X | Leję zimną wodą na twój idiotyzm |
W jednym z opuszczonych magazynów w podziemiach, Amon znalazł miejsce, które nazwał "naszym polem treningowym". Były tam rzędy starych, zardzewiałych półek, puste skrzynie i popękane lustra. To właśnie tutaj zabierał mnie, gdy miał ochotę na "rozrywkę".
– Przyniosłem coś ciekawego – powiedział, gdy wszedł z workiem przerzuconym przez ramię.
Wysypał jego zawartość na ziemię: różne rodzaje noży, od małych sztyletów po długie ostrza. W jego oczach błyszczała ekscytacja.
– Dziś uczymy się precyzji – rzucił i kopnął w moją stronę mały nóż.
Złapałam go w locie, uśmiechając się. Nie potrzebowaliśmy słów. Cel był oczywisty – trójka związanych ludzi, którzy siedzieli na ziemi w kącie, z zakneblowanymi ustami i strachem w oczach.
– Kto to? – zapytałam, wskazując na jednego z nich, młodego chłopaka, który wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć.
– Nieważne – odparł Amon z lekkością, jakby rozmawiał o pogodzie. – Są dłużnikami a teraz są robią za nasze cele.
Podszedł do jednego z nich, starszego mężczyzny i przeciągnął ostrzem po jego policzku, zostawiając płytką ranę. Krew zaczęła sączyć się powoli, a Amon spojrzał na mnie.
– Twoja kolej, mała.
Nie musiał mówić dwa razy. Podniosłam nóż i rzuciłam go w stronę mężczyzny. Ostrze wbiło się w jego ramię. Wrzasnął, szarpiąc się, ale więzy były zbyt mocne.
– Dobrze – pochwalił mnie Amon, wyciągając mój nóż i rzucając go z powrotem. – Jeszcze raz, ale celuj w coś... ważniejszego.
Tym razem nóż trafił go w prosto w oko. Przez chwilę patrzyłam na rozlewającą się krew i czułam ten znajomy dreszcz podniecenia. To było jak gra – ale każda runda kończyła się śmiercią.
Kiedy ostatni z nich już nie żył, Amon stanął obok mnie, wycierając nóż o swoją koszulę.
– Jesteś coraz lepsza – powiedział, przyglądając mi się z uznaniem.
– Nie mogłam mieć lepszego nauczyciela – odpowiedziałam, czując, jak moje serce wciąż bije szybciej.
***
Dzień był chłodny, ale słońce przyjemnie grzało twarz, kiedy wyszłam na spacer. Pierwszy raz od tygodni czułam się na tyle silna, by naprawdę wyjść na zewnątrz i zaczerpnąć świeżego powietrza. Astrid i Erica próbowały mnie przekonać, żebym odpoczywała jeszcze trochę, ale uparłam się, że muszę się przewietrzyć. Hange pozwoliła, ale pod warunkiem, że będę wracać przy najmniejszym znaku zmęczenia.
Spacerowałam po ogrodzie, który znajdował się na terenie naszej bazy, usiadłam na jednej z drewnianych ławek pod drzewem. Wyciągnęłam skręta z kieszeni i zapaliłam, pozwalając sobie na chwilę odprężenia. Zaciągnęłam się powoli, czując, jak dym wypełnia moje płuca. Było coś uspokajającego w tym małym rytuale, choć wiedziałam, że nie wszyscy podzielają moją opinię.
I właśnie wtedy go zauważyłam. Levi stał kilka kroków ode mnie, ramiona miał skrzyżowane, a spojrzenie – jak zwykle – ostre jak brzytwa.
-Amae – powiedział powoli, jego głos ociekał lodowatą irytacją. – Ty... sobie żartujesz, prawda?
Zamarłam, trzymając skręta w palcach i spojrzałam na niego z lekkim poczuciem winy. Ale szybko się opanowałam i wzruszyłam ramionami.
-O co ci chodzi? To tylko skręt.
Levi zrobił krok w moją stronę, a jego oczy błysnęły gniewem.
-Tylko skręt? – powtórzył, jakby te słowa były dla niego osobistą obrazą. – Kilka tygodni temu plułaś krwią, ledwo żywa. A teraz postanowiłaś palić, bo... co? Myślisz, że jesteś niezniszczalna?
Zaciągnęłam się ponownie, próbując zachować spokój, choć jego ton zaczynał mnie drażnić.
-Nie dramatyzuj. Potrzebowałam chwili relaksu.
Jego szczęka zacisnęła się, a ja widziałam, jak walczy z sobą, żeby nie wybuchnąć. Podszedł bliżej, wyciągnął rękę i wyrwał mi skręta z palców, zanim zdążyłam zareagować. Zgasił go butem, a ja poczułam, jak moja złość gwałtownie rośnie.
-Co ty robisz?! – wybuchłam, patrząc na niego z niedowierzaniem.
-Leję zimną wodą na twój idiotyzm – warknął, nachylając się lekko w moją stronę. – Myślałem, że masz więcej rozumu, ale widocznie się pomyliłem.
Wstałam z ławki, czując, że moja cierpliwość się kończy.
-Może przestań mi mówić, co mam robić, Levi! Nie jestem dzieckiem!
-Nie, ale zachowujesz się jakbyś nim była – odbił błyskawicznie, jego głos był zimny jak lód. – Chcesz wrócić do stanu, w jakim byłaś? A może chcesz, żebym znów musiał patrzeć, jak próbujesz się podnieść, plując krwią?
Jego słowa uderzyły mnie. Widziałam w jego oczach coś więcej niż gniew. Opuściłam wzrok, czując, jak moja wściekłość powoli ustępuje.
-Nie.... nie chcę – powiedziałam cicho, prawie szeptem.
Levi wyprostował się, jego spojrzenie nadal było twarde, ale widziałam, że napięcie zaczyna opadać. Westchnął ciężko, jakby walczył ze sobą, żeby nie rzucić kolejną wiązanką.
-To przestań się zachowywać, jakbyś chciała umrzeć – powiedział chłodno. – Masz ludzi, którzy na ciebie liczą. Zrozum to w końcu.
Odwrócił się i odszedł, zostawiając mnie z burzą myśli. Usiadłam z powrotem na ławce, czując, że może Levi miał rację. Ale czy to oznaczało, że muszę zmienić swoje nawyki? Przypomniałam sobie twarze Astrid i Ericy, ich radość, kiedy znów mogły mnie zobaczyć. Może to była odpowiedź, której potrzebowałam.
Wróciłam do kwater, czując mieszankę frustracji i lekkiego poczucia winy. Spacer, który miał być chwilą relaksu, zakończył się ostrą wymianą zdań z Levim. Mimo że nadal uważałam, że przesadza, jego słowa utkwiły mi w głowie.
Przekraczając próg głównego korytarza, usłyszałam znajomy głos.
-O, oto i nasza mała buntowniczka! – Hange stała oparta o ścianę z szerokim, nieco ironicznym uśmiechem. W dłoniach trzymała notatnik, którym lekko machnęła w moją stronę. – Levi zdążył już zrelacjonować mi twój „relaksujący" spacer.
Zatrzymałam się, mierząc ją spojrzeniem.
-Relacjonować? – powtórzyłam, starając się, by mój głos brzmiał obojętnie. – Czy on ma jakieś inne hobby poza kontrolowaniem mojego życia?
Hange zachichotała, odpychając się od ściany.
-Oh, daj mu spokój. Wiesz, że jest przewrażliwiony na twoim punkcie, zwłaszcza po tym, co przeszłaś. Ale... – Zmrużyła oczy i podeszła bliżej, jakby badała mnie pod mikroskopem. – Muszę przyznać, że palenie zioła tuż po powrocie do zdrowia to naprawdę imponujący pokaz głupoty.
Przewróciłam oczami, odwracając się, by uniknąć jej spojrzenia.
-Nie musisz wygłaszać tego kazania. Levi już zrobił to za ciebie.
Hange uniosła rękę, jakby w geście kapitulacji.
-Nie zamierzam wygłaszać kazań – powiedziała łagodniejszym tonem.
– Ale... Amae, jeśli chcesz, żeby twoje ciało wróciło do pełnej sprawności, musisz je szanować. To nie jest kwestia tego, co myślą Levi, Astrid, czy ja. To kwestia ciebie i tego, czy chcesz być silniejsza.
Jej słowa, choć delikatniejsze, trafiły w czuły punkt. Wiedziałam, że miała rację, choć nie chciałam tego przyznać. Westchnęłam ciężko, przysiadając na pobliskiej ławce w korytarzu.
-Może... czasem zapominam, jak blisko byłam granicy – przyznałam cicho, patrząc na swoje dłonie. – Ale czuję się przytłoczona. Wszyscy czegoś ode mnie oczekują, a ja nie wiem, czy dam radę.
Hange usiadła obok mnie, jej wyraz twarzy złagodniał.
-Nikt nie oczekuje, że od razu wrócisz do pełni sił, Amae. Ale wszyscy chcemy, żebyś chciała wrócić – powiedziała spokojnie. – I pamiętaj, że nie musisz tego robić sama.
Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy, aż Hange wstała, poprawiając płaszcz.
-A teraz chodź. Przygotowałam coś, co może cię zainteresować. To nie skręt, ale obiecuję, że działa lepiej.
Spojrzałam na nią z lekkim zaskoczeniem, ale wstałam, podążając za nią w głąb korytarza. Mimo wszystko czułam, że może warto dać sobie szansę – i zaufać tym, którzy naprawdę chcieli, żebym była silna.
Podążałam za Hange w ciszy, zastanawiając się, co takiego przygotowała. Z nią nigdy nie można było być pewnym, czy będzie to coś użytecznego, czy raczej eksperyment na granicy absurdu. Skręciłyśmy w wąski korytarz, prowadzący do jej warsztatu. Drzwi otworzyły się z charakterystycznym skrzypnięciem, a wewnątrz zastałam chaos, który zawsze wydawał się panować w jej królestwie.
Na stole pośrodku stał dziwny mechanizm – coś pomiędzy przenośnym piecykiem a skrzynią na narzędzia. Obok niego leżały jakieś drobiazgi, w tym kilka wyraźnie ręcznie wykonanych przedmiotów. Hange odwróciła się do mnie z szerokim uśmiechem, unosząc coś, co wyglądało jak mała fiolka.
-Oto i ona – oznajmiła z dumą, podając mi fiolkę. W środku znajdował się ciemnozielony płyn, który wyglądał trochę podejrzanie. – To mój najnowszy wynalazek. Eliksir witalności!
Spojrzałam na nią z uniesioną brwią.
-Serio? Eliksir witalności?
Hange zachichotała, nie przejmując się moim sceptycyzmem.
-Tak, serio! To mieszanka ziół, które pomogą ci się zregenerować. Pomyślałam, że skoro jesteś taka zdeterminowana, żeby wrócić do formy, może ci się przyda.
Ostrożnie wzięłam fiolkę do ręki, ale wciąż nie byłam pewna, czy naprawdę chcę to wypić. Hange, widząc moje zawahanie, machnęła ręką.
-Nie martw się, nie testowałam tego na żadnych przypadkowych ofiarach. Sama sprawdziłam działanie. No, przynajmniej częściowo.
Zastanawiałam się, czy to miało mnie uspokoić, czy wręcz przeciwnie. Mimo to postanowiłam spróbować. Odkręciłam fiolkę i powoli wzięłam niewielki łyk. Smak był ostry i gorzkawy, ale nie tak zły, jak się spodziewałam.
-No i? – zapytała Hange z oczami pełnymi ekscytacji.
-W porządku – przyznałam, choć trudno było mi ocenić, czy to faktycznie coś działa. – Ale jeśli zacznie mi się kręcić w głowie, będziesz pierwszą, do której się zgłoszę.
Zoë parsknęła śmiechem, po czym wskazała na niewielki notatnik leżący na stole.
-A teraz, skoro już spróbowałaś, chciałabym cię o coś zapytać. To może wydawać się trochę osobiste, ale... – Zawahała się na moment, co było do niej niepodobne. – Co sprawia, że tak trudno ci pozwolić sobie na odpoczynek?
Pytanie uderzyło mnie niespodziewanie. Oparłam się o stół, patrząc na fiolkę w dłoni.
-Może... boję się, że jeśli przestanę działać, to się rozsypię – powiedziałam cicho. – Nie wiem, jak sobie radzić, kiedy nie mam czegoś do zrobienia.
Hange skinęła głową, jej spojrzenie było poważniejsze, niż kiedykolwiek widziałam.
-To zrozumiałe. Ale pamiętaj, że regeneracja to też działanie, Amae. Jeśli nie dasz sobie szansy na odpoczynek, nie będziesz miała siły na to, co przed tobą.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, drzwi warsztatu otworzyły się z trzaskiem. Levi wszedł do środka, jakby miał pewność, że znajdzie mnie właśnie tutaj.
-I jak tam twój eliksir? – rzucił z przekąsem, krzyżując ramiona.
-Wspaniały, dziękuję – odpowiedziałam chłodno, ale w jego spojrzeniu dostrzegłam coś, co mnie zaskoczyło. Mimo całej swojej szorstkości, wyglądał na... spokojniejszego.
-Mam nadzieję, że ten spacer dał ci do myślenia – powiedział, a jego ton był znacznie łagodniejszy, niż się spodziewałam.
-Może trochę – przyznałam, wzruszając ramionami.
Hange spojrzała na nas z lekkim uśmiechem, jakby była świadkiem czegoś, co tylko ona rozumiała.
-No dobrze, dzieci, nie będę wam przeszkadzać – powiedziała, zabierając swój notatnik i wychodząc z warsztatu.
Zostałam z Levim sama. Przez chwilę żadne z nas się nie odezwało. W końcu westchnął, jego spojrzenie złagodniało.
-Po prostu... dbaj o siebie, Amae. To wszystko, o co proszę.
Kiwnęłam głową, czując, że jego słowa niosą więcej, niż wydawało się na pierwszy rzut oka. Może rzeczywiście nadszedł czas, żeby zacząć bardziej o siebie dbać – dla siebie i dla tych, którzy wierzyli, że jestem warta tego wysiłku.
Przez chwilę staliśmy w ciszy, każde z nas jakby czekało na ruch tego drugiego. Levi nie wyglądał na zbyt cierpliwego, ale coś w jego postawie mówiło, że nie zamierza odpuścić tej rozmowy.
-Ty naprawdę lubisz stąpać po cienkim lodzie, co? – odezwał się w końcu, a jego głos, choć jak zwykle szorstki, nie był tak chłodny jak wcześniej.
Uśmiechnęłam się z lekkim przekąsem, starając się rozładować napięcie.
-Wiesz, Levi, życie bez odrobiny ryzyka byłoby po prostu nudne.
Jego spojrzenie stało się ostrzejsze.
-Nie żartuję, Amae. Kilka tygodni temu leżałaś w łóżku i plułaś krwią. Gdyby nie my, mogłabyś teraz... – przerwał, jakby nie chciał kończyć tej myśli.
Zrobiło mi się trochę głupio. Mimo wszystko wiedziałam, że miał rację, ale część mnie nie chciała tego przyznać.
-Wiem – powiedziałam cicho, opuszczając wzrok. – Wiem, że przesadzam, ale czasem czuję, że...
-Co? – zapytał, nieco łagodniejszym tonem, pochylając się lekko w moją stronę.
-Czuję, że jeśli przestanę działać, jeśli zwolnię, to stracę kontrolę, że wrócę do tego jaka byłam kiedyś. – wyznałam, patrząc na swoje dłonie. – A ja nienawidzę tego uczucia.
Levi zmarszczył brwi, jakby analizował każde moje słowo. Potem westchnął ciężko i oparł się o stół.
-Wiesz, kontrola to tylko złudzenie. Czasem możesz zrobić wszystko dobrze, a i tak sprawy wymkną się spod kontroli. Ale to nie znaczy, że masz się poddawać.
Spojrzałam na niego z zaskoczeniem. Takie słowa z jego ust wydawały się... dziwnie pokrzepiające.
-Czy ty właśnie próbujesz mnie pocieszyć? – zapytałam z lekkim uśmiechem.
Levi przewrócił oczami, ale w kącikach jego ust pojawił się cień uśmiechu.
-Nie przesadzaj. Po prostu próbuję sprawić, żebyś przestała być idiotką.
Parsknęłam śmiechem, a Levi zerknął na mnie z ukosa
-W porządku – powiedziałam, próbując być poważna. – Postaram się... mniej ryzykować. Ale nie mogę obiecać, że przestanę być idiotką. To już chyba część mojej natury.
Levi uniósł brew.
-Przynajmniej jesteś tego świadoma. To już coś.
Cisza, która zapadła, była mniej napięta. Czułam, że mimo wszystko Levi docenia fakt, że próbuję. A ja... być może po raz pierwszy od dawna naprawdę chciałam spróbować być lepsza – dla siebie i dla nich.
Jednak podświadomie czułam że nie mogę zagłuszyć tego wewnętrznego głosu. Głosu który przez całe życie mówił mi co robić jak postępować. Dawnej siebie. Do której jak na ten moment nie chciałam wracać.
Levi wyprostował się, poprawiając rękawy swojego płaszcza, jakby ta rozmowa była już dla niego zakończona. Jednak zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, podeszłam bliżej, zatrzymując go lekkim ruchem ręki.
-Levi – zaczęłam, patrząc mu prosto w oczy. – Dziękuję. Wiem, że to wszystko nie jest łatwe... i dla mnie, i dla was. Ale doceniam, że ciągle próbujesz. Nawet jeśli czasem mam ochotę cię udusić.
Uniósł brew, jakby chciał rzucić jakiś sarkastyczny komentarz, ale zrezygnował. Zamiast tego skinął głową, co w jego przypadku było niemal jak pełen wykład o trosce i odpowiedzialności.
-Nie musisz dziękować – odparł krótko. – Po prostu przestań robić z siebie bohaterkę na siłę. Wystarczy, że przeżyjesz.
Uśmiechnęłam się lekko, choć jego ton nadal był jak ostrze noża.
-Będę nad tym pracować – obiecałam, starając się, żeby moje słowa zabrzmiały szczerze.
Levi spojrzał na mnie uważnie, jakby próbował ocenić, czy naprawdę mam zamiar dotrzymać słowa. Potem westchnął cicho i skierował się do wyjścia.
-Jak chcesz znowu zapalić, upewnij się, że mnie przy tym nie ma – rzucił przez ramię, zanim zniknął za drzwiami.
Parsknęłam śmiechem, a jego słowa odbiły się echem w mojej głowie. Mimo wszystko czułam, że pod tą całą szorstkością naprawdę się o mnie troszczył.
Gdy zostałam sama w warsztacie Hange, poczułam, jak wstępuje we mnie dziwny spokój. Po raz pierwszy od dawna rozmowa z kimś nie zostawiła mnie w rozterce, a raczej dała mi do myślenia.
W końcu zdecydowałam się wyjść i udać do swojego pokoju. Przechodząc przez korytarze, natknęłam się na Astrid i Erice, które najwyraźniej wracały z jakiegoś treningu.
-No proszę, nasza bohaterka wraca z kazania? – rzuciła Astrid z figlarnym uśmiechem.
-Niekazanie, tylko motywacyjna przemowa – poprawiłam ją z udawaną powagą. – Chociaż, szczerze mówiąc, Levi ma talent do bycia najbardziej wkurwiającą wersją samego siebie.
Erica zaśmiała się cicho, zerkając na mnie uważnie.
-Wyglądasz na spokojniejszą. Może jednak warto było go posłuchać?
Przewróciłam oczami, ale w głębi duszy wiedziałam, że miała rację.
-Może. Ale nie mówcie mu tego, bo jeszcze pomyśli, że zawsze ma rację.
Dziewczyny roześmiały się, a ja poczułam, że to jedna z tych chwil, które pomagają zapomnieć o całym ciężarze rzeczywistości. Z nimi u boku, z Hange i Levim czuwającymi z tyłu, zaczynałam wierzyć, że może faktycznie dam radę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top