XXXV | Zawsze taki skrupulatny |

Wiosna nadeszła szybko, przynosząc ze sobą powiew ciepła i nowe życie na okoliczne pola. Słońce świeciło jasno, a na niebie nie było ani jednej chmury. Jednak w bazie zwiadowców panowała atmosfera pełna napięcia i skupienia. Każdy wiedział, że wiosna oznacza jedną rzecz – czas na kolejną wyprawę poza mury.

Byłam na dziedzińcu, przyglądając się przygotowaniom. Zwiadowcy krzątali się wokoło, sprawdzając sprzęt. Czuło się w powietrzu mieszaninę ekscytacji i niepokoju. Wiedzieliśmy, że każda wyprawa wiąże się z ryzykiem, ale była też naszą szansą na zdobycie cennych informacji i walkę o wolność.

Astrid i Erica stały obok mnie, rozmawiając cicho. Ich twarze były poważne, ale w ich oczach widać było determinację. Zawsze były gotowe na wszystko, co przyniesie los.

– Gotowa na to? – zapytała Astrid, rzucając mi spojrzenie. Jej białe włosy błyszczały w słońcu, a uśmiech był lekko zadziorny.

– Jak zawsze – odpowiedziałam, zaciągając się papierosem, który trzymałam w dłoni. – To tylko kolejna wyprawa.

Erica pokręciła głową, ale na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu.

– Dobrze, że mamy cię z powrotem w jednym kawałku – powiedziała spokojnie. – Wolałabym, żeby tym razem obyło się bez tego, że wrócisz z wyprawy plując krwią.

– Obiecuję, że spróbuję – rzuciłam, zerkając na nią z ukosa. – Ale niczego nie obiecuję na sto procent.

W tym momencie dołączył do nas Levi. Jego niebieskie oczy przeszywały każdego, kto był w jego polu widzenia, ale w jego postawie była też pewna powaga i troska.

– Wszyscy mają być gotowi za godzinę – powiedział, patrząc na nas. – Sprawdźcie jeszcze raz swój sprzęt. Nie chcę żadnych niespodzianek.

Kiwnęliśmy głowami w odpowiedzi, wiedząc, że Levi nie toleruje błędów.

Po chwili Levi odszedł, a my wróciłyśmy do swoich zadań. Przygotowania trwały w najlepsze, a my byliśmy gotowi na to, co przyniesie kolejna wyprawa. Wiosna mogła przynieść nowe życie, ale dla nas była to pora walki, ryzyka i nadziei na lepsze jutro.

Rzuciłam ostatnie spojrzenie na Astrid i Erice, które wróciły do przygotowywania swoich rzeczy. Wiedziałam, że muszę zrobić to samo, ale zamiast tego, ruszyłam w stronę stajni, gdzie Levi zajął się sprawdzaniem siodeł i uzd.

Nie mogłam się oprzeć, żeby nie podejść bliżej. Coś w jego skupieniu i precyzji przyciągało mnie aż za bardzo. Stanęłam w progu, opierając się o framugę, z papierosem w ręku.

Zawsze taki skrupulatny – rzuciłam, lekko się uśmiechając.

Levi spojrzał na mnie z ukosa, ale na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. To był jeden z tych rzadkich momentów, kiedy pozwalał sobie na odrobinę ciepła.

– Ktoś musi być – odpowiedział sucho, wracając do swojej pracy. – Zwłaszcza kiedy niektórzy są zbyt zajęci łamaniem zasad i paleniem papierosów.

Przewróciłam oczami, podchodząc bliżej.

– Naprawdę nie możesz mi niczego darować, co? – zapytałam z lekkim śmiechem, gasząc papierosa o pobliską ścianę.

Levi odłożył siodło na bok i spojrzał na mnie, tym razem z poważniejszym wyrazem twarzy.

– Nie chodzi tylko o to – powiedział cicho. – Martwię się o ciebie. Niestety bardziej niż powinienem.

Te słowa zawisły między nami, ciężkie i szczere. Serce zabiło mi mocniej, a dłonie zacisnęły się nieświadomie.

– Levi... – zaczęłam, ale nie wiedziałam, co powiedzieć. Wiedziałam, że coś między nami rośnie, coś, czego nie mogłam już ignorować.

Podszedł bliżej, aż stanął tuż przede mną. Jego oczy były jak zawsze zimne i nieprzeniknione, ale widziałam w nich coś więcej. Troskę, uczucie, które próbował ukryć, ale które w końcu po miesiącach naszej gry powoli znajdowało ujście.

– Bądź ostrożna – powiedział cicho, jego głos był ledwo słyszalny. – Nie mogę sobie pozwolić, żeby coś ci się stało. - Powiedział delikatnie chowając za moim uchem kilka niesfornych loków które opadały mi na twarz.

Moje serce zadrżało, a w gardle poczułam suchość. Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, Levi odwrócił się i wrócił do swojego zadania, jakby nic się nie stało.

Stałam tam jeszcze przez chwilę, próbując zapanować nad emocjami. Wiedziałam, że to uczucie między nami było czymś, czego nie można już było zignorować. Wiosna przyniosła ze sobą nie tylko nowe wyzwania, ale też coś znacznie bardziej skomplikowanego mianowicie nas.

Musiałam wrócić do przygotowań, ale myśli o tym, co właśnie się wydarzyło, nie opuszczały mnie. Wiedziałam, że ta wyprawa będzie inna. Nie tylko ze względu na tytanów, którzy czekali poza murami, ale też ze względu na to, co działo się między mną a Levim.

Wróciłam na dziedziniec, gdzie przygotowania były już na finiszu. Astrid i Erica kończyły pakowanie swoich rzeczy, a reszta zwiadowców wyglądała na gotowych do drogi. W głowie wciąż miałam słowa Leviego i to, jak delikatnie odgarnął mi włosy. Nie mogłam się skupić, choć wiedziałam, że powinnam.

– Wszystko w porządku? – zapytała Astrid, podchodząc bliżej. Jej białe włosy lśniły w promieniach wiosennego słońca.

– Tak, wszystko gra – odpowiedziałam, próbując wyrwać się z zamyślenia. – Po prostu... trochę za dużo myśli.

Erica spojrzała na mnie uważnie, jakby próbując odczytać coś więcej z mojego wyrazu twarzy. Jej spokojna obecność zawsze działała na mnie kojąco, choć teraz czułam się jak otwarta księga.

– Levi? – zapytała cicho, a w jej głosie była delikatna nuta zrozumienia i rozbawienia.

Nie odpowiedziałam od razu, tylko westchnęłam i sięgnęłam po torbę, by sprawdzić sprzęt jeszcze raz.

– Może – mruknęłam, nie chcąc wdawać się w szczegóły. – Nieważne. Skupmy się na wyprawie.

Astrid uniosła brwi, ale nie naciskała. Znałyśmy się na tyle dobrze, że wiedziały, kiedy odpuścić.

– Dobrze, ale jeśli będziesz chciała pogadać... – zaczęła Astrid, ale urwała, widząc Leviego zbliżającego się do grupy.

– Ruszamy za piętnaście minut – oznajmił, spoglądając na nas wszystkich. Jego głos był stanowczy, a postawa niezmienna. – Upewnijcie się, że wszystko jest na swoim miejscu.

Skinęłyśmy głowami, wiedząc, że nie ma czasu na rozmowy. Skupiłam się na sprawdzaniu sprzętu, a myśli o Levim starałam się odsunąć na bok. Był czas na uczucia, ale nie teraz. Teraz musieliśmy skupić się na przetrwaniu tego co nas czeka.

Na dziedziniec wszedł Erwin, jego obecność natychmiast przyciągnęła uwagę wszystkich. Wyprostowany i pełen determinacji, emanował spokojem, który dodawał odwagi.

– Dobrze was widzieć gotowych – powiedział, przelotnie zerkając na każdego z nas. – Ta wyprawa jest kluczowa. Pamiętajcie, co jest stawką.

Jego słowa były jak miód dla duszy uspokajały i motywowały jednocześnie. Nie byłam jedyna, która czuła, że z takim dowódcą można stawić czoła nawet najgorszym koszmarom.

Nieco dalej, Hange biegała między koniem a swoimi notatkami, jak zwykle pełna energii i pasji. Jej nieokiełznana natura była kontrastem dla poważnej atmosfery przygotowań, ale właśnie to zawsze łamało napięcie.

– Słuchajcie, jeśli znajdziemy coś niezwykłego, musicie mi to natychmiast pokazać! – zawołała z entuzjazmem, trzymając w ręku jakieś tajemnicze urządzenie. – Może odkryjemy coś, co odmieni nasze spojrzenie na tytanów! One są takie niesamowite! Podzielacie mój entuzjazm prawda?

Uśmiechnęłam się lekko, widząc jej zapał. Hange zawsze była w swoim świecie, pełnym nauki i odkryć, ale jej serce było na właściwym miejscu.

Gdy wszystko było gotowe, ruszyliśmy na dziedziniec, gdzie czekały na nas konie. Wszyscy byli już w pełnej gotowości, a atmosfera napięcia sięgała zenitu. Wyprawa miała rozpocząć się lada moment, a każdy z nas wiedział, że może to być ostatnia.

Levi przechadzał się między nami, sprawdzając jeszcze raz każdy szczegół. Kiedy podszedł do mnie, jego spojrzenie było chłodne, ale w jego oczach wciąż tliło się to coś, co widziałam już wcześniej.

– Pamiętaj, Amae – powiedział cicho, ledwo słyszalnym głosem. – Bądź ostrożna dobrze? Nie zachowuj się jak byś była niezniszczalna, bo nie jesteś. Nie chce znów patrzeć jak prawie umierasz.

Skinęłam głową, czując, jak serce bije mi szybciej. Wiedziałam, że to nie była zwykła wyprawa. Było coś więcej, coś, co musiałam zrozumieć. Ale na razie musiałam skupić się na przetrwaniu i ochronie tych, którzy byli mi bliscy.

Wiosna przyniosła ze sobą nowe wyzwania i nowe uczucia, a ja musiałam stawić im czoła, niezależnie od tego, co miało się wydarzyć.

Siedząc w siodle, spoglądałam na krajobraz przed nami. Wiosna ożywiła świat wokół, dodając mu barw i życia. Zielone łąki rozciągały się aż po horyzont, a drzewa delikatnie szumiały na wietrze. Było to jak cisza przed burzą – piękne, ale złudne. Wiedziałam, że ta spokojna sceneria skrywa niebezpieczeństwo.

Levi jechał obok mnie, jego postawa była jak zawsze wyprostowana, a twarz nieprzenikniona. Czułam jego obecność bardziej niż chciałam, jego bliskość była jak niewidzialne napięcie, które nie pozwalało mi się skupić.

– Jak się trzymasz? – zapytałam, łamiąc ciszę, która zapadła między nami. Może to był sposób na rozładowanie napięcia, a może po prostu chciałam usłyszeć jego głos.

– Skupiony – odpowiedział krótko, nie odwracając wzroku od drogi przed nami. – A ty?

Uśmiechnęłam się lekko, choć wiedziałam, że tego nie zauważy.

– Czekam aż coś się wydarzy jest tak spokojnie – odparłam, starając się brzmieć pewnie.

Levi spojrzał na mnie kątem oka, a jego twarz złagodniała na chwilę.

– Spokój jest złudny – powiedział cicho. – Zwłaszcza tutaj.

Wiedziałam, że ma rację. W każdej chwili mogliśmy natknąć się na tytanów, a nasze życie zależało od szybkiej reakcji i precyzji.

Przed nami Erwin prowadził grupę, jego postawa była pełna pewności i determinacji. Hange, jadąc nieco z tyłu, ciągle notowała coś w swoim notesie, co chwilę spoglądając na otoczenie z zainteresowaniem. Jej entuzjazm był zaraźliwy, nawet w tak napiętej sytuacji.

– Jeśli zobaczycie coś niezwykłego, dajcie znać! – zawołała, podnosząc głowę znad notatek. – To może być przełom w naszych badaniach!

–Okularnico, skupiłabyś się chociaż raz na drodze? – rzucił Levi z lekkim zniecierpliwieniem.

Hange tylko machnęła ręką, uśmiechając się szeroko.

– Ależ oczywiście, Levi! Przecież zawsze jestem skupiona! – odpowiedziała z radosnym śmiechem.

Mimo wszystko jej obecność dodawała nam otuchy. Nawet w najbardziej ponurych momentach Hange potrafiła znaleźć coś, co rozładowywało napięcie.

Jechaliśmy przez gęsty las, a promienie słońca przebijały się przez liście, tworząc na ziemi skomplikowaną mozaikę światła i cienia. Atmosfera była napięta, każdy z nas był czujny i gotowy do działania. Spokój otoczenia był złudny, a napięcie rosło z każdą chwilą.

Nagle w oddali rozległ się dźwięk, który natychmiast postawił wszystkich w stan gotowości. Głośne, ciężkie kroki niosły się przez las, a drzewa zaczęły się trząść. Wiedziałam, co to oznacza – tytani.

– Tytani na godzinie dwunastej! – krzyknął Erwin, unosząc rękę na znak zatrzymania.

Wszyscy natychmiast zeskoczyliśmy z koni, przygotowując sprzęt do trójwymiarowego manewru. Serce biło mi jak oszalałe, a adrenalina buzowała w żyłach. Czułam na sobie wzrok Leviego, który przez chwilę upewniał się, że jestem gotowa.

– Pamiętaj, co mówiłem – rzucił krótko, jego głos był stanowczy, ale czułam w nim troskę.

Skinęłam głową, nie tracąc ani chwili. Skupiłam się na zadaniu przed nami. Tytani zbliżali się szybko, ich cienie pojawiały się między drzewami. Byli ogromni, potężni, a ich obecność wzbudzała pierwotny strach.

Erwin wydał rozkazy, a my ruszyliśmy do akcji. Każdy z nas miał swoje zadanie, a ruchy były precyzyjne i skoordynowane. Wyskoczyłam na jednego z tytanów, używając sprzętu, by dostać się na jego kark. Ostrze błysnęło w słońcu, a ja jednym cięciem odcięłam mu tył głowy.

Zerknęłam w bok, widząc, jak Levi z niewiarygodną precyzją i szybkością likwiduje kolejnego tytana. Jego ruchy były płynne, niemalże jak taniec. Było w tym coś hipnotyzującego, coś, co nie pozwalało oderwać od niego wzroku.

Hange z kolei nie mogła powstrzymać się od ekscytacji, krzycząc coś o nowych odkryciach, nawet w środku walki.

– Zobaczcie na tego! Jakie on ma proporcje! – zawołała, zanim zręcznie przecięła kark kolejnego tytana.

Walka trwała, a każdy z nas dawał z siebie wszystko. Tytani nie mieli szans. Wspólnymi siłami wyeliminowaliśmy ich jeden po drugim, aż las znowu zamilkł, a cisza, która nastała, była niemal ogłuszająca.

Oddychając ciężko, opadłam na jedno kolano, próbując złapać oddech. Levi podszedł do mnie, kładąc dłoń na moim ramieniu.

– Dobrze się spisałaś – powiedział cicho, jego głos był ciepły, a spojrzenie pełne uznania.

Poczułam, jak serce znów przyspiesza, tym razem z innego powodu. Skinęłam głową, odwzajemniając jego spojrzenie.

– Dzięki – odpowiedziałam, uśmiechając się lekko. – Ty też.

Pozostała część zwiadowców zebrała się wokół Erwina, który analizował sytuację. Wiedzieliśmy, że to była tylko pierwsza z wielu walk, które nas czekały. Ale z takim zespołem, z Leviego u boku, czułam, że damy radę stawić czoła każdemu zagrożeniu.

Po krótkim odpoczynku Erwin dał znak, byśmy ruszali dalej. Tytani byli wyeliminowani, ale nie mogliśmy tracić czujności. Wiosenny las, choć piękny, mógł kryć kolejne niebezpieczeństwa.

Levi przeszedł obok mnie, sprawdzając, czy wszystko mam na swoim miejscu. Jego spojrzenie było szybkie, niemal niezauważalne dla innych, ale dla mnie wystarczająco wyraźne. Gdy jego dłoń delikatnie musnęła moje ramię, poczułam ciepło, które na chwilę rozproszyło resztki zmęczenia.

– Idziemy – powiedział krótko, po czym ruszył na czoło grupy, jego postawa jak zwykle pełna pewności i determinacji.

Ruszyliśmy za nim, konie znów niosły nas przez las, a ja starałam się skupić na otoczeniu. Mimo to, co jakiś czas moje myśli uciekały w stronę Leviego. Jego gesty były subtelne, niemal niewidoczne, ale każdy z nich był dla mnie wyraźny jak sygnał. Wiedziałam, że nie może okazywać uczuć otwarcie, nie w takich warunkach, ale te drobne gesty były wystarczające.

W pewnym momencie Hange zrównała się ze mną na swoim koniu, jej oczy błyszczały ekscytacją.

– To było coś! – zawołała z entuzjazmem, niemal podskakując na siodle. – Widzieliście te tytany? Musimy o tym porozmawiać, gdy tylko wrócimy!

Uśmiechnęłam się do niej, choć moje myśli były gdzie indziej. Hange, jak zwykle pełna energii, była jedyną osobą, która potrafiła tak rozładować napięcie po walce.

– Oczywiście, Hange. Będzie o czym opowiadać – odpowiedziałam, choć w głowie wciąż miałam Leviego.

Erwin jechał na przedzie, obserwując otoczenie z niezmiennym spokojem. Jego obecność dodawała nam wszystkim sił. Każdy gest, każde słowo były przemyślane i pełne odpowiedzialności.

Levi znów spojrzał w moją stronę, gdy zatrzymaliśmy się na chwilę, by dać odpocząć koniom. Jego oczy spotkały się z moimi, a w tym krótkim spojrzeniu było więcej niż tysiąc słów. Nie musieliśmy mówić, by zrozumieć, co czujemy. W tej chwili, mimo wszystkich trudności i zagrożeń, czułam się pewnie. Wiedziałam, że mogę na niego liczyć, tak samo jak on mógł liczyć na mnie.

Ruszyliśmy dalej, a ja czułam, że to uczucie, choć niewypowiedziane, będzie nas prowadzić przez każdą walkę i każdą przeszkodę. Nie było potrzeby wielkich słów czy gestów – wystarczyły te drobne, które mówiły wszystko, co trzeba było wiedzieć.

Wieczorem dotarliśmy do obozowiska, które Erwin wyznaczył jako nasz postój. Namioty zostały rozstawione szybko, a ogień w środku obozu rzucał ciepłe światło na zmęczone twarze zwiadowców. Mimo ciszy, atmosfera była napięta, każdy z nas był świadomy niebezpieczeństw, które mogły czaić się w mroku.

Odeszłam nieco od grupy, siadając na skraju obozu. Wyciągnęłam papierosa i odpaliłam go, pozwalając sobie na chwilę spokoju. Dym leniwie unosił się w powietrzu, a ja wpatrywałam się w ciemność, próbując na chwilę zapomnieć o wszystkim. Czułam się wyczerpana, zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie.

Usłyszałam kroki za sobą i zanim jeszcze się obejrzałam, wiedziałam, kto to. Levi zajął miejsce obok mnie, jego obecność była cicha, ale zdecydowana. Spojrzał na mnie, a jego oczy, choć jak zwykle poważne, kryły w sobie coś więcej.

– Wciąż palisz – powiedział cicho, jego głos był pełen troski, choć starał się to ukryć.

– Pomaga mi się uspokoić – odpowiedziałam, wypuszczając kolejny obłok dymu. – Wiem, że ci się to nie podoba.

– Nie podoba – przyznał, spoglądając na papierosa w mojej dłoni, a potem na mnie. – Ale nie zamierzam cię zmuszać, żebyś przestała. Po prostu... chciałbym, żebyś dbała o siebie.

Jego słowa, choć proste, miały głębsze znaczenie. Levi nigdy nie mówił wprost o swoich uczuciach, ale te drobne gesty i subtelne słowa mówiły więcej niż jakiekolwiek wielkie deklaracje.

Czułam jego spojrzenie na sobie, intensywne i pełne emocji, które rzadko pozwalał sobie okazać. W ciszy, jaka zapadła, wyciągnął rękę i delikatnie dotknął mojej dłoni, jakby chciał się upewnić, że naprawdę tu jestem.

Serce zabiło mi mocniej. Spojrzałam mu w oczy, a widok tej troski, tej szczerości, poruszył mnie głęboko. Levi rzadko pozwalał sobie na takie momenty, ale teraz, tutaj, wiedziałam, że mówił z głębi serca.

– Levi... – zaczęłam, ale on przerwał mi, kładąc palec na moich ustach.

– Nie musisz nic mówić – powiedział cicho, a jego spojrzenie było pełne uczucia. – Po prostu... obiecaj mi, że będziesz ostrożna.

Poczułam, jak jego dłoń delikatnie ściska moją, a ciepło, które od niego biło, przenikało mnie całkowicie. Skinęłam głową, czując, jak łzy napływają mi do oczu.

– Obiecuję – szepnęłam, a on uśmiechnął się lekko, ten rzadki, ale tak cenny uśmiech, który zawsze sprawiał, że czułam się bezpieczna.

W tej chwili, w blasku ogniska, byliśmy tylko my. Wszystkie zagrożenia, wszystkie obawy zdawały się być odległe. Liczyło się tylko to, co było między nami. Ta chwila, ten moment, kiedy mogliśmy być sobą, bez masek i bez udawania.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top