VI |Dzień wolny|

Śniadanie w stołówce było głośniejsze niż zwykle. Stoły trzęsły się od śmiechu i stukania kubków, a rozmowy przerywane były okazjonalnymi docinkami.

-Liv, naprawdę chcesz wciągnąć to wszystko? - zapytał Per, wskazując na stos naleśników przed nią.

-Nie tylko wciągnę, ale jeszcze ci pokażę, jak to się robi z klasą! -odparła Liv, dramatycznie zwijając jeden naleśnik i zjadając go na raz.

-Klasa? - zaśmiała się Hange, pojawiając się nagle za plecami Liv i wyciągając rękę po jeden z naleśników. „To się nazywa naukowe podejście. Pozwól, że sprawdzę jakość tego jedzenia!"

Liv próbowała protestować, ale Hange już wgryzła się w naleśnik z teatralnym wyrazem zachwytu.

-Hmm... idealna proporcja ciasta do nadzienia. Ale czy dżem truskawkowy to najlepszy wybór? Może trzeba by spróbować z miodem? Albo syropem z jakiegoś egzotycznego drzewa. To wymaga dalszych badań! - Hange zawołała z pełną powagą, zapisując coś w swoim notesie, który zawsze nosiła przy sobie.

-Hange, przestań traktować śniadanie jak laboratorium! - jęknęła Liv, starając się osłonić resztę swojego stosu naleśników.

Z drugiego końca stołu rozległ się śmiech. Domas i Emil zaczęli się przekrzykiwać, kto z nich jest szybszy w jedzeniu, aż w końcu Astrid postanowiła ogłosić zawody.

-Kto pierwszy zje pięć naleśników, ten dostaje dodatkowy kawałek sera! - ogłosiła z uśmiechem, wpatrując się w dwóch rywalizujących mężczyzn.

Stołówka eksplodowała wrzawą, gdy zaczęli dopingować zawodników. Nawet Erica, która zwykle trzymała się z boku, obserwowała z uśmiechem. Każdy kibicował swojemu faworytowi, a Domas i Emil jedli z takim pośpiechem, że część syropu z ich naleśników wylądowała na stole – i na Astrid, która natychmiast zareagowała.

-Domas! Jeżeli zaraz nie przestaniesz mnie oblewać syropem, to ja obleję ciebie! - krzyknęła, chwytając kubek herbaty, jakby zamierzała rzucić nim w chłopaka.

W tym momencie drzwi stołówki otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Wszedł Levi, jak zwykle nienagannie ubrany, z miną, która mogła sprawić, że wróble przestałyby ćwierkać. Chaos w stołówce na chwilę przycichł, gdy zwiadowcy spojrzeli na swojego kapitana.

Levi tylko rzucił krótkie spojrzenie pełne dezaprobaty na rozgardiasz i bez słowa ruszył po kubek herbaty. Usłyszałam cichy oddech ulgi, gdy nikt nie został zrugany, ale jednocześnie gwar w stołówce powoli wracał do poprzedniego poziomu.

Levi przysiadł się do mnie, z kubkiem herbaty w dłoni i spojrzał na całą scenę z wyrazem twarzy, który mógł oznaczać zarówno rozbawienie, jak i zmęczenie.

-Wygląda na to, że wróciłem do przedszkola- mruknął, patrząc w herbatę.

-Czasem warto odpuścić- zauważyłam, patrząc na Hange, która już zaczęła prowadzić żywą dyskusję z Astrid o tym, czy naleśniki mogą być lepsze w formie trójkątów czy kwadratów.

-Odpuścić? -Levi spojrzał na mnie z uniesioną brwią. -Nie wiem, jak ty, ale ja mam ochotę wysłać ich wszystkich na dodatkowy trening tylko za to, że rozlali herbatę na podłodze.

Nie mogłam się powstrzymać od śmiechu.

-Levi, to jest dzień wolny. Nawet ty musisz się czasem zrelaksować.

Levi westchnął, a jego spojrzenie ponownie przesunęło się na grupę śmiejących się zwiadowców. W tym momencie Emil, który ledwo skończył piątego naleśnika, rzucił w Domasa resztkami swojego syropu.

-Dzień wolny- powtórzył Levi z sarkazmem, biorąc łyk herbaty - Niech bogowie mają nas w swojej opiece.

Po śniadaniu stołówka powoli zaczęła się opróżniać, a zwiadowcy rozpierzchli się po bazie. Ja zdecydowałam się na spacer po dziedzińcu, gdzie poranne słońce przyjemnie ogrzewało kamienne ściany budynków. Levi poszedł w swoją stronę, ale zanim zniknął za zakrętem, rzucił mi krótkie spojrzenie, jakby chciał się upewnić, że nie dołączę do szaleństw reszty.

Na placu trwała kolejna odsłona chaotycznej zabawy. Emil i Domas wciągnęli kilku innych zwiadowców w coś, co wyglądało na wersję piłki nożnej, choć piłka częściej trafiała w ściany i ludzi niż w jakiekolwiek wyznaczone cele. Astrid i Liv siedziały na ławce, dopingując ich, podczas gdy Hange, oczywiście, krążyła wśród nich z notesem, próbując wymyślić „statystyczny system punktacji."

-Zastanawiam się- zaczęła Hange, z typowym dla siebie entuzjazmem -czy tytani mogliby grać w coś takiego. Wyobraźcie sobie olbrzymie boisko, piłka wielkości woza...

-Hange, to jest absurdalne- przerwała Erica, która akurat przechodziła obok z kubkiem kawy. -Tytani nawet nie mają koordynacji.

-Ale gdyby miały...- Hange uparcie notowała coś w swoim notesie, kompletnie ignorując sceptycyzm Eriki.

Podeszłam bliżej, chcąc sprawdzić, co znowu wymyśliła. Liv, widząc moją minę, zaśmiała się głośno.

-Nie wciągaj się w jej szaleństwa, Amae. Jedna z nas musi zachować zdrowy rozsądek.

Uśmiechnęłam się, ale nie odezwałam. Po krótkiej rozmowie z dziewczynami postanowiłam odejść i znaleźć miejsce na chwilę samotności. Ostatecznie wybrałam jedno z mniej uczęszczanych podwórzy bazy, gdzie stare kamienne mury dawały schronienie przed hałasem.

Siedząc tam, pozwoliłam myślom dryfować. Takie dni były rzadkie. Wolne od tytanów, od rozkazów, od strachu. Były jak sen – ulotne i niemal nierealne. Jednak w cieniu każdej śmiechu kryła się świadomość, że jutro wszystko mogło się zmienić. Że ktoś z nas mógłby nie wrócić.

Ciszę przerwało ciche skrzypienie kroków na żwirowej ścieżce. Uniosłam głowę i zobaczyłam Leviego, który trzymał w ręku niewielki bukiet ziół.

-Nie wiedziałam, że zajmujesz się botaniką- zauważyłam z lekkim uśmiechem.

-Nie zajmuję się- odparł sucho, ale z jakimś cieniem humoru w głosie -Hange kazała mi to zebrać. Twierdzi, że potrzebuje ich do jakiegoś eksperymentu.

-Eksperymentu z ziołami? - Zdziwienie musiało być widoczne na mojej twarzy, bo Levi lekko przewrócił oczami.

-Nie pytaj. Im mniej wiem, tym lepiej śpię.

Milczeliśmy przez chwilę, patrząc na kamienny dziedziniec. Levi niespodziewanie odezwał się ponownie:

-To dobrze, że dzisiaj jest spokojnie. Ludzie tego potrzebują. 

-A ty? -zapytałam, podnosząc wzrok na jego twarz. Chciałam wiedzieć, co myśli, co czuje w takich chwilach. Czy on w ogóle pozwala sobie na odpoczynek, na bycie zwyczajnym człowiekiem?

Levi odwrócił głowę, jakby unikał mojego spojrzenia, choć był to bardziej odruch niż prawdziwa niechęć do odpowiedzi. Skrzyżował ramiona, bukiet ziół zwisł w jednej z dłoni.

-Spokój nie trwa wiecznie- odparł w końcu. Jego słowa były pozornie chłodne, ale wyczułam w nich coś więcej – nie smutek, ale raczej akceptację faktu, że w ich świecie chwile wytchnienia są rzadkie i ulotne. -Nie ma sensu się do niego przyzwyczajać

-Ale czy to nie jest trochę... smutne? - Zastanawiałam się na głos. -Nie próbować cieszyć się tym, co mamy, bo może się skończyć? To brzmi jak zaprzeczenie życia

Levi spojrzał na mnie kątem oka, z miną, która mogłaby uchodzić za łagodniejszą wersję jego zwykłego, obojętnego wyrazu. Może nawet był w tym cień uznania dla mojego pytania.

-Nie powiedziałem, że nie warto-odparł, tonem powolnym, jakby ważył każde słowo- Ale cieszyć się czymś to jedno. Przywiązywać się do tego to co innego. Ludzie za bardzo przywiązani do spokoju, do normalności, są najczęściej tymi, którzy nie radzą sobie, gdy rzeczywistość uderza.

Jego słowa, choć surowe, miały sens. Patrzyłam na Leviego przez chwilę, próbując go zrozumieć. Był kimś, kto widział więcej bólu i śmierci, niż wielu ludzi mogłoby sobie wyobrazić. Może dlatego nauczył się trzymać na dystans, nawet wobec rzeczy dobrych.

-Więc- zaczęłam ostrożnie - nie pozwalasz sobie na bycie... szczęśliwym?

Levi zamilkł na dłuższą chwilę. Wydawało się, że analizuje moje pytanie, zanim odpowiedział.

-Szczęście to nie coś, co pozwalam sobie mieć albo nie mieć- powiedział cicho. -To coś, co jest. Albo go nie ma. Nie zależy ode mnie.

Te słowa zapadły we mnie głęboko. Chciałam coś powiedzieć, może nawet się z nim spierać, ale ostatecznie nie znalazłam odpowiednich słów. Levi był kimś, kto nauczył się żyć w cieniu straty i chaosu. Jego szczęście, jakkolwiek je definiował, musiało być równie ciche i nieuchwytne, jak on sam.

-A ty? - zapytał nagle, przerywając moje myśli. Jego spojrzenie, choć nieco bardziej miękkie, wciąż pozostawało przenikliwe. -Jak radzisz sobie z.... tym wszystkim?

Nie spodziewałam się tego pytania. Zaskoczona, wzięłam głęboki oddech, czując, jak ciepły promień słońca muska moją twarz.

-Nie wiem- odpowiedziałam szczerze. -Nie myślę o tym za dużo. Staram się znaleźć coś dobrego w takich dniach jak ten. To pomaga... na chwilę.

Levi skinął głową, jakby rozumiał. Może nawet się zgadzał. Ale nic więcej nie powiedział. Zamiast tego wyciągnął jeden z zebranych bukietów i położył go na kamiennej ławce obok mnie.

-Hange twierdzi, że te zioła mają uspokajający zapach- rzucił, jakby od niechcenia -Może ci się przydadzą. Może będziesz mniej pyskować.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, odwrócił się i ruszył w kierunku głównego budynku, zostawiając mnie samą z bukietem i burzą myśli. Jego obecność była niczym jego słowa – cicha, ale pełna znaczenia.

Patrzyłam, jak Levi oddala się, a potem wzięłam do ręki bukiet ziół. Delikatnie otworzyłam palce, by poczuć zapach. Były to mieszanki świeżych ziół, których aromat natychmiast uderzył w moje zmysły. Lawenda, mięta, melisa – wszystko to łączyło się w harmonijny zapach, który rzeczywiście był uspokajający, jak obiecała Hange. Przez chwilę tylko siedziałam w ciszy, próbując wyciszyć myśli, które zaczynały się kłębić w mojej głowie.

-Cisza... spokój... chwila odpoczynku... – powtarzałam w myślach, wciągając głęboko zapach ziół. Dzień bez tytanów, bez rozkazów, bez walki – wydawał się tak nierealny. Czy można było naprawdę zatrzymać się w tym wszystkim? Chciałam, aby ten moment trwał wiecznie, choć wiedziałam, że to niemożliwe.

Siedziałam tak przez dłuższą chwilę, pozwalając sobie na tę błogą chwilę zapomnienia. W końcu podniosłam się, chcąc wrócić do głównej części bazy, gdy zauważyłam, że Hange zbliża się do mnie, machając ręką w moją stronę.

-Amae! Udało ci się! Czas na eksperymenty! - zawołała wesoło, niemal zbijając mnie z nóg.

-Znowu? - zaśmiałam się, widząc jej entuzjazm. -Mówiłam, że nie jestem doświadczalną królikiem! -

-Daj spokój! Przecież to tylko zioła! Może odkryjemy nowy sposób na radzenie sobie ze stresem! Hange popatrzyła na mnie z błyskiem w oczach.

Śmiałam się pod nosem, wiedząc, że nie ucieknę od jej „eksperymentów." Choć muszę przyznać, że jej niekonwencjonalne podejście do życia miało w sobie coś, co naprawdę mnie rozbawiało. Była to jej cecha, którą wszyscy w bazie szanowali. W pewnym sensie pozwalała wszystkim zapomnieć o tym, co trudne i bolesne, chociaż na chwilę.

-Dobra, dobra, ale wiesz, co? - zaczęłam, patrząc na nią z figlarnym uśmiechem -Jeśli twój eksperyment z ziołami się nie powiedzie, to mam świetny pomysł na kolejny – może byśmy spróbowali zrobić coś z tego mięsa, które Domas zostawił w kuchni? Nie wiem, czy ktoś jeszcze będzie chciał to jeść.

Hange wybuchła śmiechem, a ja mogłam tylko patrzeć, jak znów robi coś zupełnie nieoczekiwanego. W tym szalonym świecie, gdzie każda chwila była cennym prezentem, jej spontaniczność była jak powiew świeżego powietrza.

-Dzięki za pomysł- powiedziała Hange, przyglądając się mi z rozbawieniem, ale zaraz po jej słowach zniknęła w kierunku kuchni, zostawiając mnie z uśmiechem na twarzy.

Wróciłam do głównego placu bazy, powoli chłonąc każdy krok. Uśmiech na mojej twarzy nie schodził, choć wiedziałam, że muszę być gotowa na wszystko, co przyniesie kolejny dzień. W końcu życie zwiadowcy to nie tylko chwile radości. Czasami trzeba stawić czoła wyzwaniom, o których nikt nie marzył.

Na placu znowu panował harmider. Ludzie znowu bawili się na pełnych obrotach, Emil i Domas organizowali nową rundę gry, a Liv i Astrid komentowały każdy ruch. Nagle Liv wstała i nie zwracając uwagi na piłkę, która przeleciała jej obok, podeszła do mnie.

-Chodź, Amae, weź udział w zabawie! - zaproponowała, wskazując na tłum bawiących się zwiadowców.

Zaraz obok niej pojawiła się Hange, ponownie z szerokim uśmiechem, ale tym razem w ręku trzymała coś, co wyglądało na stary drewniany kij.

-Będzie zabawa! Mamy nową grę rzuć kijem w krąg -oznajmiła z triumfalnym tonem, unosząc kij w górze, jakby to był najnowszy wynalazek.

Zdecydowałam się dołączyć, choć cała sytuacja wydawała się absurdalna. Ale to właśnie w takich chwilach, mimo całej tragedii, mogliśmy poczuć się choć trochę zwyczajnie. I to było warte każdego śmiechu, nawet jeśli wszystko wydawało się tylko chwilowym zapomnieniem o tym, co nas czekało.

W tej chwili, pod słońcem, wśród śmiechu i wygłupów, rzeczywiście czułam, że wciąż mamy kontrolę nad jednym – naszymi chwilami.



Miło mi będzie jak zostawicie coś po sobie słodziaki 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top