III | Chcę być taki jak ty |
Powietrze w zapleczu herbaciarni było ciężkie, przesycone zapachem parującej herbaty, palonych świec i dymu papierosowego. Przy stole siedzieliśmy we trójkę: ja, Marcus i Silvio. Na blacie leżała mapa Trostu, kilka notatek i sakiewki pełne drobnych monet – wszystko, co zostało z ostatnich interesów.
– Vargas nie tylko ukradł nam dostawę – zaczął Marcus, opierając łokcie na stole i przeczesując dłonią ciemne włosy – ale zrobił to w tak jawny sposób, że to praktycznie wyzwanie. On chce, żebyśmy zareagowali. Musimy odpowiedzieć.
Silvio, siedzący na krześle obok, uderzył pięścią w stół.
– Zareagowali? Powinniśmy już dawno wpakować mu nóż między żebra i skończyć z tym.
– Och, bo to na pewno rozwiąże nasze problemy – rzuciłam sarkastycznie, rzucając mu krótkie spojrzenie. – Vargas jest jak hydra. Zabijesz jedną głowę, pojawią się dwie kolejne.
– Więc co? – odparł Silvio, jego ton był pełen irytacji. – Po prostu pozwolimy mu nas niszczyć?
Westchnęłam, zaciskając bandażowaną dłoń. Ból przypominał mi, że muszę działać mądrze.
– Nie, ale musimy być sprytni. Vargas myśli, że nas zastraszył, ale to oznacza, że czuje się pewnie. To może być nasza przewaga.
– Masz coś konkretnego na myśli księżniczko? -Marcus spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
– Jeszcze nie – przyznałam. – Ale musimy dowiedzieć się, gdzie trzyma naszą dostawę. Bez niej nie tylko nie oddamy pieniędzy, ale i stracimy zaufanie naszych klientów.
Rozmowę przerwało nagłe trzaśnięcie drzwi. Do środka wpadł młody posłaniec, zdyszany i wyraźnie zestresowany.
– Mizu! Marcus! Silvio! – zawołał, ledwo łapiąc oddech. – Wieści z muru Maria... On upadł.
Zapadła cisza, która wydawała się trwać wieczność. W głowie miałam chaos, a serce przyspieszyło, bijąc mocno w piersi.
– Co ty pierdolisz? Kiedy? – zapytał Silvio, jego głos był pełen niedowierzania.
– Wczoraj rano– kontynuował chłopak, ocierając pot z czoła. – Tytani przedarli się przez mur Maria. Ponoć tytan był wyższy niż mur. Tysiące ludzi uciekają w stronę muru Rose. Słyszałem, że wielu zmierza do Trostu.
Marcus zaklął pod nosem, odrzucając notatki na stół.
– To zmienia wszystko.
Nie odzywałam się przez chwilę. W głowie pojawiły się obrazy przerażonych ludzi, dzieci i starców uciekających przed niepowstrzymanymi potworami. Wbrew wszystkiemu poczułam znajome ukłucie sumienia, którego nie mogłam zignorować.
– Musimy coś zrobić – powiedziałam w końcu, przełamując ciszę.
Silvio spojrzał na mnie, marszcząc brwi.
– Jak niby? Nie mamy środków ani miejsca. Vargas trzyma nas chwilowo w garści, a ty chcesz jeszcze ratować ludzi?
– Nie wszystkich – przyznałam. – Ale może chociaż kilka rodzin.
– A gdzie ich niby umieścimy co? – zapytał Marcus, wpatrując się we mnie sceptycznie.
Spojrzałam na Silvio.
– Twoja rodzinna farma. Jest opuszczona, ale może posłużyć jako tymczasowe schronienie.
Silvio spojrzał na mnie z mieszanką zaskoczenia i niedowierzania.
– To miejsce wymaga napraw. A Vargas...
– Vargas to teraz najmniejszy problem – przerwałam mu ostro. – Mówisz, że nie możemy ich uratować wszystkich? Dobrze, więc uratujmy tych, których możemy.
Marcus i Silvio spojrzeli na siebie, a potem na mnie. Wiedziałam, że to ryzykowne, ale musiałam spróbować.
– Dobra – powiedział w końcu Silvio. – Zawsze musi wychodzić z ciebie w takich sytuacjach matka Teresa co? Ale jeśli coś pójdzie nie tak, nie oczekuj ode mnie cudów.
– Nigdy nie oczekuję cudów – odparłam z lekkim uśmiechem. – Tylko determinacji.
To była pierwsza iskra nadziei wśród nadciągającego chaosu. Nawet jeśli Vargas i tytani byli zagrożeniami, z którymi musieliśmy się zmierzyć, wiedziałam, że warto podjąć to ryzyko. Jeśli świat płonął, przynajmniej mieliśmy szansę ocalić choć mały fragment.
Siedzieliśmy w zapleczu, planując, jak odzyskać dostawę od Vargasa, gdy usłyszałam kroki na schodach. Drzwi otworzyły się z impetem, a w progu stanął Hiroshi, z wyraźnym gniewem wymalowanym na twarzy.
– Wiesz, że to usłyszałem, prawda? – zapytał, mierząc mnie spojrzeniem, które przypominało mi moje własne, kiedy byłam młodsza. – Znowu coś kombinujesz i nic mi nie mówisz.
– Hiroshi, to nie jest rozmowa dla dzieci. - Westchnęłam, przecierając dłonią twarz.
– Przestań tak mówić! – wybuchł, wchodząc do środka. – Mam dziesięć lat, nie jestem już małym dzieckiem!
– Ale wciąż nie masz pojęcia, jak wygląda prawdziwe życie – wtrącił Silvio, spoglądając na niego znad stołu.
Hiroshi zignorował go, skupiając swoją uwagę na mnie.
-Już ci mówiłem, że chcę dołączyć do zwiadowców. Wiem, co to oznacza. Wiem, co ryzykuję.
Zmroziło mnie to wyznanie, choć nie było dla mnie nowością. Hiroshi powtarzał to od tygodni, odkąd Hange nas odwiedziła. Każda taka rozmowa była jak uderzenie nożem.
– To, co chcesz zrobić, to głupota – powiedziałam twardo. – Życie w zwiadowcach to nie gra. To ciągły strach, walka o przetrwanie i.... śmierć. Jednym słowem to samobójstwo.
Hiroshi uniósł podbródek z uporem.
– A ty to zrobiłaś. Walczyłaś, żeby chronić innych.
– I zapłaciłam za to cenę – odparłam. – Nie masz pojęcia, przez co przeszłam. Ilu przyjaciół straciłam.
– To nie zmienia mojego zdania – powiedział, zaciskając dłonie w pięści. – Chcę być taki jak ty.
W pokoju zapanowała cisza. Silvio i Marcus wymienili spojrzenia, a ja poczułam, jak serce wali mi w piersi.
– Hiroshi... – zaczęłam, ale głos mi się załamał.
– Ama, on nie zmieni zdania – wtrącił Silvio. – Wiesz to tak samo dobrze jak ja.
Zamknęłam oczy, próbując opanować emocje. Wstałam i podeszłam do Hiroshiego, kładąc dłonie na jego ramionach.
– Posłuchaj mnie – powiedziałam cicho, ale stanowczo. – Jeśli naprawdę tego chcesz, to ja będę twoją największą przeszkodą. Nie pozwolę, żebyś zmarnował swoje życie tak, jak ja zmarnowałam swoje.
– Ty nie zmarnowałaś życia – sprzeciwił się, patrząc mi w oczy. – Uratowałaś ludzi. Byłaś bohaterką!
– Bohaterowie umierają, Hiroshi – powiedziałam, nie odrywając od niego wzroku. – A ja nie chcę, żebyś do nich dołączył.
Zacisnął usta i odwrócił się na pięcie, wychodząc z pokoju bez słowa.
– To dziecko ma charakter – skomentował Marcus z lekkim uśmiechem.
– Ma za dużo mojego charakteru – odparłam, opierając się o stół i chowając twarz w dłoniach. – I to mnie przeraża.
Zapadła cisza, przerywana tylko cichym skrzypieniem krzesła, na którym siedział Silvio. Marcus wstał i nalał sobie wody z dzbanka stojącego na stole, przerywając napiętą atmosferę.
– Nie jest łatwo być jego siostrą, co? – zauważył Silvio, opierając się o oparcie krzesła.
Spojrzałam na niego z przymkniętymi oczami.
– Nie masz pojęcia.
– Mało kto potrafi być tak uparty – wtrącił Marcus, wracając na swoje miejsce. – Ale nie powinnaś się dziwić. Patrzy na ciebie i widzi kogoś, kim chce być.
– A ja widzę w nim dziecko, które nie ma pojęcia, jak wygląda życie za murami i walka z tytanami– odparłam, zaciskając dłonie na krawędzi stołu. – Gdybym mogła, zamknęłabym go w tym mieszkaniu na górze i nigdy nie wypuściła.
– Ale nie możesz – zauważył Marcus, kładąc przed sobą kubek. – Nie możesz być jak wasz ojciec. Nie możesz go uwięzić. Prędzej czy później i tak by zaczął podejmować własne decyzje.
Westchnęłam ciężko, próbując odegnać obraz Hiroshiego w mundurze zwiadowców. To była ostatnia rzecz, którą chciałam widzieć.
– Wracajmy do sprawy – powiedziałam, próbując skupić się na czymś innym. – Vargas. Trzeba coś z tym zrobić.
– Vargas to szczur – rzucił Silvio z gniewem w głosie. – Nie pierwszy raz próbuje nas oskubać.
– Tym razem przesadził – powiedział Marcus, zaciskając pięści. – Ta dostawa była kluczowa. Jeśli nie odzyskamy tych towarów, stracimy zbyt wielu klientów i prawdopodobnie głowy.
Wstałam, przechodząc się po pokoju. Myśli kłębiły się w mojej głowie, jak burzowe chmury. – Musimy go złamać. Pokazać, że nie można nas okradać bez konsekwencji.
– Masz jakiś plan? - Silvio uśmiechnął się krzywo.
Zatrzymałam się, patrząc na nich obu.
– Tak. Ale najpierw musimy dowiedzieć się, gdzie trzyma tę dostawę.
– Mogę rozpuścić wici – zaproponował Marcus. – Znam kilku ludzi, którzy mogą się dowiedzieć, co i jak.
– A ja mogę zająć się przygotowaniem czegoś... bardziej przekonującego, jeśli dojdzie do konfrontacji – dodał Silvio, zacierając ręce.
– Dobrze – odparłam, zerkając na schody prowadzące na górę. – Ale cokolwiek zrobimy, musimy działać szybko. Nie możemy pozwolić, żeby Vargas poczuł się bezkarny.
Plan powoli nabierał kształtów, choć z tyłu głowy wciąż słyszałam słowa Hiroshiego. "Chcę być taki jak ty."
Przeszedł mnie dreszcz. Nigdy nie chciałam, by ktoś był taki jak ja.
W pokoju zaległa cisza, przerywana jedynie odgłosem przestawiania kubka przez Marcusa. Sięgnęłam do kieszeni fartucha i wyciągnęłam paczkę papierosów. Jeden z nich wsunęłam między wargi, a Silvio szybko podał mi zapałki, jakby wyczuł, co zamierzam.
Odpaliłam zapałkę jednym, sprawnym ruchem i podpaliłam papierosa. Wciągnęłam dym, zamykając oczy. Przyjemne, chwilowe ukojenie nerwów.
– Nadal palisz? – zapytał Marcus, zerkając na mnie z uniesioną brwią.
– Tylko kiedy mam ochotę kogoś zabić – odpowiedziałam sucho, wydmuchując dym w stronę otwartego okna.
Silvio roześmiał się pod nosem.
– To musi być zły dzień.
– Zdecydowanie – mruknęłam, gasząc zapałkę w popielniczce. – Vargas wyciągnął rękę po coś, co należy do mnie. Zmierza tu masa uchodźców. A Hiroshi nie ma pojęcia, w co się pakuje.
Marcus oparł się o stół, przyglądając mi się uważnie.
– A ty? Wiesz, w co się pakujesz?
Spojrzałam na niego chłodno, a potem odwróciłam wzrok. Zaciągnęłam się papierosem jeszcze raz, pozwalając, by dym wypełnił moje płuca, zanim powoli go wypuściłam.
– Vargas popełnił błąd – odparłam, ignorując jego pytanie. – A ja zamierzam mu przypomnieć, dlaczego nie warto mnie lekceważyć. Bo ten stary głupiec chyba się zapomniał.
Silvio uśmiechnął się szeroko, wyraźnie zadowolony z mojej determinacji. Marcus jednak wyglądał na mniej przekonanego.
– Amae... – zaczął, ale przerwałam mu ruchem dłoni.
– Nie ma "Amae", Marcus. – Wstałam i podeszłam do okna, wypuszczając ostatnią smugę dymu. – Zajmiemy się tym. W swoim czasie.
Wrzuciłam niedopałek do popielniczki i zgasiłam go mocnym ruchem. W powietrzu unosił się zapach dymu i napięcia, które rosło z każdą chwilą.
– Dobra, idźcie – powiedziałam, wskazując na drzwi. – Mamy robotę do zrobienia, a ja muszę chwilę ochłonąć.
Silvio i Marcus wymienili spojrzenia, ale nie odezwali się więcej. Po chwili obaj wyszli, zostawiając mnie samą w pokoju.
Stanęłam przy oknie, opierając się o parapet i patrząc na ulicę. Na zewnątrz panował spokój, ale we mnie wrzało. Wiedziałam, że najbliższe dni będą kluczowe – zarówno dla interesów, jak i dla mojej rodziny.
Cokolwiek się stanie, musiałam być gotowa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top