XI | Więc co? Przyszedłeś mnie aresztować? |

Stałam tam chwilę, oszołomiona, wpatrując się w miejsce, gdzie zniknął Levi. Serce mi dudniło, a myśli wirowały, jedna głośniejsza od drugiej. Powtarzałam sobie jego słowa, próbując zrozumieć czy to była troska, gniew, czy może coś więcej. Ale każda próba analizy kończyła się tym samym – bólem.

Zrobiłam kilka chwiejnych kroków, czując, jak nogi zaczynają odmawiać mi posłuszeństwa. Wszystko wokół mnie było zamazane, jakby świat odpływał gdzieś na dalszy plan. Ryk tytanów, krzyki ludzi, trzask walących się budynków – to wszystko zlewało się w jeden dźwięk, przypominający upiorną melodię chaosu.

Chwyciłam się ściany jednego z budynków, próbując złapać równowagę. W mojej głowie pulsował piekący ból, jakby ktoś wbijał mi sztylet w czaszkę. Oparzenia na szyi i dłoniach pulsowały ciepłem, przypominając mi, jak zniszczone jest moje ciało i umysł.

– Astrid... – wyszeptałam, ledwo trzymając się na nogach. – Przepraszam...

Świat wokół mnie zaczął wirować. Próbowałam zrobić kolejny krok, ale kolana się pode mną ugięły. Upadłam na kolana, a ręce bezwładnie opadły na ziemię. Wiedziałam, że to już koniec.

Przez mgłę w mojej świadomości pojawił się znajomy obraz – Astrid. Uśmiechała się do mnie, jak kiedyś, zanim wszystko się rozpadło. Potem zobaczyłam Hiroshiego – jego młodą twarz, pełną determinacji i niewinności, której nigdy nie powinnam była mu odebrać. A na końcu Levi... jego zimne spojrzenie, w którym mimo wszystko był cień czegoś, co przypominało miłość.

– To chyba... moja kara... – wyszeptałam, a potem wszystko pochłonęła ciemność.

Nie czułam już nic. Ani bólu, ani ciężaru ciała. Jedynie cichy spokój, który powoli mnie otulał, jakby ktoś w końcu postanowił zabrać cały ten ciężar z moich ramion.

***

Obudziłam się powoli, z trudem otwierając oczy. Wszystko było rozmyte, a światło zdawało się wbijać w moją czaszkę jak tysiące igieł. Próbowałam poruszyć ręką, ale mięśnie były jak z ołowiu.

Sufit nade mną był biały i popękany, a zapach ziół i alkoholu wskazywał na to, że jestem w jakimś prowizorycznym szpitalu. Po chwili usłyszałam głosy – znajome, ciepłe, choć przytłumione.

– Myślisz, że się obudzi? – zapytał ktoś. Hiroshi. Poznałabym jego głos wszędzie.

– Musi. To przecież Amae, znasz swoją siostrę jest silna – odpowiedziała Hange. Jej głos był pełen energii, ale wyczułam w nim niepokój.

Spróbowałam coś powiedzieć, ale z gardła wydobył się tylko ochrypły dźwięk. Oboje natychmiast się ożywili.

– Ama! – Hiroshi pojawił się nad moją twarzą, jego oczy błyszczały ulgą. – Obudziłaś się!

Hange zaraz dołączyła, pochylając się nade mną z tym swoim szalonym uśmiechem.

– Wiedziałam, że to nie koniec! No, jak się czujesz?

– Jakbym została zmiażdżona przez tytana – wymamrotałam, choć głos miałam ledwo słyszalny.

– Technicznie rzecz biorąc, prawie zostałaś – zauważyła Hange, siadając na krześle obok. – Ale cudem cię wyciągnęliśmy.

Zamrugałam, próbując złożyć wszystko w całość. Pamiętałam huk, chaos, Astrid... Levi... Mój oddech przyspieszył, a w klatce piersiowej poczułam dziwny ucisk.

– Spokojnie – Hiroshi położył mi rękę na ramieniu. – Jesteś bezpieczna.

– Co.... się stało? – wymamrotałam, ignorując ból w gardle.

Hange odchyliła się na krześle.

– Powiedzmy, że byłaś w samym środku piekła, kiedy Eren postanowił się... Hm, przemienić.

Zmarszczyłam brwi.

– Eren? Kto to jest?

Hange uniosła brew, zaskoczona.

– To kadet, który jak się okazało jest tytanem. Był z Hiroshim w korpusie.

Patrzyłam na nią, jakby mówiła w obcym języku.

– Kto to jest? Nigdy o nim nie słyszałam.

Hiroshi wymienił z nią spojrzenie, jakby oboje próbowali zrozumieć, czy żartuję, czy naprawdę nie mam pojęcia.

Przemiana w tytana? To miało być żartem? Ale ich twarze były poważne.

– Świetnie – mruknęłam, czując, jak ból w mojej głowie narasta. – Czyli mamy kogoś, kto może być jednocześnie naszym wrogiem i sojusznikiem. Fantastycznie.

Hange roześmiała się.

– Och, Amae, to znacznie bardziej skomplikowane niż myślisz. Ale spokojnie, to wszystko wyjaśnimy później. Teraz odpoczywaj.

Chciałam coś odpowiedzieć, ale siły mnie opuściły. Zamknęłam oczy, słysząc jeszcze tylko, jak Hiroshi cicho mówi:

– Dobrze, że się obudziłaś. Nie chcę cię stracić.

A potem znowu odpłynęłam. Tym razem bez bólu, tylko z dziwną mieszanką strachu i nadziei.

Otworzyłam oczy, widząc, że Hiroshi nadal siedzi obok mnie. Wpatrywał się w swoje dłonie, jakby tam szukał odpowiedzi na pytania, które nie zostały zadane. Cichy szum w szpitalnej sali przerywał tylko odgłos jego spokojnego oddechu.

– Hiroshi – wychrypiałam, czując, jak gardło pali mnie od wysiłku.

Natychmiast podniósł głowę, a jego twarz rozjaśniła ulga.

– Amae, wszystko w porządku? Potrzebujesz czegoś?

Przełknęłam ślinę, starając się zapanować nad bólem. Moje myśli były jednak zbyt niespokojne, żeby skupić się na sobie.

– Marcus... i Silvio – wydusiłam w końcu, patrząc na niego uważnie. – Wiesz, co z nimi?

Jego wyraz twarzy zmienił się natychmiast. Znikała ulga, zastąpiona przez coś, co wyglądało jak niepewność.

– Amae... – zaczął, ale zamilkł, jakby szukał właściwych słów.

– Hiroshi – powtórzyłam, tym razem ostrzej. – Powiedz mi. Czy oni...?

Westchnął i spojrzał na mnie z bólem w oczach.

– Nie wiem. Kiedy zaczęło się piekło, rozdzieliliśmy się. Ostatni raz widziałem Marcusa, jak pomagał ludziom w ucieczce. Silvio był z nim... Ale później... nie wiem, co się z nimi stało.

Zacisnęłam powieki, próbując zapanować nad chaosem w mojej głowie. Obraz Marcusa i Silvio, zawsze gotowych do pomocy, zawsze zdeterminowanych, by stanąć na wysokości zadania, rozrywał mnie od środka.

– Ale musieli przeżyć – dodał szybko Hiroshi, jakby chciał dodać mi otuchy. – Marcus to cholernie twardy gość, a Silvio nie odstępował go na krok. Jeśli ktokolwiek mógł się wywinąć, to oni.

– Może – odpowiedziałam cicho, choć jego słowa niewiele zmniejszyły ciężar w mojej piersi.

– Amae, oni... oni pewnie gdzieś są. Może pomagają innym, jak zawsze. Pewnie pojechali na farmę – próbował mnie pocieszyć, ale wiedziałam, że mówi to równie mocno do siebie, co do mnie.

Odwróciłam wzrok, próbując skupić się na czymkolwiek innym niż rosnący w sercu żal. Pamięć o nich, o ich lojalności i odwadze,

Przez chwilę w sali panowała cisza, przerywana jedynie skrzypieniem krzesła, gdy Hiroshi przesiadał się bliżej mojego łóżka. Myślałam o Marcusie i Silvio, zastanawiając się, czy faktycznie gdzieś tam są, pomagają ludziom, czy może... Nie chciałam kończyć tej myśli. Nie teraz.

Wtedy drzwi do sali otworzyły się, a do środka wszedł ktoś, kogo obecności najmniej się spodziewałam. Erwin Smith.

Natychmiast usiadłam bardziej prosto, mimo że moje ciało krzyczało z bólu. Obecność Erwina zawsze niosła ze sobą powagę i pewną nieodpartą siłę.

Hiroshi podniósł się od razu.

– Generale – przywitał się, a w jego głosie zabrzmiała nuta formalności, jakbyśmy byli na jakiejś odprawie, a nie w szpitalnej sali.

Spojrzałam na niego z mieszanką zmęczenia i ostrożności. Wiedziałam, że Erwin nie pojawił się tutaj bez powodu.

– Co tu robisz? – zapytałam oschle, choć w środku czułam coś na kształt niepokoju.

Hiroshi spojrzał na Erwina, a potem na mnie, jakby chciał coś powiedzieć, ale w końcu tylko spuścił wzrok i milczał.

– Amae – zaczął Erwin, stając przy moim łóżku. – Wiem, że nie chcesz ze mną rozmawiać, ale musimy to zrobić.

Nie odpowiedziałam. Czekałam.

– Twój występek jako dezerter nie umknął żandarmerii – kontynuował. – Wiedzą, że opuściłaś szeregi zwiadowców, łamiąc prawo wojskowe.

Moje serce zamarło, ale na zewnątrz zachowałam kamienną twarz.

Więc co? Przyszedłeś mnie aresztować? – zapytałam z wyraźną kpiną. – Zabrać do celi i postawić przed trybunałem?

Erwin nie zareagował na moje sarkastyczne podejście. Wciąż patrzył na mnie tym swoim nieprzeniknionym spojrzeniem.

– Moglibyśmy to zrobić – odpowiedział spokojnie. – Ale myślę, że oboje wiemy, że w tej chwili jesteś bardziej wartościowa na polu bitwy niż w celi.

Zmrużyłam oczy, czując, jak coś we mnie wrze.

– Chcesz, żebym wróciła – powiedziałam, bardziej stwierdzając fakt niż pytając.

– Tak – potwierdził bez wahania. – Jesteś jedną z niewielu osób, które mają doświadczenie w walce z tytanami. To, co zrobiłaś podczas ataku, uratowało wiele istnień.

Zacisnęłam zęby.

– A jeśli odmówię?

– Wtedy nie będę mógł cię ochronić – odpowiedział chłodno. – Żandarmeria zrobi, co uzna za stosowne.

Prychnęłam, odwracając wzrok. Czułam gniew, frustrację, ale gdzieś w środku wiedziałam, że Erwin ma rację.

Hiroshi w końcu zabrał głos, patrząc na mnie z napięciem.

– Amae... może to nie jest takie złe? Wiesz, że nie zasłużyłaś na to, żeby siedzieć w celi. Jesteś wojowniczką.

– Wojowniczką? – powtórzyłam gorzko, patrząc na swoje poparzone dłonie. – Popatrz na mnie, Hiroshi. Jestem wrakiem człowieka, nie wojownikiem.

Erwin przerwał nasze spojrzenia.

– Decyzja należy do ciebie – powiedział stanowczo. – Ale wiedz, że jeśli wrócisz, dam ci szansę, byś znowu miała cel. Byś mogła zrobić coś, co naprawdę ma znaczenie.

W jego głosie było coś, co sprawiło, że przez chwilę poczułam się, jakbym znowu była zwiadowcą. Jakbym miała jakąś wartość.

– Masz czas do jutra – dodał, odwracając się w stronę drzwi. – Wtedy chcę usłyszeć twoją odpowiedź.

Drzwi zamknęły się za nim z cichym kliknięciem, a ja poczułam, jak cały ciężar sytuacji spada na moje ramiona.

Po wyjściu Erwina w pokoju zapadła cisza. Siedziałam na łóżku, wpatrując się w swoje dłonie, jakby mogły mi udzielić odpowiedzi na wszystkie pytania. Każdy poparzony fragment skóry przypominał mi o tym, kim byłam – i co straciłam.

– Ama... – Hiroshi przerwał ciszę, patrząc na mnie z niepewnością.

Podniosłam wzrok, zmuszając się do spokojnego tonu.

– Jeśli chcesz powiedzieć, że Erwin ma rację, to daruj sobie – rzuciłam ostro.

Hiroshi podrapał się po karku, jakby szukał słów, które mogłyby do mnie trafić.

– Nie o to chodzi – powiedział cicho. - Po prostu...

Na chwilę zamilkłam. Jego słowa były jak cios prosto w serce. Mój młodszy brat, którego chciałam chronić za wszelką cenę, teraz martwił się o mnie. To nie tak miało być.

– Nie stracisz mnie – szepnęłam, choć nawet dla mnie samej brzmiało to nieprzekonująco.

Hiroshi pokręcił głową.

– Jeśli nie wrócisz do zwiadowców, wydadzą cię. Wiesz, co to oznacza. A jeśli wrócisz... – zawahał się. –Obie opcje mogą oznaczać twoja śmierć. Jeśli wrócisz, będziesz znowu ryzykować życie.

– Jak wszyscy tutaj – przerwałam mu, nagle zirytowana. – Nie ma bezpiecznego miejsca, Hiroshi. Ani za murem, ani przed nim.

Chłopak spuścił głowę, a ja poczułam ukłucie wyrzutów sumienia. Był jeszcze młody, ledwie kadet, a już musiał zmierzyć się z rzeczywistością, która była za ciężka nawet dla mnie.

– Przepraszam – powiedziałam, łagodząc ton. – Po prostu... nie wiem, co zrobić.

Hiroshi podniósł wzrok i położył dłoń na mojej.

– Cokolwiek postanowisz, będę z tobą. Ale proszę... zastanów się.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, usłyszeliśmy ciche pukanie do drzwi. Do środka weszła Hange, trzymając w rękach jakieś notatki.

– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam – powiedziała z lekkim uśmiechem, choć jej spojrzenie było wyraźnie badawcze. – Amae, muszę przyznać, że robisz niezły bałagan, gdziekolwiek się pojawisz.

– Dzięki za przypomnienie – mruknęłam, przewracając oczami.

Hange usiadła na krześle obok łóżka i spojrzała na mnie z mieszaniną ciekawości i troski.

– Wiesz, że Erwin nie rzuca słów na wiatr, prawda? Jeśli daje ci propozycję, to znaczy, że naprawdę uważa cię za kogoś wartościowego.

– Tak, wiem – odparłam, nieco znużona. – Ale czy kiedykolwiek pomyślał o tym, co ja chcę?

– A czego ty chcesz? – zapytała Hange, przechylając głowę, jakby właśnie znalazła nowy, interesujący okaz do analizy.

Zamilkłam. To było pytanie, na które sama nie znałam odpowiedzi.

Hiroshi spojrzał na mnie z niepokojem, ale Hange położyła dłoń na jego ramieniu.

– Daj nam chwilę, Hiroshi – poprosiła łagodnie.

Mój brat zawahał się, ale w końcu wstał i wyszedł, zamykając drzwi za sobą.

Hange spojrzała na mnie z powagą, której rzadko u niej widziałam.

– Amae, życie nie daje nam prostych wyborów. Ale wiem jedno, jeśli będziesz siedzieć w miejscu, pozwalając przeszłości cię pochłonąć, nic dobrego z tego nie wyniknie.

– A co, jeśli nie mam już siły walczyć? – zapytałam cicho.

Hange uśmiechnęła się smutno.

– Wszyscy jesteśmy zmęczeni. Ale w tej wojnie nie chodzi o to, kto jest silny. Chodzi o to, kto mimo wszystko idzie dalej.

Zanim wyszła, spojrzała na mnie jeszcze raz, a w jej oczach błyszczała nadzieja.

– Przemyśl to, Amae. Dla siebie i dla tych, którzy na ciebie liczą.

Kiedy drzwi się zamknęły, zostałam sama ze swoimi myślami. Czy naprawdę mogłam wrócić do tego życia? Czy miałam na to siłę? A może... może to była jedyna droga, by odkupić swoje winy?



Zostawcie coś po sobie słodziaki 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top