XX | Nie możesz ryzykować, zwłaszcza teraz |

W przygotowaniach do nadchodzącej wyprawy za mur panował chaos. Ludzie biegali tam i z powrotem, załadowując wozy, sprawdzając sprzęt i upewniając się, że wszystko jest gotowe. To miała być pierwsza wyprawa Erena, a zarazem ogromny test zarówno dla niego, jak i dla oddziału zwiadowców.

Byłam w stajni, sprawdzając uprzęż swojego konia, kiedy do środka wpadła Hange, jak zwykle pełna energii, choć tym razem w jej oczach była odrobina niepokoju.

– Amae, możemy porozmawiać? – zapytała, podchodząc bliżej.

Odwróciłam się do niej, unosząc brew.

– Jeśli chcesz mi powiedzieć, że znowu odkryłaś coś fascynującego z pomocą Erena, to może lepiej zostaw to na później – odparłam, wracając do regulacji pasków.

– To nie o tytany chodzi – powiedziała poważnym tonem, który od razu przykuł moją uwagę. Spojrzałam na nią pytająco, a ona westchnęła.

– Nie powinnaś jechać na tę wyprawę – powiedziała wprost.

– Co? Dlaczego? – zapytałam, odrzucając narzędzia na bok.

Hange podeszła bliżej, kładąc dłoń na moim ramieniu.

– Wiem, co ci jest, Amae – powiedziała cicho, ale z naciskiem. – Twoje objawy, zawroty głowy, nudności... To nie jest coś, co można ignorować. Jesteś w ciąży. Wyprawa za mur jest niebezpieczna. Nie możesz ryzykować, zwłaszcza teraz.

Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy.

– To nie zmienia faktu, że muszę jechać – powiedziałam po chwili, starając się zachować spokój. – Nikt nie wie o tym, Hange. I tak ma zostać. Poza tym, jeśli się wycofam, ludzie zaczną zadawać pytania. Levi zacznie pytać. A ja.... ja będę musiała powiedzieć.

Hange zmrużyła oczy, jakby próbowała odgadnąć, co zamierzam.

– Amae, wiem, że jesteś uparta, ale to nie chodzi tylko o ciebie– przypomniała mi. – Pomyśl o dziecku.

– Myślisz, że nie myślę? – syknęłam, czując, jak emocje we mnie narastają. – Ale jeśli nie pojadę, zacznie się gadanie. Levi i tak mnie obserwuje jak jastrząb. Poza tym... nie mogę pozwolić sobie na słabość. Ja będę miała problemy, on też. Więc wole zostawić to jak jest a tym co dalej będę się zastanawiać jak już ciąża zacznie być widoczna.

Hange westchnęła, kręcąc głową.

– Amae, nie musisz wszystkiego robić sama. Są ludzie, którzy ci pomogą. Ale musisz im pozwolić – powiedziała łagodnie, ale z naciskiem.

Opuściłam wzrok, czując, jak w gardle rośnie mi gula.

– Nie mogę – powiedziałam cicho. – Po prostu nie mogę.

Hange spojrzała na mnie smutno, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, ale ostatecznie pokręciła głową.

– Zrobię wszystko, żeby ci pomóc, Amae. Ale obiecaj mi, że będziesz ostrożna – powiedziała, patrząc mi w oczy.

Skinęłam głową, chociaż w środku czułam się rozdarta.

– Obiecuję – wyszeptałam, choć sama nie wiedziałam, czy mogę dotrzymać tej obietnicy.

Kiedy Hange wyszła, wróciłam do pracy przy koniu, ale moje myśli były daleko. Wiedziałam, że ta wyprawa będzie trudna, ale teraz wydawała się wręcz nie do przejścia. A mimo to nie mogłam się wycofać. Nie teraz. Nie, teraz gdy wszyscy patrzyli mi na ręce.

Przygotowania do wyprawy trwały w najlepsze. W powietrzu unosiło się napięcie, a każdy ruch zwiadowców świadczył o tym, że zdawali sobie sprawę, jak wielkie znaczenie ma ta misja. Do pierwszej linii miały trafić nowe twarze, w tym ku mojemu zaskoczeniu Hiroshi.

Na widok mojego młodszego brata w pełnym rynsztunku serce zabiło mi szybciej, a dłonie mimowolnie zacisnęły się na rzemieniach mojego konia. Podszedł do mnie z typowym dla siebie uśmiechem, jakby nie czuł ciężaru sytuacji.

– Gotowa? – zapytał beztrosko, jakbyśmy wybierali się na przejażdżkę, a nie na misję, od której mogło zależeć nasze życie.

– Hiroshi... – zaczęłam, ale zaraz zamilkłam, bo nie wiedziałam, jak dokończyć.

– Tak? – spojrzał na mnie z zaciekawieniem, przechylając głowę.

– Naprawdę musisz tu być? Nie możesz... zostać w bazie? – zapytałam, chociaż znałam odpowiedź.

Hiroshi roześmiał się, choć w jego oczach błysnęło coś poważniejszego.

– Amae, przestań. Nie możesz mnie chronić przez całe życie – powiedział, po czym dodał ciszej – Poza tym, ty jedziesz, prawda? Nie mogłem zostać, wiedząc, że mogę cię wspierać.

Nie odpowiedziałam, bo miał rację. To nie był czas na wycofywanie się ani dla mnie, ani dla niego, choć świadomość tego nie sprawiała, że było mi łatwiej.

– A jak się czujesz? – zapytał nagle, pochylając się w moją stronę.

Rzuciłam mu ostrzegawcze spojrzenie, wiedząc, co ma na myśli.

– Dobrze – syknęłam, mając nadzieję, że nikt nas nie słyszy. – I nie musisz pytać o to co pięć minut.

Hiroshi wzruszył ramionami i uśmiechnął się głupio pochylając się w moją stronę.

– Po prostu upewniam się, że moja przyszła siostrzenica albo siostrzeniec ma się dobrze. – Powiedział szczerząc się głupio pokazując palcem na mój brzuch a na jego twarzy zagościł zuchwały uśmiech, który aż prosił się o karcące spojrzenie.

– Hiroshi, przysięgam, jeśli nie zamkniesz się... – zaczęłam, ale urwałam, kiedy nagle obok nas pojawił się Levi.

Spojrzał na mnie chłodno, jakby chciał ocenić, co robię.

– Amae, skończyłaś sprawdzać sprzęt? – zapytał lodowatym tonem.

– Tak, skończyłam – odpowiedziałam równie chłodno, patrząc na niego z wyzwaniem.

– To dobrze. Nie chcemy opóźnień – rzucił, po czym obrzucił Hiroshiego krótkim spojrzeniem. – Mam nadzieję, że twój brat wie, w co się pakuje.

Hiroshi otworzył usta, by coś powiedzieć, ale uciszyłam go wzrokiem.

– Wiemy, w co się pakujemy, kurduplu– odpowiedziałam za niego, trzymając spojrzenie Leviego.

Nie odpowiedział, tylko skinął głową i odszedł, zostawiając między nami tę samą napiętą atmosferę, która od tygodni wisiała w powietrzu.

Hiroshi spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami.

– No, wasza chemia jest... interesująca – mruknął, a ja westchnęłam ciężko.

– Nie zaczynaj – ostrzegłam go, wracając do przygotowywania konia.

– Dobra, dobra – rzucił z przekąsem, unosząc ręce w obronnym geście. – Ale serio, Ama, jeśli coś się stanie, pamiętaj, że masz mi powiedzieć.

Nie odpowiedziałam, tylko skinęłam głową. Wiedziałam, że Hiroshi jest gotowy do pomocy, ale w tej chwili moje myśli były zbyt chaotyczne, by wyobrazić sobie, co może przynieść przyszłość.

***

Wszystko było gotowe. Konie przestępowały nerwowo z nogi na nogę, a w powietrzu unosił się zapach potu, skóry i metalu. Zwiadowcy ustawili się w równych szeregach, gotowi do opuszczenia murów i zmierzenia się z nieznanym.

Stałam na czele swojego szeregu, nieco z boku, nie odzywając się ani słowem. Widziałam, jak Hiroshi rozgląda się dookoła z mieszanką ekscytacji i napięcia. Gdzieś w pobliżu Sasha uspokajała swojego konia, a Jean poprawiał pasy swojego sprzętu.

Czekaliśmy na otwarcie bram. Każda sekunda wydawała się ciągnąć w nieskończoność, jakby czas specjalnie chciał nas trzymać w tym napięciu jeszcze dłużej.

Hange przejechała obok mnie na swoim koniu, zatrzymując się na moment. Spojrzała na mnie z tym swoim charakterystycznym, szerokim uśmiechem, ale w jej oczach dostrzegłam cień zmartwienia.

– Wszystko w porządku? – zapytała cicho, tak, by nikt poza mną nie usłyszał.

– Tak – odpowiedziałam krótko, choć nie byłam pewna, czy kłamię bardziej dla niej, czy dla siebie.

Skinęła głową, jakby zaakceptowała moje kłamstwo, ale nie wydawała się przekonana.

Levi przechadzał się wzdłuż szeregu, jego spojrzenie chłodne i uważne. Każdy, kto znalazł się w zasięgu jego wzroku, prostował się automatycznie, jakby samym spojrzeniem potrafił wymusić perfekcję. Kiedy jego oczy zatrzymały się na mnie, na moment nasze spojrzenia się spotkały.

Nie powiedział nic, ale ten krótki moment wystarczył, bym poczuła, jak coś ściska mnie w środku. Odwróciłam wzrok, udając, że poprawiam pasy przy siodle.

– Otwierać bramę! – rozległ się donośny głos Erwina, a dźwięk jego słów przebił napiętą ciszę.

Mechanizm bramy zaczął pracować, a potężne wrota zaczęły się powoli otwierać, wpuszczając nas w przestrzeń za murem.

Spojrzałam na Hiroshiego, który siedział na koniu tuż obok mnie. Uśmiechnął się do mnie lekko, jakby chciał mnie dodać otuchy.

– Będzie dobrze – powiedział, a w jego głosie była pewność, której mi brakowało.

Skinęłam głową i zacisnęłam dłonie na wodzach, przygotowując się na to, co miało nadejść. Gdy brama otworzyła się na oścież, konie ruszyły, a wraz z nimi my – grupa zwiadowców gotowych zmierzyć się z koszmarem, który czekał na nas poza murami.

Grupa ruszyła powoli, a ziemia pod końskimi kopytami zaczęła drżeć od równomiernego tempa kawalkady. Słońce powoli wznosiło się nad horyzont, rzucając złote światło na bezkresne tereny poza murami. Byłam tam zaledwie kilka razy, ale widok otwartej przestrzeni wciąż wywoływał u mnie dziwne uczucie – mieszaninę ekscytacji i strachu.

Przez chwilę panowała niemal cisza, przerywana jedynie odgłosami końskich kopyt i zgrzytem sprzętu. Każdy zwiadowca zachowywał czujność, rozglądając się na boki, gotowy na sygnał o potencjalnym zagrożeniu.

Hiroshi jechał niedaleko mnie, jakby chciał mnie pilnować. Widziałam, że jest podenerwowany – po jego rękach zaciskał i rozluźniał wodze, co chwila patrząc na mnie ukradkiem. Mimo jego młodego wieku, widziałam w nim determinację, która mnie jednocześnie wzruszała i przerażała.

Jean, jadący nieco dalej, spojrzał na nas obu z uniesioną brwią.

– Twój brat wygląda, jakby miał zaraz wyskoczyć przed szereg i samemu zabić tytana – rzucił z ironicznym uśmiechem.

– Może jeszcze cię zaskoczy – odpowiedziałam sucho, choć w środku uśmiechnęłam się na ten komentarz.

Levi jechał na czele swojej formacji, a jego sylwetka była napięta i skupiona, jak zawsze. Nie zerkał w moją stronę, jakby celowo ignorował moją obecność. Przez te tygodnie nauczyłam się ignorować to kłujące uczucie w sercu, ale teraz, kiedy byliśmy na misji, jego chłód wydawał się bardziej dotkliwy.

Hange jechała niedaleko, a jej energiczny głos co jakiś czas przerywał monotonię marszu. Rozmawiała z Erwinem, a ich gestykulacja wskazywała na to, że dyskutują o strategii.

Po kilku godzinach jazdy oddaliliśmy się znacznie od muru. Erwin dał sygnał, aby formacje rozproszyły się według planu. Nasza grupa, pod dowództwem Leviego, zajęła pozycję na zachodnim skrzydle.

– Rozdzielamy się – rzucił Levi, zatrzymując konia i zwracając się do nas. – Trzymajcie się ustalonych pozycji. I pamiętajcie, że w razie spotkania z tytanem działamy zgodnie z planem. Żadnych improwizacji.

Jego głos był zimny, a spojrzenie chłodne, ale dostrzegłam w nim to samo skupienie, które zawsze budziło respekt.

– Amae, nie rób nic głupiego. Nie mam zamiaru zeskrobywać cię z ziemi– dodał, nawet na mnie nie patrząc.

– Zrozumiałam, kapitanie może to ja będę zeskrobywać ciebie – odpowiedziałam, nie mogąc powstrzymać lekkiego tonu, który automatycznie wywoływał na jego twarzy grymas irytacji.

Rozdzieliliśmy się zgodnie z poleceniami, a ja znalazłam się w małej grupie razem z Guntherem, Petrą i Hiroshim. Przestrzeń wokół nas wydawała się spokojna – zbyt spokojna, jak na tereny poza murami.

Hiroshi zbliżył się do mnie na swoim koniu, patrząc na mnie uważnie.

– Wszystko w porządku? – zapytał cicho.

Skinęłam głową, choć czułam, że to kłamstwo.
– Musi być – odpowiedziałam równie cicho, wymuszając uśmiech.

Nagle, gdzieś w oddali, usłyszeliśmy donośny dźwięk flary. Zwiadowcy w oddali sygnalizowali ruch tytana. Cała nasza grupa natychmiast się zatrzymała, a ja poczułam, jak adrenalina uderza mi do głowy.

– Przygotować się – rzucił Gunther, wyciągając ostrza. – Czekamy na dalsze sygnały.

Spojrzałam na Hiroshiego, który również wyciągnął broń. Wyglądał na pewnego siebie, ale ja wiedziałam, że to jego pierwsze starcie z tytanami.

– Pamiętaj, co ci mówiłam – rzuciłam do niego, a on skinął głową, ściskając rękojeść ostrza mocniej.

Cisza, która nastała, była niemal namacalna. Wstrzymaliśmy oddechy, czekając na to, co miało nadejść.

Cisza była przerażająca, ale nie trwała długo. Kolejna flara wystrzeliła w powietrze, tym razem zielona – sygnał, że tytan nadchodzi z kierunku południowego. Gunther natychmiast dał znak ręką, byśmy się przesunęli na zachód i przygotowali do ataku.

– Trzymajcie formację! – krzyknął, a jego głos niósł się po polu.

Hiroshi był blisko mnie, jego koń niespokojnie tupotał kopytami o ziemię. Zerkałam na niego kątem oka, obawiając się, że z emocji zrobi jakiś głupi ruch. Sama jednak czułam, jak serce bije mi szybciej – to nie był pierwszy raz, ale świadomość, że teraz odpowiadam nie tylko za siebie, sprawiała, że każdy dźwięk wydawał się głośniejszy, a każdy ruch ważniejszy.

Nagle usłyszeliśmy to – dudnienie ciężkich kroków. Tytan. Zbliżał się szybko, a ziemia pod naszymi końmi zaczęła drżeć.

– Do formacji! – rozkazał Gunther.

Wszyscy ustawiliśmy się w półokręgu, czekając na pojawienie się bestii. Wkrótce zza wzgórza wyłoniła się jej sylwetka – przynajmniej piętnaście metrów, gruby kark, nierówne proporcje ciała. Potwór rzucił się w naszą stronę z szeroko otwartymi ustami, rycząc.

– Atakujmy! – krzyknął Gunther.

Petra i ja wystrzeliłyśmy haki w stronę tytana niemal równocześnie. Moje ostrza wbijały się w jego kark, a adrenalina pulsowała w moich żyłach. Hiroshi, zgodnie z planem, trzymał się w bezpiecznej odległości, ale widziałam jego napięte mięśnie i pełne determinacji spojrzenie.

– Jeszcze jeden cios! – krzyknęłam, wskakując wyżej, aby uderzyć w tył jego szyi.

Potwór osunął się na ziemię z głuchym hukiem, a ja wylądowałam zgrabnie obok Petry. Czułam, jak mój oddech przyspieszył, ale wiedziałam, że nie możemy się zatrzymać.

– Dobra robota – powiedziała Petra, klepiąc mnie po ramieniu.

Spojrzałam na Hiroshiego, który uniósł kciuk w górę z wyraźną ulgą, że wszystko poszło zgodnie z planem.

– Wszystko w porządku? – zapytał, podjeżdżając bliżej.

– Jeszcze raz zapytasz a ci jebnę– odpowiedziałam, choć wewnętrznie walczyłam z mdłościami, które zaczynały mnie ogarniać po wysiłku.

Gunther rzucił mi spojrzenie pełne uznania.

– Dobrze sobie radzisz, Amae. Ale musimy się pospieszyć. To dopiero początek.

Ruszyliśmy dalej, pozostając w formacji. Kolejne godziny upływały na ciągłej czujności. Z każdą minutą czułam, jak moje ciało protestuje, ale z determinacją ignorowałam wszystkie sygnały ostrzegawcze.

Kiedy w końcu nastała chwila przerwy, Erwin zarządził, żebyśmy zatrzymali się w małym lesie, który miał posłużyć za tymczasową kryjówkę. Wszyscy zeszliśmy z koni, by sprawdzić sprzęt i złapać oddech.

Hiroshi podszedł do mnie, trzymając manierkę z wodą.

– Masz, pij – powiedział.

Spojrzałam na niego z wdzięcznością, biorąc od niego naczynie.

– Dajesz rade? Na pewno jest wszystko w porządku? – zapytał cicho, upewniając się, że nikt nas nie słyszy.

– To chyba ja jestem tą starszą nadopiekuńczą siostrą nie ty co? – odpowiedziałam, choć w moim głosie nie było zbyt wiele pewności.

Przed dalszą rozmową powstrzymał nas Levi, który pojawił się znikąd, jak zwykle w swoim niezmiennie chłodnym stylu.

– Nie rozpraszajcie się – rzucił, patrząc na mnie i Hiroshiego z wyraźnym napięciem. – Wkrótce ruszamy dalej.

Nie odpowiedziałam, tylko skinęłam głową, próbując ukryć zmęczenie. Levi zmrużył oczy, jakby coś zauważył, ale nic więcej nie powiedział i odszedł.

Hiroshi poczekał, aż Levi się oddali i spojrzał na mnie z troską.
– Powinnaś się oszczędzać – powiedział cicho.

– Nie ma mowy – odparłam równie cicho, ściskając ostrza.

Hiroshi nie wyglądał na przekonanego, ale nie ciągnął tematu. Wkrótce znów byliśmy w siodłach, gotowi zmierzyć się z kolejnym wyzwaniem.

Przebijając się przez las, atmosfera była gęsta od napięcia. Każdy szmer liści, każdy odległy dźwięk mógł oznaczać nadciągającą śmierć. Tytani w każdej chwili mogli pojawić się znikąd. Erwin prowadził oddział z przodu, jego postura wyprostowana jak zawsze, niezależnie od sytuacji. Levi był tuż za nim, jego bystre spojrzenie skanowało okolicę w milczeniu.

Jechałam w środkowej części formacji, starając się zachować spokój, ale moje ciało nadal czuło skutki wcześniejszej walki. Co chwilę zerkałam na Hiroshiego, który jechał niedaleko, jego twarz skupiona, choć młodzieńcze podekscytowanie wciąż czaiło się w jego oczach.

Po kilkunastu minutach jazdy Erwin podniósł rękę, dając znak do zatrzymania się. Wszyscy zamarliśmy, gotowi na jego kolejne polecenie.

– Tytan zbliża się z północnego zachodu – powiedział cicho, zerkając na mapę w rękach. – Levi, weź swoją drużynę i przechwyć go.

Levi skinął głową, a jego wzrok natychmiast padł na nas.

– Wszyscy, przygotować sprzęt – rozkazał krótko, po czym ruszył w kierunku wskazanym przez Erwina.

Ruszyliśmy za nim, nasze konie zgrabnie przecinały gęsty las. W końcu dotarliśmy na polanę, gdzie w oddali pojawiła się sylwetka tytana – masywna, o niezgrabnych ruchach, z charakterystycznym wyrazem twarzy pozbawionym jakiejkolwiek myśli.

– Formacja – rzucił Levi przez ramię.

Byliśmy gotowi do ataku, kiedy nagle poczułam dziwny ucisk w żołądku. Zignorowałam to, próbując skupić się na zadaniu. Musiałam być silna, musiałam udowodnić, że ciąża nie wpłynie na moje zdolności bojowe.

Tytan rzucił się w naszą stronę, a Levi wystrzelił haki, zgrabnie przemykając między drzewami, by zaatakować pierwszy. Petra i Gunther osłaniali jego ruchy, a ja skupiłam się na znalezieniu idealnej pozycji, by wbić ostrza w jego kark.

Wszystko działo się w ułamkach sekund. Wystrzeliłam haki, mocno chwytając uchwyty i wzniosłam się w powietrze. Mój cel był jasny, ale wtedy znowu poczułam mdłości.

Moje ciało zareagowało automatycznie – szybki unik, gdy tytan machnął ramieniem. Wylądowałam na ziemi z lekkim uderzeniem, ale natychmiast się podniosłam, ignorując zawroty głowy.

– Amae! – krzyknął Hiroshi, zauważając moją chwiejność.

– Skup się na sobie! – odparłam ostro, ponownie wystrzeliwując haki, by zaatakować kark tytana.

Kilka ciosów i tytan padł martwy. Odetchnęłam ciężko, opierając się na kolanie, gdy wylądowałam obok Petry.

– Co się dzieje? – zapytała Petra, patrząc na mnie z troską.

– Nic – skłamałam, wymuszając uśmiech. – Po prostu zmęczenie.

Levi zbliżył się do nas, jego spojrzenie natychmiast przeszyło mnie na wskroś.

– Jeśli nie jesteś w stanie walczyć, powinnaś wrócić trzymać się z tyłu – powiedział zimno.

– Dam radę – odparłam stanowczo, unikając jego wzroku.

– Lepiej, żebyś miała rację – mruknął, po czym odwrócił się, by wrócić do formacji.

Hiroshi zbliżył się do mnie, jego oczy pełne troski.

– Naprawdę dobrze się czujesz? – zapytał cicho.

– Zamknij się – odpowiedziałam, choć w środku czułam, że moje ciało protestuje coraz bardziej.

Nie było czasu na odpoczynek. Musieliśmy ruszać dalej. Kolejne godziny wyprawy mijały w napięciu, a ja coraz bardziej czułam ciężar tajemnicy, którą nosiłam. Musiałam być silna – dla siebie, dla Hiroshiego, dla dziecka.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top