VII | Nie sądzę, żebym była dobrym przykładem do naśladowania |
Rok 850
Mijały dwa lata. Trost niewiele się zmienił, choć życie w mieście powoli wracało do normy po chaosie spowodowanym napływem uchodźców. Herbaciarnię prowadziłam z nieco większą swobodą, choć wciąż musiałam uważać na każdy krok. Silvio i Marcus zajęli się organizacją dostaw, a ja starałam się skupić na tym, co było najważniejsze – prowadzeniu interesu i utrzymywaniu wszystkiego w tajemnicy.
Pewnego popołudnia, gdy siedziałam przy ladzie, rozmawiając z jednym z klientów, drzwi herbaciarni otworzyły się gwałtownie. W progu stanął Hiroshi, uśmiechnięty od ucha do ucha, ubrany w świeżo uprasowany mundur korpusu treningowego. Obok niego stała dziewczyna o jasnobrązowych oczach i brązowych włosach i niski chłopak z ogoloną głową wyraźnie rozbawieni jego entuzjazmem.
– Siostra! – zawołał Hiroshi, rzucając się w moją stronę.
Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, widząc jego energię i radość. Wstałam, a on objął mnie mocno, śmiejąc się głośno.
– Hiro... wyrosłeś rudzielcu – powiedziałam, patrząc na niego z dumą. – I widzę, że przyprowadziłeś znajomych.
– To Sasha i Connie – przedstawił ich, odwracając się.
– Miło mi was poznać – powiedziałam, z uśmiechem– Wejdźcie, usiądźcie. Zaraz przyniosę coś do jedzenia i picia.
– Jeśli można, coś do jedzenia... dużo jedzenia! – rzuciła Sasha, niemal od razu siadając przy jednym ze stolików. Jej oczy błyszczały, gdy rozejrzała się po herbaciarni. – Pachnie tutaj niesamowicie!
Connie tylko przewrócił oczami, siadając obok niej.
– Proszę nie zwracać na nią uwagi. Ona myśli tylko o jedzeniu.
– Tak czy inaczej, dziękujemy za zaproszenie – dodał, z uśmiechem kładąc rękę na oparciu krzesła. – Hiroshi dużo o tobie mówił.
– Mam nadzieję, że tylko dobre rzeczy, bo jak nie....– powiedziałam, zerkając na brata. – Zaraz wracam.
Wróciłam chwilę później z tacą pełną herbaty, ciast i kanapek. Sasha od razu rzuciła się na kanapki, a Connie próbował ją uspokoić, choć sam podjadał równie szybko. Hiroshi patrzył na mnie z lekkim uśmiechem, jakby próbując odgadnąć, co myślę.
– Hiroshi, jak wyglądało szkolenie? – zapytałam, siadając naprzeciwko niego.
– Ciężko, ale warto było – odpowiedział z entuzjazmem. – Mam najlepszą drużynę, a instruktorzy... cóż, Shadis nie jest najłatwiejszy, ale da się go znieść.
Sasha, z ustami pełnymi kanapki, wtrąciła:
– Hiroshi jest jednym z najlepszych! Shadis nawet powiedział, że ma talent do taktyki.
– To prawda – dodał Connie. – Chociaż czasem aż za bardzo się stara. Nie umiesz trochę odpuścić, co?
Hiroshi spojrzał na niego z lekkim zażenowaniem, ale nie odpowiedział. Patrzyłam na niego z dumą, ale też z nutą obawy. Wiedziałam, co go czeka, jeśli zdecyduje się zostać zwiadowcą. Ten świat nie oszczędzał nikogo.
– Jestem z ciebie dumna, Hiroshi – powiedziałam w końcu, sięgając po filiżankę herbaty. – Ale pamiętaj, że musisz na siebie uważać. Ten świat jest niebezpieczny, a twoje życie jest zbyt cenne, żebyś je marnował.
– Wiem, Mizu wiem – odpowiedział, patrząc mi prosto w oczy. – Ale muszę to zrobić. Chcę pomóc ludziom, tak jak ty pomagasz tutaj. Tak jak pomagałaś gdy jeszcze...
Mój wzrok szybko go uciszył. Nie mógł przecież powiedzieć za dużo.
Sasha i Connie kontynuowali jedzenie, opowiadając między sobą historie ze szkolenia, które wywoływały salwy śmiechu. Dowiedziałam się o upodobaniu Sashy do pieczonych ziemniaczków i mięska no ogólnie do wszelkiego rodzaju jedzenia. Przez chwilę czułam, jakby wszystko było w porządku jakby świat nie był pełen zagrożeń.
Ale w głębi serca wiedziałam, że to tylko chwilowa iluzja. Hiroshi dorósł i wkrótce zmierzy się z rzeczywistością, której nie mogłam go uchronić.
Kiedy w końcu wstali, by się pożegnać, Sasha jeszcze raz podziękowała za jedzenie, a Connie obiecał, że wrócą. Hiroshi przytulił mnie mocno, zanim wyszedł, szepcząc:
– Zobaczymy się wkrótce, Amae. Obiecuję.
Ulice Trostu tętniły życiem, choć poranek był jeszcze młody. Gdy nakładałam kaptur, czułam chłód, który przeszywał mnie na wskroś – albo to był strach, albo coś innego, trudniejszego do zdefiniowania. Wciągnęłam głęboko powietrze, zmuszając się, by nie zawrócić do herbaciarni. Miałam swój cel.
Przeszłam wzdłuż bocznych uliczek, starając się unikać wzroku przechodniów. Na głównej ulicy gromadził się tłum – ludzie przyszli zobaczyć, jak zwiadowcy wyjeżdżają za mur. Wiedziałam, że to niebezpieczne, że mogę zostać zauważona, ale coś mnie tam ciągnęło.
Zatrzymałam się w cieniu kamienicy, odległa od zgiełku, ale wystarczająco blisko, by widzieć. Pierwsze konie zaczęły opuszczać bramę – zwiadowcy w charakterystycznych płaszczach, z wyrazami determinacji na twarzach. Tłum milczał, a potem pojawiły się oklaski. Ludzie ich podziwiali, a ja wiedziałam, co ich czeka. Nie podziwiałam ich. Nie zazdrościłam. Patrzyłam na nich i czułam tylko ciężar wspomnień.
Mój wzrok przesunął się wzdłuż kolumny. Szukałam ich. I wtedy zobaczyłam. Hange, coś mówiła z zapałem do Leviego, który jak zawsze zachowywał kamienny wyraz twarzy. Wyprostowany w siodle, patrzył przed siebie, ale wydawało się, że każde jego spojrzenie przenikało na wylot. Astrid jechała niedaleko za nimi, wyraźnie rozluźniona, choć jej spojrzenie było bystre jak zawsze. Jej białe włosy powiewały na wietrze spod kaptura, a uśmiech na twarzy sugerował, że była gotowa na wszystko.
Zatrzymałam wzrok na Levim. Coś ścisnęło mnie w środku. Był tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Miałam ochotę zrobić krok do przodu, żeby upewnić się, że to naprawdę on, choć przecież wiedziałam. Wiedziałam to aż za dobrze. W tej chwili odwrócił głowę w moim kierunku. Nie, to niemożliwe. Byłam schowana, ukryta w cieniu. Nie mógł mnie widzieć. Prawda?
A jednak... przez ułamek sekundy nasze spojrzenia zdawały się spotkać. Zamarłam, serce zaczęło bić jak oszalałe. Może mi się wydawało? Przecież to było nierealne. Zacisnęłam dłonie na materiale płaszcza, próbując uspokoić oddech. To tylko złudzenie. On nie mógł mnie widzieć.
– Amae? – usłyszałam znajomy głos za plecami. Odwróciłam się gwałtownie i zobaczyłam Hiroshiego. Stał tam, również w kapturze, z wyrazem napięcia na twarzy. – Myślałem, że cię tu znajdę.
– Hiroshi – odpowiedziałam cicho, zerkając nerwowo w stronę wyjeżdżających zwiadowców. – Co ty tutaj robisz?
– To samo co ty. – Wzruszył ramionami, patrząc w stronę bramy. – Chciałem ich zobaczyć. Chciałem zobaczyć, jak to wygląda... zanim sam tam trafię.
Nie odpowiedziałam. Jego słowa były jak cios w brzuch. Spojrzałam z powrotem na kolumnę, która coraz bardziej oddalała się od bramy. Tłum zaczął się rozpraszać, ale my wciąż staliśmy w tym samym miejscu, w ciszy.
– Widziałem Leviego – powiedział nagle Hiroshi. – Wyglądał... jak ktoś, kto nie zna strachu.
– On taki jest – odpowiedziałam, choć w moim głosie pobrzmiewał cień, którego Hiroshi nie mógł zauważyć. – Ale nawet tacy jak on nie są niezniszczalni.
Hiroshi spojrzał na mnie, a ja na niego. W jego oczach widziałam zapał, determinację i niewinność, którą tak bardzo chciałam chronić. Wiedziałam jednak, że nie powstrzymam go przed jego marzeniami.
– Chodźmy – powiedziałam w końcu, odwracając się od widoku bramy. – Nie ma tu nic więcej do zobaczenia.
Hiroshi skinął głową i poszedł za mną. W głowie wciąż widziałam twarz Leviego, choć starałam się o niej zapomnieć. Wiedziałam, że nie powinnam tam wracać, ale serce rządzi się swoimi prawami. I to właśnie ono sprowadziło mnie na główną ulicę Trostu tego dnia.
Nie mogłam oderwać wzroku od wyjeżdżających zwiadowców. Nawet gdy oddalali się coraz bardziej, mój wzrok wciąż podążał za sylwetką Leviego, która zdawała się ginąć w tłumie innych jeźdźców. Czułam, jak coś ściska mnie w środku. Może to była nostalgia, a może coś głębszego – nie byłam pewna.
– Też tak kiedyś będę.
– Jeszcze trochę pracy przed tobą – powiedziałam spokojnie, próbując stłumić uśmiech. – Ale masz to we krwi, więc wierzę, że dasz radę.
Hiroshi przysunął się bliżej, opierając się o ścianę obok mnie. Jego spojrzenie błądziło gdzieś nad murami, w stronę, gdzie zniknęli zwiadowcy.
– Widziałem ich kilka razy w trakcie szkolenia – powiedział, nie odrywając wzroku od horyzontu. – Levi, Hange, reszta... Są tacy, jak ich opisują. Niezniszczalni. Niezłomni.
Przytaknęłam lekko, odwracając wzrok od głównej ulicy.
– Są ludźmi, Hiroshi. Jak wszyscy inni. Po prostu nauczyli się nie pokazywać strachu.
Zerknął na mnie, unosząc brew.
– Ty też się tego nauczyłaś?
Zaśmiałam się cicho, chociaż ten śmiech był bardziej gorzki niż szczery.
– Nie sądzę, żebym była dobrym przykładem do naśladowania.
– Może i nie – odparł, uśmiechając się lekko. – Ale i tak chcę być silny, jak ty. I chcę, żebyś była ze mnie dumna.
Te słowa uderzyły mnie mocniej niż bym chciała. Spojrzałam na niego, na te znajome oczy, które przypominały mi o wszystkim, co straciłam i co starałam się odzyskać.
– Jestem z ciebie dumna, Hiroshi zawsze byłam – powiedziałam w końcu. – Nawet jeśli nie zawsze ci to okazuję.
Chłopak wydawał się zaskoczony moimi słowami, ale zaraz jego twarz rozświetlił szeroki uśmiech.
– No dobrze – rzucił, odpychając się od ściany. – Powinienem wracać. Mam jeszcze kilka rzeczy do załatwienia.
– Jasne – przytaknęłam, prostując się. – Uważaj na siebie braciszku.
– Ty też, Ama – rzucił przez ramię, oddalając się w stronę stojących nieopodal kadetów.
Zostałam sama na głównej ulicy, patrząc, jak miasto powoli budzi się do życia. Ludzie zajmowali się swoimi sprawami, nieświadomi niebezpieczeństwa, które czyhało za murami. Zaciągnęłam kaptur głębiej na głowę i ruszyłam w stronę herbaciarni.
Gdy dotarłam na miejsce, gwar klientów niemal natychmiast otulił mnie jak ciepły koc. Wewnątrz było tłoczno – uchodźcy, mieszkańcy Trostu. Wszyscy szukali tu chwili wytchnienia. Marcus, stojący za ladą, zgrabnie nalewał herbatę do glinianych kubków, a Silvio kursował między stolikami, niosąc tace pełne parujących naparów i misek z prostymi potrawami.
– I jak było na mieście? – zapytał Marcus, zerkając na mnie z ukosa, gdy podeszłam do kontuaru.
– Tłoczno, jak zawsze – odpowiedziałam, zdejmując kaptur i przysuwając się bliżej. – Zwiadowcy wyruszyli. Całe miasto o tym mówi.
Marcus pokiwał głową, dolewając herbaty starszemu mężczyźnie przy barze. – Zawsze robi się napięta atmosfera, kiedy wychodzą za mury. Wszyscy zastanawiają się, czy wrócą.
– A wracają? – zapytał cicho Silvio, przechodząc obok nas z pustą tacą. Na jego twarzy malował się cień troski.
Wzruszyłam ramionami, unikając odpowiedzi. Nie chciałam spekulować, ale w myślach miałam przed oczami twarze Leviego, Hange i Astrid. Byłam pewna, że jeśli ktoś ma wrócić, to właśnie oni.
– Lepiej skupmy się na pracy – rzuciłam, by uciąć rozmowę. – Zajmijcie się klientami.
Ruszyłam między stoliki, sprawdzając, czy ktoś czegoś potrzebuje. Uchodźcy wyglądali na zmęczonych, ich twarze były poszarzałe, a oczy pełne zmartwień. Zatrzymałam się przy jednej z kobiet z dwójką dzieci, którzy skubali resztki chleba.
– Czy mogę wam coś przynieść? – zapytałam łagodnie.
Kobieta spojrzała na mnie z wdzięcznością i pokręciła głową.
– Już wystarczająco nam pomogliście. Nie mamy, jak zapłacić...
– Nie martwcie się o to – przerwałam jej, kładąc rękę na jej dłoni. – Tutaj wszyscy są mile widziani.
Skinęła głową, a ja udałam się do kuchni, gdzie na piecu parowały garnki z zupą. Wlałam porcję do miski i wróciłam do stolika kobiety, stawiając ją przed nią i jej dziećmi.
– Jedzcie – powiedziałam, zanim zdążyła zaprotestować.
Wróciłam do kontuaru, skąd Marcus obserwował mnie z cieniem uśmiechu.
– Jesteś miękka, Amae – zauważył z przekąsem, ale w jego głosie nie było złośliwości.
– Nie jestem – odpowiedziałam sucho, opierając się o blat. – Po prostu wiem, jak to jest być na ich miejscu. Nie mieć nic i musieć walczyć o przeżycie.
Marcus spojrzał na mnie z większym zrozumieniem i wrócił do swojej pracy. W międzyczasie Silvio podszedł, niosąc puste kubki.
– Wieczorem moglibyśmy porozmawiać o zapasach – zasugerował cicho, spoglądając na półki, gdzie zioła i herbaty zaczynały niebezpiecznie się przerzedzać. – Jeśli liczba uchodźców się nie zmniejszy, będziemy musieli coś wymyślić.
Westchnęłam, przecierając zmęczoną twarz.
– Wieczorem. Najpierw zajmijmy się tym dniem.
Herbaciarnia żyła swoim tempem, a ja, choć zmęczona, czułam, że to miejsce było teraz sercem Trostu. Miejscem, gdzie ludzie mogli znaleźć odrobinę spokoju w chaosie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top