XIV | Nie ufam ci wystarczająco, żeby zostawić cię samą |

Szłam korytarzem, czując, jak ciężar emocji zaczyna mnie przygniatać. Zaciskałam dłonie w pięści, żeby powstrzymać je przed drżeniem. Każdy krok odbijał się echem w pustej przestrzeni, ale mój umysł nie potrafił skupić się na niczym innym, jak na jego spojrzeniu. Tej furii. Tym pragnieniu. Tym, jak bardzo go nienawidziłam... i jak bardzo nie mogłam bez niego oddychać.

W końcu zatrzymałam się przy jednym z dużych okien, opierając dłonie o zimny kamienny parapet. Zamknęłam oczy, starając się wyrównać oddech. Nie wiedziałam, co mnie bardziej dobijało - to, że uległam, czy to, że przez chwilę nie czułam nic poza nim. Jego zapach wciąż wydawał się unosić w powietrzu, jego dotyk piekł na skórze jak znak, którego nie sposób zmyć.

„Pieprzony drań..." - pomyślałam, próbując zapanować nad rozszalałymi myślami.

- Zadowolona z siebie? - usłyszałam za sobą jego głos, który zabrzmiał jak cios. Nie musiałam się odwracać, żeby wiedzieć, że stoi kilka kroków za mną. Jego niski, chłodny ton wypełnił przestrzeń, a ja poczułam, jak złość znów budzi się we mnie.

- Co ty tu robisz? - zapytałam, nie odwracając się. - Myślałam, że masz inne sprawy do załatwienia.

- Moje sprawy właśnie się skończyły - odpowiedział, a jego kroki rozbrzmiały coraz bliżej. - Chyba nie sądziłaś, że tak po prostu pozwolę ci wyjść po tym wszystkim.

Odwróciłam się gwałtownie, patrząc na niego z uniesioną brodą. Stał tam, z rękami w kieszeniach, jakby wszystko to go ani trochę nie dotknęło. A jednak w jego oczach wciąż widziałam ten sam żar, który rozgrzał nas jeszcze chwilę temu.

- A co niby zamierzasz, kapitanie? - rzuciłam z kpiną. - Dać mi reprymendę za to, że ośmieliłam się wyjść bez pozwolenia?

Levi przysunął się jeszcze bliżej, a ja mogłam dostrzec napięcie malujące się na jego twarzy. W jego oczach płonął ogień - gniew zmieszany z czymś, czego wolałam nie nazywać. Był już na wyciągnięcie ręki, kiedy usłyszeliśmy kroki na końcu korytarza.

- Amae! Levi! - rozległ się radosny głos Hange. - O, jesteście tutaj! Szukałam was!

Zamknęłam oczy i westchnęłam ciężko, próbując zapanować nad sobą. Levi odsunął się nieco, a jego wyraz twarzy zmienił się błyskawicznie - znów przybrał tę swoją chłodną, niewzruszoną maskę. Skrzyżował ramiona na piersi, jakby nic się nie stało.

Odwróciłam się powoli, spoglądając na Hange, która zbliżała się w swoim zwykłym, energicznym stylu. Jej rozczochrane włosy i szeroki uśmiech przypominały mi, że to była jedyna osoba w tej bazie, która zdawała się nie zauważać napięcia unoszącego się w powietrzu.

- Czego chcesz, okularnico? - zapytał Levi chłodnym tonem.

- No wiesz, mamy spotkanie za dziesięć minut, geniuszu - odparła Hange, uśmiechając się szeroko. - Ale najwyraźniej przeszkodziłam w czymś ważnym. - Spojrzała na mnie z uniesioną brwią. - Amae, wszystko w porządku?

Ostrożnie wyprostowałam się, zerkając kątem oka na Leviego. Jego spojrzenie było jak stal, jakby czekał, co odpowiem.

- Oczywiście - powiedziałam obojętnym tonem, jakby nic się nie wydarzyło. - Po prostu prowadziliśmy... rozmowę.

Hange spojrzała na nas podejrzliwie, ale wzruszyła ramionami, najwyraźniej nie mając ochoty drążyć tematu.

- No dobrze, skoro tak mówisz. Ale naprawdę musimy iść- powiedziała, odwracając się na pięcie. - Chodźcie!

Levi rzucił mi ostatnie, lodowate spojrzenie, zanim ruszył za Hange. Wciąż czułam na sobie jego obecność, jego zapach, jego gniew, który zdawał się trzymać mnie w miejscu. Stałam tam przez chwilę, wpatrując się w pusty korytarz, aż w końcu sama ruszyłam w stronę sali narad.

„Pieprzony kapitan," pomyślałam, zaciskając pięści. „To jeszcze nie koniec."

Gdy weszłam do sali narad, powitało mnie kilka par oczu, które momentalnie skierowały się w moją stronę. Niewielki stół otaczało kilka osób, z których większość widziałam po raz pierwszy. Jedyną znajomą twarzą był Eld, który siedział z nonszalanckim uśmiechem, machając mi ręką.

Levi zajął miejsce w rogu stołu, opierając łokieć o blat i przybierając swoją zwykłą, stoicką postawę. Hange, jak zawsze pełna energii, rzuciła się na krzesło obok niego, natychmiast zaczynając mówić o jakimś nowym eksperymencie, który - jak twierdziła - miał „zrewolucjonizować" walkę z tytanami.

- Więc to ty jesteś Amae - odezwał się niski, zaskakująco łagodny głos. Spojrzałam na wysokiego bruneta z bystrymi, choć nieco melancholijnymi oczami. Wstał i wyciągnął w moją stronę rękę. - Gunther Schultz. Miło cię poznać.

Uścisnęłam jego dłoń, przyglądając się jego uważnej, choć pozbawionej wrogości twarzy. Był całkowitym przeciwieństwem Leviego - emanował spokojem i jakąś dziwną, niewymuszoną uprzejmością.

- Mizu- powiedziałam sucho, po czym przeniosłam wzrok na pozostałych.

- I ja jestem Oluo Bozado - przerwał inny głos, tym razem należący do blondyna z zarozumiałym uśmiechem na twarzy. Wstał, poprawiając swoją pelerynę w teatralny sposób. - Może słyszałaś o mnie. Najlepszy żołnierz w drużynie kapitana Leviego.

Zaśmiałam się cicho, zanim zdążyłam się powstrzymać, co wyraźnie go zirytowało.

- Coś cię rozbawiło? - zapytał, unosząc brew.

- Nie, skądże - odpowiedziałam, unosząc ręce w geście obronnym, choć kąciki ust nadal mi drgały. - Po prostu wygląda na to, że mamy tu prawdziwego bohatera. Gratulacje.

Gunther przewrócił oczami, a obok mnie odezwał się Eld, wciąż opierając się na krześle.

- Ignoruj go. Oluo tylko lubi robić wokół siebie dużo szumu.

- Nie rób sobie nadziei, Eld - mruknął Oluo, rzucając mi spojrzenie pełne samozadowolenia. - Może wreszcie ktoś doceni moje umiejętności.

- Doceni twoje ego - rzuciła cicho Petra, rudowłosa dziewczyna, która siedziała po jego lewej stronie. Była drobna, ale w jej głosie wyczuwało się pewną siłę. Uśmiechnęła się do mnie ciepło. - Petra Ral. Miło mi cię poznać. Mam nadzieję, że dobrze się tu odnajdziesz.

- Miło mi - odpowiedziałam, kiwając jej głową. Petra wydawała się być najmniej zadziorna z tej grupy, co od razu sprawiło, że poczułam do niej sympatię.

- Dobra, skończcie z tym przedstawianiem się - wtrącił Levi surowym tonem. -Fauer nie przyszła tu, żeby się integrować, tylko żeby pracować.

Jego słowa były jak kubeł zimnej wody. Spojrzałam na niego z wyrazem twarzy mówiącym „serio?", ale on nawet nie zaszczycił mnie spojrzeniem.

- To w końcu jej pierwsze spotkanie - zauważyła Petra, marszcząc brwi. - Może dajmy jej chwilę, żeby się z nami oswoiła?

Levi zmierzył ją krótkim spojrzeniem, po czym wzruszył ramionami.

- Oswojenie nie jest potrzebne, gdy twoim celem jest przeżycie - skwitował, wyciągając mapę i kładąc ją na stole. - Wracajmy do tematu.

Hange spojrzała na mnie znacząco, jakby chciała powiedzieć „przyzwyczaj się". Ja jednak czułam, jak wzbiera we mnie irytacja.

- Może kiedyś doczekasz się, kapitanie, że ktoś potraktuje cię równie serdecznie, jak ty traktujesz swoich ludzi - powiedziałam ostro, siadając na wolnym miejscu.

W sali zapanowała cisza. Petra i Gunther wymienili spojrzenia, a Oluo wyraźnie się skrzywił. Eld tylko cicho zachichotał. Hange natomiast wyglądała na zachwyconą.

Levi uniósł na mnie spojrzenie, które mogłoby zamrozić słońce.

- Może - odparł chłodno. - Ale póki co, wolałbym Amae, żebyś przestała marnować nasz czas.

Opadłam na oparcie krzesła, dając mu wyraźnie do zrozumienia, że nie zamierzam się cofnąć. „Świetny początek", pomyślałam z ironią. „Ale przynajmniej nie będzie nudno."

Levi odłożył mapę na stół z większym impetem, niż to było konieczne, choć jego twarz pozostawała kamienna. Widziałam jednak, jak jego palce lekko drgnęły. O tak, coś w moich słowach musiało go dotknąć. A ja? Cóż, złośliwa satysfakcja była moją słabością.

- Wracając do sprawy - powiedział, ignorując mnie zupełnie. - Omówimy dzisiejszy patrol. Eld, Gunther, Oluo, Petra - wasze sektory są wyznaczone tutaj - wskazał miejsca na mapie. - Amae... - jego głos zawisł w powietrzu na ułamek sekundy. - Ty będziesz ze mną.

- O, naprawdę? - Uniosłam brew, opierając się łokciem o stół i uśmiechając się w sposób, który wiedziałam, że doprowadzał go do szału. - Jakie wyróżnienie. Kapitan Levi osobiście mnie nadzoruje. Czuję się zaszczycona.

- Nie myśl sobie za dużo - rzucił beznamiętnie, nawet na mnie nie patrząc. - Nie ufam ci wystarczająco, żeby zostawić cię samą.

Jego słowa były jak cios w brzuch, choć oczywiście nie dałam tego po sobie poznać. Przesunęłam spojrzeniem po reszcie drużyny, szukając ich reakcji, ale nikt nawet nie drgnął. Oczywiście - nie wiedzieli, co się stało. Dla nich byłam tylko nową osobą w oddziale, potencjalnym problemem. Nie mieli pojęcia, że wróciłam tu nie z wyboru, ale dlatego, że alternatywą była śmierć z rąk wojskowego trybunału. Levi był jedynym, który mógł mi to wypominać, i wykorzystywał tę wiedzę w każdej możliwej chwili.

- Czyli nadal masz ten problem z zaufaniem - odpowiedziałam z fałszywą troską, spoglądając na niego spod rzęs. - Jak na lidera, to trochę żałosne, nie uważasz? Co boisz się, że znów ucieknę?

Wiedziałam, że go podpuszczam. Wiedziałam, że balansuję na cienkiej granicy między złośliwością a otwartym buntem, ale nie mogłam się powstrzymać. Napięcie między nami było niemal namacalne, wypełniało pokój niczym dym, który tylko czekał na iskrę.

- Zamknij się, Fauer - mruknął, w końcu przenosząc na mnie swoje lodowate spojrzenie. - Nikt tutaj nie ma ochoty słuchać twoich bzdur.

- Och, wybacz, zapomniałam, że kapitan Ackermann to ucieleśnienie perfekcji. Może powinnam zapytać o pozwolenie na oddychanie? - rzuciłam z sarkazmem, opierając się wygodniej na krześle.

Petra wstrzymała oddech i zrobiła się czerwona, a Hange parsknęła cicho, choć starała się to zamaskować. Oluo wyglądał na oburzonego, jakby to jego osobiście dotknęły moje słowa.

Levi uniósł brew, po czym nachylił się lekko w moją stronę, opierając dłonie na stole. Jego głos był cichy, ale przeszywający jak nóż.

- Wiesz, co jest twoim największym problemem? - zapytał, a jego oczy błyszczały jak ostrze. - Zawsze myślisz, że masz ostatnie słowo. A ja zawsze mogę ci udowodnić, że się mylisz.

Mój oddech przyspieszył na ułamek sekundy, zanim udało mi się zapanować nad sobą. Nie mogłam pozwolić mu zobaczyć, że cokolwiek we mnie poruszył. Wyprostowałam się, rzucając mu chłodny uśmiech.

- No to udowodnij, kapitanie.

Reszta drużyny wyglądała na mocno skonfundowaną, ale Levi nie zamierzał im nic wyjaśniać. Zresztą nie musiał. To napięcie między nami mówiło wszystko, co trzeba.

Hange w końcu przerwała ciszę, klaszcząc w dłonie.

- Dobra, dobra, skończcie to swoje zaloty w innej chwili - rzuciła, próbując rozładować atmosferę. - Mamy tytanów do ubicia, pamiętacie?

- To żadne zaloty - mruknęliśmy jednocześnie z Levim, choć jego ton był znacznie bardziej ostry.

Wstałam, odwracając się od stołu i kierując się w stronę wyjścia. Nim wyszłam, zatrzymałam się na chwilę i odwróciłam głowę przez ramię.

- Do zobaczenia na patrolu, kapitanie - powiedziałam słodkim tonem, rzucając mu ostatnie wyzywające spojrzenie, zanim zniknęłam za drzwiami.

Wieczór zapowiadał się spokojnie. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a cienie drzew na skraju lasu wydłużały się, tworząc nieco ponurą atmosferę. Jechałam na swoim koniu obok Leviego, choć zachowywaliśmy wymowną ciszę. Nie zamierzałam jej przerywać. Każde słowo mogłoby być iskrą, która rozpaliłaby kolejny konflikt, a nie miałam na to ochoty... przynajmniej na razie.

Reszta drużyny rozproszyła się na swoich sektorach. Eld, Gunther i Petra wyprzedzili nas nieco, patrolując północną część lasu.

Levi rzucił mi krótkie spojrzenie, ale nie odezwał się od dłuższego czasu. Wiedziałam, że analizował każdy mój ruch, każde drgnięcie mięśni. Był typem osoby, która nie potrzebowała słów, żeby oceniać ludzi. I nienawidziłam tego, jak bardzo działał mi na nerwy.

- Jeśli zamierzasz tak na mnie gapić przez cały patrol, mogę zrobić to samo - odezwałam się w końcu, łamiąc ciszę.

Levi nie odpowiedział od razu. Dopiero po kilku sekundach, wciąż patrząc przed siebie, rzucił lodowatym tonem:

- Zastanawiam się, jak długo zajmie ci złamanie zasad tym razem.

- Naprawdę? - Uniosłam brew, pozwalając sobie na lekki, złośliwy uśmiech. - A ja myślałam, że po prostu tęskniłeś za moim urokiem osobistym.

- Uwierz mi, Fauer, ostatnią rzeczą, za którą mogłem tęsknić, jest twój urok. - W jego głosie brzmiała wyraźna kpina. - Ale skoro już tu jesteś, postaraj się przynajmniej nie zrobić z siebie pośmiewiska.

Przewróciłam oczami, ignorując jego słowa. Wiedziałam, że próbuje mnie sprowokować, ale tym razem postanowiłam nie dać mu tej satysfakcji. Zamiast tego skupiłam się na otoczeniu. Las był spokojny, tylko wiatr poruszał liście, a od czasu do czasu dało się słyszeć trzask gałęzi pod kopytami koni. W pobliżu zamku raczej nie było tytanów, co czyniło ten patrol czystą formalnością. Ale z Levim nic nigdy nie było proste.

- Wiesz co? - odezwałam się nagle, po dłuższej chwili ciszy. - Może nie wszyscy muszą być tak perfekcyjni jak ty. Czasem wystarczy po prostu być człowiekiem.

Zatrzymał konia, zmuszając mnie do zrobienia tego samego. Obrócił się w siodle i spojrzał na mnie z tym swoim nieprzeniknionym wyrazem twarzy.

- A ty? - zapytał chłodno. - Czujesz się człowiekiem? Bo z tego, co pamiętam, zawsze byłaś bardziej drapieżnikiem niż kimkolwiek innym. Niszczysz wszystko na swojej drodze.

Zacisnęłam dłonie na wodzach, ale zanim zdążyłam odpowiedzieć, zza drzew wyłoniła się Petra. Jej koń parsknął cicho, a ona sama wyglądała na zaniepokojoną.

- Kapitanie, nic podejrzanego w naszej strefie - zameldowała, spoglądając to na niego, to na mnie. Jej wzrok zdradzał, że wyczuwała napięcie między nami, ale nie miała odwagi się wtrącać.

Levi skinął do Petry na znak, że przyjął raport, i wskazał jej, by dołączyła do reszty oddziału. Petra posłała mi jeszcze jedno spojrzenie, jakby zastanawiała się, czy powinna coś powiedzieć, ale ostatecznie odjechała. Znów zostaliśmy sami.

Cisza rozciągnęła się między nami, ale tym razem nie była tak ciężka. Levi ruszył naprzód, a ja, po chwili zawahania, zrobiłam to samo. Czułam, że chciał coś powiedzieć, ale jak to Levi - potrzebował na to więcej czasu, niż powinno być konieczne.

- Amae - odezwał się w końcu, nie odwracając głowy. Jego głos był spokojniejszy, pozbawiony tej lodowatej ostrości, która zwykle towarzyszyła każdemu mojemu imieniu. - Wiem, że nie chcesz tu być.

Zaskoczył mnie tym wyznaniem, choć starałam się to ukryć. Przyspieszyłam lekko, by zrównać się z nim i spojrzałam na jego profil. Jego twarz była napięta, ale nie tak obojętna jak wcześniej.

- Nie, nie chcę - odpowiedziałam szczerze, choć głos miałam bardziej miękki niż planowałam. - Ale nie miałam wyboru.

Levi na chwilę zamilkł, jakby ważył każde słowo.

- Wiem, że Erwin nie zostawił ci zbyt wielu opcji - powiedział cicho. - Ale mimo wszystko jesteś tu teraz. I zamiast walczyć z każdym na swojej drodze, mogłabyś spróbować... - Zawahał się, jakby to, co miał powiedzieć, było dla niego wyzwaniem. - Współpracować.

Parsknęłam cicho, ale bez złośliwości.

- Ty? Mówisz mi o współpracy? - spytałam z lekkim uśmiechem. - Kapitanie „muszę zrobić wszystko sam, bo nikt inny nie jest wystarczająco dobry"?

Spojrzał na mnie kątem oka, a jego usta drgnęły lekko, jakby walczył z uśmiechem.

- Czasem ludzie mnie zaskakują - odpowiedział spokojnie. - Nawet ty mogłabyś to zrobić jak byś się postarała.

Zaraz potem jednak jego spojrzenie wróciło do tej surowej determinacji, którą znałam aż za dobrze.

- Ale jeśli będziesz grała w swoje gierki i stawiała się na każdym kroku - dodał ostrzej - zrobię wszystko, żebyś pożałowała powrotu tutaj.

Pokręciłam głową, pozwalając sobie na cichy śmiech.

- Ja już żałuję. Jeśli to twój sposób by nagle wyciągnąć rękę to słabo ci idzie.

- To moja próba sprawienia, żebyś przestała być dla mnie ciężarem - odparł krótko, ale jego ton stracił część chłodu.

Przez chwilę jechaliśmy w milczeniu, a ja czułam, że napięcie, choć wciąż obecne, nieco zelżało. Levi miał swoje metody - brutalnie szczere i bezpośrednie - ale w tym wszystkim dało się wyczuć coś więcej. Może troskę? A może tylko nadzieję, że nie zepsuję wszystkiego.

W końcu spojrzałam na niego i powiedziałam cicho:

- Spróbuję, kapitanie. Ale nie obiecuję, że będzie łatwo.

Nie odpowiedział od razu. Kiedy jednak przemówił, jego głos był bardziej miękki niż kiedykolwiek wcześniej.

- Nic w naszym życiu nie jest łatwe, ruda. Ale to nie znaczy, że nie warto próbować.

Ruszyliśmy dalej a myśli kotłowały mi się w głowie. Levi miał rację - musiałam zacząć się znów dostosowywać, choć wcale nie było to łatwe. Ale była jeszcze jedna sprawa, która nie dawała mi spokoju od momentu, gdy dowiedziałam się o moim powrocie do zwiadowców. Miałam nadzieję, że Levi zareaguje tak, jak sobie to wyobrażałam, ale z nim nigdy nie można było być pewnym.

- Kapitanie - odezwałam się w końcu, przerywając ciszę. Zatrzymał się, odwracając lekko głowę, ale nie spojrzał na mnie wprost.

- Co? - zapytał krótko, jakby już wiedział, że szykuję coś, co może mu się nie spodobać.

Zacisnęłam dłonie na wodzach, zastanawiając się, jak to ująć.

- Chciałabym... potrzebuję zniknąć na dzień lub dwa - powiedziałam w końcu, czując, jak jego spojrzenie wbija się we mnie. - Muszę sprawdzić, czy moi przyjaciele dotarli na farmę po ataku na Trost. To nie daje mi spokoju.

Levi zmarszczył brwi, jego twarz jak zwykle była trudna do odczytania. Przez chwilę milczał, a ja zaczęłam żałować, że w ogóle poruszyłam ten temat. W końcu westchnął, jakby ważył swoje słowa.

- Myślisz, że jesteś w położeniu by prosić o coś takiego? To nie jest czas na prywatne wycieczki - odparł, ale jego ton nie był tak surowy, jak się spodziewałam.

- Wiem - odpowiedziałam szybko. - Ale to naprawdę ważne. Nie mogę po prostu siedzieć tu i czekać, zastanawiając się, czy wszystko z nimi w porządku. To mnie rozprasza, a przecież nie chcesz, żebym była jeszcze mniej użyteczna, prawda?

Levi spojrzał na mnie długo i uważnie, jakby próbował ocenić, czy naprawdę mówię poważnie. W końcu pokręcił głową z wyraźnym zniecierpliwieniem.

- Dobrze - powiedział w końcu. - Ale nie pojedziesz sama. Eld będzie ci towarzyszył.

Zaskoczenie musiało być widoczne na mojej twarzy, bo uniósł brew w wyrazie irytacji.

-Zgadzasz się pod warunkiem, że będę miała niańkę?

- To nie jest prośba, Amae. To warunek - dodał ostrzej. - Jeśli chcesz wyjechać, to tylko pod czyimś nadzorem. Eld jest doświadczony i wie, jak sobie poradzić w razie problemów.

Zacisnęłam usta, próbując nie wybuchnąć. Nie podobało mi się, że ktoś miał mnie pilnować, ale wiedziałam, że jeśli zacznę się sprzeciwiać, Levi po prostu cofnie zgodę.

- W porządku - odparłam chłodno. - Jeśli to jedyny sposób, żeby się zgodził.

Levi skinął głową, zadowolony z mojego ustępstwa.

- Eldowi przekażę to później, a ty przygotuj się na wyjazd. Masz dwa dni na załatwienie, tego co chcesz. Rozumiesz? - Jego ton był ostrzejszy, jakby chciał przypomnieć mi, kto tu dowodzi.

- Rozumiem - odpowiedziałam, powstrzymując się od kolejnego kąśliwego komentarza.

Ruszyliśmy dalej, a ja w duchu czułam mieszankę wdzięczności i irytacji. Z jednej strony Levi zgodził się na coś, co naprawdę miało dla mnie znaczenie, z drugiej - zrobił to na swoich zasadach. Ale cóż, przynajmniej mogłam działać. A to już coś.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top