XV | Jak zawsze robisz wszystko po swojemu |
Reszta patrolu minęła w ciszy. Levi nie odezwał się ani słowem, a ja nie zamierzałam go prowokować. Moje myśli krążyły wokół zbliżającego się wyjazdu. Eld... Znałam go tylko z widzenia, ale w porównaniu z Oluo czy Petrą wydawał się być najbardziej rozsądny i stonowany. Może nie będzie mnie zanadto kontrolował.
Po powrocie do zamku szybko skierowałam się do stajni, aby zająć się koniem. Chciałam jak najszybciej przygotować wszystko na jutro i upewnić się, że nic mnie nie opóźni. Ku mojemu zaskoczeniu, Eld był już w stajni, czyścił rząd dla swojego wierzchowca.
– Kapitan powiedział, że mamy wspólnie wyjechać – odezwał się, nie podnosząc wzroku. Jego głos był spokojny, jakby cała sytuacja była dla niego zupełnie neutralna.
– Tak – odpowiedziałam, starając się brzmieć równie obojętnie. – Przykro mi, że wciągam cię w tę całą sprawę. Ale on nie zostawił mi wyboru.
Spojrzał na mnie przelotnie, unosząc brew.
– Jeśli on uznał, że to konieczne, to znaczy, że tak jest – stwierdził krótko. – Więc nie ma problemu.
Przytaknęłam, choć nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że ocenia mnie z rezerwą. Może myślał, że to jakaś fanaberia, a może zwyczajnie nie wiedział, co o mnie sądzić.
– Wyjeżdżamy jutro rano – powiedział, odkładając szczotkę i rzucając mi krótkie spojrzenie. – Lepiej, żebyś była gotowa. Kapitan Levi nie lubi, gdy ktoś się spóźnia.
– To akurat wiem – odparłam sucho, na co Eld pozwolił sobie na cień uśmiechu.
Nazajutrz o świcie staliśmy przed bramą zamku. Eld był punktualny, a ja pojawiłam się chwilę po nim. Levi obserwował nas z odległości, oparty o ścianę z założonymi rękami.
– Pamiętajcie – odezwał się, gdy podeszliśmy do koni – nie chcę żadnych problemów. Wracacie za dwa dni. Fauer... – Jego spojrzenie przeszyło mnie na wskroś. – Wrócisz tutaj w takim samym stanie, w jakim wyjeżdżasz. Jasne?
Nie odpowiedziałam, tylko skinęłam głową, wiedząc, że nie ma sensu się odzywać.
Levi spojrzał na mnie jak by nie dowierzając, że nie mam żadnych uwag, ale nic nie powiedział.
– W porządku – kontynuował Levi, odpychając się od ściany. – Ruszajcie.
Zerknęłam na niego przelotnie, zastanawiając się, czy choć przez moment zastanowił się, jak dla mnie wygląda ta sytuacja. Ale jego twarz była jak zawsze – kamienna, nieprzenikniona.
Ruszyliśmy w stronę bramy, a ja, choć starałam się tego nie okazywać, czułam dziwną ulgę, że na chwilę opuszczam to miejsce.
Droga na farmę była spokojna, choć w powietrzu wyczuwalna była lekka niezręczność. Eld nie odzywał się zbyt wiele, a ja nie miałam ochoty wdawać się w rozmowy. Myśli krążyły wokół Silvio i Marcusa. Byłam pełna obaw – czy przeżyli? Czy naprawdę udało im się dotrzeć tutaj po ataku na Trost? Wiedziałam, że zawsze jeden będzie chronił drugiego, ale nadal moje serce było pełne niepokoju.
Kiedy w końcu dotarliśmy na miejsce, poczułam nieco ulgi. Farma wydawała się nietknięta – pasły się konie, a wokół panował względny spokój. Zeskoczyłam z siodła i od razu zaczęłam rozglądać się po okolicy.
– Zaczekaj – powiedział Eld, chwytając mnie lekko za ramię.
Spojrzałam na niego z irytacją, ale zauważyłam, że patrzy gdzieś w stronę stodoły. Jego postawa była napięta, a ręka spoczęła na rękojeści miecza.
– Tam – wskazał delikatnym ruchem głowy.
Spojrzałam w kierunku, który wskazywał i dostrzegłam dwóch mężczyzn kręcących się przy drzwiach stodoły. Mieli na sobie postrzępione ubrania i wyglądali, jakby coś kombinowali. Eld był wyraźnie zaniepokojony.
Nie czekałam. Zanim zdążył mnie powstrzymać, rzuciłam się biegiem w stronę jednego z nich. Bez zastanowienia wskoczyłam na jego plecy, oplatając rękami jego szyję.
– Co do...?! – krzyknął mężczyzna, próbując mnie zrzucić.
– Silvio! – zawołałam, śmiejąc się i trzymając się mocniej.
Silvio zamarł na chwilę, po czym odwrócił głowę w moją stronę.
– Kurwa Amae?! – wykrztusił, kompletnie zaskoczony.
Zeskoczyłam z jego pleców, a on odwrócił się, patrząc na mnie jak na ducha. Marcus, który stał obok, również wyglądał na oszołomionego.
– Żartujesz sobie? – odezwał się Marcus, unosząc brwi. – Ty? Znowu w mundurze? Jak to się stało?!
– A wy? – odpowiedziałam, unosząc brew. – Wygląda na to, że macie się całkiem nieźle, skoro macie czas na gapienie się na stodołę jak dwa debile. Jak zwykle niepotrzebnie się o was martwiłam.
– To ty masz nam coś do wyjaśnienia! – Silvio pokręcił głową, wskazując na mój strój. – Serio, księżniczko? Spodziewałem się wszystkiego, że uciekłaś i się gdzieś zaszyłaś czy nawet że te potwory cię pożarły, ale to?
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, Marcus zerknął na Elda, który stał kilka kroków za mną z wyraźnym dystansem.
– A to kto? – zapytał z przekąsem. – Twoja niania?
Eld uniósł brew, ale nie odezwał się. Ja natomiast westchnęłam, odwracając się do niego.
– Eld – powiedziałam spokojnie – to Silvio i Marcus, moi... znajomi z Trostu. Silvio, Marcus, to Eld mój eee towarzysz?
– Towarzysz, jasne – mruknął Silvio, krzyżując ręce na piersi. – Chyba żeby upewnić się, że nie narobisz kłopotów, co?
– Zamknij się, Silvio – rzuciłam, przewracając oczami. – Co wy tu w ogóle robicie?
Marcus uśmiechnął się lekko.
– Próbujemy przeżyć i ogarnąć nasz interes tak jak zawsze. Uciekliśmy z Trostu i schroniliśmy się tutaj.
Odetchnęłam z ulgą, słysząc te słowa, choć nie dałam tego po sobie poznać. Silvio spojrzał na mnie uważnie, jego wyraz twarzy zmienił się na nieco poważniejszy.
– A ty? Co tu robisz? – zapytał. – Odpowiesz w końcu na pytanie? Dlaczego znowu jesteś w tym cholernym mundurze?
Spojrzałam na niego, czując ciężar pytania. Nie mogłam powiedzieć im prawdy o sądzie wojskowym, o przymusie.
– Wracam na chwilę na stare śmieci – odpowiedziałam wymijająco, starając się, by mój ton zabrzmiał lekko. – Ale nie martwcie się, nie zamierzam zostać na długo.
Silvio przyjrzał mi się uważnie, jakby szukał w moich słowach czegoś więcej, ale w końcu wzruszył ramionami.
– Jak zawsze, Amae – powiedział z cichym westchnieniem. – Jak zawsze robisz wszystko po swojemu.
– Taka już jestem – odparłam, uśmiechając się krótko.
Silvio po chwili milczenia uśmiechnął się drwiąco i spojrzał na mnie z nadzieją w oczach.
– Amae, a zrobisz nam herbaty? – zapytał z lekko przesadnym tonem, jakby specjalnie chciał mnie sprowokować.
– Serio? – odpowiedziałam, krzyżując ramiona na piersi. – Mam się zabrać za herbatę, jakbyśmy byli nadal w herbaciarni?
– Tak, serio. Bo jak ostatnio Marcus próbował, to mało się nie otruliśmy – rzucił Silvio, wskazując na swojego towarzysza, który w tym momencie przewrócił oczami, udając urażonego. – A ty zawsze robiłaś najlepszą. Plus mamy problem, z dostawą który trzeba omówić.
Westchnęłam i spojrzałam na Elda, który cały czas przyglądał się tej scenie z wyraźną podejrzliwością.
– Jasne, zrobię i wtedy porozmawiamy– odpowiedziałam, chcąc uniknąć zbędnych pytań.
Marcus w tym czasie podszedł bliżej i zaczął cicho rozmawiać z Silviem. Ich ton zmienił się na bardziej poważny, co Eld natychmiast zauważył.
– A o czym to chcecie porozmawiać? – zapytał Eld, mierząc Silvia chłodnym spojrzeniem. – Jakiej dostawie?
Silvio oderwał wzrok od Marcusa i spojrzał na Elda z lekkim zaskoczeniem, po czym jego twarz wykrzywił drwiący uśmiech.
– A ty co, żołnierzyk moralności? – powiedział, unosząc brew. – Nie interesuj się, bo kociej mordy dostaniesz.
W tym momencie Eld zesztywniał, a jego oczy zwęziły się niebezpiecznie.
– Powtórz to – rzucił cicho, ale w jego głosie słychać było ostrzeżenie.
– Spokojnie, Eld – wtrąciłam się, stając między nimi. – Oni zawsze tak gadają.
– Nie odpowiada się w taki sposób zwiadowcom – powiedział Eld, ignorując mnie i wpatrując się w Silvio, jakby zaraz miał dobyć miecza.
Silvio zaśmiał się cicho i uniósł ręce w geście udawanego poddania.
– W porządku, w porządku, panie rycerzu – rzucił z udawaną skruchą. – Niech ci będzie.
Spojrzałam na niego ostrzegawczo, po czym zwróciłam się do Elda.
– Zajmij się proszę czymś innym, a ja z nimi porozmawiam – powiedziałam spokojnie.
Eld przez chwilę wahał się, ale w końcu odszedł kilka kroków, choć wciąż obserwował nas z dystansu.
Gdy tylko był poza zasięgiem głosu, Silvio odwrócił się do mnie i zniżył głos.
– Amae, musimy serio pogadać o dostawie. – Jego ton stał się poważniejszy. – Wiesz, że bez niej wszystko się posypie.
– Wiem – odpowiedziałam równie cicho. – Ale nie tutaj i nie teraz.
Silvio spojrzał na mnie znacząco, a potem rzucił okiem na Elda.
– Lepiej, żeby twoja niańka nie węszyła za bardzo – dodał. – Mógłby się dowiedzieć czegoś, co mu się nie spodoba. I nie skończyło by się to dobrze dla nas albo dla niego.
Zacisnęłam zęby i spojrzałam na niego ostrzegawczo.
– On niczego się nie dowie, o ile ty nie będziesz tak głośno kłapał ozorem – syknęłam. – Zrozumiano?
Silvio wzruszył ramionami, uśmiechając się lekko.
– Jak sobie życzysz, Amae. Jak zawsze.
Silvio oparł się o framugę drzwi stodoły, wpatrując się w horyzont, jakby temat uchodźców był najmniej istotną rzeczą w jego życiu. Marcus w międzyczasie wyciągnął jakąś szmatę i zaczął wycierać zabrudzone dłonie, unikając mojego spojrzenia.
– Dobra, skoro już zaczęliśmy rozmowę, to powiedz mi – zaczęłam, odchodząc kawałek dalej, by Eld nas nie słyszał – co z uchodźcami? Ci, których mieliście ulokować tutaj, na farmie. Gdzie oni są?
Silvio uniósł brew, jakby moje pytanie było dla niego kompletną stratą czasu.
– A co, nagle zaczęło cię to interesować? – zapytał, uśmiechając się z przekąsem.
– Silvio, nie próbuj mnie wkurzać – powiedziałam lodowatym tonem. – Obiecałeś mi, że znajdą tu schronienie. Więc gdzie oni są?
Marcus wymienił szybkie spojrzenie z Silviem, po czym westchnął i wzruszył ramionami.
– Nie mogliśmy ich tu zostawić – powiedział Marcus. – Za dużo oczu wokół, a ty wiesz, jak to działa.
– Więc co zrobiliście? – naciskałam, czując, jak napięcie w moich ramionach narasta.
– Przenieśliśmy ich – odparł Silvio obojętnie. – W inne miejsce. Bezpieczniejsze.
Poczułam jak wszystkie mięśnie na moim ciele się napinają.
– Gdzie? – zapytałam, robiąc krok w jego stronę.
– Daleko stąd– odpowiedział wymijająco, unikając mojego wzroku.
– To nie jest odpowiedź, Silvio – warknęłam. – Mieliście ich chronić, a nie przenosić, jak jakieś towary. To są ludzie kurwa.
– A co mieliśmy zrobić, Amae? – odparł, nagle unosząc głos. – Ludzie do dokoła zaczęli zadawać pytania. Zwiadowcy zaczęli kręcić się w pobliżu. Plus ci uchodźcy zaczęli interesować się magazynem. Nie ryzykowaliśmy dla frajdy, tylko żeby uniknąć problemów.
– Problemów? – powtórzyłam z niedowierzaniem. – Myślisz, że to ich wina, że potrzebowali pomocy?
– To nigdy nie była nasza działka, Amae – przerwał Marcus spokojnym tonem, próbując załagodzić sytuację. – Zrobiliśmy, co mogliśmy, żeby ich zabezpieczyć.
Zacisnęłam pięści, czując, jak wzbiera we mnie frustracja.
– Macie mi powiedzieć, gdzie ich zabraliście – powiedziałam twardo. – Teraz.
– Nie mamy zamiaru nic mówić przy twoim strażniku – rzucił Silvio, wskazując głową w stronę Elda, który, choć udawał, że patrzy gdzieś indziej, ewidentnie nas obserwował. – Jeśli chcesz wiedzieć, będziemy gadać na osobności.
Spojrzałam na niego wściekle, ale wiedziałam, że nie mam innego wyboru. Westchnęłam ciężko i obróciłam się w stronę Elda.
– Eld, mogę cię prosić, żebyś poszedł na chwilę do koni? – zapytałam, starając się zachować spokój w głosie. – Muszę porozmawiać z nimi na osobności.
Eld zmarszczył brwi, wyraźnie niezadowolony z mojej prośby.
– Amae, nie wiem, czy to dobry pomysł – powiedział cicho.
– Zaufaj mi – odpowiedziałam, patrząc mu w oczy. – To ważne.
Po chwili zawahania Eld skinął głową i odszedł, choć niechętnie.
Gdy tylko zniknął z pola widzenia, odwróciłam się do Silvia i Marcusa, krzyżując ramiona na piersi.
– Teraz mówcie. Gdzie ich zabraliście? – powiedziałam ostrym tonem.
Silvio prychnął, wyraźnie rozbawiony moim pytaniem. Zignorował powagę sytuacji i oparł się luźno o drewnianą belkę.
– Naprawdę chcesz o tym rozmawiać? Myślisz, że możesz tak po prostu sobie zażądać odpowiedzi? – zapytał kpiącym tonem, jego uśmiech pełen wyższości sprawiał, że coś we mnie pękało.
– Silvio, nie testuj mnie – ostrzegłam, zaciskając dłonie w pięści.
– Bo co? – rzucił, podchodząc krok bliżej, aż poczułam zapach alkoholu zmieszanego z dymem. – Przypominasz sobie, kim byłaś, zanim założyłaś ten cholerny mundur? Bo ja pamiętam. I wiesz co? Wtedy nie byłaś taka spięta.
W jednej chwili moja ręka znalazła się przy pasie. W drugiej wyciągnęłam nóż i bez wahania rzuciłam się na niego. Silvio cofnął się o krok, zaskoczony, ale nie dość szybko – ostrze przesunęło się po jego ramieniu, rozcinając materiał i zostawiając krwawą smugę na skórze.
– Dość tego! – warknęłam, trzymając go na celowniku. – Powiesz mi, gdzie są, albo przysięgam, że następnym razem celuję w twoje gardło.
Silvio chwycił się za ramię, krzywiąc się z bólu, ale w jego oczach nadal tliła się ta sama bezczelność.
– Tobie chyba się coś w dupie poprzewracało – syknął. – Zawsze miałaś temperament, ale to już przesada.
Zanim zdążyłam zrobić coś więcej, Marcus podbiegł i chwycił mnie za nadgarstek, odciągając nóż.
– Amae, przestań! – krzyknął, przytrzymując mnie z siłą, której nie podejrzewałam u niego. – Chcesz go zabić?! Znów chcesz wpaść w furię?
– A jeśli tak?! – wyrzuciłam z siebie, walcząc, by się wyrwać. – On kłamie, Marcus! Wie, gdzie są i nic nie mówi!
– Bo to nie jest twoja sprawa! – wrzasnął Silvio, odsuwając się ode mnie na bezpieczną odległość.
– Oni są moją sprawą! – warknęłam, patrząc na niego z wściekłością.
Marcus przytrzymał mnie mocniej, próbując mnie uspokoić.
– Amae, opanuj się – powiedział, tym razem spokojniejszym tonem. – Zrobisz coś, czego nie cofniesz. Coś czego będziesz potem żałować.
Zaczęłam ciężko oddychać, czując, jak emocje opadają, choć wciąż czułam gniew. W końcu pozwoliłam Marcusowi wyrwać mi nóż z ręki i odsunęłam się.
– Powiesz mi, gdzie oni są – powiedziałam twardo, patrząc Silvio w oczy. – Albo przysięgam, że zaraz tu i dokończę to, co zaczęłam.
Silvio pokręcił głową, z kpiącym uśmiechem na ustach, ale tym razem nie odpowiedział ani słowem. Marcus spojrzał na mnie z mieszaniną troski i dezaprobaty.
– Przemyśl to, Amae – rzucił cicho, wkładając nóż za swój pas. – Nie każdy problem rozwiązuje się w ten sposób.
Odwróciłam się od nich, czując, jak gniew wciąż we mnie wrze. Wiedziałam jednak, że w tej chwili nic więcej nie wyciągnę.
Nagle w progu stanął Eld, z twarzą pełną niepokoju. Jego spojrzenie od razu zatrzymało się na mnie, potem na Marcusie, który trzymał mój nóż, a na końcu na Silvio, który opierał się o belkę, trzymając się za ramię i patrząc na mnie z mieszaniną irytacji i zrozumienia.
– Co tu się, do cholery, dzieje? – zapytał Eld, jego głos był pełen napięcia, a ręka zbliżyła się do rękojeści miecza.
– Nic, co wymaga twojej interwencji – powiedział szybko Marcus, podnosząc ręce w uspokajającym geście. – Mały... spór między przyjaciółmi.
– Przyjaciółmi? – Eld uniósł brew, patrząc na mnie podejrzliwie. – Tak wygląda twoja przyjaźń, Amae? Z nożem w ręku?
– Eld, to nie tak, jak myślisz – westchnęłam, prostując się i odgarniając włosy z twarzy. – To... skomplikowane.
– Owszem, wygląda na bardzo skomplikowane – odpowiedział chłodno, mierząc Silvio spojrzeniem. – Zwłaszcza kiedy jeden z „przyjaciół" krwawi.
– Przestań dramatyzować, nic mu nie jest – warknęłam, czując, jak mój gniew powraca, tym razem skierowany na Elda.
– Naprawdę? – Eld rzucił mi surowe spojrzenie. – Jesteś pewna, że nie potrzebuje medyka?
Silvio wybuchnął śmiechem, choć skrzywił się przy tym z bólu.
– Spokojnie, „nianiu" – powiedział z kpiną w głosie. – Przeżyję. Amae zawsze miała trochę ostrzejszy sposób wyrażania emocji. Tak naprawdę właśnie tak się poznaliśmy tylko wtedy my próbowaliśmy zabić ją.
– Silvio... – zaczęłam ostrzegawczo, ale on tylko machnął ręką, jakby to, co się wydarzyło, było czymś zupełnie normalnym.
– No co? – rzucił, wycierając krew z ramienia. – Marcus ma rację. To tylko mała sprzeczka między przyjaciółmi. I uwierz mi – spojrzał na Elda z wyzywającym uśmiechem – Amae zna nas od lat. Gdyby chciała mnie zabić, już bym leżał martwy.
Eld spojrzał na mnie z mieszaniną dezaprobaty i niepewności.
–Zastanawiam się, Amae, w co ty nas właśnie wpakowałaś– powiedział cicho, jakby bardziej do siebie niż do mnie.
– Nic, co byś musiał rozumieć – odpowiedziałam oschle, po czym odwróciłam się do Marcusa. – To nie koniec naszej rozmowy. Rozumiesz?
Marcus spojrzał na mnie poważnie, choć w jego oczach widziałam cień troski.
– Rozumiem – odpowiedział krótko.
– A ty, Silvio – dodałam, wskazując na niego palcem. – Zaszyj się gdzieś i przemyśl swoje decyzje, bo zaraz naprawdę stracę cierpliwość.
Silvio uśmiechnął się szeroko, jakby to, co powiedziałam, tylko go bawiło.
– Zawsze wiedziałem, że masz w sobie ogień. Za to cię lubię – rzucił.
– Wystarczy – przerwał Eld, patrząc na mnie z surowym wyrazem twarzy. – Przestańcie zanim ktoś zginie. Amae chodź idziemy się przewietrzyć.
Przytaknęłam, choć w środku aż wrzało. Bez słowa skierowałam się w stronę drzwi, a Eld podążył za mną. Kiedy byliśmy już na zewnątrz, odezwał się ponownie.
– Ci ludzie to naprawdę twoi przyjaciele? – zapytał, jego głos był cichszy, ale pełen powagi.
Zatrzymałam się na chwilę i spojrzałam na niego przez ramię.
– Są nimi Eld – odpowiedziałam szczerze. – Niezależnie od tego, jak to wygląda.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top