nie? – starałam się brzmieć neutralnie, ale głos mi zadrżał.
Hange westchnęła, siadając naprzeciwko mnie. Położyła dłonie na biurku, jakby próbowała znaleźć właściwe słowa.
– Amae... – zaczęła delikatnie. – Trzeci, może czwarty tydzień.
Zamarłam. To jedno zdanie uderzyło mnie jak piorun. Poczułam, jak cała krew odpływa mi z twarzy.
– Co? – szepnęłam, wpatrując się w nią z niedowierzaniem.
– Wyniki są jednoznaczne – odpowiedziała. – Wszystkie objawy, które miałaś zawroty głowy, nudności, zmęczenie to wszystko przez to.
Zaczęłam kręcić głową, jakby to miało odwrócić rzeczywistość.
– Nie, to niemożliwe... – głos mi się łamał. – Ja... Hange, ja... nie mogę....
Nie mogłam dokończyć zdania. Serce waliło mi w piersi tak mocno, że czułam je w gardle.
– Amae, wiem, że to ogromny szok – powiedziała Hange łagodnie. – Ale musisz się uspokoić i pomyśleć, co dalej.
Prychnęłam, opierając łokcie na kolanach i chowając twarz w dłoniach.
– Jak mam się uspokoić, Hange?! – syknęłam, unosząc wzrok. – Co ja mam teraz zrobić? Jak mam... jak mam powiedzieć to jemu?
Hange uniosła brew, jakby pytając, o kogo chodzi, ale szybko się domyśliła.
– Levi?
Skinęłam głową, czując, jak panika narasta we mnie coraz bardziej.
– Ledwo jesteśmy w stanie wytrzymać w jednym pomieszczeniu bez rzucania się sobie do gardeł – powiedziałam, próbując zachować spokój, ale mój głos drżał. – A teraz mam mu powiedzieć, że jestem w ciąży?! Że to jego dziecko?!
Hange westchnęła, podnosząc się z krzesła i podchodząc bliżej.
– Wiem, że to nie jest łatwa sytuacja, ale musisz to przemyśleć. Nie możesz ukrywać tego w nieskończoność.
Pokręciłam głową, czując, jak moje ciało zaczyna drżeć.
– On mnie nienawidzi, Hange – powiedziałam cicho. – Z każdym dniem coraz bardziej. A ja... ja nie wiem, jak mu to powiedzieć.
Hange położyła mi dłoń na ramieniu, jej spojrzenie było pełne współczucia.
– Słuchaj, to, co czujecie do siebie, jest bardziej skomplikowane niż chcesz przyznać. Ale niezależnie od tego, musisz być silna. Dla siebie. I dla dziecka.
Dla dziecka. Te słowa uderzyły mnie jak cios. Zamknęłam oczy, próbując złapać oddech. To było za dużo, zbyt szybko.
– Nikomu o tym nie mów – powiedziałam nagle, otwierając oczy i patrząc na nią. – Obiecaj mi, Hange.
Spojrzała na mnie, jakby chciała zaprotestować, ale widząc moją minę, skinęła głową.
– Dobrze. Ale długo tego nie ukryjesz, Amae. Pamiętaj o tym.
Nie odpowiedziałam. Siedziałam tam jeszcze chwilę, próbując poukładać sobie myśli. W końcu wstałam, wzięłam głęboki oddech i wyszłam z gabinetu, czując, jak mój świat właśnie wywrócił się do góry nogami.
Wychodząc z budynku, czułam, jak powietrze na dziedzińcu uderza mnie w twarz, dając chwilowe ukojenie. W głowie jednak wciąż kłębiły się myśli. Ciąża. Dziecko. Levi.
„Nie mogę teraz o tym myśleć" ... – powtarzałam sobie, próbując uspokoić szalejące w mojej głowie emocje. Ręce mi drżały, więc odruchowo sięgnęłam do kieszeni munduru, wyjmując papierosa.
Wyciągnęłam zapałki, usiłując odpalić jedną, choć dłonie trzęsły mi się coraz bardziej. Kiedy już prawie go zapaliłam, nagle coś we mnie pękło. Spojrzałam na niego i uświadomiłam sobie, co robię.
–Kurwa mać! – krzyknęłam, rzucając go na ziemię z całą siłą. Papieros odbił się od kamieni i potoczył kilka centymetrów dalej. Zacisnęłam dłonie w pięści, czując narastającą frustrację.
Nie powinnam tego robić. Nie mogę. Nie teraz. To było irracjonalne, ale czułam, jakby ten mały kawałek tytoniu miał mnie zdradzić. Jakby przypominał mi, że już nie chodzi tylko o mnie – że teraz jestem odpowiedzialna za coś więcej. Za kogoś więcej.
Oparłam się o najbliższą ścianę, wpatrując się w ziemię i oddychając ciężko. Gniew mieszał się z lękiem, a do tego dochodziło to pieprzone poczucie bezradności. Zacisnęłam zęby, próbując się opanować, ale było mi coraz trudniej.
Z tyłu usłyszałam kroki. Nie musiałam się odwracać, żeby wiedzieć, kto to. Levi miał charakterystyczny sposób chodzenia – pewny, cichy, ale zawsze wzbudzający niepokój. Nie odezwał się od razu, jakby czekał, aż powiem coś pierwsza. Ale nie miałam na to siły.
– Co się znowu dzieje? – zapytał w końcu, jego głos był jak zawsze chłodny, ale było w nim coś jeszcze cień zainteresowania, które starał się ukryć.
Odwróciłam głowę w jego stronę, mrużąc oczy.
– Nic, co by cię kurwa dotyczyło kapitanie. Po prostu rzucam palenie– odpowiedziałam z nutą złośliwości w głosie. – Więc wszystko w najlepszym porządku.
Skrzywił się lekko na moje słowa, widząc zapewne papierosa leżącego na ziemi.
– Wyglądasz, jakbyś miała zaraz wybuchnąć, a twoja definicja „w porządku" nigdy nie była wiarygodna – odparł, krzyżując ramiona na piersi. – Więc, co się dzieje?
Czułam, jak jego wzrok przeszywa mnie na wylot. Musiałam wymyślić coś na poczekaniu, żeby nie drążył tematu.
– Kurwa mam po prostu gorszy dzień, okej? – warknęłam, odpychając się od ściany.
Levi uniósł brew, jakby nie wierzył ani jednemu mojemu słowu, ale nie naciskał. Westchnął, odwracając wzrok na dziedziniec.
– Lepiej, żebyś była w formie Fauer– powiedział w końcu, jego głos stał się twardszy. – Mam już dość twoich humorów.
Cisnęłam go spojrzeniem pełnym gniewu, ale nic nie powiedziałam. Po prostu odwróciłam się na pięcie i odeszłam, zanim zdążyłby dodać coś więcej. Ale każde jego słowo paliło mnie od środka, bo wiedziałam, że miał rację. Nie mogłam sobie pozwolić na słabość. Nie teraz.
Wróciłam do swojego pokoju, trzaskając drzwiami za sobą. Serce biło mi jak oszalałe, a złość wewnątrz mnie rosła z każdą sekundą. Levi zawsze potrafił trafić w punkt w to miejsce, które bolało najbardziej. Ale tym razem nie wiedział, w co celował. Nawet nie miał pojęcia, jak skomplikowana była moja sytuacja.
Opadłam na łóżko, odrzucając buty w kąt. Zacisnęłam dłonie w pięści i wzięłam kilka głębokich oddechów, próbując się uspokoić. Nie mogłam sobie pozwolić na to, by emocje mnie zdominowały. Nie, teraz gdy wszystko wymykało się spod kontroli.
Patrzyłam w sufit, a w głowie wciąż brzmiały słowa Hange: "Jesteś w ciąży. Trzeci, może czwarty tydzień" To nie była rzeczywistość, na którą byłam gotowa. Nie wiedziałam nawet, jak to powiedzieć Leviemu. "Hej, gratulacje, kapitanie, zostaniesz ojcem. Tak, ja osoba, którą ledwo możesz znieść na co dzień będzie matką twojego dziecka." Brzmiało to jak jakiś jebany żart. Gorzej, brzmiało jak wyrok.
Westchnęłam ciężko, wstając z łóżka. Musiałam coś zrobić, zająć myśli. Cokolwiek, żeby nie myśleć o tym, co mnie czeka. Ale zanim zdążyłam sięgnąć po kurtkę, usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Zatrzymałam się w połowie ruchu, wpatrując się w nie z mieszanką irytacji i niepokoju.
– Kto tam? – rzuciłam ostro.
– To ja – głos Hange był jak zawsze lekko rozbawiony, ale kryło się w nim coś jeszcze – delikatna nuta troski.
Otworzyłam drzwi, a ona weszła do środka bez zaproszenia, zamykając je za sobą. Oparła się o biurko, zakładając ręce na piersi i spoglądając na mnie z tym swoim nieodgadnionym uśmiechem.
– Jak się trzymasz? – zapytała, patrząc na mnie spod okularów.
– Świetnie – rzuciłam ironicznie, opierając się o ścianę. – Naprawdę rewelacyjnie. Właśnie miałam iść... nie wiem, wyryć swoje imię na ścianie z rozpaczy.
Hange uniosła brew, ale nie skomentowała mojego tonu. Zamiast tego podeszła bliżej, przyglądając mi się uważnie.
– Amae, musisz coś z tym zrobić – powiedziała w końcu, jej głos był poważniejszy niż zwykle. – Nie możesz udawać, że nic się nie dzieje.
– Co mam zrobić? – prychnęłam, krzyżując ramiona na piersi. – Powiedzieć Leviemu? Tak, świetny pomysł. Chodźmy od razu. On mnie nienawidzi, Hange. Nawet nie możemy spędzić pięciu minut w jednym pomieszczeniu bez kłótni. Jak mam mu powiedzieć, że jestem w ciąży? Że to jego dziecko?
Hange westchnęła, podnosząc dłonie w obronnym geście.
– Wiem, że to trudne, ale im dłużej będziesz to ukrywać, tym gorzej będzie później. Levi nie jest idiotą. Prędzej czy później się dowie.
Zacisnęłam zęby, czując narastającą frustrację. Wiedziałam, że miała rację, ale to nie czyniło tego łatwiejszym.
– Daj mi czas, Hange – powiedziałam cicho, spuszczając wzrok. – Potrzebuję czasu, żeby się z tym wszystkim pogodzić. Potem kto wie może mu powiem.
Hange przez chwilę milczała, po czym kiwnęła głową.
– Dobrze. Ale pamiętaj, że nie możesz tego odkładać w nieskończoność.
Skinęłam głową, a ona uśmiechnęła się lekko, zanim opuściła pokój, zostawiając mnie z własnymi myślami. Było tyle rzeczy, które musiałam rozważyć, tyle decyzji, które musiałam podjąć. Ale najpierw musiałam znaleźć sposób, by spojrzeć Leviemu w oczy – nie jako jego była, nie jako ktoś, kto go zranił, ale jako przyszła matka jego dziecka.
Co sądzicie słodziaki? Jak wam się podoba dajcie znać i widzimy się następnym razem!!!!!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top