XXVI | jeśli nie jesteś gotowa na konsekwencje |

Siedziałam na dachu, opierając się o komin i patrząc na padający śnieg. Było zimno, ale nie przeszkadzało mi to. Czułam, jak płatki topnieją na mojej twarzy, zostawiając delikatne, lodowate ślady. W głowie kłębiły się różne myśli, od niedawnych wydarzeń po to, jak bardzo wszystko się zmieniło.

– Czy to tak wygląda przestrzeganie zasad? – rozległ się znajomy, chłodny głos.

Odwróciłam się i zobaczyłam Leviego, który stał na krawędzi dachu, patrząc na mnie z tym swoim charakterystycznym wyrazem twarzy – mieszaniną dezaprobaty i niewzruszenia.

– Cóż, kapitanie, nie każdemu udaje się być ideałem – odparłam z lekkim uśmiechem, prostując się.

– Wiem, ale przynajmniej możesz próbować. – Jego ton był ostry, ale zauważyłam delikatną nutę troski w jego spojrzeniu. – Wracaj do środka, zanim się przeziębisz.

Przeciągnęłam się leniwie, ignorując jego słowa.

– Zmuś mnie.

Jego brew uniosła się nieco, a kącik ust drgnął, jakby walczył z uśmiechem.

– Nie mów takich rzeczy, jeśli nie jesteś gotowa na konsekwencje.

– Och, kapitanie, zawsze jestem gotowa. – Zadarłam głowę, patrząc mu w oczy z wyzwaniem.

Zanim zdążyłam zareagować, Levi zrobił kilka kroków, schylił się i przerzucił mnie przez ramię jak worek ziemniaków.

– Hej! Co ty robisz?! – krzyknęłam, uderzając pięścią w jego plecy.

– Robię to, co powinnam zrobić od razu – odparł, schodząc z dachu z precyzją godną akrobaty.

– Levi, postaw mnie na ziemi!

– Jak tylko będziemy w środku – rzucił spokojnie, kompletnie ignorując moje protesty.

Kiedy w końcu znaleźliśmy się w ciepłym wnętrzu, postawił mnie na nogi i spojrzał mi prosto w oczy.

– Następnym razem nie będę tak delikatny.

– Następnym razem mnie nie znajdziesz – odpowiedziałam, zadzierając nosa.

Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie, aż w końcu Levi westchnął i mruknął:

– Chodź, zrobię ci herbatę.

Jego słowa zaskoczyły mnie na tyle, że na moment zaniemówiłam. Potem tylko skinęłam głową i poszłam za nim, czując, jak w sercu kiełkuje coś nowego.

Siedziałam przy stole w kuchni, opierając brodę na dłoni, podczas gdy Levi z chirurgiczną precyzją przygotowywał herbatę. Nie było w tym nic dziwnego – nawet zwykłą czynność potrafił wykonać z niemal wojskowym zaangażowaniem.

– Wygląda na to, że jednak złapałaś trochę zimna – powiedział, rzucając mi przelotne spojrzenie znad czajnika.

– Och, proszę cię. Kilka płatków śniegu mnie nie pokona – odparłam z lekkim uśmiechem.

W tym momencie poczułam nieodparte łaskotanie w nosie. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, kichnęłam głośno.

Levi zatrzymał się w pół ruchu i spojrzał na mnie.

– Na zdrowie – mruknął, ale w jego tonie była nutka rozbawienia.

– Dzięki – mruknęłam, przecierając nos. – To tylko chwilowe.

Ledwo to powiedziałam, kolejny raz kichnęłam, tym razem bardziej gwałtownie. Levi uniósł brew, ale zamiast znowu skarcić mnie za siedzenie na dachu, powiedział coś, czego zupełnie się nie spodziewałam.

– To całkiem... urocze.

Zamarłam, wpatrując się w niego z niedowierzaniem.

– Co proszę?

Levi wzruszył ramionami, jakby nie powiedział nic szczególnego.

– Jak kichasz. Jest w tym coś... uroczo nieporadnego.

– Ty żartujesz – odparłam, unosząc brew. – Kapitan perfekcja aka kurdupel, który ma coś pozytywnego do powiedzenia? To nowość.

– Ciesz się, że to rzadkość ruda małpo– odparł z lekkim uśmiechem, stawiając przede mną filiżankę herbaty. – Wypij to, zanim znowu zaczniesz narzekać.

– Dzięki – powiedziałam z udawaną powagą, chwytając filiżankę.

Pomiędzy nami zapanowała chwila ciszy, przerywana tylko delikatnym dźwiękiem padającego za oknem śniegu. Było w tym coś dziwnie spokojnego i... przyjemnego.

Pociągnęłam łyk herbaty, czując przyjemne ciepło rozchodzące się po ciele.

– Muszę przyznać, że robisz dobrą herbatę – rzuciłam, zerkając na Leviego spod rzęs. – Może masz ukryty talent do bycia kelnerem?

– Jeśli to próba, żebym ci coś podał, to zapomnij – odpowiedział, unosząc brew.

– Och, nigdy bym nie śmiała – odparłam z zadziornym uśmiechem. – Ale serio, jesteś za bardzo perfekcjonistą, żeby tylko dowodzić oddziałem.

– A ty za bardzo kombinujesz, żeby być zwykłym żołnierzem – skontrował, opierając się o blat.

Parsknęłam śmiechem, ale w tym była prawda, którą wolałam przemilczeć.

– Tylko się nie obraź, Levi – zaczęłam, odstawiając filiżankę – ale chyba lubię cię drażnić.

– Zauważyłem – odpowiedział sucho, choć w jego oczach pojawił się ten znajomy błysk. – Może powinnaś bardziej skupić się na przestrzeganiu zasad zamiast na wymyślaniu, jak doprowadzić mnie do szału.

Pochyliłam się lekko w jego stronę, z drapieżnym uśmiechem.

– A może to twoje reakcje mnie motywują?

Na chwilę zamarł, jakby zastanawiał się, co odpowiedzieć.

– Nie liczyłbym na to, że zawsze będę tak cierpliwy – powiedział w końcu, a jego ton brzmiał bardziej ciepło niż groźnie.

Zrobiłam teatralną minę.

– Cierpliwy? Ty? Teraz to ty mnie drażnisz.

Levi parsknął cicho, co było rzadkością, i pokręcił głową.

– Masz coś jeszcze do powiedzenia, czy skończysz herbatę jak normalny człowiek?

– Nie wiem, kapitanie. Może poczekam, aż znowu powiesz coś miłego.

– Nie przyzwyczajaj się – mruknął, ale w jego głosie było coś, co sprawiło, że poczułam przyjemne ciepło, które nie miało nic wspólnego z herbatą.

Siedzieliśmy w ciszy przez chwilę, ale tym razem była to ta dobra cisza, kiedy nie trzeba było nic mówić. Spojrzałam na niego, a on odwzajemnił spojrzenie, choć z typową dla siebie rezerwą. Może to był początek czegoś więcej. Może.

Spojrzałam na filiżankę, trzymając ją w dłoniach, jakby mogła mi zdradzić, co Levi naprawdę myśli.

– Wiesz... – zaczęłam, patrząc na niego kątem oka. – Myślałam, że będziesz bardziej szorstki, gdy mnie tu zaciągnąłeś.

Uniósł brew, opierając się dłonią o blat, a druga ręka spoczywała swobodnie na jego biodrze.

– Cóż, szorstkość jeszcze nie wyszła z mody. Ale jeśli mam cię trzymać przy życiu, muszę czasem odpuścić.

– A więc to wszystko z obowiązku? – rzuciłam z lekkim uśmiechem, lekko przechylając głowę.

Levi westchnął, jakby był zmęczony tą rozmową, ale jego spojrzenie zdradzało coś innego.

– Nie jesteś łatwym przypadkiem, ruda. Czasem zastanawiam się, jakim cudem nie wpakowałaś się jeszcze w większe kłopoty.

– Może ktoś mnie pilnuje – odpowiedziałam z zadziornym uśmiechem, który widocznie go irytował i rozbawiał jednocześnie.

Podniósł filiżankę mojej herbaty, którą zostawiłam na blacie, i podał mi ją, jego palce na chwilę musnęły moje. Było to takie szybkie, że mogłabym pomyśleć, że to przypadek, ale coś w jego wyrazie mówiło, że nie.

– Pilnuję cię, bo w przeciwnym razie skończysz z nożem w plecach albo zmarzniesz na dachu – powiedział, podając filiżankę. – Pij.

Przyjęłam herbatę, pozwalając, by jego dłoń przez chwilę została na mojej, zanim cofnął się o krok.

– No, no. Może jednak potrafisz być troskliwy – mruknęłam, zerkając na niego spod rzęs.

Levi pokręcił głową i usiadł przy stole, splatając ręce na blacie.

– Nie próbuj tego wykorzystać.

– Kto? Ja? – zapytałam z niewinnym uśmiechem, ale ten wyraz szybko zamienił się w drapieżny grymas. – Ciekawi mnie tylko, co jeszcze kryje się pod tą maską chłodu, kapitanie.

Nie odpowiedział od razu. Po prostu patrzył na mnie tym swoim przenikliwym spojrzeniem, które potrafiło wywołać ciarki na plecach.

– A ty? – zapytał w końcu. – Co tak naprawdę kryje się za tą twoją zadziornością?

Zaskoczył mnie tym pytaniem, ale nie dałam tego po sobie poznać. Odłożyłam filiżankę, nachylając się lekko nad stołem.

– Może kiedyś się dowiesz – odpowiedziałam z nutą wyzwania w głosie.

Przez chwilę patrzył na mnie w milczeniu, a potem podniósł się z miejsca, podchodząc bliżej.

– Mam dziwne wrażenie, że to nie będzie takie proste – powiedział cicho, a jego głos brzmiał bardziej miękko niż zwykle.

Zatrzymał się przy mnie, a jego dłoń na moment spoczęła na moim ramieniu. Było to delikatne, niemal niezauważalne, ale wystarczyło, by serce zabiło mi szybciej.

– Wracaj do swojego pokoju, Amae. Jutro mamy ciężki dzień.

– Taa... Jak zawsze – odpowiedziałam, wciąż czując ciepło jego dłoni.

Kiedy wychodził, na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu, a ja zostałam sama, zastanawiając się, co właściwie między nami się dzieje.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top