XXXIV | Nie martwcie się, jakoś sobie z nim poradzę |

Powietrze na zewnątrz tawerny było zimne i orzeźwiające, ale wciąż czułam gorąco bijące od mojego policzka. Przesunęłam dłonią po nosie, skrzywiłam się. Złamany. Świetnie.

– Nie wierzę, że znowu się w coś wpakowałaś i znów jesteś cała we krwi – westchnęła Astrid, stając obok mnie.

– Nie moja wina, że koleś nie umie przegrywać. Poza tym dołączyliście do mnie– rzuciłam, wzruszając ramionami.

- Bo ktoś musiał cię ratować.

– Ama, czasem serio zastanawiam się, co masz w głowie – dodała Erica z lekkim uśmiechem, ale w jej oczach było więcej troski niż zwykle.

– Życie jest za krótkie na nudę, Erica – odpowiedziałam, próbując rozluźnić atmosferę.

Liv, Domas i Per wyszli za nami, a ich twarze były pełne mieszanych emocji od rozbawienia po zmęczenie.

– Powinniśmy byli przewidzieć, że to się tak skończy – powiedział Liv, potrząsając głową.

-Przynajmniej mamy trochę więcej pieniędzy.

– Co racja to racja. Przyznaj mieliśmy całkiem niezłą rozrywkę – dodał Domas, zacierając ręce.

– Może następnym razem znajdziemy coś mniej destrukcyjnego – zasugerował Per, patrząc na mnie z lekkim uśmiechem.

– O, dajcie spokój, przecież było zabawnie – próbowałam się bronić. – Poza tym, on naprawdę zasłużył.

– To nie zmienia faktu, że teraz musimy cię odprowadzić do bazy z jeszcze większymi problemami na głowie – Liv westchnął ciężko. – Jak my to wyjaśnimy Hange a co gorsza Leviemu?

– Och, Levi na pewno już o wszystkim wie – powiedziałam z przekąsem. – Przecież nic mu nie umknie. Widziało nas sporo ludzi więc pewnie już się rozniosło.

Astrid spojrzała na mnie z uniesioną brwią.

– Może powinnaś zacząć unikać go przez kilka dni?

– Albo tygodni – dodała Liv, śmiejąc się cicho.

– Tak może od razu ucieknę z bazy i zaszyje się jak najdalej od niego. Nie martwcie się, jakoś sobie z nim poradzę – rzuciłam, choć w głębi duszy czułam lekkie ukłucie niepokoju. Wiedziałam, że Levi mnie nie oszczędzi.

Ruszyliśmy powoli w stronę bazy, a ja czułam, jak z każdym krokiem narasta napięcie. Czekała mnie konfrontacja z Levim, i choć miałam ochotę uciec od odpowiedzialności, wiedziałam, że nie uniknę jego ostrej reprymendy. Ale to była przyszłość. Teraz, z chłodnym powietrzem na twarzy i towarzystwem przyjaciół, mogłam choć na chwilę zapomnieć o konsekwencjach.

Gdy tylko przekroczyliśmy bramę bazy, od razu wiedziałam, że nie ma odwrotu. Levi stał pod murem, z rękami skrzyżowanymi na piersi i spojrzeniem, które mogło zamrozić każdy staw. Nie musiał mówić ani słowa jego mina mówiła wszystko.

– Wszyscy do środka natychmiast– rzucił sucho, kiwając głową w kierunku głównej sali.

Ruszyliśmy w milczeniu, choć atmosfera była gęsta jak mgła. Patrzyliśmy tylko po sobie. Gdy tylko weszliśmy, Levi zamknął drzwi i spojrzał na nas z taką intensywnością, że miałam ochotę zapomnieć, jak się oddycha.

– Co wy sobie, do cholery, myślicie? – zaczął, a jego głos był cichy, ale pełen lodowatego gniewu. – Tawerna to nie plac treningowy, a miasto to nie miejsce na wasze idiotyczne zabawy.

– Kapitanie, my tylko... – zaczęła Astrid, ale Levi przerwał jej ostrym spojrzeniem.

– Nie, Engel. Nie ma żadnych "tylko". Jakby tego było mało, muszę teraz słuchać, jak ludzie z zewnątrz gadają o zwiadowcach bijących się w tawernach. Czy to jest to, czym mamy się zajmować? I tak ludzie mają o nas złą opinię– jego spojrzenie przesunęło się po wszystkich, zatrzymując się na mnie. – A ty, Fauer... Naprawdę musisz się pchać w każdą możliwą bójkę? Nie możesz raz usiąść spokojnie na dupie? Musisz wciągać w swoje szaleństwo wszystkich dookoła?

Zacisnęłam zęby, ale nic nie powiedziałam. Wiedziałam, że każda próba wyjaśnienia tylko pogorszy sprawę.

– Po pierwsze, wszyscy wracacie do swoich pokoi i będziecie mieli czas, żeby przemyśleć swoje zachowanie – kontynuował Levi, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Po drugie, Fauer, idź do Hange, niech nastawi ci ten nos. I to już.

Poczułam, jak moje serce przyspiesza. Chciałam się odezwać, ale jedno spojrzenie Leviego wystarczyło, bym zmieniła zdanie. Zamiast tego tylko kiwnęłam głową i ruszyłam w kierunku skrzydła medycznego, czując na sobie spojrzenia reszty.

– A wy – dodał Levi, zwracając się do pozostałych – lepiej, żeby wasze zachowanie było bez zarzutu przez najbliższe dni. Inaczej osobiście zadbam o wasze treningi. I uwierzcie mi, nie będziecie chcieli tego doświadczyć.

Opuściłam pomieszczenie, zanim mogłam usłyszeć ich reakcje, kierując się prosto do Hange. Czekało mnie jeszcze jedno starcie, tym razem z jej narzędziami i bólem, ale wiedziałam, że to była najmniejsza kara z tego, co mogło mnie spotkać.

Wchodząc do jej gabinetu, już z daleka słyszałam głos Hange, która coś mamrotała pod nosem. Gdy tylko przekroczyłam próg, jej oczy rozbłysły, a na twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

– Ama! – zawołała z entuzjazmem, podbiegając do mnie z czymś, co wyglądało jak połączenie młotka i szczypiec. – Słyszałam, że miałaś przygodę w tawernie. Czyżby kolejna bójka? Och, to musi być fascynujące! Opowiadaj! Te ślady krwi wyglądają tak super.

– Hange, serio, nie musisz się tak cieszyć – mruknęłam, siadając na krześle. – Złamałam nos, i to wszystko.

– Wszystko? – Hange spojrzała na mnie z niedowierzaniem. – Amae, złamany nos to nie byle co! To jak mała eksplozja na twarzy! Zobaczmy to bliżej.

Zanim zdążyłam zaprotestować, Hange złapała mnie za podbródek i przekrzywiła moją głowę na bok, wpatrując się w nos z niezwykłym zapałem.

– Fascynujące! – szepnęła, przysuwając twarz jeszcze bliżej. – Patrz, jak pięknie się przemieścił! To prawdziwe dzieło przypadku. Nie możemy tego tak zostawić, musimy to naprawić, zanim zrośnie się krzywo.

– Hange, możesz to zrobić szybko? – zapytałam znużonym głosem, wiedząc, że czeka mnie więcej niż tylko prosta naprawa.

– Szybko? – powtórzyła z szerokim uśmiechem. – Och, Amae, ale gdzie tu zabawa w pośpiechu? Przecież to wyjątkowa okazja, by przyjrzeć się dokładnie takim urazom. - zaśmiała się. -Ale dobrze, dobrze, skoro nalegasz.

Sięgnęła po jakieś narzędzia, a jej ręce poruszały się szybko, jakby działała w transie. Jej oczy błyszczały, jakby właśnie znalazła skarb.

– Dobra, teraz będzie trochę bolało – ostrzegła, chociaż jej ton sugerował, że nie mogła się tego doczekać.

Zacisnęłam zęby, a chwilę później poczułam ostry ból, gdy Hange zręcznie nastawiła mi nos. Skrzywiłam się, ale nie wydałam z siebie żadnego dźwięku.

– Gotowe! – zawołała z triumfem, odchodząc krok w tył i przyglądając się swojemu dziełu. – Pięknie! Jak nowy! No, prawie. Powinnaś nosić to z dumą, Amae. Każda blizna to historia.

– Dzięki, Hange – mruknęłam, próbując uśmiechnąć się przez ból. – Następnym razem postaram się nie dać złamać sobie nosa.

– Ach, Amae, życie bez odrobiny ryzyka to nie życie! – zawołała, kręcąc głową. – Ale jeśli kiedykolwiek znowu coś złamiesz, wiesz, gdzie mnie znaleźć. Może wtedy zbadamy, jak różne kończyny reagują na różne urazy!

Z westchnieniem podniosłam się z krzesła, wiedząc, że lepiej nie wciągać się w żadne dłuższe rozmowy z Hange, zanim jeszcze nie wróciłam do pełni sił.

Opuszczając pokój, wyciągnęłam papierosa z kieszeni i zapaliłam go jeszcze w korytarzu. Pierwszy głęboki wdech tytoniu uśmierzył napięcie, które wciąż czułam po rozmowie z Levim i interwencji Hange. Z bólem w nosie można było żyć, ale z myślami było już trudniej.

Kiedy wyszłam na dziedziniec, nocne powietrze było chłodne i orzeźwiające. Oparłam się o kamienny murek, zaciągając się papierosem i wpatrywałam się w gwiazdy, które migotały na czystym niebie. Każdy oddech, każda chmura dymu, wydawały się uspokajać moje rozszalałe myśli.

Nie minęło wiele czasu, zanim usłyszałam kroki zbliżające się w moją stronę. Nie musiałam się odwracać, by wiedzieć, kto to.

– Amae – głos Leviego był spokojny, ale jego ton niósł ze sobą ciężar, który zawsze towarzyszył jego obecności.

Nie odpowiedziałam od razu. Zaciągnęłam się papierosem, wydmuchując dym w chłodne powietrze, zanim spojrzałam na niego z boku.

– Jak się czujesz? – zapytał, patrząc na mnie uważnie.

– Nic, czego bym nie przeżyła – odparłam, wzruszając ramionami. – Hange zrobiła swoje.

Levi przysiadł obok mnie, ale przez chwilę nie mówił nic. Milczenie między nami było ciężkie, ale nie nieprzyjemne. W końcu to on przerwał ciszę.

– Wiesz, że to, co robisz, stawia nas wszystkich w trudnej sytuacji, prawda? – Jego głos był cichy, ale wyrazisty.

Zaciągnęłam się kolejny raz, a potem zgasiłam papierosa o mur, wyrzucając go na bok. Spojrzałam na Leviego z lekkim uśmiechem.

– Wiem, Levi – westchnęłam. – Czasami po prostu nie wiem, jak inaczej sobie z tym radzić.

Levi spojrzał na mnie z mieszanką złości i troski, której nigdy wcześniej nie widziałam w jego oczach.

– Rozumiem – powiedział po chwili. – Ale musisz być ostrożniejsza. To nie chodzi tylko o ciebie. Masz nas, a my mamy ciebie. Nie zapominaj o tym.

Wciągnęłam głęboko powietrze, starając się zapanować nad emocjami.

– Dobra – dodał cicho. – Wracaj do pokoju. Odpocznij. Jutro będzie nowy dzień.

Obserwowałam, jak odchodzi, a potem ponownie spojrzałam w niebo. Wiedziałam, że miał rację. Może czas przestać udawać, że mogę radzić sobie ze wszystkim sama. Może czas zacząć ufać innym.

Zostałam na dziedzińcu jeszcze przez chwilę, wpatrując się w gwiazdy, które zdawały się migotać spokojnie, jakby nie miały pojęcia o chaosie, który panował na ziemi. Głęboko wciągnęłam chłodne powietrze, próbując oczyścić umysł z natłoku myśli.

Levi miał rację, choć nigdy bym tego głośno nie przyznała. Może zbyt często stawiałam siebie w centrum wszystkiego, zapominając, że jestem częścią czegoś większego. Czasem ciężko było to przyznać, ale miałam ludzi, którzy byli obok, gotowi pomóc, nawet jeśli nie zawsze potrafiłam to docenić.

W końcu westchnęłam i ruszyłam w stronę swojego pokoju. Korytarze bazy były ciche, większość zwiadowców już dawno poszła spać. Gdy dotarłam do drzwi swojego pokoju, zatrzymałam się na chwilę, opierając się czołem o chłodną powierzchnię drewna.

Nie mogłam pozwolić sobie na kolejne błędy. Wiedziałam, że muszę zmienić swoje podejście, choć było to trudniejsze, niż chciałam przyznać. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka, zamykając je za sobą.

Pokój był ciemny i cichy, idealne miejsce na refleksję. Usiadłam na łóżku, zdejmując buty i pozwalając myślom płynąć swobodnie. Czy naprawdę mogłam zaufać innym? Czy mogłam pozwolić sobie na to, by nieść ten ciężar wspólnie z nimi?

Zgasiłam lampę i położyłam się, patrząc w sufit. W głowie wciąż krążyły słowa Leviego. Może jutro rzeczywiście będzie nowy dzień, szansa na coś lepszego. A może to tylko kolejna iluzja. Z tymi myślami w głowie powoli odpłynęłam w sen, gotowa zmierzyć się z tym, co przyniesie następny dzień.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top