XVIII | Strategia na przegraną |

Poranek w zapowiadał się spokojnie, choć chłodny wiatr, który przedzierał się przez szczeliny w oknach, przypominał, że jesień była w pełni.

Siedziałam przy stole w kantynie, zerkając na leniwie budzących się żołnierzy. Na środku sali Domas i Per rozgrywali partię szachów, która wyglądała jak starcie dwóch kompletnych amatorów.

Astrid siedziała obok mnie, wyjadając coś, co kiedyś mogło być owsianką, ale obecnie bardziej przypominało breję. Erica, jak zawsze spokojna, obserwowała nas zza swojego kubka z herbatą.

- Powiedzcie mi - zaczęła Astrid, rozglądając się po kantynie - jak to jest, że zawsze dostajemy najgorsze jedzenie?

- Bo nie gotujesz - odpowiedziała Karin, który właśnie podchodziła z tacą.

- Ja? - Astrid uniosła brwi. - Złotko, gdybym gotowała, wszyscy umarlibyśmy w tydzień.

- Właśnie o to chodzi - odparł, siadając obok Emila.

- Mówiąc o umieraniu - wtrącił Per, nie odrywając wzroku od szachownicy - Domas, jak ty chcesz wygrać, skoro twój król stoi na środku planszy?

Domas spojrzał na szachownicę i zmarszczył brwi.

- To strategia.

- Strategia na przegraną? - zapytałam, opierając brodę na dłoni.

Domas tylko przewrócił oczami, ale chwilę później Per zbił jego króla jednym ruchem. Karin parsknęła śmiechem, a Astrid zaczęła bić brawo.

- Gratulacje - rzuciła z kpiącym uśmiechem. - Jesteś oficjalnie najgorszym szachistą w bazie.

Domas uniósł ręce w geście kapitulacji.

- Nie gram w szachy, żeby wygrywać. Gram, żeby sprawdzić cierpliwość przeciwnika.

- Twoja logika mnie przeraża - powiedziała Karin, sięgając po kawałek chleba.

W tym momencie drzwi kantyny otworzyły się z hukiem, a do środka wszedł Levi. Wszyscy natychmiast ucichli, jakby ktoś nagle wyłączył dźwięk.

- Co tu się dzieje? - zapytał, rzucając spojrzenie na szachownicę, a potem na nas.

- Wyższa strategia - odparłam, zanim zdążyłam się powstrzymać.

Levi uniósł brew, podchodząc bliżej.

- Strategia?

- Tak - powiedział Domas, wskazując na szachownicę. - Chciałem sprawdzić, czy Per się zirytuje.

Levi spojrzał na planszę, potem na Domasa, a następnie na Pera, który próbował nie wybuchnąć śmiechem.

- Obaj jesteście beznadziejni - podsumował, kręcąc głową.

Astrid parsknęła, a Erica schowała twarz za kubkiem herbaty, próbując ukryć uśmiech.

Levi spojrzał na mnie.

- Ty też tracisz czas na takie głupoty?

- Tylko obserwuję, jak inni kompromitują się na moich oczach - odparłam, wzruszając ramionami.

Przez chwilę wyglądał, jakby chciał coś odpowiedzieć, ale w końcu tylko przewrócił oczami i ruszył do wyjścia.

Gdy tylko drzwi się za nim zamknęły, Astrid wybuchnęła śmiechem.

- Ama, jesteś jedyną osobą, która ma odwagę mówić do niego w ten sposób.

- Ktoś musi - odpowiedziałam z uśmiechem. - Inaczej człowiek by się zanudził.

Cała kantyna rozbrzmiała śmiechem, a ja poczułam, że to był jeden z tych dni, kiedy świat, choć na chwilę, wydawał się trochę lżejszy.

Po chwili atmosfera w kantynie wróciła do normalności. Astrid zajęła się drażnieniem Pera, który próbował ignorować jej zaczepki, a Domas zaczął tłumaczyć Karin, dlaczego jego „strategia" w szachach była jednak genialna. Erica jak zwykle zachowała spokój, choć jej subtelny uśmiech zdradzał, że bawi ją cała sytuacja.

- Amae, co teraz? - zapytała Astrid, pochylając się w moją stronę. - Skoro już udało ci się wytrzymać z Levim na treningu, może czas na coś bardziej relaksującego?

- Relaksującego? - Powtórzyłam, unosząc brew. - Tutaj relaks to mit.

Astrid zaśmiała się i szturchnęła mnie w ramię.

- No weź, chodźmy gdzieś. Może zrobimy coś zabawnego.

- Jak na przykład? - zapytał Per, podnosząc głowę znad szachownicy.

Astrid uśmiechnęła się tajemniczo, co zawsze było złym znakiem.

- Może podkradniemy coś z kuchni?

- Serio? - Domas spojrzał na nią z niedowierzaniem. - Po tym, jak Levi cię prawie nakrył ostatnim razem?

- No właśnie prawie. Poza tym Amae jest z nami. Ona zawsze ma pomysł, jak wybrnąć z kłopotów.

- Dziękuję za tak miłe określenie - powiedziałam, krzyżując ramiona.

- To co? - Astrid spojrzała na mnie z nadzieją. - Idziesz z nami?

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, drzwi kantyny otworzyły się znowu. Tym razem do środka wszedł Emil z parującym kubkiem herbaty w dłoni i widocznie poirytowaną miną.

- Co znowu? - zapytałam, patrząc na niego podejrzliwie.

- Levi - mruknął, siadając obok. - Kazał mi iść do magazynu i zrobić inwentaryzację.

Astrid parsknęła śmiechem.

- Czyli praca dla naiwnych.

Emil spojrzał na nią z udawanym oburzeniem.

- Powinnaś się cieszyć, że to nie ty.

- Dlatego właśnie nie chodzę tam, gdzie on może mnie zobaczyć.

Wszyscy wybuchli śmiechem, a nawet ja nie mogłam powstrzymać lekkiego uśmiechu. Czułam, że to jeden z tych rzadkich momentów, kiedy mogliśmy być po prostu sobą. Bez misji, bez walki o przetrwanie.

- Dobra, kto idzie ze mną do tego magazynu? - zapytał Emil, patrząc na nas błagalnym wzrokiem.

- Nie licz na mnie - powiedział Per, unosząc ręce w obronnym geście. - Mam dość roboty w stajni.

- Ja też - dodał Domas, odwracając wzrok.

Emil spojrzał na mnie, a ja westchnęłam ciężko.

- Dobra, idę z tobą - powiedziałam, wstając z miejsca.

- Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć! - powiedział z ulgą.

- Nie podniecaj się, to tylko magazyn - rzuciłam, ruszając w stronę wyjścia.

Gdy wychodziłam, usłyszałam jeszcze, jak Astrid cicho mówi do Erica:

- Daję im pięć minut, zanim znowu coś pójdzie nie tak.

Cóż, może miała rację. Ale w tej chwili naprawdę potrzebowałam czegoś, co odciągnęłoby mnie od wszystkiego innego. Nawet jeśli miało to być porządkowanie skrzyń w zimnym magazynie.

***

Magazyn był jak zwykle ponury, zimny i pełen rzeczy, które wydawały się nie mieć żadnego sensownego miejsca. Emil szedł przede mną, niosąc latarnię, która rzucała cienie na ściany.

- Dlaczego to zawsze ja muszę tu przychodzić? - jęknął, stawiając latarnię na jednej ze skrzyń. - Levi mnie nienawidzi, mówię ci.

- Może po prostu wie, że się do tego nadajesz? - odparłam z nutą złośliwości, podchodząc do jednej z półek.

- Ha, ha, bardzo śmieszne - odpowiedział, otwierając księgę inwentarzową. - Okej, zaczynamy od sekcji B. Mamy tu być, dopóki wszystko się zgadza.

- Dopóki wszystko się zgadza? To pewnie potrwa cały dzień - rzuciłam, unosząc brew.

- To, dlatego cię wziąłem - uśmiechnął się przebiegle. - Jesteś szybka, więc razem skończymy to w połowie czasu.

Westchnęłam, biorąc latarnię i idąc w stronę regałów.

- Dobra, ale jeśli zamarznę na śmierć, to wiedz, że będę cię straszyć jako duch.

Emil roześmiał się, ale szybko zamilkł, kiedy z jednego z regałów z hukiem spadła skrzynia. Oboje odskoczyliśmy z zaskoczeniem.

- Co do cholery?! - syknęłam, patrząc na stertę przedmiotów rozsypanych na ziemi.

Emil uniósł latarnię, próbując coś dostrzec w ciemnościach.

- Myślisz, że to szczury?

- Może. Ale jeśli to duch, to znaczy, że jednak będziesz miał towarzystwo - odparłam, schylając się, by podnieść kilka rzeczy.

Kiedy wyciągnęłam rękę, usłyszałam dziwny dźwięk - coś pomiędzy pisknięciem a śmiechem. Zamarłam na chwilę, zanim spojrzałam w stronę Emila.

- To byłeś ty?

- Ja?! Nie! - zaprzeczył, robiąc krok w tył.

Nagle z cienia wyskoczył mały kot. Był wychudzony i brudny, ale patrzył na nas z wyzywającym błyskiem w oczach.

- No proszę, nasz sprawca zamieszania - mruknęłam, klękając, by lepiej mu się przyjrzeć.

Emil odetchnął z ulgą.

- To tylko kot. Myślałem, że naprawdę mamy tu jakieś duchy.

Kot obwąchał mnie ostrożnie, zanim podszedł bliżej i otarł się o moją dłoń.

- No, nie taki zły - powiedziałam, drapiąc go za uchem. - Chyba się zgubił.

- Albo mieszka tu od dawna - dodał Emil, podchodząc bliżej. - Może powinien zostać naszym maskotką?

Spojrzałam na niego z uniesioną brwią.

- Levi nigdy się na to nie zgodzi.

- Ale nie musi o tym wiedzieć - uśmiechnął się Emil, a jego oczy błyszczały jak u dziecka.

- Ty i twoje pomysły... - westchnęłam, ale w gruncie rzeczy kot wydawał się nie takim złym dodatkiem do bazy.

- To co, jak go nazwiemy? - zapytał Emil, podnosząc kota i przyglądając mu się uważnie.

- Może "Duch"? W końcu przestraszył nas jak cholera - zaproponowałam, uśmiechając się pod nosem.

- Pasuje - przyznał Emil. - Dobra, wracajmy, zanim Levi nas tu znajdzie.

Z kotem w ramionach ruszyliśmy z powrotem, czując, że ten poranek, choć zaczynał się ponuro, może jednak przynieść coś dobrego.

Wróciliśmy do głównej sali bazy, gdzie Per, Karin i Domas zajmowali się swoimi sprawami. Per, jak zwykle, siedział z książką w ręku, choć wydawał się bardziej zainteresowany kręcącym się wokół Karin niż tym, co czytał. Karin właśnie ostrzyła swoje ostrza, a Domas siedział na skrzyni, próbując naprawić paski od sprzętu.

Kot w ramionach Emila wywołał natychmiastowe zainteresowanie.

- Co to za stwór? - zapytał Per, odkładając książkę i podchodząc bliżej.

- Nasza nowa maskotka - oznajmił Emil z dumą, podnosząc kota do góry.

Karin uniosła brew, zatrzymując ostrzenie.

- Levi was zabije, jeśli zobaczy, że przynieśliście tu kota.

- To kot z magazynu - wtrąciłam, zanim zdążyli rozwinąć temat. - Może mieszka tam od dawna.

Domas spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.

- A ty go uratowałaś? Jakie to wzruszające.

- Nie przesadzaj - odparłam, siadając na jednej z ławek. - Emil postanowił, że kot zostaje, więc... to jego problem, jak Levi na to zareaguje.

Kot wskoczył na stół i zaczął ostentacyjnie czyścić futro, jakby w ogóle nie obchodziło go to, o czym mówimy.

- Jak się nazywa? - zapytała Karin, odkładając ostrza na bok.

- Duch - odpowiedział Emil.

- Pasuje - przyznał Per, drapiąc kota za uchem. - Ale czy on nie powinien dostać kąpieli? Wygląda, jakby przewrócił się w błocie.

Emil skrzywił się, patrząc na kota.

- No dobra, ale ty go kąpiesz.

- Nie ma mowy - zaśmiał się Per, cofając się szybko. - To twój problem, Emil.

W tym momencie drzwi otworzyły się gwałtownie, a do środka wszedł Levi. Wszyscy momentalnie ucichliśmy, a kot przestał się czyścić i usiadł jak posąg, wpatrując się w niego wielkimi oczami.

Levi zatrzymał się, spojrzał na nas, a potem na kota.

- Co to jest? - zapytał lodowatym tonem.

Emil otworzył usta, próbując coś powiedzieć, ale ja go ubiegłam.

- Znaleźliśmy go w magazynie. Wygląda na to, że mieszka tam od dawna.

Levi zmarszczył brwi, patrząc na kota, który jak na złość wskoczył na jego but i zaczął ocierać się o nogawkę.

- Jeśli nie znajdzie się ktoś, kto się nim zajmie, wylatuje - oznajmił krótko, po czym odwrócił się i wyszedł z pomieszczenia, zostawiając nas z kotem.

Emil odetchnął z ulgą.

- No, to było bliskie.

- Powiedział, że musi się nim ktoś zająć - powiedział Per z uśmiechem. - A ty już go nazwałeś. Wygląda na to, że masz nowego przyjaciela.

Emil jęknął, patrząc na kota, który zaczął wspinać się po jego ramieniu.

- Świetnie. Teraz mam dwa problemy: Ducha i Leviego.

Roześmiałam się cicho, patrząc na tę scenę. Przynajmniej ten dzień przyniósł trochę rozrywki.

Wieczór nadszedł szybciej niż się spodziewałam. Siedzieliśmy przy stole w głównej sali, zajadając resztki prowiantu. Duch rozłożył się wygodnie na stole, ignorując nasze narzekania i okazjonalne próby Emila, by go przegonić. Kot, jakby doskonale świadomy swojej nowej pozycji, mruczał, jakby był panem tej bazy.

- Serio, Emil, ten kot zachowuje się, jakby miał tu własne królestwo - zauważył Domas, uśmiechając się pod nosem.

- Może dlatego, że nikt mu nie zabronił - odparł Emil, rzucając mu kęs chleba, który kot zignorował.

- Levi chyba jednak go nie wyrzuci - powiedziała Karin, obserwując kota. - Chociaż wciąż trudno mi w to uwierzyć.

- Levi ma większe problemy niż kot - zauważyłam z przekąsem. - Na przykład utrzymanie tej całej zbieraniny przy życiu.

Per, który siedział obok mnie, spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.

- A ty? Myślałem, że jesteś częścią tej zbieraniny.

- Może jestem, ale przynajmniej nie wnoszę do bazy zwierząt - odpowiedziałam, wskazując na Ducha.

- Jeszcze - dodał Domas, a jego uwaga wywołała ogólny śmiech.

W tym momencie drzwi otworzyły się po raz kolejny. Tym razem wszedł Levi, jak zwykle z tą swoją zimną, nieprzeniknioną miną. Wszyscy natychmiast umilkliśmy. Nawet Duch przestał się przeciągać i spojrzał na niego jak zahipnotyzowany.

Levi przeszedł przez salę, rzucając przelotne spojrzenie kotu, który najwyraźniej uznał, że nie ma się czego bać, i wrócił do czyszczenia łapy. Levi westchnął, jakby nie miał siły na ten cały cyrk i zwrócił się do nas.

- Jutro mamy ćwiczenia. Nie chcę żadnych spóźnień - oznajmił krótko, a potem spojrzał na mnie. - A ty, Amae, może w końcu pokażesz, że jesteś więcej warta niż twoje gadanie.

Zamrugałam, zaskoczona tą nagłą uwagą.

- Nie wiedziałam, że to konkurs na ulubieńca kapitana - odparłam z lekkim uśmiechem.

- To nie konkurs - odparł Levi, patrząc na mnie chłodno. - Ale jeśli tak to na razie przegrywasz.

Wszyscy wstrzymali oddech. W normalnych okolicznościach pewnie bym zignorowała taką uwagę, ale coś w jego tonie sprawiło, że nie mogłam się powstrzymać.

- Skoro tak, to może powinnam jutro cię zaskoczyć - rzuciłam wyzywająco.

Levi uniósł brew, ale nie odpowiedział. Po prostu odwrócił się i wyszedł z sali, zostawiając nas w ciszy.

Domas parsknął śmiechem.

- No, Amae, masz jaja.

- Nie wiem, czy to jaja, czy głupota - dodał Per, patrząc na mnie z mieszanką podziwu i przerażenia.

Karin uśmiechnęła się, wracając do ostrzenia swojego ostrza.

- Jutro się przekonamy.

Siedziałam chwilę w ciszy, czując, jak adrenalina powoli opada. Levi... Co on sobie myślał? I co ja sobie myślałam? Właściwie... chyba wolałam nie wiedzieć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top