IV | Jak zwykle myślisz o wszystkich innych, zanim pomyślisz o sobie |
Trost kipiał chaosem. Uchodźcy wlewali się do miasta strumieniami, a mur Rose wydawał się ostatnim bastionem bezpieczeństwa. Wojsko miało pełne ręce roboty, próbując zachować porządek. Ludzie tłoczyli się na ulicach, szukając schronienia, jedzenia, a przede wszystkim nadziei.
Patrzyłam na tę scenę zza okna herbaciarni, paląc kolejnego papierosa. Dym wił się w powietrzu, a ja czułam narastające napięcie. Wiedziałam, że musimy działać teraz. W zamieszaniu, jakie opanowało Trost, mieliśmy najlepszą szansę na pozbycie się Vargasa.
Silvio i Marcus siedzieli przy stole za mną, pochylając się nad prowizorycznym planem.
– To nasza okazja – odezwał się Silvio. – Vargas nie spodziewa się, że uderzymy teraz. Jest zbyt zajęty pilnowaniem swoich interesów w chaosie.
– I właśnie dlatego musimy działać szybko – dodał Marcus, stukając palcem w mapę. – Jego magazyn znajdujący się w pobliżu starego młyna będzie dzisiaj słabo chroniony.
Zgasiłam papierosa, przydeptując go butem. Spojrzałam na mężczyzn z uśmiechem.
– Dobra. Jak to robimy?
Silvio spojrzał na mnie poważnie unosząc brwi.
– Ty zostajesz tutaj poparzeńcu.
Parsknęłam śmiechem.
– Nie ma mowy pedale lepiej pilnuj swojego faceta. To ja nie wy mam z tym szczurem rachunki do wyrównania.
Marcus spojrzał na mnie sceptycznie.
– Amae, nie możemy ryzykować. Jeśli coś pójdzie nie tak...
– To pójdzie nie tak – przerwałam mu chłodno. – Vargas zabrał moją dostawę, osłabił naszą pozycję i myśli, że może mi się przeciwstawić. Nie zostawię tego w waszych rękach, bo jeszcze coś spierdolicie.
Cisza zapadła na chwilę, zanim Silvio westchnął i skinął głową.
– Dobra widzę, że cię nie powstrzymamy. Ale robimy to szybko i cicho.
Gdy zapadła noc, Trost wyglądał jak pole bitwy. Latarnie rzucały słabe światło na zatłoczone ulice, pełne ludzi szukających schronienia. Krzyki dzieci, lamenty matek i nawoływania żołnierzy łączyły się w kakofonię dźwięków, która brzmiała jak tło do tragedii. Ulice były pełne, ale my, schowani w cieniu, mogliśmy przemykać niezauważeni.
– Skręć tutaj – szepnął Silvio, prowadząc nas w boczną aleję.
Marcus, idący na końcu, co chwilę oglądał się za siebie, upewniając się, że nikt nas nie śledzi. Wiedzieliśmy, że patrole stacjonarki mogą być równie niebezpieczne co ludzie Vargasa.
Dotarliśmy do magazynu – starej, drewnianej konstrukcji z wyblakłym szyldem informującym, że kiedyś przechowywano tam zboże.
– Gotowi? – zapytał Marcus, wyciągając z kieszeni płaszcza łom.
Skinęłam głową, a Silvio stanął obok mnie, trzymając broń gotową do strzału.
– Rób to szybko – szepnęłam.
Marcus cicho podważył zamek na drzwiach, a zamek ustąpił z delikatnym trzaskiem. Wślizgnęliśmy się do środka, a od razu uderzył nas intensywny zapach alkoholu, tytoniu i wilgoci.
Wewnątrz panował półmrok. Kilka lamp naftowych oświetlało przestrzeń, rzucając migotliwe cienie na ściany. Skrzynie były ustawione w stosy, a w powietrzu unosił się kurz. Vargas siedział przy stole, otoczony trzema swoimi ludźmi. Grali w karty, popijając coś z metalowych kubków.
– Mizu... – warknął Vargas, gdy tylko nas zobaczył. Jego oczy zwęziły się w gniewnym wyrazie, a twarz wykrzywił złośliwy uśmiech. – Wiedziałem, że w końcu przyjdziesz.
– Vargas – odezwałam się spokojnie, robiąc krok do przodu. Mój głos był chłodny jak ostrze noża. – Myślałeś, że możesz mnie okraść i ujdzie ci to na sucho? Ja szanowałam twoje interesy i nie wchodziłam ci w drogę, gdy otwierałeś kolejny burdel.
- To były tylko interesy, nic osobistego – odpowiedział, wstając z krzesła.
- Złe słowa tak jak każda twoja decyzja – rzuciłam, a napięcie w pomieszczeniu wzrosło.
Jeden z jego ludzi sięgnął po broń, ale zanim zdążył jej użyć, Silvio wystrzelił. Huk rozbrzmiał w pomieszczeniu, a mężczyzna upadł, trzymając się za ramię. Krew kapała na podłogę, a pozostali zamarli.
- Popełniłeś błąd – powiedziałam, wyciągając nóż i obracając go w dłoni jak by był moją ulubioną zabawką. – A teraz za niego zapłacisz.
Vargas zerwał się z miejsca, próbując sięgnąć po pistolet ukryty za paskiem, ale Marcus i Silvio byli szybsi. Rzucili się na niego, obezwładniając go z brutalną skutecznością. Vargas jęknął, kiedy upadł na kolana, dusząc się od nagłego bólu.
- Broń palna jest dla pedałów. Ja osobiście wolę noże wiesz?
- Proszę, Mizu... więcej tego nie zrobię! Nie będę ci przeszkadzał w interesach– zaczął błagać, ale przerwałam mu, przykładając ostrze do jego szyi.
- Nie ma przebaczenia. Takie psy jak ty powinny ustąpić miejsca porządnym ludziom szukającym schronienia– warknęłam, a moje słowa odbiły się echem w ciemnym pomieszczeniu.
Bez wahania przecięłam skórę. Krew trysnęła na podłogę, a Vargas osunął się martwy. Jego ludzie, widząc to, rzucili się do ucieczki.
Marcus spojrzał na mnie.
- Szybko poszło. Nie zdążyłaś się pobawić.
-Z takimi kundlami nie ma się co bawić. Sprawę trzeba było skończyć szybko.
Silvio zaśmiał się krótko, ale zaraz potem zapytał.
- Co teraz?
- Zabierzcie wszystko, co możecie – poleciłam, ocierając ostrze o jego ubranie. – Resztę spalcie.
Silvio i Marcus zaczęli działać, przeszukując magazyn i pakując to, co miało wartość. Ja stałam nad ciałem Vargasa, patrząc na jego bezwładną postać. Wiedziałam, że to, co zrobiłam, było konieczne. Już nie czułam tej dawnej satysfakcji z zabijania co kiedyś. Teraz była tylko pustka.
To był kolejny krok na drodze, z której nie było powrotu. Ale Hiroshi zasługiwał na lepsze życie, a ja zrobiłabym wszystko, żeby mu je zapewnić.
***
Gdy wróciliśmy do herbaciarni, zmęczenie spływało na mnie ciężarem większym niż kiedykolwiek wcześniej. Moje ciało było wycieńczone, a dłonie, choć umyte, wciąż wydawały się brudne od krwi Vargasa. Jednak w sercu czułam dziwną ulgę. Jeden problem zniknął. Vargas był martwy, a jego wpływy w Trost skończone.
Silvio i Marcus weszli przede mną, zrzucając na stół torby z towarami odzyskanymi z magazynu.
– Dobra robota – powiedział Marcus, otwierając jedną z toreb i sprawdzając zawartość.
– Może i dobra, ale na razie żadnych celebracji – odpowiedziałam. – Upewnijcie się, że wszystko jest tam, gdzie być powinno, i zróbcie porządek.
– Jasne – mruknął Silvio, podwijając rękawy.
Chciałam coś dodać, ale w tym momencie zobaczyłam Hiroshiego. Stał na schodach, prowadzących na górę i patrzył na mnie z wyrazem troski na twarzy.
– Wszystko w porządku? – zapytał cicho.
Jego głos brzmiał łagodnie, jak delikatny szelest liści, ale w jego oczach widziałam pytania, których nie odważył się zadać.
Pokręciłam głową, a moje ramiona opadły.
– Jeszcze nie – odpowiedziałam, nie próbując nawet ukrywać zmęczenia. – Ale będzie.
Weszłam na schody i zatrzymałam się obok niego. Położyłam mu rękę na ramieniu, patrząc prosto w jego jasne oczy, które teraz przypominały mi coś dawno zapomnianego – niewinność i nadzieję. Jak ktoś tak uroczy i delikatny jak on mógł w ogóle myśleć o zostaniu zwiadowcą.
– Idź spać, Hiro. Jutro może być ciężki dzień. Musimy pojechać na farmę – powiedziałam.
– Ty też powinnaś odpocząć strasznie mało śpisz ostatnio– odpowiedział, ale jego głos zdradzał niepewność.
Uśmiechnęłam się lekko i pogładziłam go po włosach.
– Zaraz do ciebie przyjdę dobrze?
Obserwowałam, jak zniknął na górze, a potem westchnęłam głęboko, próbując uspokoić myśli. Wróciłam do pomieszczenia, gdzie Silvio i Marcus, kończyli układać towary w jednej z szafek.
– Więc co teraz? – zapytał Marcus, patrząc na mnie znad kufra.
– Teraz zajmujemy się uchodźcami – powiedziałam stanowczo. – A potem znajdziemy sposób, żeby upewnić się, że takie typy jak Vargas nigdy nie będą mieli nad nami władzy.
Zapadła chwila ciszy, a potem Silvio spojrzał na mnie, uśmiechając się kącikiem ust.
– Jak zwykle myślisz o wszystkich innych, zanim pomyślisz o sobie.
– Taka moja natura – rzuciłam, odwracając wzrok.
Nie odpowiedzieli, ale w ich spojrzeniach widziałam coś na kształt podziwu. Dla mnie to była jednak tylko kolejna noc, kolejna walka. Byłam wyczerpana, ale w tym świecie odpoczynek był luksusem, na który nie mogłam sobie pozwolić.
W końcu wszyscy rozeszli się do swoich zadań. Silvio i Marcus zamknęli drzwi na zasuwę i poszli na zaplecze, by dokończyć porządkowanie towarów. Ja zostałam sama w głównej sali herbaciarni. Zapaliłam lampę na ladzie, której ciepłe światło rzucało migoczące cienie na ściany.
Usiadłam przy jednym ze stolików, wyciągając papierosa z kieszeni. Zapalając go, poczułam znajomy smak tytoniu, który mnie chodź trochę uspokajał. Przebiegłam palcami po blacie stołu, zastanawiając się, jak daleko jestem w stanie się posunąć, by utrzymać to wszystko na powierzchni.
Gdy dym unosił się w powietrzu, wspomnienia zaczęły zalewać mój umysł. Myśli o Levim, o chwilach, które spędzaliśmy razem, o tym jak wiele razy to on ratował moje życie, o dniu, w którym wszystko zniszczyłam. Jego twarz, te niebieskie oczy, które mogły przeniknąć na wskroś, i patrzyły na mnie z taką troską i zaufaniem, mimo upływu czasu wciąż były we mnie żywe.
„Czy on w ogóle jeszcze o mnie myśli?" – zastanawiałam się, zaciągając się głęboko papierosem. „Czy zdołał mnie znienawidzić? Czy ja zdołałabym siebie znienawidzić, gdybym była na jego miejscu?" "Jeśli bym wróciła... czy patrzył by na mnie tak samo teraz gdy moja twarz jest zniekształcona przez poparzenia? Czy może czuł by jedynie odrazę?"
Drzwi na zaplecze skrzypnęły, przerywając moje myśli. Silvio wyszedł z butelką wina i dwoma kieliszkami.
– Wydajesz się spięta – zauważył, stawiając kieliszki na stole. – Powinnaś się napić.
– Nie mam nastroju – mruknęłam, ale nie odepchnęłam kieliszka, gdy nalał mi wina.
– Widziałem, jak patrzył na ciebie twój brat – powiedział nagle, siadając naprzeciwko. – On cię podziwia, wiesz?
Uśmiechnęłam się gorzko, zdmuchując popiół do popielniczki.
– Nie ma za co mnie podziwiać. Nie zrobiłam nigdy nic nadzwyczajnego a jego obraz mnie jest zniekształcony przez różnice tego jak traktuje go ja, a jak traktował Kaito.
– Nie mów tak. Zrobiłaś wszystko, żeby go uratować. Zbudowałaś dla niego nowe życie z myślą o nim. Ale... – zawahał się, patrząc mi prosto w oczy. – Czy ty sama wierzysz, że zasługujesz na to nowe życie?
Jego słowa uderzyły mnie bardziej niż bym chciała przyznać. Odwróciłam wzrok, udając, że zainteresował mnie dym unoszący się z papierosa.
– Nie ma znaczenia, na co zasługuję a na co nie – odpowiedziałam chłodno. – Liczy się tylko to, żeby Hiroshi miał szansę na lepsze życie. Żeby był bezpieczny, jeśli naprawdę za dwa lata będzie chciał dalej dołączyć do korpusu treningowego nie będę mu zabraniać. Ale jeśli potem wybierze zwiadowców...
Silvio milczał przez chwilę, po czym uniósł kieliszek w geście toastu.
– Za Hiroshiego. I za ciebie, księżniczko.
Nie podniosłam swojego kieliszka, ale przytaknęłam mu ledwo zauważalnym skinieniem głowy.
Gdy noc zapadła głębiej, a dym papierosa powoli ulatywał w sufit herbaciarni, wiedziałam jedno: każda decyzja, którą podejmuję, prowadzi mnie w stronę, z której może nie być odwrotu. Ale dopóki Hiroshi był bezpieczny, byłam gotowa zaryzykować wszystko.
Marcus wszedł do głównej sali, przeciągając się jak kot i zerkając na butelkę wina na stole.
– Oho, widzę, że zabawa się zaczęła beze mnie – rzucił z uśmiechem, podchodząc bliżej. W dłoni trzymał niewielką, znaną mi aż za dobrze sakiewkę. – Myślałem, że może trochę podkręcimy atmosferę.
Silvio rzucił mu znaczące spojrzenie, ale nic nie powiedział. Ja uniosłam wzrok, spoglądając na Marcusa z wyraźnym zmęczeniem.
– Marcus, serio? Po tym wszystkim, co się dziś wydarzyło, uważasz, że to dobry pomysł? – zapytałam z rezygnacją, ale ton głosu zdradzał, że nie byłam tak stanowcza, jak chciałam być.
– A kiedy niby jest dobry czas? – zapytał retorycznie, unosząc brwi. – Vargas już nie żyje, towar wrócił, a miasto jest w chaosie. Jeśli ktoś zasłużył na chwilę wytchnienia, to chyba my, nie?
Wzrok Silvio przesunął się na mnie, jakby czekał na moją decyzję. W powietrzu zawisła cisza, przerywana jedynie trzaskiem ognia w piecyku.
Zaciągnęłam się ostatni raz papierosem, po czym zgasiłam go w popielniczce. W głowie zaczęły przewijać się obrazy: moje dawne życie w podziemiach, twarze ludzi, których skrzywdziłam... i twarz Leviego. Ta jedna myśl wstrzymała mnie na ułamek sekundy, ale potem wypuściłam dym i westchnęłam ciężko.
– Dobra, ale nie za dużo – powiedziałam, nie patrząc na Marcusa. – Tylko tyle, żeby złapać oddech.
Marcus uśmiechnął się zadowolony i usiadł obok mnie, wyciągając z sakiewki kilka skręconych zawiniątek. Silvio wyglądał na niezadowolonego.
-Jesteście durni. -Powiedział sięgając po kieliszek wina i odchylając się na krześle.
Marcus zjechał go wzrokiem, ale jego oczy szybko skierowały się na mnie.
– Wiedziałem, że mnie nie zawiedziesz, Amae – powiedział Marcus, rozkładając towar na stole. – Po tym wszystkim zasłużyliśmy na odrobinę zapomnienia.
Sięgnęłam po jeden z zawiniątek, czując znajomą mieszankę ekscytacji i strachu. Tą która jest tak zgubna. Tą którą jeszcze niedawno miałam już za sobą. Ale jak to mówią narkomanem się zostaje raz na całe życie. Przynajmniej w naszym świecie, pełnym bólu i rozczarowań.
– Pamiętaj, Marcus – powiedziałam zimno, przerywając jego euforię. – To nie zmienia faktu, że jutro mamy obowiązki.
– Jasne, jasne – odparł, machając ręką.
Zapaliłam skręta i zaciągnęłam się głęboko. Dym wypełnił moje płuca, a znajome uczucie zaczęło powoli rozlewać się po moim ciele. Zamknęłam oczy, próbując zignorować wzbierające wyrzuty sumienia.
– Świat może się walić – mruknęłam pod nosem, bardziej do siebie niż do nich. – Ale przynajmniej dziś, przez chwilę, nie muszę o tym myśleć.
Cisza wypełniła pokój, a my trwaliśmy w niej, każdy zagubiony we własnych myślach, w dymie i w tej dziwnej iluzji spokoju, którą sobie stworzyliśmy.
Niestety jeszcze trochę zanim pojawi się nasz ukochany kapitan ale no tak jakoś wyszło
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top