IV |Pierwsza wyprawa|

Słońce ledwo wzeszło nad horyzontem, a plac przed główną bazą zwiadowców wrzał jak ul. Każdy z nas przygotowywał się do wyprawy  pierwszej poza murami. Mój oddech zamarzał w chłodnym powietrzu, a dłonie lekko drżały, gdy zaciągałam rzemienie sprzętu. Czułam, jak mieszanka ekscytacji i nerwowości ściska mi żołądek.

Astrid stała obok mnie, wyprostowana jak struna. Jej białe włosy były spięte w ciasny kok, a spojrzenie, jak zwykle, spokojne i skupione. Erica za to działała z precyzją maszyny, sprawdzając swój sprzęt bez słowa. Ja natomiast próbowałam odgonić niepokojące myśli.

Pierwsza wyprawa," pomyślałam. „To właśnie na to czekałam przez pięć lat."

Nie minęło jednak wiele czasu, zanim powietrze wokół mnie zaczęło się robić ciężkie – a to mogło oznaczać tylko jedno.

— Feuer! — rozległ się znajomy, lodowaty głos za moimi plecami.

Obróciłam się gwałtownie, wiedząc, co nadchodzi. Kapitan Levi Ackermann stał przede mną, z rękami splecionymi na piersi i swoim wiecznym, niezadowolonym wyrazem twarzy. Jego spojrzenie przeszyło mnie jak miecz.

— Czy ty w ogóle wiesz, jak się obchodzić z tym sprzętem? — zapytał, zerkając na moje uprzęże.

Zacisnęłam zęby. Nie zamierzałam dać się sprowokować. Nie dziś.

— Wiem, co robię — odpowiedziałam, nie podnosząc głosu, choć w środku aż mnie nosiło.

— Naprawdę? Bo wygląda na to, że zaraz w połowie lotu coś się rozpadnie, a ja będę musiał cię zbierać z ziemi. — Jego ton był jak zawsze spokojny, ale wyraźnie drwiący.

— Nic się nie rozpadnie! — Uniosłam się, zanim zdążyłam pomyśleć. — A nawet jeśli, to poradzę sobie sama!

Levi uniósł brew, co tylko podniosło mi ciśnienie.

— Radzenie sobie sama to nie to, co robimy w zwiadowcach. Jesteśmy drużyną, Feuer i twoje błędy mogą kosztować życie innych. Więc zamiast pyszczyć, popraw to, zanim wyprowadzisz nas wszystkich na manowce.

Czułam, jak wzbiera we mnie furia. To, jak mówił do mnie jakbym była dzieckiem, które nie ma pojęcia, co robi  było nie do zniesienia.

— Słuchaj, kurduplu, — wyrwało mi się, zanim zdążyłam pomyśleć. — Jeśli masz problem, to może sam sobie sprawdź te cholerne rzemienie!

Cisza, która zapadła po tych słowach, była jak śmiercionośne echo. Astrid, stojąca obok mnie, wciągnęła cicho powietrze. Nawet Erica podniosła wzrok, zaskoczona.

Levi zmrużył oczy, a jego wyraz twarzy nie zmienił się ani odrobinę. Przez chwilę myślałam, że mnie zignoruje. Ale nie. Zamiast odpowiedzieć, zrobił krok do przodu, tak blisko, że poczułam delikatny zapach metalu i skóry unoszący się od jego uniformu.

— Skoro sama nie potrafisz, to ja to zrobię. — Jego głos był niskim pomrukiem, który sprawił, że coś we mnie drgnęło.

Zanim zdążyłam zareagować, Levi schylił się i zaczął poprawiać moje uprzęże. Jego ruchy były szybkie, precyzyjne, a palce z wprawą manewrowały wokół sprzączek.

— Co ty robisz?! Nie dotykaj mnie! — zawołałam, odruchowo cofając się o krok, ale jego dłoń spoczęła na moim ramieniu, unieruchamiając mnie.

— Stój spokojnie — powiedział, nawet na mnie nie patrząc. — I ucz się, bo to ostatni raz, kiedy robię coś za ciebie.

Czułam, jak moje policzki zaczynają płonąć. Nie wiedziałam, czy to przez wściekłość, czy przez... coś innego. Nie ważne. Nie mogłam pozwolić, żeby to wyglądało, jakby miał nade mną jakąkolwiek przewagę.

— Wcale cię o to nie prosiłam! — próbowałam brzmieć ostro, ale głos mi się lekko załamał, co tylko bardziej mnie zirytowało.

— Nie musiałaś. — Wciąż pochylony nad moim sprzętem, mówił spokojnie, jakby nie zauważył mojego roztrzęsienia. — Lepiej poprawić to teraz niż pozwolić, żebyś połamała sobie nogi na pierwszym drzewie.

Wbiłam w niego spojrzenie, mając nadzieję, że uda mi się go spalić wzrokiem. On jednak wyglądał na całkowicie niewzruszonego. Pracował z taką koncentracją, jakby na świecie nie istniało nic poza tymi cholernymi rzemieniami.

W końcu odsunął się, prostując. Spojrzał na mnie z góry – a raczej z dołu, bo przecież był ode mnie niższy, co automatycznie przypomniało mi o moim wcześniejszym komentarzu.

— Gotowe. Teraz nie rozwalisz się przy pierwszej lepszej okazji.

Zacisnęłam pięści, czując, jak frustracja rozsadza mnie od środka.

— Wiesz, może i jesteś dobry w tym, co robisz, ale to nie daje ci prawa traktować mnie jak dziecka.

Levi uniósł brew, a na jego ustach pojawił się cień... uśmiechu?

— Jeśli zachowujesz się jak dziecko, Feuer, będę cię tak traktował. — Obrócił się na pięcie, zerkając na mnie przez ramię. — Aha, i zapamiętaj: kurdupel czy nie, to ja będę cię ratować, jeśli coś schrzanisz. Pomyśl o tym, zanim znowu otworzysz swoje nie wyparzone usta.

Z tymi słowami odszedł, zostawiając mnie wściekłą, zdezorientowaną i.... tak, może trochę oniemiałą. Erica i Astrid spoglądały na mnie z mieszanką rozbawienia i zaniepokojenia.

— Naprawdę nazwałaś go kurduplem? — zapytała Erica, tłumiąc śmiech.

— A co miałam zrobić?! — burknęłam, zaciskając dłonie na pasach uprzęży.

Astrid westchnęła, przecierając twarz dłonią.

— Amae, czasem mam wrażenie, że twoje życie to jedna wielka walka z autorytetami.

— Przynajmniej jestem konsekwentna — mruknęłam, próbując nie myśleć o tym, jak jego chłodny głos nadal odbijał się echem w mojej głowie.

***

Powietrze było ciężkie od napięcia, gdy kolumna zwiadowców ruszała w stronę ogromnej, stalowej bramy. Koła wozów skrzypiały, a końskie kopyta stukały o bruk, tworząc dziwny, monotonny rytm. Staliśmy w szyku, a moje serce waliło tak mocno, że byłam pewna, iż każdy w promieniu metra może je usłyszeć.

Patrzyłam na bramę, która wznosiła się przede mną jak nieprzenikniona granica między życiem a śmiercią. Z tej strony muru czułam się bezpieczna. Po tamtej stronie... Nie wiedziałam, co mnie czeka.

Czułam, jak pot oblepia mi kark, mimo chłodnego poranka. Zacisnęłam dłonie na rączkach sprzętu, próbując powstrzymać drżenie palców. Obok mnie Astrid wyglądała, jakby szła na spacer – jej twarz była beznamiętna, oczy utkwione przed siebie. Erica zaś unikała mojego wzroku, co było do niej zupełnie niepodobne. Może i ona się bała, choć nigdy by tego nie przyznała.

Wzięłam głęboki oddech, ale powietrze wydawało się zbyt gęste, by wypełnić płuca.

„Pierwszy raz za murami," pomyślałam. „To właśnie ten moment, na który czekałam. Ale dlaczego czuję, że chcę się odwrócić i uciec?"

— Oddychaj, Feuer. — Głos kapitana Levia wyrwał mnie z zamyślenia. Stał kilka kroków przede mną, spokojny jak zawsze. — Strach to normalne. Ważne, żebyś nie pozwoliła mu cię sparaliżować.

Zacisnęłam zęby. Czy on musiał wiedzieć wszystko? Ale jego słowa trafiły w punkt. Byłam przerażona. Mimo lat treningu, mimo snów o byciu bohaterką, mimo moich kłótni z Levim, które miały udowodnić, jaka jestem odważna – bałam się.

— Nie boję się — rzuciłam, może trochę zbyt ostro.

Uniósł brew, ale nie odpowiedział. Tylko spojrzał na mnie przez ramię, jakby chciał powiedzieć: „Oszukuj siebie, jeśli chcesz, ale nie mnie."

Brama zaczęła otwierać się z głuchym zgrzytem. Światło dnia powoli wlewało się przez szczelinę, odsłaniając przestrzeń za murami. Oczekiwanie było gorsze niż cokolwiek innego. Wydawało mi się, że czas zwolnił, a każdy dźwięk uderzał mnie jak młotem.

W końcu nadeszła nasza kolej. Ruszyliśmy. Kroki mojego konia brzmiały dziwnie głośno, gdy przekroczyłam próg muru. I wtedy to poczułam – coś, czego nie mogłam opisać. Jakby świat nagle stał się większy, bardziej dziki, bardziej nieprzewidywalny.

Za mną zamknęła się brama z hukiem, który niemal podciął mi nogi. Byliśmy zdani tylko na siebie.

Cisza za murami była przerażająca. Żadnych głosów ludzi, żadnego śmiechu, tylko wiatr szumiący w trawie i dziwne, odległe odgłosy, które przyprawiały mnie o gęsią skórkę. Czułam, jakby każdy cień krył coś, co mogło rzucić się na nas w każdej chwili.

Starałam się skupić, nie oglądać się na boki. Levi mówił, że nie można dać się rozproszyć, że każdy moment nieuwagi może być ostatnim. Ale serce wciąż mi waliło, a ręce, mimo rękawic, były wilgotne od potu.

— Wszystko w porządku? — zapytała Astrid cicho, pochylając się lekko w moją stronę.

— Tak — skłamałam, nie patrząc na nią. Nie chciałam, żeby widziała, jak bardzo się trzęsę.

Pierwszy dzień wyprawy zawsze jest najgorszy  tak mówił Domas. Ale nikt nie przygotował mnie na to, co czułam, gdy ruszyliśmy przez ten dziki, nieznany świat. Każdy krok mojego konia, każdy ruch w trawie, każdy szelest liści wydawał się zapowiedzią katastrofy.

I mimo strachu, mimo drżenia rąk i ścisku w żołądku, wiedziałam jedno: nie ma już odwrotu.

Jechałam w środku kolumny, wpatrując się w plecy Astrid i Ericy, gdy wiatr szumiał w uszach. Mimo napięcia wokół, zaczynałam się przyzwyczajać do tej ciszy za murami. Strach powoli ustępował miejsca czujności, ale wciąż czułam ciężar oczekiwania – coś wisiało w powietrzu.

I wtedy to się stało.

Krzyk zwiadowcy z przodu kolumny poderwał nas na równe nogi.

— Tytani! Trzy na godzinie dziewiątej!

Serce znów zaczęło mi bić jak oszalałe, ale zamiast przerażenia, które wcześniej ściskało mi gardło, poczułam coś innego – adrenalinę. To był ten moment, na który czekałam.

— Rozproszyć się! Formacja bojowa! — rozkazał Erwin, a jego głos brzmiał stanowczo i spokojnie, jakby to był zwykły dzień pracy.

Szybko zsunęłam się z konia, nogi automatycznie powtarzając wyćwiczone ruchy. Rzuciłam krótkie spojrzenie na Astrid i Erce  obie były gotowe, ich twarze skupione, choć znałam je na tyle, by dostrzec ten błysk w ich oczach.

Pierwszy tytan wyłonił się zza wzgórza – wielki, niezgrabny, z pustym wyrazem twarzy. Drugi podążał tuż za nim, a trzeci nadciągał z boku. Byli jak koszmarne cienie, które nabierały kształtów w świetle dnia.

Nie myślałam. Po prostu ruszyłam.

— Kto pierwszy? — rzuciłam przez ramię do dziewczyn, gdy sprzęt odpalający haki z sykiem wystrzelił w powietrze.

— Naprawdę chcesz się ze mną ścigać? — odpowiedziała Astrid z lekkim uśmiechem, już w locie, jej białe włosy błyskały jak latarnia.

— A jak myślisz? — Erica dołączyła do niej, celując hakiem w szyję jednego z tytanów.

Nie mogłam być gorsza. Wzbiłam się w powietrze, czując znajomy ciąg sprzętu manewrowego. Wszystkie wcześniejsze obawy uleciały, jakby nigdy nie istniały. Teraz liczyła się tylko precyzja, szybkość i to, żeby przeżyć.

Pierwszy tytan nawet mnie nie zauważył, gdy wylądowałam na jego ramieniu. Ostrze mojego miecza błysnęło w słońcu, a potem wbiło się w kark potwora. Jednym, czystym ruchem odcięłam mu życie.

— Jeden! — zawołałam, zeskakując na ziemię, zanim tytan runął na kolana, a potem na bok.

Astrid i Erica były tuż obok. Astrid posłała swoje ostrze w szyję drugiego, Erica zajęła trzeciego, działając z tą samą precyzją, którą widziałam na treningach.

— Jeden? Dopiero zaczynasz! — rzuciła Erica, uśmiechając się półgębkiem.

— Licz swoje własne — odpowiedziałam, wzbijając się w powietrze w poszukiwaniu kolejnej ofiary.

Kolejni tytani nadciągali. Nasza drużyna działała jak dobrze naoliwiona maszyna, ale ja i dziewczyny traktowałyśmy to jak zawody. Każdy tytan był dla mnie tylko celem – jednym więcej punktem w tej chorej grze.

— Dwa! — zawołała Astrid, a ja zacisnęłam zęby.

— Już trzy! — poprawiła ją Erica, odwracając się do mnie na ułamek sekundy.

— Zaraz was dogonię! — krzyknęłam, kierując się w stronę następnego potwora.

Czułam wiatr w twarzy, słyszałam metaliczny zgrzyt ostrzy i huk upadających ciał. Było coś przerażająco satysfakcjonującego w tym chaosie. Adrenalina buzowała w moich żyłach, a strach? Strach przestał istnieć. Byłam w swoim żywiole, jakbym urodziła się, by to robić.

Kiedy ostatni tytan padł na ziemię, spojrzałam na Astrid i Erce. Oddychały ciężko, ale obie miały na twarzach ten sam wyraz – mieszaninę triumfu i zmęczenia.

— Siedem — rzuciłam, uśmiechając się szeroko.

— Dziewięć — odpowiedziała Erica, z wyrazem twarzy mówiącym, że nie zamierzała przegrać.

— Osiem — przyznała Astrid, wzruszając ramionami.

— Oszukujesz — powiedziałam, zerkając na Erce, ale nie mogłam powstrzymać śmiechu.

To było szaleństwo, wiedziałam o tym. Ale w tamtym momencie, stojąc pośród pyłu i upadających ciał tytanów, czułam się niepokonana.

Gdy kurz osiadł na ziemi, a ostatni tytan zniknął w chmurze pyłu, czułam, jak serce bije mi jak oszalałe. Adrenalina jeszcze buzowała w żyłach, a śmiech i chichoty znikły gdzieś w tle. Cała nasza drużyna stała teraz w kręgu, oddychając ciężko, a ja i dziewczyny wymieniałyśmy triumfujące spojrzenia.

Nagle usłyszałam znane, lodowate kroki, które szybko zbliżały się w naszym kierunku. I wtedy to usłyszałyśmy.

— Co wy, do cholery, wyprawiacie? — Levi. Jego głos brzmiał jak cięcie ostrza, a kiedy spojrzałam w jego stronę, jego twarz była niczym kamień  zimna, bez żadnych emocji, poza czystym gniewem.

Zamarłam, czując, jak wszystkie dotychczasowe emocje znikają w mgnieniu oka.

Levi stanął tuż przed nami, jego spojrzenie przeszywało każdą z nas. Ręce zaciśnięte w pięści, jego postawa gotowa do akcji, jakby to, co widział, było absolutnym oburzającym aktem.

— Jesteście, do cholery, odpowiedzialnymi zwiadowcami, a nie dziećmi, które się bawią! — jego głos był ostry jak brzytwa, i czułam, jak jego słowa trafiają mnie prosto w serce. — Co to, do diabła, za zawody? Jakby to była jakaś gra, a nie prawdziwa walka o życie!

Nie odpowiedziałam od razu, a Astrid i Erica milczały. Czułam, jak moje ciało się sztywnieje, jakby na moment zamroziło w miejscu.

— To nie było... — zaczęłam, ale Levi nie dał mi dokończyć.

— Nie interesuje mnie, co to miało być! — przerwał mi, wskazując na wszystkich zebranych wokół. — Wy jesteście częścią drużyny! A jeśli którakolwiek z was zrobi coś, co naraża życie reszty... Nie będę tego tolerować!

Chciałam odpowiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Miałam wrażenie, że cała moja odwaga zniknęła w tym jednym spojrzeniu. Levi patrzył na nas, jakby to, co zrobiłyśmy, było czymś absolutnie nieakceptowalnym.

— Pamiętajcie, że nie macie już czasu na zabawy. Jesteście odpowiedzialne za siebie nawzajem. Następnym razem, jeśli się tak zachowacie, ja osobiście was dopadnę. Jasne?

Nikt z nas nie odpowiedział, choć w powietrzu wisiała cisza pełna napięcia. Wtedy Levi westchnął cicho, jakby zmęczony i bardziej rozczarowany niż wściekły. Jego wzrok łagodniał, choć wciąż nie zabrakło w nim tej twardej stanowczości, która była jego znakiem rozpoznawczym.

— Teraz zbierajcie się, nie czas na filozofowanie. Zamiast się bawić, lepiej wróćcie do działania.

Wziął głęboki oddech, jakby wiedział, że nie da się zmienić tego, co miało miejsce. Odwrócił się bez słowa i ruszył dalej w stronę reszty drużyny.

A ja... czułam się jak dziecko, które po raz pierwszy przekroczyło granicę, której nie powinna była.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top