X | Powinnaś była zginąć! |

Dach pod moimi stopami drżał od wstrząsów, jakie powodowały kroki Tytanów. Wiedziałam, że gaz mi się skończył, ale to mnie nie zatrzymało. Biegłam, skacząc z jednego dachu na drugi, aż usłyszałam za sobą znajomy dźwięk sprzętu do trójwymiarowego manewru. Levi doganiał mnie z zawrotną prędkością.

– Cholera! – warknął, lądując przede mną. – Chcesz się zabić?!

Zignorowałam go, kierując wzrok na Tytana, który zbliżał się do grupy kadetów. Wśród nich był Hiroshi. Zanim zdążyłam coś zrobić, Levi ruszył jak błyskawica. Hak wbił się w kark Tytana, a w sekundę później jego miecz przeciął go z chirurgiczną precyzją. Tytan padł na ziemię, a Levi wylądował bez wysiłku.

Spojrzałam na Hiroshiego, który razem z innymi kadetami patrzył na Leviego z mieszaniną podziwu i ulgi. W tym momencie Levi zmarszczył brwi, wpatrując się w mojego brata.

– Dlaczego ten dzieciak wygląda... – zaczął, ale urwał, gdy na miejscu pojawiła się Hange, wyskakując z powietrza jak zwykle z energią niepasującą do sytuacji.

– Hiroshi! – zawołała, lądując tuż obok mojego brata. – Jak ty wyrosłeś! Nie wiedziałam, że tu będziesz. Więc twoja siostra w końcu się zgodziła, żebyś do nas dołączył?

Na te słowa Levi spojrzał na Hange z szeroko otwartymi oczami, a potem na Hiroshiego, który wyglądał na wyraźnie zmieszanego.

– Siostra? – zapytał Levi, a jego głos był nasycony zdziwieniem.

Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Hange zawsze miała dar do mówienia za dużo w najmniej odpowiednich momentach. Zerknęłam na Leviego, który odwrócił się w moją stronę, jego spojrzenie jak ostrze przecinające powietrze.

– Amae... – zaczął powoli, łącząc w głowie fakty. – To jest twój brat?

Nie mogłam się zmusić do odpowiedzi. Zamiast tego patrzyłam na Hiroshiego, który z niezręcznym uśmiechem podrapał się po karku.

– Tak – powiedział w końcu. – Mizu jest moją starszą i cholernie nadopiekuńczą  siostrą.

Levi wpatrywał się we mnie, jakby próbował zrozumieć, co się właśnie stało. Czułam, jak jego spojrzenie wbija się we mnie, a napięcie w powietrzu narastało.

– I to dlatego uciekłaś – powiedział w końcu, jego głos cichy, ale pełen zawodu.

Nie mogłam nic powiedzieć. W tym momencie nie było już miejsca na wyjaśnienia ani usprawiedliwienia.

Levi wpatrywał się we mnie, a jego wzrok palił bardziej niż jakikolwiek płomień, jaki kiedykolwiek mnie dotknął. W jego oczach była złość, zawód... i coś jeszcze. Coś, czego nie potrafiłam teraz znieść.

Nie wytrzymałam.

– Czy to coś zmienia? – zapytałam, rozkładając ręce, jakbym czekała, aż odpowie mi prosto w twarz. – Przecież w końcu jestem potworem, Levi. Zostawiłam cię. Zraniłam. To było łatwiejsze niż patrzenie, jak wszystko wokół się wali. Zrobiłam to, bo musiałam pomóc komuś, kto sam nie mógł sobie poradzić. – Wskazałam na Hiroshiego. – A teraz? Nawet wyglądam jak potwór, czyż nie?

Zaśmiałam się gorzko, choć dźwięk mojego własnego śmiechu był jak uderzenie nożem. Levi nie odpowiedział, ale jego twarz zdradzała mieszankę bólu i gniewu.

– Am... – zaczął cicho, ale nie pozwoliłam mu dokończyć.

Na oparach gazu wzniosłam się w powietrze. Mój sprzęt ledwo działał, ale to wystarczyło, bym skierowała się w stronę kolejnego Tytana.

Czułam, jak powietrze smaga moją spaloną skórę. Wydawało się, że to już nie boli. Może dlatego, że w środku i tak byłam bardziej poparzona niż na zewnątrz.

Za plecami usłyszałam jeszcze głos Hange, który przebijał się przez zgiełk walki:

– Oszalała!

Uśmiechnęłam się pod nosem, chociaż nie było w tym uśmiechu niczego ciepłego. Może Hange miała rację. A może po prostu byłam sobą. 

Wszystko we mnie krzyczało, żebym przestała, żebym odpuściła i odpoczęła choć na chwilę. Ale nie mogłam. Zresztą, kto by mnie zastąpił? Zwiadowcy, mimo swojego doświadczenia, mieli do ogarnięcia całe pole walki, a kadetów było zbyt wielu, by ich upilnować.

Gaz w moim sprzęcie kończył się nieubłaganie, a mięśnie w rękach odmawiały posłuszeństwa. Każdy kolejny manewr był jak wbijanie sztyletu w moje płuca – brakowało mi tchu. Ale widziałam go. Kolejnego Tytana, który zmierzał w kierunku grupy przerażonych cywilów. Nie mogłam pozwolić, żeby do nich dotarł.

Przypięłam linki do pobliskiej ściany i wystrzeliłam w stronę potwora, ledwo utrzymując kontrolę nad lotem. Zmęczenie zmieniało moje ruchy w niezgrabne szarpaniny, ale dotarłam wystarczająco blisko. Uniosłam ostrze, gotowa zadać cios.

I wtedy coś poszło nie tak.

Gaz zaczął się kończyć. Poczułam, jak linki tracą napięcie, a ja zaczynam opadać. Zanim zdążyłam pomyśleć o kolejnej akcji, zobaczyłam, jak ręka Tytana wyciąga się w moją stronę.

Nie zdążyłam zareagować.

Uścisk był miażdżący. Czułam, jak powietrze ucieka z moich płuc, a żebra grożą pęknięciem. Próbowałam się wyrwać, ale moje ostrze wypadło mi z dłoni. Tytan uniósł mnie wyżej, a jego paszcza rozciągnęła się w groteskowym, martwym uśmiechu.

– Cholera... – wykrztusiłam, próbując złapać oddech.

Wiedziałam, że to może być koniec. W głowie pojawiły się obrazy – Hiroshi, herbaciarnia, wspomnienie szczęśliwych chwil z Levim... Wszystko zlało się w jeden, rozmazany chaos.

– Nie tak to miało wyglądać – wyszeptałam, zamykając oczy.

Nie byłam w stanie złapać oddechu, jakby powietrze stało się gęstsze, cięższe, wypełnione bólem, który czułam w każdym zakamarku mojego ciała. Ręce mi drżały, serce biło nierówno, a rany – te na ciele i te niewidzialne – paliły jak nigdy wcześniej.

Nagle poczułam gwałtowne szarpnięcie za ramiona i świat zawirował jeszcze bardziej niż wcześniej.

Kiedy Levi postawił mnie na dachu, czułam, jak moje nogi uginają się pod ciężarem wszystkiego, co się wydarzyło. Byłam wyczerpana, zmaltretowana – ale żaden z tych fizycznych bólów nie mógł równać się z tym, co czułam, widząc jego spojrzenie.

– Co ty sobie, do cholery, wyobrażasz?! – wykrzyczał, jego głos przeszył mnie na wskroś.

Nie mogłam patrzeć mu w oczy. Wiedziałam, co w nich zobaczę: gniew, rozczarowanie, żal. A jednak zmusiłam się, by podnieść głowę, bo cokolwiek by nie powiedział, musiałam to znieść. Zasłużyłam na każdą jego słowną strzałę.

Powinnaś była zginąć! – wyrzucił z siebie, zaciskając pięści.

Zamrugałam, próbując powstrzymać łzy, które nagle napłynęły do moich oczu.

– To... To dlaczego mnie uratowałeś? – wykrztusiłam, ledwie łapiąc oddech.

– Nie dla ciebie – odpowiedział chłodno. – Dla Hiroshiego.

Te słowa były jak uderzenie prosto w żołądek. Czułam, jak coś w środku mnie pęka, jak resztki nadziei, które trzymałam w sercu, rozbijają się w drobny pył.

– Levi... – zaczęłam cicho, ale przerwał mi.

– Milcz! – Jego głos był ostrzejszy niż kiedykolwiek wcześniej. – Zawsze robisz to, co chcesz. Myślisz, że możesz rzucić wszystko, zostawić ludzi, którzy ci ufali, i wrócić, jakby nic się nie stało? Że wszystko będzie tak, jak było?

– Nie... – Próbowałam coś powiedzieć, ale mój głos był słaby, zdławiony przez ból.

– A teraz rzucasz się na tytany, jakbyś była nieśmiertelna! Czy ty naprawdę chcesz umrzeć?! – Jego oczy płonęły gniewem, ale w tym gniewie widziałam coś jeszcze. Coś, czego nie chciałam widzieć. Troskę.

– Może... Może chcę – odpowiedziałam, ledwo słyszalnie.

Levi spojrzał na mnie tak, jakby moje słowa były ciosem prosto w twarz.

– Jesteś żałosna – wycedził przez zaciśnięte zęby.

– Myślisz, że to dla mnie łatwe? – Podniosłam głos, czując, jak gniew miesza się z rozpaczą. – Że chciałam cię zostawić? Że chciałam wrócić i patrzeć, jak mnie nienawidzisz?

Jego spojrzenie stało się chłodne jak stal.

– Więc po co wróciłaś? – zapytał, a w jego głosie zabrzmiała nutka drwiny. – Dla bohaterstwa? Dla kolejnych dramatów?

– Bo jestem potworem! – wybuchłam, nie kontrolując już emocji. Łzy spłynęły mi po policzkach, mieszając się z krwią i brudem. – Zostawiłam cię, bo musiałam. Bo mój brat mnie potrzebował, a ja nie mogłam tego zignorować. I tak, wiem, że wyglądam jak potwór, bo nim jestem!

Zaśmiałam się gorzko, czując, jak ból rozrywa mnie od środka.

– I co teraz? – zapytałam z przekąsem. – Czy to coś zmienia?

Levi patrzył na mnie, ale nie odpowiedział. Nie widziałam w jego oczach ani cienia czułości, jaką kiedyś w nich widziałam. To była ściana.

Nie czekając na jego reakcję, chwyciłam rączkę sprzętu i na resztkach gazu wzbiłam się w powietrze.

– Amae! – usłyszałam jeszcze za plecami głos Hange, która syknęła cicho: – Ona naprawdę oszalała...

Czułam, jak moje ciało jest na granicy wytrzymałości, ale nie mogłam przestać. Nie teraz. Nie mogłam pozwolić sobie na słabość, choć w środku umierałam – po raz kolejny.

Nie mogłam zatrzymać się, choć ból przeszywał całe moje ciało, a brak gazu w zbiornikach uniemożliwiał szybkie manewry. Powietrze wokół mnie wydawało się gęstsze, duszące, a widok zniszczenia, krzyki ludzi i ryk Tytanów przytłaczały zmysły. Wzbiłam się na tyle wysoko, na ile mogłam, rozpaczliwie szukając wzrokiem kolejnego celu, by zabić.

I wtedy ją zobaczyłam.

Astrid.

Jej jasne włosy, zawsze rozczochrane, teraz lepiły się do zakrwawionej twarzy. Poruszała się w powietrzu z gracją, jakiej zawsze jej zazdrościłam, walcząc z kolejnym Tytanem. Była szybka, precyzyjna, zupełnie jak wtedy, gdy ćwiczyłyśmy razem na ulicach podziemi. Ale coś było nie tak. Ruchy miała zbyt nerwowe, zbyt chaotyczne.

– Astrid! – zawołałam, choć wiedziałam, że mnie nie usłyszy.

Serce zamarło, gdy dostrzegłam, że jeden z Tytanów, większy i szybki jak na swój rozmiar, wyciągnął rękę w jej kierunku. Astrid rzuciła się w bok, unikając pierwszego ciosu, ale straciła równowagę. Przewróciła się w powietrzu, a jej ostrza ześlizgnęły się z karku Tytana, nie czyniąc mu żadnej szkody.

– Nie! – wykrzyknęłam, czując, jak moje ciało napina się z desperacji.

Chwyciłam rączki sprzętu i odpaliłam haki, choć wiedziałam, że gazu ledwo mi starczy. Miałam tylko jedną myśl: dotrzeć do niej, zanim będzie za późno.

Astrid obróciła się w powietrzu i spojrzała w moim kierunku. Na jej twarzy malował się grymas przerażenia, ale i coś jeszcze – smutna akceptacja.

– Nie! Astrid, nie! – krzyczałam, zbliżając się, choć czułam, że jestem zbyt wolna.

Tytan złapał ją w pół, jakby była niczym więcej niż szmacianą lalką. Widziałam, jak zaciska swoje ogromne palce, a Astrid krzyknęła z bólu. Jej ostrza wypadły z rąk, uderzając o ziemię z metalicznym dźwiękiem.

– Astrid! – wrzasnęłam, odpalając haki raz jeszcze, mimo że wiedziałam, że gaz zaraz się skończy.

Zdołałam wzbić się kilka metrów wyżej, zbliżając się na tyle, by widzieć jej twarz. Nasze spojrzenia spotkały się na krótką chwilę. Jej usta poruszyły się, jakby chciała coś powiedzieć, ale zamiast słów z jej ust wydobył się krzyk, gdy Tytan uniósł ją do ust.

Czas zwolnił. Widziałam wszystko w najdrobniejszych szczegółach: łzy spływające po jej policzkach, drżenie ciała, krew, która kapała z jego rąk.

Nie zdążyłam.

Tytan zatopił zęby w jej ciele, a ja zamarłam w powietrzu, czując, jak coś we mnie pęka. Krzyk, który wydobył się z mojego gardła, był czystym bólem, czystą rozpaczą.

– Astrid!

Nie mogłam nic zrobić. Patrzyłam, jak jej ciało znika w paszczy potwora, a mój sprzęt nagle wydał ostatnie syknięcie gazu. Straciłam równowagę i runęłam w dół, zatrzymując się dopiero na dachu jednego z budynków.

Upadłam na kolana, łapiąc się za głowę. Wszystko we mnie krzyczało, każdy nerw, każda myśl. Astrid nie żyła. Moja Astrid. Zginęła przede mną, a ja nic nie mogłam zrobić. Tak samo było z Ericą. Byłam za słaba, za....

Czułam, jak łzy palą mnie w poparzone policzki, ale nie obchodziło mnie to. Gdzieś w oddali słyszałam krzyki Hange, dźwięki walki, ale to wszystko zdawało się być tak dalekie. W tej chwili była tylko pustka. Pustka i ból.

Leżałam na zimnym dachu, patrząc na niebo, które wydawało się zapowiedzią końca. Krew Astrid, mój krzyk, nienawiść w oczach Leviego to wszystko wirowało w mojej głowie, niczym niekończący się koszmar.

– To koniec, prawda? – wyszeptałam, patrząc w przestrzeń, jakby ktoś tam był. Ale nikogo nie było. Zostałam sama.

Gdzieś w oddali ryczały Tytany, słychać było szczęk sprzętu do trójwymiarowego manewru i krzyki umierających ludzi. Ale te dźwięki były jakby za mgłą, odległe, nieistotne.

– A więc to tak kończy się moja historia... – powiedziałam do siebie, śmiejąc się cicho, niemal histerycznie. – Jakimś żałosnym rozdziałem o porażce, stracie i śmierci.

Zaczęłam się śmiać głośniej, czując, jak moje poparzone policzki pieką, a gardło pali od suchego, pozbawionego życia śmiechu.

– Levi mnie nienawidzi. – Śmiech zamienił się w cichy szloch. – Astrid nie żyje. A ja? Ja jestem tylko żałosnym potworem, który myślał, że może coś zmienić. 

Podniosłam się na kolana, chwiejna, ledwo utrzymując równowagę. Moje dłonie, brudne od kurzu i krwi, zadrżały, gdy spojrzałam na nie.

– Zabiłam tylu tytanów...  tylu ludzi... – wyszeptałam. – Ale co z tego? Co z tego, skoro nie mogłam ochronić jednej pieprzonej osoby?

Próbowałam się uspokoić, ale znowu zaczęłam się śmiać. Śmiech i płacz splatały się ze sobą, tworząc dziwną, przerażającą symfonię.

– Astrid... – spojrzałam na niebo, jakby tam była. – Astrid, powiedz mi, co teraz zrobić? Zawsze miałaś odpowiedź, prawda? A teraz... teraz już cię nie ma. Nawet nie mogłam wytłumaczyć czemu zniknęłam. Czemu odeszłam. 

Chwyciłam się za głowę, zaciskając palce we włosach, jakby to mogło powstrzymać szaleństwo, które rozpełzało się w mojej głowie.

– To moja wina... – szept zamienił się w krzyk. – Wszystko moja wina!

Czułam, jak coś we mnie pęka, jak resztki siły, które trzymały mnie przy życiu, rozpływają się w tej chwili.

– Może... może powinnam po prostu przestać walczyć? Może to będzie lepsze? – mówiłam do siebie, spoglądając na swoje dłonie. 

Wstałam, chwiejnie, patrząc na otaczające mnie ruiny. Widziałam Tytana w oddali, ale nie czułam strachu.

– Hej! – krzyknęłam do niego, rozkładając ramiona. – Chodź! Weź mnie! Zakończ to wszystko!

Ale on nie zareagował. Wciąż patrzył przed siebie, zbyt zajęty polowaniem na innych. Poczułam kolejną falę śmiechu, który wypłynął z mojego gardła, tym razem jeszcze bardziej szalony.

– Nawet Tytany mnie nie chcą! – zaśmiałam się, a potem opadłam na kolana, patrząc na ziemię.

W głowie wciąż widziałam Astrid. Jej uśmiech. Jej ostatnie spojrzenie. A potem twarz Leviego pełną gniewu, zawodu.

– Może... to wszystko było błędem... Może powinnam była nigdy nie wyjść na powierzchnię. Może powinnam zaćpać się jeszcze w podziemiach – wyszeptałam, a łzy spływały po moich poparzonych policzkach, paląc jak ogień.

Siedziałam tam, na zimnym bruku, wśród pyłu i krwi, wciąż wpatrując się w ziemię. Z ust wydobywały się ciche mamroty, których nawet nie kontrolowałam. "Astrid, przepraszam... Levi... to wszystko moja wina..."

Nagle poczułam, jak coś przytłumia dźwięki wokół mnie. Kroki. Ciężkie, zdecydowane kroki, które znałam aż za dobrze. Przez moment chciałam uwierzyć, że to tylko wytwór mojej zniszczonej psychiki, ale ten dźwięk zbliżał się, aż zatrzymał się tuż przede mną.

– Amae. – Jego głos był ostry jak nóż, a jednocześnie przepełniony emocjami, których nie potrafiłam rozpoznać.

Powoli uniosłam głowę. Levi stał przede mną. W jego oczach widziałam gniew, ale też coś jeszcze – coś, co trudno było mi określić.

– Co ty do cholery wyprawiasz? – zapytał, zaciskając dłonie w pięści. – Krzyczałaś, jakbyś chciała, żeby Tytany cię rozszarpały!

Zachichotałam cicho, choć łzy wciąż spływały po mojej twarzy. 

– A co za różnica, Levi? Przecież na to zasłużyłam.

W jego oczach błysnęła wściekłość.

 – Zasłużyłaś? Na co niby? Na śmierć? Na to, żeby się poddać?

Odwróciłam wzrok, czując ból, który pojawiał się za każdym razem, gdy patrzyłam na niego.

 – Na twoją nienawiść. Na to, żeby cierpieć za to, co zrobiłam.

Zrobił krok w moją stronę, nachylając się tak, że nasze twarze były niemal na tym samym poziomie. 

– Więc to jest twój plan? Po prostu umrzeć, bo nie możesz sobie poradzić z przeszłością?

Zaśmiałam się, choć było w tym więcej bólu niż rozbawienia. 

– A co mam zrobić, Levi? Walczyć? Po co? Dla kogo? Astrid nie żyje, a ty... ty mnie nienawidzisz.

Jego twarz wykrzywiła się w gniewie. 

– A ty myślisz, że Astrid by tego chciała? Że chciałaby, żebyś się poddała? Że twój brat by tego chciał?

Zacisnęłam dłonie, czując, jak moje paznokcie wbijają się w poparzoną skórę. 

– Nie rozumiesz... – wyszeptałam. – Nie rozumiesz, co to znaczy być potworem.

Levi złapał mnie za ramię, jego uścisk był stanowczy, ale nie brutalny. Spojrzałam na niego, a moje oczy były pełne łez. 

– A kim jestem, Levi? Uciekłam, zostawiłam was, ciebie... wszystko. A teraz? Popatrz na mnie. Wyglądam jak potwór i zachowuję się jak jeden.

Przez chwilę w jego oczach zobaczyłam coś, co sprawiło, że moje serce zadrżało. Żal. Ból. Może nawet troskę.

– Amae... – zaczął, ale urwał, jakby nie wiedział, co powiedzieć dalej.

Odwróciłam głowę, nie mogąc dłużej na niego patrzeć. 

– Wiesz co, Levi? Może już czas, żebyś pozwolił mi zniknąć na dobre. Może wtedy wszystko będzie prostsze.

Chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale wtedy usłyszałam w oddali kolejny ryk Tytana. Levi natychmiast puścił moje ramię i odwrócił się w stronę dźwięku, jego twarz zmieniła się w maskę determinacji.

– Zostań tu – rzucił przez ramię.

Patrzyłam, jak odchodzi, znikając wśród ruin. Moje serce było ciężkie, a w głowie wciąż rozbrzmiewały jego słowa. "Nie pozwolę ci się tak nazywać." Czy to oznaczało, że mu na mnie zależy? A może to tylko resztki dawnego uczucia, które próbował zagłuszyć?

Zacisnęłam dłonie w pięści, a potem wstałam, chwiejnie, ale zdecydowanie. Jeśli miałam umrzeć, to nie w taki sposób. Nie jak złamany, szalony cień samej siebie.



I jak wam się podoba kolejny rozdział?                                                                                                          Teraz krótka przerwa ale warto czekać bo na Walentynki będzie coś specjalnego      Zostawcie coś po sobie miłe słowa są niezwykle motywujące 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top