XII | nie wiem, czy kiedykolwiek będę w stanie ci zaufać |

Siedziałam w milczeniu, wpatrując się w blady sufit. Głos Hange ciągle rozbrzmiewał w mojej głowie, choć nie byłam pewna, czy cokolwiek z jej słów miało dla mnie znaczenie. Przecież wszystko, co robiłam, kończyło się porażką.

Nagle drzwi otworzyły się bez pukania. Wiedziałam, kto to, zanim jeszcze spojrzałam. Levi. Zawsze wchodził z tą samą pewnością siebie i chłodem, który wydawał się niemal fizycznie odczuwalny.

– Masz gościa, Fauer – rzucił sucho, zamykając za sobą drzwi.

Podniosłam wzrok, próbując wyglądać na spokojną, choć w środku czułam, jak serce przyspiesza.

– Nie widziałam, żebyś pukał – odparłam, unosząc brew, by zakryć własną nerwowość.

– Nie widziałem potrzeby – odpowiedział, podchodząc bliżej. Oparł się o ścianę, zakładając ręce na piersi. – Słyszałem, co Erwin ci zaproponował.

– I? Masz coś do dodania? – zapytałam chłodno, odwracając wzrok.

Przez chwilę milczał, jakby ważył każde słowo. W końcu odezwał się, a jego głos był niższy i bardziej napięty, niż się spodziewałam.

– Dlaczego? – zapytał nagle.

Spojrzałam na niego zdezorientowana.

– Dlaczego co?

– Dlaczego uciekłaś? – wycedził. W jego oczach błyszczał gniew, ale i coś jeszcze coś, co mnie zabolało bardziej niż jakiekolwiek słowa.

Westchnęłam, czując, jak napięcie w moim ciele rośnie.

– Już ci mówiłam.

– Mówiłaś?! – Levi zrobił krok do przodu, a jego spojrzenie przeszywało mnie na wskroś. – Zostawiłaś mnie, zostawiłaś nas, bez słowa. Po prostu zniknęłaś.

Nie wytrzymałam. Wstałam z łóżka, mimo protestów mojego obolałego ciała i stanęłam naprzeciwko niego.

– Tak, zostawiłam! – wybuchłam. – Bo musiałam. Mój brat... Hiroshi... On potrzebował mnie bardziej niż wy. A ja nie mogłam pozwolić, żeby skończył tak jak ja!

Levi zmrużył oczy, ale nic nie powiedział, co tylko bardziej mnie rozwścieczyło.

– Myślisz, że to było łatwe? – kontynuowałam, a głos mi drżał. – Że chciałam was zostawić? Że chciałam zostawić ciebie?

W jego oczach pojawiło się coś, co wyglądało jak ból, ale zaraz zostało stłumione przez lodowatą maskę.

– To, czego chciałaś, nie ma już znaczenia – powiedział chłodno. – Teraz liczy się tylko to, co zrobiłaś i to co zrobisz.

Zacisnęłam pięści, czując, jak łzy napływają mi do oczu.

– Wiem, że mnie nienawidzisz – powiedziałam cicho, z trudem łapiąc oddech. – I masz do tego prawo. Ale nie waż się mówić mi, że to, co zrobiłam, było bez znaczenia.

Levi milczał przez chwilę, a potem odwrócił wzrok, jakby nie mógł na mnie dłużej patrzeć.

– Erwin wierzy, że możesz jeszcze coś zrobić. Może ma rację – powiedział, kierując się do drzwi. Zatrzymał się jednak na moment i rzucił przez ramię: – Ale ja nie wiem, czy kiedykolwiek będę w stanie ci zaufać.

I z tymi słowami wyszedł, zostawiając mnie z uczuciem, jakby ktoś wyrwał mi serce i rzucił je na ziemię.

Opadłam z powrotem na łóżko, czując, jak wszystkie siły mnie opuszczają. Wiedziałam, że zasłużyłam na jego gniew na jego nienawiść, ale świadomość tego wcale nie sprawiała, że bolało mniej.

***

Następnego dnia obudziłam się wcześnie, ale nie mogłam zmusić się do wstania. Wpatrywałam się w sufit, próbując zebrać myśli. Wszystko wydawało się takie ciężkie – moje ciało, mój umysł, moje serce.

Po kilku godzinach drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Do środka wszedł Erwin. Jego postawa była jak zawsze nienaganna, a spojrzenie pewne, choć teraz widziałam w nim coś, co przypominało troskę.

– Amae – powiedział spokojnie, podchodząc bliżej. – Przemyślałaś moją propozycję?

Usiadłam na łóżku, zerkając na niego. Przez chwilę milczałam, ważąc swoje słowa.

– Tak – odpowiedziałam w końcu. – Zgadzam się.

Erwin skinął głową, jakby spodziewał się tej odpowiedzi, ale jego twarz nie zdradzała żadnych emocji.

– To dobra decyzja – powiedział po chwili. – Twoje umiejętności są cenne. Potrzebujemy kogoś takiego jak ty.

– Cenne? – zaśmiałam się gorzko. – Myślisz, że jestem cenna, Erwin? Jestem poparzona, złamana, a wszyscy, których kocham, mnie nienawidzą.

– Nie wszyscy – odparł spokojnie. – Hiroshi cię nie nienawidzi. Hange też nie. A Levi... – Zawahał się, zanim dokończył. – Levi ma prawo być zły, ale to nie znaczy, że cię nienawidzi.

Skrzywiłam się, słysząc jego imię. Każda wzmianka o nim bolała jak rana, która nigdy się nie zagoiła.

– Co, jeśli nie dam rady? – zapytałam cicho. – Co, jeśli nie jestem już tą samą osobą, którą byłam?

Erwin usiadł na krześle obok mojego łóżka i spojrzał mi prosto w oczy.

– Amae, każdy z nas nosi swoje rany, zarówno fizyczne, jak i emocjonalne. To, co nas definiuje, to nie to, co nas złamało, ale to, jak się podnosimy. Ty już nie raz pokazałaś, że potrafisz się podnieść. Wierzę, że zrobisz to ponownie.

Jego słowa były proste, ale uderzyły mnie głęboko. Wpatrywałam się w niego, próbując znaleźć w sobie siłę, o której mówił. Może jej nie czułam, ale jeśli on wierzył, że jeszcze ją mam, może nie wszystko było stracone.

– Dziękuję – powiedziałam cicho, ledwo słyszalnym głosem.

Erwin wstał, poprawiając mundur.

– Odpoczywaj dzisiaj. Jutro zaczynasz.

Skinęłam głową, obserwując, jak wychodzi. Jego obecność zawsze była jak latarnia w ciemności, ale teraz czułam, że muszę znaleźć swój własny sposób, by na nowo odnaleźć światło.

Siedziałam dalej w szpitalnym łóżku, popijając ciepłą herbatę, gdy drzwi uchyliły się z lekkim skrzypnięciem. Do środka weszła Hange, jak zawsze z błyskiem ekscytacji w oczach i stertą notatek pod pachą.

– Amae! – zawołała entuzjastycznie, niemal biegnąc w moją stronę.

Uniosłam brew, zaintrygowana jej energią. W końcu od Hange nigdy nie można było spodziewać się niczego przewidywalnego.

– Coś się stało? – zapytałam, odkładając kubek na stolik.

– Stało się? Amae, to, co mam ci do powiedzenia, to prawdziwa rewolucja! – Zajęła miejsce na krześle obok mojego łóżka, przytrzymując notatki, które groziły rozsypaniem się na wszystkie strony.

– No dobrze, mów – rzuciłam, nie kryjąc lekkiego rozbawienia.

Hange nachyliła się do przodu, a jej głos obniżył się do konspiracyjnego szeptu, co było kompletnym absurdem, biorąc pod uwagę jej ekscytację.

– Mam tytanów, Amae. Dwa żywe egzemplarze, które mogę badać!

Zamrugałam kilkakrotnie, przetwarzając to, co właśnie powiedziała.

– Jakim cudem masz... żywe tytany? – zapytałam z niedowierzaniem.

Hange oparła się na krześle, uśmiechając się szeroko.

– To historia na dłuższą opowieść, ale w skrócie: udało nam się schwytać dwa tytany. Daliśmy im imiona: Sonny i Bean. – Jej oczy niemal błyszczały, gdy o nich mówiła.

Nie mogłam się powstrzymać od gorzkiego uśmiechu.

– Sonny i Bean? Nadajesz im imiona, jakby to były zwierzęta.

– Bo tak jest! – odpowiedziała z entuzjazmem. – Wiesz, Amae, nie rozumiesz jeszcze potencjału, jaki mają te eksperymenty. Mogę badać ich zachowania, reakcje na różne bodźce... To klucz do zrozumienia, jak działają.

– I co zamierzasz zrobić z tymi badaniami? – zapytałam sceptycznie.

Hange spojrzała na mnie z błyskiem w oku.

– Zrozumieć ich. A zrozumienie tytanów to pierwszy krok do ich pokonania.

Pokręciłam głową, próbując przetrawić to, co właśnie usłyszałam.

– Jesteś szalona, Hange.

– Być może – odparła z uśmiechem. – Ale to szaleństwo może uratować ludzkość.

W pokoju zapadła cisza, podczas której przyglądałam się Hange. Jej pasja była zaraźliwa, ale jednocześnie... przerażająca.

– A co, jeśli to nie pomoże? – zapytałam cicho.

Hange zamilkła na moment, a na jej twarzy pojawił się cień powagi.

– Jeśli nie pomoże, przynajmniej będę wiedziała, że zrobiłam wszystko, co mogłam.

Nie odpowiedziałam. Wpatrywałam się w swoje dłonie, myśląc o tytanach, o śmierci Astrid, o bólu Leviego. Czy naprawdę istniał sposób na zakończenie tego koszmaru?

– Wiesz – zaczęła Hange, wyrywając mnie z zamyślenia – mogłabyś mi pomóc.

Spojrzałam na nią, zaskoczona.

– Pomóc? Jak niby?

– Masz doświadczenie. Byłaś w sytuacjach, w których my mogliśmy tylko teoretyzować. Twoje spostrzeżenia mogłyby być bezcenne.

Parsknęłam cicho.

– Chcesz, żebym analizowała tytanów?

– Dlaczego nie? – odpowiedziała poważnie. – Znasz ich lepiej niż ci się wydaje.

Milczałam przez chwilę, rozważając jej słowa.

– Pomyślę o tym, Hange – powiedziałam w końcu, choć sama nie byłam pewna, czy mówiłam poważnie.

Hange uśmiechnęła się szeroko, jakby już wygrała.

– Wiedziałam, że się zgodzisz! – rzuciła z entuzjazmem, wstając z miejsca. – Przekonasz się, Ama, że to może być początek czegoś wielkiego.

Hange dosłownie ciągnęła mnie za rękę przez korytarze, jej energia była wręcz zaraźliwa, choć nie miałam pojęcia, co dokładnie mnie czeka. W końcu dotarłyśmy do miejsca, które przypominało coś między prowizorycznym laboratorium a klatką dla dzikich zwierząt. Od razu poczułam w powietrzu duszący zapach krwi i czegoś jeszcze, czego wolałam nie identyfikować.

– Oto one! – oznajmiła Hange z dumą, wskazując na dwa ogromne tytany przyczepione do podłoża za pomocą grubych lin i gwoździ. Jeden był nieco wyższy, z długimi ramionami i wychudzonym ciałem, a drugi przypominał przysadzistego mężczyznę o proporcjach jak beczka.

– Sonny i Bean – powiedziała, jakby przedstawiała swoje ukochane psy.

Zmarszczyłam nos, patrząc na te monstra. Były unieruchomione w jakiś dziwny sposób, a wokół nich uwijało się kilku żołnierzy stacjonarki. Nie wyglądali na zachwyconych swoją rolą.

– Hange, to jest... – zaczęłam, ale urwałam, bo jeden z żołnierzy w kącie właśnie zaczął wymiotować do wiadra.

Hange machnęła na niego ręką z irytacją.

– Ignoruj ich. Żółtodzioby, wciąż nieprzyzwyczajone.

– Przypominam, że to ludzie, Hange, nie każdy ma twoją tolerancję na... – gestem wskazałam na tytanów, którzy wydawali z siebie dziwne, bulgoczące dźwięki.

Hange obróciła się z entuzjazmem, ignorując moją uwagę.

– No dobrze, Amae, podejdź bliżej.

Spojrzałam na nią, jakby postradała zmysły.

– Podejść? Naprawdę myślisz, że mam ochotę się zbliżać do tych rzeczy?

– No jasne! – rzuciła, zupełnie nieświadoma mojego oporu. – Musisz zobaczyć, jak reagują na różne bodźce.

Hange podeszła do jednego z tytanów. Sonny wydał z siebie głuchy ryk, a ona zapiszczała z ekscytacji, jak dziecko otwierające prezent. Ja, w międzyczasie, stałam kilka kroków dalej, krzywiąc się z odrazą.

– Hange, naprawdę nie muszę zbliżać się bardziej, żeby stwierdzić, że to są potwory – rzuciłam z przekąsem, trzymając dystans.

– Potwory? – obróciła się do mnie, niemal oburzona. – Amae, to fascynujące istoty! Ich ciała regenerują się z niewiarygodną szybkością, ich fizjologia... och, mogłabym mówić o tym godzinami!

– Proszę, nie mów – westchnęłam, patrząc na żołnierza, który znowu wymiotował w kącie. – Nie wydaje się, żeby ludzie dookoła podzielali twoją fascynację.

Hange tylko machnęła ręką, zupełnie ignorując ich dyskomfort.

– Och, przywykną. W końcu są tutaj po to, by pomagać w nauce! A ty, Amae, powinnaś docenić, że masz okazję być częścią czegoś tak przełomowego.

– Jeśli powiesz, że to „przełomowe", jeszcze raz, to chyba zwymiotuję razem z nimi – burknęłam, zerkając na tytany, które zdawały się patrzeć prosto na mnie.

Hange zaśmiała się, podchodząc bliżej.

– Dobra, dobra, dość o moich jak to nazwałaś „zwierzątkach". Chodź, muszę ci jeszcze o czymś opowiedzieć.

– O czym? – zapytałam, zerkając na nią podejrzliwie, gdy odwróciła się w moją stronę.

– O oddziale specjalnym Leviego – powiedziała z uśmiechem, a ja od razu zesztywniałam.

– Oddział specjalny? – powtórzyłam, próbując zachować neutralny ton.

Hange skinęła głową, otwierając drzwi i prowadząc mnie do innego pomieszczenia.

– Tak, to elitarna jednostka najlepsi z najlepszych! Są w stanie zabić każdego, który stanie im na drodze.

Zacisnęłam dłonie w pięści, starając się nie zdradzić emocji. Wyobrażenie Leviego otoczonego „najlepszymi z najlepszych" sprawiało, że czułam się... cóż, niepotrzebna.

– A ty? – zapytałam, przerywając ciszę. – Jesteś częścią tego wszystkiego?

Hange zaśmiała się, jakby to pytanie ją rozbawiło.

– Ja? Nie, nie, jestem bardziej... wsparciem naukowym. Ale to, co robię, jest równie ważne. Bez moich badań nie mielibyśmy pojęcia, jak działa regeneracja tytanów czy ich zachowania.

Skrzywiłam się lekko, słysząc jej entuzjazm.

– Świetnie. Cieszę się, że jesteś taka... zaangażowana – mruknęłam, patrząc, jak żołnierze stacjonarki wciąż sprzątali wokół Sonny'ego i Beana, wyglądając, jakby żałowali każdej chwili, którą tutaj spędzają.

– Amae – Hange obróciła się do mnie poważniejszym tonem. – Wiem, że to wszystko może wydawać się dziwne, ale zobaczysz, że to, co robimy, jest ważne. Jeśli zdecydujesz się wrócić do Korpusu na dobre, to może nawet znajdziesz znów w tym wszystkim swoje miejsce.

Przyglądałam się jej przez chwilę, próbując ocenić, czy mówi serio. W końcu westchnęłam.

– Zobaczymy – odpowiedziałam, choć sama nie wiedziałam, co dokładnie to znaczy.

Sonny poruszył się gwałtownie, gdy tylko podeszłam bliżej, zaciskając szczęki w nerwowym szarpnięciu. Jego oczy, puste i pełne obłędu, wpatrywały się we mnie, jakby chciał mnie zjeść. Dosłownie.

– Hange, to coś mnie obserwuje – rzuciłam przez zęby, robiąc krok w tył.

– Spokojnie! – zawołała z entuzjazmem, zapisując coś w swoim notatniku. – On jest tylko ciekawy. Fascynujące, prawda?

Sonny szarpnął się jeszcze mocniej, a liny napięły się do granic wytrzymałości. Przerażeni żołnierze stacjonarki cofnęli się odruchowo, jeden z nich nawet upuścił wiadro, które z hukiem roztrzaskało się na podłodze.

Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, tytan otworzył szczęki i rzucił się do przodu, jakby chciał mnie dosięgnąć. Łańcuchy wbiły się w jego ciało, hamując go w ostatniej chwili, ale jego zęby przeleciały niebezpiecznie blisko mojej głowy.

– Cholera! – krzyknęłam, odskakując w bok. Poczułam na policzku ciepły oddech tego stwora.

– Ojej! – Hange pisnęła, zafascynowana. – Sonny, uspokój się! Nie możesz tak straszyć naszych gości!

Odwróciłam się do niej z wyrazem absolutnego oburzenia, czując, jak moje serce wali jak młot.

– Hange, to coś prawie odgryzło mi głowę! – wrzasnęłam, wskazując na Sonny'ego, który teraz szarpał się, wydając głuchy ryk. – To chore, żeby trzymać takie gówno w pobliżu ludzi!

Hange uniosła ręce w uspokajającym geście, jakby chciała mnie przekonać, że nie mam powodu do paniki.

– Amae, spokojnie, wszystko jest pod kontrolą! Te liny i gwoździe są wystarczająco mocne, żeby go powstrzymać.

– Tak?! To było cholernie blisko! – warknęłam, zaciskając pięści. – To coś powinno zdechnąć, a nie być twoim „eksperymentem"!

Hange westchnęła teatralnie, kręcąc głową, jakby właśnie usłyszała najbardziej absurdalne stwierdzenie w swoim życiu.

– Amae, rozumiem twoje emocje, naprawdę, ale musisz spojrzeć na to z naukowej perspektywy. Tytany to klucz do odkrycia prawdy o naszym świecie.

– Klucz? – prychnęłam, wskazując na Sonny'ego, który teraz wpatrywał się we mnie z niemal maniakalnym błyskiem w oczach. – To jest bestia, Hange. Potwór. Jedyny klucz, jaki widzę, to klucz do mojego grobu, jeśli się tu dłużej zbliżę!

Żołnierze stacjonarki spojrzeli na mnie z cichym uznaniem, wyraźnie podzielając moje zdanie, choć żaden z nich nie miał odwagi powiedzieć tego głośno.

Hange, jakby nie zauważając mojej furii, zapisała coś w notatniku, a potem spojrzała na mnie z uśmiechem.

– Może to była trochę zbyt intensywna demonstracja. Następnym razem będę bardziej uważać.

– Następnym razem? – powtórzyłam z niedowierzaniem, ale zanim zdążyłam powiedzieć coś więcej, Hange podeszła do Sonny'ego, jakby nic się nie stało i zaczęła coś mówić do niego, jak do psa.

Złapałam się za głowę, próbując zapanować nad wzbierającą frustracją.

– Wiesz co, Hange? Następnym razem zostanę w łóżku. – Odwróciłam się na pięcie, kierując się do wyjścia, zanim tytanowi uda się przerwać te cholerne liny.



Siemaneczko słodziaki !!!

Też nie możecie doczekać się piątku? 14 luty i będziemy razem walić tynki                                      albo ktoś będzie walić ....                                                                                                                              cokolwiek 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top