XXX | Nie zamykaj oczu! |
I wtedy usłyszałam coś w oddali. Ledwie wyczuwalny dźwięk, który w pierwszej chwili uznałam za wytwór mojej wyobraźni – wołanie.
– Amae!
Głos, choć stłumiony przez śnieżycę, był znajomy.
Serce zabiło mi mocniej, ale nie mogłam się poruszyć. Próbowałam otworzyć usta, zawołać, ale z moich ust wydobyło się tylko ciche westchnienie.
– Amae! Gdzie jesteś!– Głos był bliżej, bardziej natarczywy, jakby szedł wprost w moim kierunku.
Czułam, jak moje ciało zaczyna się poddawać. Nie miałam siły walczyć, a jednak coś w tym głosie sprawiło, że chciałam spróbować jeszcze raz. Włożyłam całą swoją wolę w to, by unieść rękę, choć na milimetr.
Śnieg chrzęścił pod czyimiś krokami.
– Kurwa... – Usłyszałam tuż nad sobą.
Nagle poczułam silne dłonie, które podniosły mnie z ziemi. Byłam zbyt słaba, żeby cokolwiek powiedzieć, ale ten zapach mieszanka mydła, skóry i metalu zdradził mi, że kto to był.
– Idiotka – mruknął, jego głos drżał od emocji. – Co ci strzeliło do głowy, żeby wybiegać w taką burzę bez kurtki?
Chciałam coś odpowiedzieć, ale nie mogłam. Wszystko, co mogłam zrobić, to pozwolić mu nieść mnie przez śnieg.
-Levi zostaw - powiedziałam cicho.- Jestem beznadziejna, jestem ciężarem, zostaw.
– Zamknij się. Nie puszczę cię – powiedział cicho, ale stanowczo, jakby mówił to bardziej do siebie niż do mnie. – Nie tym razem.
Świat wokół mnie zdawał się wirować, a mój umysł ledwo rejestrował, co się dzieje. Mróz wciąż przenikał moje ciało, choć czułam coś jeszcze – ciepło. Silne ręce trzymały mnie mocno, a znajomy głos przerywał chaos w mojej głowie.
– Amae, trzymaj się. Nie waż się odpłynąć.
Moje ciało było ciężkie jak kamień, a powieki same opadały.
– Zimno... – wyszeptałam ledwo słyszalnie, moje słowa były jak echo w mojej głowie.
– Wiem, debilko – odparł Levi, a jego głos brzmiał twardo, choć wyczułam w nim napięcie. – Ale jeszcze trochę. Jeszcze chwilę.
Chciałam mu powiedzieć, że nie dam rady, że to bez sensu, ale mój głos nie chciał współpracować. Ledwo byłam w stanie unieść powieki, by spojrzeć na jego twarz. Był skupiony, a na jego policzkach odbijały się płatki śniegu.
– Dlaczego...? – wydusiłam w końcu, choć nie wiedziałam, czy moje pytanie dotarło do niego.
– Dlaczego co? Dlaczego cię szukałem? – mruknął, patrząc przed siebie, jakby bał się, że jeśli na mnie spojrzy, coś w nim pęknie. – Bo ktoś musi dbać o taką upartą kretynkę jak ty.
Poczułam, jak zaciska dłonie mocniej na moim ciele, jakby chciał się upewnić, że mnie nie upuści.
Chciałam odpowiedzieć, ale wszystko zaczęło się rozmywać. Czułam, jak moje ciało staje się coraz bardziej bezwładne, a świat wokół mnie odpływa. Jednak ten jeden głos jego głos wciąż trzymał mnie na granicy świadomości.
– Amae, nie zamykaj oczu. Masz to zrobić, kiedy będziesz w środku, w ciepłym łóżku, rozumiesz?
Nie miałam siły kiwnąć głową, ale w moim wnętrzu coś walczyło, żeby go usłuchać. Walczyłam, choć byłam na skraju.
Zimno, które mnie otaczało, wciąż wbijało się w skórę, ale czułam, jak ciepło Levi przenika przez moje ciało. Jego głos, choć twardy, był jak kotwica, trzymająca mnie na powierzchni. Mimo że moje myśli były coraz bardziej zamazane, jedno pozostało jasne – on był tutaj. Nie pozwalał mi zniknąć.
– Trzymaj się, Amae, jeszcze tylko chwilę – mówił, choć w jego głosie wyczuwałam jakąś delikatność. To było jak coś, co nie pasowało do niego, ale jednocześnie sprawiało, że poczułam się mniej samotna.
Wiatr nie ustępował, śnieg wciąż smagał nas oboje, ale Levi nie zwalniał tempa. Każdy jego krok był pełen determinacji. Wiedziałam, że nie miał zamiaru mnie zostawić. Nawet jeśli nic nie mówił, jego milczenie mówiło więcej niż jakiekolwiek słowa. On naprawdę się o mnie martwił.
Z każdym krokiem stawałam się coraz bardziej bezwładna. Moje ciało było już tylko ciężarem, który musiał nieść. Czułam, jak tracę kontrolę nad sobą, jakby cała energia ze mnie uciekła. Nie byłam pewna, ile jeszcze wytrzymam, ale miałam wrażenie, że powoli zanurzam się w ciemność.
– Amae – usłyszałam jego głos znów, cichy, pełen napięcia. – Musisz się teraz skupić.
I wtedy poczułam to, coś, co sprawiło, że na chwilę zapomniałam o bólu i zimnie. Ciepło, które zaczynało przenikać moje ciało, nie tylko od niego, ale także od myśli, które wkradły się do mojej głowy. Może nie byłam zupełnie sama. Może nie byłam cieniem.
Zamknęłam oczy na moment, walcząc z sennością, ale nie odważyłam się dać temu upust. Zamiast tego, próbowałam sięgnąć po resztki sił, by pozostać świadomą. Ostatnia rzecz, jaką chciałam, to pozwolić na to, by ta chwila zakończyła się, zanim znalazłabym swoje miejsce, swoje miejsce przy nim.
Levi nie przestawał iść, a jego oddech brzmiał równo, spokojnie. Jakby nic nie mogło go zatrzymać. I w tej ciszy, w tym niepewnym, mroźnym świecie, poczułam się dziwnie bezpiecznie, choć nie miałam pojęcia, co się stanie, gdy dotrzemy do celu. Może byłam nadal zagubiona, ale nie byłam już sama.
Zanim zdążyłam się zorientować, co się dzieje poczułam jak temperatura wokół mnie się drastycznie zmienia.
Levi wszedł do bazy, niemal rozwalając drzwi, a ja czułam jak bezwładnie opadam na stół.
-Jest tu ktoś?!- jego krzyk przedarł się przez ciemność która mnie ogarniała -Koce i gorąca woda! Teraz!
Czułam jak moje ciało zastyga na stole a chłód coraz bardziej drażnił moje ciało. Wszystko wokół mnie zdawało się wirować i być jak za warstwą gęstej mgły. Nogi i ręce były ciężkie jakby wykonane z ołowiu.
-Le...- Próbowałam wyszeptać ale słowa ugrzęzły mi głęboko w gardle.
-Cicho - odpowiedział pochylając się nade mną. -Mówisz kiedy ja ci każe, rozumiesz?!
Głos odbijający się w mojej głowie był jak szum, ledwo rejestrowałam jego słowa. Co on robił? I dlaczego nie pozwalał mi zniknąć w tej zimowej ciszy? Czułam jak jego ręce przesuwają się po moim ciele, ale nie miałam siły na protesty. Nie miałam siły na nic.
Po chwili obok mnie znalazły się koce, a gorąca woda zaczęła parować w powietrzu.
- Ktoś tu wie jak działać z takimi idiotkami? Gdzie jest do cholery Hange?!- usłyszałam go ponownie gdy rozciągał na mnie koc.
Moje ciało z każdą chwilą było coraz sztywniejsze, czułam jak zaczynam drżeć coraz bardziej.
-Proszę.... - z trudem udało mi się wydobyć jakiś dźwięk- Chce spać...
-Nie śpisz!- odpowiedział stanowczo ale jego głos drżał delikatnie.-Jeszcze nie.
Zamknęłam oczy czując jak sen i chłód mnie przytłaczają ale nie miałam siły walczyć z tym dłużej.
***
Czułam, jak gorąca woda parzy moje skostniałe dłonie, ale jednocześnie przynosi ulgę. Gdzieś w tle słyszałam poruszenie – głosy, kroki – ale wszystko było zamazane, jak w sennym koszmarze.
– Amae, cholera, otwórz oczy – Levi ponownie zawołał, pochylając się nade mną. Jego głos był twardy, ale w jego tonie było coś, czego wcześniej nie słyszałam desperacja.
Z trudem uniosłam powieki, spoglądając na niego. Jego twarz była blisko, zacięta i napięta, ale w jego oczach zobaczyłam coś więcej niż tylko złość.
– Dlaczego...? Przecież sam powiedziałeś, że jestem beznadziejna. – wyszeptałam ledwo słyszalnie. Głos drżał, niemal niezrozumiały.
Levi zacisnął szczęki, jego ręce mocniej przycisnęły mnie do koca.
– Bo ktoś musi mnie irytować, idiotko – mruknął, a jego głos drżał lekko, choć starał się brzmieć twardo. – Nie pozwolę ci odejść. Rozumiesz? Nie dam ci tej satysfakcji.
Czułam, jak moje serce bije szybciej, choć ciało wciąż było zdrętwiałe. W jego słowach było coś, co sprawiło, że chciałam się poddać tej walce jeszcze raz.
– Nie możesz... mnie stracić – wykrztusiłam, próbując się uśmiechnąć, choć moje usta były zbyt zmarznięte, by naprawdę to zrobić.
Levi westchnął ciężko, pochylając się jeszcze niżej, jego czoło niemal dotykało mojego.
– Nie zamierzam – odpowiedział cicho, ale jego głos był pełen determinacji. – Więc nie waż się przestawać walczyć, Ama. Musisz żyć, bo... ktoś musi mnie wkurzać na co dzień.
Mój oddech był płytki, ale poczułam, jak coś ciepłego rozlewa się w moim sercu. Nawet w tym stanie nie mogłam powstrzymać się od cichego, drżącego śmiechu.
– Nie masz... łatwego życia... ze mną – szepnęłam, zamykając na moment oczy.
Levi zareagował szybko, delikatnie potrząsając mną.
– Nie zamykaj oczu! – krzyknął. – Jeszcze nie.
Czułam jego ręce, jego ciepło, jego troskę. To było coś, czego się nie spodziewałam. Moje ciało wciąż było zimne, ale jego obecność dodawała mi sił, których wcześniej nie miałam.
– Amae, obiecaj mi, że będziesz walczyć – powiedział cicho, jego głos był teraz niemal błagalny.
Nie miałam siły, by odpowiedzieć, ale w głębi duszy wiedziałam, że nie mogę go zawieść. Musiałam spróbować. Dla niego. Dla nas.
Spróbowałam zebrać resztki sił, otwierając oczy i patrząc na Leviego z lekkim, choć drżącym uśmiechem.
– Obiecać...? – wyszeptałam z trudem, próbując unieść brew w zadziornym geście. – Myślisz, że... tak łatwo się mnie pozbędziesz?
Levi spojrzał na mnie z niedowierzaniem, jego oczy zmrużyły się, ale na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.
– Nie, nie mam takiego szczęścia – odparł sucho, ale w jego głosie była ulga. – Ale jeśli myślisz, że teraz będę się tobą opiekować, to się grubo mylisz.
Zachichotałam cicho, choć każdy oddech sprawiał mi ból.
– Cóż... wygląda na to, że... już to robisz – odpowiedziałam, próbując być zadziorna, choć czułam się jak worek ziemniaków.
Levi westchnął ciężko, kręcąc głową.
– Jesteś nieznośna – mruknął, ale jego oczy mówiły co innego. – Ale skoro już tu leżysz, to lepiej się nie poddawaj, bo jeśli to zrobisz, to zmuszę Hange by przywróciła cię do życia, żebym mógł dać ci ochrzan, żebyś potem mogła mnie dalej wkurzać.
– To brzmi... jak plan doskonały kapitanie – odpowiedziałam z uśmiechem, choć czułam, że siły mnie opuszczają. – Chyba będę żyła. Nie tylko po to, by cię denerwować... ale to na pewno będzie bonus.
Levi pokręcił głową z niedowierzaniem, ale jego uśmiech się poszerzył. Widziałam, że jego troska nie zniknęła, mimo całej tej maski obojętności.
– Lepiej bądź tego pewna – mruknął, nachylając się bliżej. – Bo jak nie, to będę musiał znaleźć sobie nową osobę do irytowania, a na to nie mam czasu ani ochoty.
Czułam, jak jego słowa dodają mi sił, a moje serce biło mocniej. Może byłam blisko granicy, ale wiedziałam jedno nie zamierzałam się poddać. Nie teraz. Nie z nim przy moim boku.
Drzwi do sali otworzyły się z hukiem, a do środka wpadły Astrid i Erica, każda z inną reakcją na widok mnie leżącej na stole. Astrid niemal natychmiast rzuciła się w moją stronę, jej białe włosy tańczyły wokół twarzy, gdy pochylała się nade mną z przerażeniem w oczach.
– Amae! Co się stało?! – zawołała, jej głos pełen troski. – Dlaczego wybiegłaś na taki mróz? Myślałam, że... – jej głos załamał się, a łzy zbierały się w jej oczach.
Erica, jak zwykle spokojniejsza, podeszła powoli, trzymając w rękach dodatkowe koce, które przyniosła na wezwanie Levia. Jej brązowe oczy oceniały sytuację z chłodną precyzją.
– Dajcie jej odpocząć – powiedziała spokojnie, ale z wyraźnym napięciem w głosie. – Ama, jesteś idiotką, wiesz o tym? – dodała, choć w jej tonie była nutka ciepła.
Levi odsunął się nieco, pozwalając dziewczynom zająć miejsce przy mnie.
– Tak, to już ustaliliśmy – mruknął, krzyżując ramiona na piersi. – Teraz tylko musimy upewnić się, że nie postanowi znowu uciec w śnieżycę bez kurtki, że w ogóle przestanie uciekać.
Zachichotałam cicho, chociaż moje ciało protestowało przy każdym ruchu.
– Hej... nie mogę przecież... pozwolić wam się nudzić – wyszeptałam z uśmiechem, który starałam się utrzymać.
Astrid wytarła łzy, patrząc na mnie z uśmiechem pełnym ulgi, choć wciąż widziałam cień obawy.
– No tak, bez ciebie to nasze życie byłoby nudne – powiedziała, próbując zachować lekki ton.
Erica rzuciła na mnie kolejny koc, który od razu mnie otulił, jej spojrzenie było pełne troski, choć próbowała tego nie okazywać.
– Następnym razem, Amae, zamiast rzucać się w śnieg, po prostu powiedz, że potrzebujesz oddechu i zapal sobie– powiedziała sucho, choć jej oczy zdradzały więcej emocji.
Levi spojrzał na nie, a potem znowu na mnie.
– Ktoś musi cię pilnować – mruknął, a w jego głosie było coś więcej niż tylko irytacja. – I tym razem nie dam ci uciec tak łatwo.
Czułam, jak w sercu rodzi się ciepło, mimo że moje ciało wciąż drżało z zimna. Patrzyłam na nich, moją dziwną, pokręconą rodzinę, i wiedziałam, że mimo wszystko, nie byłam sama.
Astrid nie wytrzymała i chwyciła moją dłoń mocniej.
– Amae, przysięgnij, że więcej tego nie zrobisz. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby coś ci się stało.
Z trudem uniosłam powieki, próbując się uśmiechnąć.
– Przysięgać? Przecież wiesz, że obietnice to nie moja mocna strona.
Erica westchnęła ciężko, siadając na krześle obok mnie.
– Ty naprawdę jesteś nie do wytrzymania. Wiesz, że mogłaś umrzeć?
-Może chciałam.
Levi przysunął się bliżej, jego głos był cichy, ale zdecydowany.
– I wtedy kto by mnie irytował? Nie możesz sobie po prostu tak odchodzić.
Zmrużyłam oczy, próbując wyglądać bardziej pewnie, choć drżenie w głosie było nieuniknione.
– A no tak, ktoś musi trzymać cię w ryzach, kurduplu.
Astrid roześmiała się nerwowo, wciąż nie puszczając mojej dłoni.
– Nie wierzę, że nawet w takim stanie próbujesz być eeeee no sobą.
-Taka moja natura.
Erica spojrzała na mnie z uniesioną brwią.
– Może powinnaś odpocząć, zanim zaczniesz znowu rzucać się na kogoś z ciętymi ripostami.
Levi wzruszył ramionami, patrząc na mnie z tym swoim charakterystycznym, sceptycznym wyrazem twarzy.
– Nie, nie. Niech nie mówi. Jak straci przytomność, przynajmniej będzie spokój.
Próbowałam się roześmiać, ale zamieniło się to w słaby, urywany kaszel. Astrid natychmiast się pochylała, a Erica podała mi kubek z ciepłą wodą.
– Uspokój się, Amae – powiedziała stanowczo. – Jeszcze nas wykończysz.
Spojrzałam na Levia, próbując ukryć, jak bardzo wszystko mnie bolało.
–Uspokoić się? Nigdy w życiu.
Uśmiechnął się lekko, choć w jego oczach nadal czaiła się troska.
– Właśnie o to chodzi, Amae. Właśnie o to chodzi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top