XXIII | Może powinnam zostać malarzem |


Pierwszy śnieg spadł w nocy, pokrywając ziemię cienką warstwą białego puchu. Gdy tylko wyszłam na zewnątrz, chłód uderzył mnie w twarz, a oddech zamienił się w widoczne obłoczki pary. Nie byłam przyzwyczajona do takiej zimy – w podziemiach jedyną „zimą" były wilgoć i chłód mrocznych korytarzy.

Na placu treningowym, jak zwykle o tej porze, panował spokój. Śnieg tłumił dźwięki, a widok bieli na tle szarych murów bazy sprawiał, że wszystko wydawało się jak z innego świata.

Zatrzymałam się na chwilę, wciągając zimne powietrze do płuc, gdy usłyszałam kroki za sobą.

– Już się lenisz? – Rozpoznałam głos Leviego, zanim jeszcze się odwróciłam.

– Patrzę, jak świat płacze białymi łzami – odparłam, zadzierając nos i robiąc poważną minę.

Levi zmarszczył brwi, ale dostrzegłam cień rozbawienia w jego oczach.

– Poeta z ciebie kiepski ruda.

– Ale wojownik niezły – przypomniałam, stając naprzeciw niego.

Przewrócił oczami i spojrzał na śnieg, który zdążył już pokryć jego czarne buty.

– Śnieg to tylko problem – stwierdził. – Wilgoć, zimno, a potem błoto.

– Romantyk z ciebie kiepski, Levi – rzuciłam, naśladując jego ton.

– Nie muszę być romantykiem – odpowiedział, unosząc brew.

Spojrzałam na niego, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.

– Czasem zastanawiam się, co by się stało, gdybyś pozwolił sobie na chwilę luzu.

– Nic dobrego – odparł krótko, ale jego głos zabrzmiał łagodniej niż zwykle.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, zauważyłam, że w naszą stronę biegnie Per. Zatrzymał się kilka kroków od nas, wyraźnie podekscytowany.

– Levi, Amae! Hange zorganizowała coś w jadalni! Podobno mamy wziąć udział w... bitwie na śnieżki!

Levi spojrzał na niego z nieskrywanym sceptycyzmem.

– Hange ma za dużo wolnego czasu.

– A ja mam za dużo energii – odpowiedział Per z szerokim uśmiechem. – Amae, chodź, pokażesz wszystkim, na co cię stać!

Spojrzałam na Leviego, który wyglądał, jakby chciał się gdzieś schować, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, chwyciłam go za rękaw.

– Chodź. Zobaczymy, czy w bitwie na śnieżki jesteś tak dobry jak z mieczem.

– Nie bawię się w takie rzeczy – odpowiedział, próbując się uwolnić, ale nie puściłam go.

– Boisz się przegranej?

– Nie boję się niczego – rzucił sucho, patrząc na mnie spod przymrużonych powiek.

– To chodź i udowodnij – odparłam z wyzwaniem w głosie.

Ku mojemu zdziwieniu, nie odrzucił propozycji. Może to był pierwszy śnieg, a może ten subtelny uśmiech, który pojawił się na jego twarzy  coś sprawiło, że Levi ruszył za mną w stronę jadalni, gdzie czekała reszta.

Jadalnia była pełna ludzi, którzy gromadzili się przy oknach i wyglądali na zewnątrz. Kiedy weszłam z Levim za plecami, Hange natychmiast do nas podbiegła, zarażając wszystkich swoim entuzjazmem.

– Ama! Levi! Jesteście w samą porę! Bitwa na śnieżki zaczyna się za pięć minut! – krzyknęła, machając rękami jak szalona.

– Nie wiem, czy ktoś cię poinformował, Hange, ale jesteśmy żołnierzami, nie dzieciakami – mruknął Levi, ale jej to w ogóle nie obeszło.

– Och, daj spokój! Trochę zabawy jeszcze nikogo nie zabiło! – powiedziała, klepiąc go po ramieniu.

– Chyba że liczyć ludzi, którzy próbowali bawić się ze mną – rzucił Levi sucho.

Nie powstrzymałam śmiechu, widząc, jak Hange przewraca oczami.

– Amae, wciągnij go w to, proszę – szepnęła, pochylając się do mnie.

– Już nad tym pracuję – odparłam z uśmiechem zacierając ręce.

– O co tyle zamieszania? – Emil podszedł z kubkiem gorącego napoju w ręce. Za nim szli Domas i Per, każdy z równie zaciekawionym wyrazem twarzy.

– O to, że Levi zaraz dostanie śnieżką w twarz – odpowiedziałam, patrząc na niego znacząco.

– Aha, rozumiem. W takim razie nie mogę tego przegapić – powiedział Emil, odstawiając kubek na stół.

– Ja też wchodzę – dorzucił Per, zaciskając pięści z entuzjazmem.

Levi westchnął ciężko, widząc, że większość oddziału już jest zaangażowana.

– Jeśli to ma być bitwa, to wolę, żebyście ćwiczyli celność. Może przynajmniej wyjdzie z tego coś pożytecznego – powiedział, prostując się.

– Czyli bierzesz udział? – zapytałam z wyzywającym uśmiechem.

– Ktoś musi pokazać wam, jak to się robi – rzucił z charakterystyczną chłodną pewnością siebie.

***

Kilka minut później wszyscy byliśmy na zewnątrz. Śnieg prószył gęsto, a na placu wyznaczono dwie drużyny. Byłam w jednej z Levim, Domasem i Karin, podczas gdy Per, Emil i Hange stanęli przeciwko nam.

– Gotowi? – Hange uniosła rękę, trzymając śnieżkę.

– Gotowi – odpowiedziałam, zgarniając śnieg i formując pierwszą amunicję.

Kiedy Hange rzuciła śnieżkę w powietrze, chaos się rozpoczął.

– Amae, osłaniaj lewą flankę! – krzyknął Levi, rzucając śnieżką z niesamowitą precyzją.

– To tylko bitwa na śnieżki, kurduplu, nie wojna! – odpowiedziałam, śmiejąc się.

– A jednak przegrywasz ruda małpo! – odparł, widząc, jak Emil trafił mnie w plecy.

– Jeszcze zobaczymy kurduplu!

Wykorzystując moment nieuwagi, rzuciłam śnieżką w stronę Leviego. Trafiłam go prosto w ramię.

Spojrzał na mnie, mrużąc oczy, ale jego usta drgnęły w subtelnym uśmiechu.

– Jesteś odważniejsza niż myślałem.

– Albo głupsza– odpowiedziałam, przygotowując kolejną śnieżkę.

Levi zrobił krok w moją stronę, pochylając się lekko.

– Lepiej uważaj, ruda. Odwagi nie zawsze wystarczy, żeby wygrać.

Jego niski głos sprawił, że przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Czułam, jak między nami narasta coś subtelnego, ale zanim mogłam zareagować, śnieżka od Hange trafiła Leviego prosto w tył głowy.

– I tak to się robi! – zawołała, śmiejąc się głośno.

Levi odwrócił się powoli, a ja z trudem powstrzymałam śmiech.

– Okularnico, masz trzy sekundy, zanim pożałujesz – powiedział z groźbą w głosie.

Śnieg nadal prószył, a bitwa nabierała tempa. Domas rzucił śnieżki z taką prędkością, że gdy unikałam jednego z rzutów, nie zauważyłam tej lecącej prosto w moją twarz.

Poczułam uderzenie i natychmiast gorące ukłucie bólu nad lewą brwią.

– Cholera! – syknęłam, przykładając dłoń do twarzy. Gdy ją odsunęłam, na tle rękawiczki  widniała krew.

– Amae! – Domas rzucił śnieżkę, zapominając o grze i podbiegł do mnie. – Przepraszam, nie chciałem tak mocno!

Spojrzałam na niego, najpierw z powagą, a potem parsknęłam śmiechem.

– Spokojnie, Domas. Tylko mnie trochę poprawiłeś. Wyglądam teraz jeszcze bardziej groźnie – zażartowałam, wycierając krew w rękaw.

– Groźnie? Raczej jak ofiara wypadku – wtrącił Levi, który stanął obok mnie, przyglądając się ranie. – Powinnaś to opatrzyć.

– Co, boisz się, że krwawiąca dziewczyna osłabi morale drużyny? – zapytałam, choć ból stawał się coraz bardziej dokuczliwy.

Levi spojrzał na mnie z tym swoim chłodnym wyrazem twarzy.

– Nie, ale krew na śniegu z pewnością odwraca uwagę.

Spojrzałam na plamę czerwieni na ziemi i znowu się roześmiałam.

– Wygląda całkiem artystycznie. Może powinnam zostać malarzem.

– Albo przestać być idiotką – odparł, ale w jego głosie dało się wyczuć cień rozbawienia. – Idziemy.

Chwycił mnie za nadgarstek i delikatnie, ale stanowczo pociągnął w stronę bazy.

– Ale ja chcę dokończyć bitwę! – zaprotestowałam, choć wiedziałam, że nie ma szans, by Levi mnie puścił.

– Nie dyskutuj. – Jego ton nie pozostawiał miejsca na sprzeciw.– A ty, Domas – rzucił przez ramię – następnym razem celuj w śnieg, nie ludzi.

Domas spuścił głowę, wyglądając jak zbity pies.

– Naprawdę, Domas, luz. To był dobry rzut. Oby tak dalej – powiedziałam, odwracając się do niego z uśmiechem.

Levi westchnął ciężko.

– Ty naprawdę nie potrafisz traktować niczego poważnie, prawda?

– A co wtedy, życie byłoby za nudne – odpowiedziałam, wzruszając ramionami.

Przez chwilę panowała cisza, przerywana tylko dźwiękiem naszych kroków na śniegu. W końcu Levi przemówił, tym razem cichszym głosem.

– Ale naprawdę powinnaś być ostrożniejsza.

Nie odpowiedziałam. Może dlatego, że ton jego głosu był cieplejszy, niż bym się spodziewała.

Levi zaprowadził mnie do medycznego skrzydła, nie puszczając mojego nadgarstka, aż dotarliśmy do środka. Czułam jego dłoń, ciepłą i mocną, i chociaż zwykle bym się wyrwała, tym razem tego nie zrobiłam.

– Usiądź – powiedział krótko, wskazując na drewnianą ławkę.

– Tak jest, kapitanie kurduplu– odpowiedziałam, salutując z przesadnym zapałem.

Rzucił mi krótkie spojrzenie, ale nic nie powiedział. Wyjął bandaż i butelkę środka dezynfekującego z szafki, a ja w tym czasie przyglądałam się, jak z wprawą przygotowuje wszystko, co potrzebne.

– Nie wiedziałam, że potrafisz bawić się w lekarza – rzuciłam, próbując rozluźnić atmosferę.

– Hange zmusiła mnie kiedyś do nauki tego – odparł, siadając naprzeciwko mnie.

Wcisnął mi w rękę kawałek materiału.

– Trzymaj to. Będzie szczypać.

– Och, nie martw się, jestem twardsza niż wyglądam – powiedziałam, uśmiechając się zadziornie.

Levi uniósł brew, po czym polał ranę środkiem dezynfekującym. Syknęłam cicho, a on spojrzał na mnie z cieniem satysfakcji.

– Twarda, co?

– Tylko mnie testujesz – mruknęłam, starając się nie drgnąć, gdy przycisnął bandaż do rany.

Pracował w milczeniu, jego ruchy były precyzyjne i delikatne. Czułam jego bliskość bardziej niż powinnam. Gdy skończył, odsunął się, ale nie wstał od razu.

– Gotowe. Następnym razem spróbuj unikać rzutów w twarz.

– Spróbuję. Nie mogę jednak obiecać, że będę zawsze tak widowiskowo krwawić – zażartowałam.

Levi wstał, wyciągając rękę w moją stronę, by pomóc mi wstać. Spojrzałam na nią przez chwilę, po czym ją chwyciłam.

– Nie musiałeś robić tego osobiście – powiedziałam, patrząc na niego z lekkim uśmiechem. – Ale dziękuję.

Jego spojrzenie przez moment było miękkie, ale szybko wrócił do swojej zwyczajowej maski.

– Jeśli znowu zrobisz z siebie idiotkę, nie będę tak cierpliwy – rzucił i odwrócił się, zmierzając do drzwi.

-Zawsze to mówisz i jakoś nic się nie zmienia.

Patrzyłam, jak wychodzi, a na mojej twarzy pojawił się cień uśmiechu. Był szorstki, zgryźliwy i absolutnie nieprzewidywalny, ale coś w nim sprawiało, że nie mogłam przestać o nim myśleć.

Siedziałam jeszcze przez chwilę na ławce, zastanawiając się nad tym, co się wydarzyło. Z zamyślenia wyrwało mnie skrzypnięcie drzwi. Do środka wszedł Domas, trzymając ręce w kieszeniach.

– No proszę, nasza królowa chaosu siedzi tu cała w bandażach – rzucił z lekkim uśmiechem, choć w jego tonie była odrobina winy.

Spojrzałam na niego spod opuchniętego łuku brwiowego i wzruszyłam ramionami.

– Cóż, chyba zasłużyłam – powiedziałam, nieco zadziornie. – W końcu na treningu nie byłam dla ciebie zbyt miła.

Domas westchnął i podszedł bliżej, opierając się o ścianę obok mnie.

– Może masz racje– przyznał cicho. – Ale i tak nie powinienem był rzucać w ciebie śnieżką z lodem.

Przewróciłam oczami, choć kąciki moich ust uniosły się w uśmiechu.

– Daj spokój, Domas. To była tylko zabawa. A poza tym... – Zatrzymałam się, spoglądając na opatrunek. – Może i dobrze, że czasem ktoś sprowadzi mnie na ziemię.

Domas spojrzał na mnie z zaskoczeniem, jakby nie spodziewał się takiego wyznania.

– Ty? Sprowadzona na ziemię? To się rzadko zdarza – powiedział, próbując ukryć uśmiech.

– Zapisz w kalendarzu, bo długo to nie potrwa – odparłam z kpiną.

Zapadła między nami chwila ciszy, ale była dziwnie lekka, niemal przyjacielska. Domas w końcu spojrzał na mnie poważniej.

– Wiesz, Amae, cokolwiek by się nie działo, zawsze będziesz częścią naszej ekipy. Nawet jeśli czasem próbujesz kogoś zabić.

– To działa w obie strony – odpowiedziałam, tym razem szczerze.

Domas skinął głową i wyprostował się.

– No dobra, wracaj do swojego chaosu. A ja postaram się już nie rzucać w ciebie niczym, co może rozciąć twój piękny łuk brwiowy.

Zaśmiałam się, machając na niego ręką, gdy wychodził.

– To doceniam, Domas. Doceniam.

Kiedy został tylko odgłos zamykających się drzwi, położyłam głowę na ścianie za sobą i spojrzałam na sufit. Czasem, nawet gdy wszystko wydaje się szalone, ci, którzy cię otaczają, potrafią przypomnieć, że nie jesteś w tym sama.

Drzwi znowu się otworzyły, a do środka wpadły Astrid i Erica, rozgadane jak zwykle.

– No, no! Nasza mała ruda znowu narozrabiała – rzuciła Astrid z szerokim uśmiechem, przyglądając się mojemu opatrunkowi. – Co tym razem?

– Domas mnie nauczył, że nie warto próbować go zabić – odparłam, wzruszając ramionami. – Chociaż... może to ja powinnam nauczyć się, jak unikać lodowych śnieżek.

Erica zmrużyła oczy, spoglądając na mnie badawczo.

– W sumie... to całkiem sprawiedliwe – stwierdziła, siadając na ławce obok mnie. – Po tym, jak go ostatnio załatwiłaś, chyba każdy chciałby się na tobie odegrać.

Astrid zaśmiała się głośno, siadając po drugiej stronie.

– Ale przyznaj, Amae, że ta krew na śniegu wyglądała epicko! Prawie jak scena z jakiegoś dramatycznego spektaklu.

– Prawie się popłakałam ze śmiechu – przyznałam, uśmiechając się pod nosem. – Serio, widok tej czerwieni na białym śniegu był... piękny.

Erica westchnęła, kręcąc głową.

– Ty naprawdę jesteś pokręcona.

– Dzięki, kochana, doceniam, doceniam – odparłam z udawaną wdzięcznością.

Astrid poklepała mnie po zdrowym ramieniu.

– W każdym razie, jesteś legendą, Amae. Nie każda dziewczyna z naszej ekipy dostaje taką pamiątkę od Domasa.

– Legenda czy nie, jestem głodna – mruknęłam, spoglądając na ich pełne energii twarze. – Coś macie do jedzenia?

Astrid i Erica spojrzały na siebie porozumiewawczo, a potem na mnie.

– Mamy coś lepszego – powiedziała Astrid, a jej uśmiech stał się jeszcze szerszy.

Erica tylko pokiwała głową, dodając tajemniczo:

– Ale musisz się ruszyć, żeby to zobaczyć.

Westchnęłam, wiedząc, że z nimi nigdy nie ma spokoju.

– No dobra, prowadźcie, zanim znowu wpadnie Levi i zacznie się wykład o dyscyplinie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top