VI | Mundury? Po co nam mundury |

Silvio uśmiechnął się pod nosem, patrząc na mnie z iskierką determinacji w oczach.

– Skoro mamy działać, to zróbmy to z klasą – powiedział, opierając się o blat. – Wiem, gdzie trzymają zapasy mundurów korpusu stacjonarnego.

Spojrzałam na niego, mrużąc oczy.

Mundury? Po co nam mundury?

– Pomyśl, księżniczko – wtrącił Marcus, unosząc brew. – Jeśli będziemy wyglądać jak żołnierze, nikt nawet się nie zorientuje. Możemy wejść, wyjść i nikt nie zada nam żadnego pytania.

Przez chwilę się zastanawiałam, bawiąc się niedopałkiem papierosa, który jeszcze trzymałam w dłoni.

– W porządku – powiedziałam w końcu. – Ale to musi być szybkie. Nie możemy ryzykować, że ktoś nas rozpozna.

Silvio skinął głową.

– Magazyn jest na południowym krańcu miasta. Strażnicy zmieniają się tam co dwie godziny. Mamy szansę, jeśli pójdziemy teraz.

Marcus już był w ruchu, zbierając potrzebny sprzęt – łomy, noże i kilka pustych worków na zapasy.

– Oni i tak pewnie będą pijani. Ale pamiętajcie – odezwałam się, zakładając kurtkę – jeśli coś pójdzie nie tak, nie zostawiamy śladów.

– Jak zawsze – mruknął Silvio z szelmowskim uśmiechem.

Noc była spokojna, a ulice w południowej części miasta niemal opustoszałe. Szliśmy bocznymi alejkami, trzymając się cienia i omijając miejsca, gdzie mogli kręcić się strażnicy.

W końcu dotarliśmy do magazynu. Był to solidny, kamienny budynek z drewnianymi drzwiami i kilkoma małymi oknami na wyższych piętrach.

– Strażnicy? – zapytałam, patrząc na Silvio.

– Dwóch przy wejściu – odpowiedział cicho. – Ale to żółtodzioby. Pewnie zasnęli na stojąco.

Marcus wyciągnął z torby kilka kawałków tkaniny nasączonych chloroformem.

– Zajmę się nimi – powiedział, ruszając w stronę drzwi.

Silvio i ja czekaliśmy w ciszy, obserwując, jak Marcus znika w cieniu. Po chwili usłyszeliśmy stłumiony odgłos i zobaczyliśmy, jak dwóch strażników osuwa się na ziemię.

– Czysto – wyszeptał Marcus, dając nam znak.

Wślizgnęliśmy się do środka, gdzie panował półmrok. W powietrzu unosił się zapach wilgoci i skóry.

– Tam – szepnął Silvio, wskazując na rząd półek z mundurami.

Szybko zaczęliśmy pakować je do worków. Wzięliśmy tyle, ile byliśmy w stanie unieść, uważając, żeby niczego nie zostawić.

– Gotowe – powiedział Marcus, zarzucając worek na ramię.

– Poczekaj – powiedziałam, zauważając coś na jednej z półek. Były tam nie tylko mundury, ale też mapy i zapieczętowane dokumenty.

– Amae, nie mamy czasu – syknął Silvio, ale ja już sięgnęłam po jedną z map.

– To może być przydatne – odpowiedziałam, chowając mapę do kieszeni.

Silvio tylko przewrócił oczami, ale nie protestował.

Wychodząc, usłyszeliśmy kroki zbliżające się do magazynu.

– Ktoś tu idzie – szepnął Marcus.

Szybko skryliśmy się w cieniu, obserwując, jak kolejny patrol podchodzi do budynku. Mieliśmy szczęście – nie zauważyli nas, ale wiedziałam, że musimy się spieszyć.

Gdy byliśmy na bezpiecznej odległości, Marcus odetchnął z ulgą.

– Udało się – powiedział z uśmiechem.

– To dopiero początek – odpowiedziałam, patrząc na worki z mundurami. – Teraz mamy narzędzie. Pora zacząć grać.

Silvio spojrzał na mnie z uznaniem.

– No to do dzieła, złotko.

Skinęłam głową, czując, jak adrenalina powoli opada. Byliśmy gotowi na kolejny krok, ale wiedziałam, że gra, którą prowadzimy, jest coraz bardziej niebezpieczna.

Gdy wróciliśmy do herbaciarni, zegar na ścianie wskazywał już późną noc. W kuchni panowała cisza, a światło latarni za oknem rzucało cienie na drewnianą podłogę. Wrzuciliśmy worki z mundurami na stół, a ja usiadłam ciężko na krześle, odpalając papierosa.

– I co teraz? – zapytał Silvio, opierając się o blat i patrząc na mnie z uniesioną brwią.

Wypuściłam dym, zastanawiając się przez chwilę.

– Teraz musimy działać ostrożnie. Te mundury to nasz klucz do aresztu, ale musimy mieć plan, zanim zaczniemy ich używać – odpowiedziałam, przyglądając się mapie, którą wyciągnęłam z kieszeni.

Marcus rozłożył mapę na stole, mrużąc oczy, by przyjrzeć się szczegółom.

– To plan magazynów i tras dostaw – powiedział, wskazując palcem kilka oznaczeń. – Jeśli dobrze to rozegramy, możemy załatwić sobie stały dostęp do zapasów.

– Vargas już nam nie przeszkodzi – dodał Silvio z cieniem uśmiechu. – Ale to oznacza, że będziemy musieli zająć jego miejsce, a to przyciągnie uwagę innych.

– Inni nas nie obchodzą – przerwałam mu, gasząc papierosa w popielniczce. – To, co nas obchodzi, to uchodźcy i bezpieczeństwo Hiroshiego. Wszystko inne jest tylko środkiem do celu.

Silvio spojrzał na mnie z nieco poważniejszym wyrazem twarzy.

– Amae, wiesz, że kiedy to wszystko się wyda, wojsko nie będzie się wahać. Jeśli nas złapią, to nie skończy się na więzieniu.

– Wiem – odpowiedziałam chłodno. – Ale to ryzyko, które jestem gotowa podjąć.

Marcus spojrzał na mnie uważnie.

– A Hiroshi? – zapytał cicho. – Myślisz, że zrozumie, co robimy?

Zamilkłam na moment, czując, jak ciężar jego pytania spada na moje ramiona.

– Hiroshi... Hiroshi jest silny – powiedziałam w końcu, choć głos mi zadrżał. – A ja zrobię wszystko, żeby nigdy nie musiał się martwić o jedzenie, schronienie czy bezpieczeństwo.

W ciszy Marcus złożył mapę i schował ją do torby.

– W porządku. Jutro zaczniemy działać. Silvio, skontaktuj się z naszymi ludźmi. Musimy dowiedzieć się, kto jeszcze jest w grze.

Silvio skinął głową, podnosząc worek z mundurami.

– Zrobione. Ale wiesz, Amae, jeśli to wszystko pójdzie źle, to przynajmniej zrobimy to z hukiem.

Uśmiechnęłam się pod nosem, mimo napięcia, które czułam.

– Zawsze – odpowiedziałam, sięgając po kolejnego papierosa.

Silvio i Marcus opuścili herbaciarnię, zostawiając mnie samą. Zapaliłam papierosa, patrząc na cienie tańczące na ścianach. Czułam się zmęczona, ale w środku palił mnie ogień.

Wiedziałam, że to dopiero początek.

Następnego ranka Trost zaczęło budzić się do życia, a wiadomości o rosnącej liczbie uchodźców krążyły po mieście jak pożar. Ludzie byli zdezorientowani, przestraszeni i sfrustrowani.

Do herbaciarni zaczęli zaglądać mieszkańcy, pytając o zapasy i możliwości pomocy. W powietrzu wisiało napięcie, a ja starałam się zachować spokój, rozmawiając z każdym, kto potrzebował wsparcia.

Gdy zbliżało się południe, Silvio wrócił z kolejnymi wieściami.

– Ludzie zaczynają szeptać – powiedział, opierając się o drzwi. – Vargas nie żyje, a my mamy mundury. Jeśli ktoś połączy fakty, możemy mieć kłopoty.

– Niech szepczą – odpowiedziałam chłodno. – Najważniejsze, żebyśmy robili swoje.

Marcus wszedł zaraz za nim, niosąc kilka worków z jedzeniem, które udało mu się zdobyć.

– Co teraz? – zapytał, zerkając na mnie.

Spojrzałam na worki, na mapę i na ludzi tłoczących się na ulicy za oknem.

– Teraz przygotowujemy się do następnego kroku – powiedziałam. – Mundury wykorzystamy, żeby przemycić zapasy tam, gdzie są najbardziej potrzebne. I by dostać się do aresztu i zabić tego gnojka co nas wydał. A jeśli ktoś będzie miał z tym problem... cóż, zajmiemy się tym.

Marcus i Silvio wymienili spojrzenia, ale nie protestowali.

Byliśmy gotowi na wszystko.

Gdy zapadła noc, herbaciarnia była już zamknięta. Wewnątrz, w przygaszonym świetle lampy naftowej, rozłożyliśmy mapy i dokumenty na stole. Marcus uzupełniał szczegóły planu, rysując trasę, którą zamierzaliśmy się przemieszczać. Silvio krążył po pomieszczeniu, raz za razem zerkając na drzwi, jakby spodziewał się, że ktoś lada chwila wejdzie.

– Areszt jest pilnowany przez trzech strażników na zmianę – powiedział Marcus, wskazując na plan budynku. – Główne wejście odpada. Musimy wejść od tyłu, przez magazyn.

– A co z tym zdrajcą? – zapytałam, opierając się na stole i mrużąc oczy. – On wie, że możemy przyjść. Będzie przygotowany.

– Dlatego musimy działać szybko i bez wahania – wtrącił Silvio, siadając obok mnie. – Ale zanim zajmiemy się aresztem, powinniśmy zająć się uchodźcami. Ludzie z każdą chwilą robią się bardziej nerwowi. Jeśli nie pokażemy, że ktoś nad tym panuje, sytuacja wymknie się spod kontroli.

Westchnęłam ciężko, odpalając papierosa. Dym wypełnił powietrze, a ja poczułam chwilową ulgę.

– Macie rację – powiedziałam, wypuszczając dym nosem. – Silvio, zacznij działać z ulokowaniem ludzi na starej farmie twojej rodziny. Marcus, zajmij się transportem zapasów do Trostu. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, za kilka dni będziemy mieć wystarczająco dużo, żeby pomóc przynajmniej kilku rodzinom.

Silvio skinął głową, ale jego twarz pozostawała napięta.

– A jeśli nas złapią? – zapytał cicho.

– To się nie stanie – odpowiedziałam stanowczo, patrząc mu prosto w oczy. – Mamy mundury, mamy plan, a przede wszystkim mamy powód, dla którego to robimy. Jeśli ktoś spróbuje nas powstrzymać... cóż, wtedy znajdzie się na naszej drodze.

Marcus uśmiechnął się pod nosem, kręcąc głową.

– Amae, masz w sobie coś, co sprawia, że ludzie albo chcą cię słuchać, albo boją się sprzeciwić – powiedział. – Oby to wystarczyło.

Uśmiechnęłam się lekko, choć w moim sercu nadal był niepokój. Wiedziałam, że to wszystko balansuje na krawędzi. Jeden błąd mógł kosztować nas życie. Ale musiałam wierzyć, że damy radę. Dla Hiroshiego. Dla ludzi, którzy na nas liczyli.

– W takim razie – zaczęłam, gasząc papierosa w popielniczce – czas na działanie.

Silvio i Marcus wstali niemal jednocześnie. Wiedzieliśmy, że każdy kolejny krok będzie nas przybliżał zarówno do celu, jak i do nieuchronnego ryzyka. Ale byliśmy gotowi.

Trost potrzebowało bohaterów. A my byliśmy gotowi zagrać tę rolę, nawet jeśli oznaczało to zapłatę najwyższej ceny.

Noc w Troście była głucha, a ulice puste. Tylko echo naszych kroków odbijało się od kamiennych murów, gdy przemieszczaliśmy się wąskimi alejkami. Ubrani w mundury korpusu stacjonarnego, wyglądaliśmy jak prawdziwi żołnierze, co dawało nam przewagę. Marcus prowadził, trzymał w ręku mapę, a Silvio zamykał nasz pochód, co chwila odwracając się za siebie, jakby spodziewał się, że ktoś nas śledzi.

Dotarliśmy do tylnego wejścia aresztu, gdzie zgodnie z planem powinno być najmniej strażników. Silvio wyciągnął wytrych i zaczął pracować nad zamkiem. Trwało to może minutę, ale w ciemności każda sekunda wydawała się wiecznością. W końcu usłyszeliśmy ciche kliknięcie, a drzwi się uchyliły.

– Wchodzimy – szepnęłam, wskazując Marcusa, by ruszył pierwszy.

Korytarz za drzwiami był wąski i słabo oświetlony, z rzadka rozmieszczonymi lampami olejowymi. Słychać było stłumione głosy i kroki strażników. Poruszaliśmy się cicho, starając się unikać hałasu. Każdy z nas był napięty, gotowy do działania.

Zatrzymaliśmy się przy drzwiach prowadzących do głównej celi. Według informacji, które zdobył Marcus, zdrajca miał przebywać w celi na końcu korytarza. Dwóch strażników pilnowało wejścia.

– Ja się nimi zajmę – szepnął Silvio, wyciągając dwa noże z pochwy przy pasku.

Zanim zdążyłam zaprotestować, ruszył do przodu. Był szybki i precyzyjny – zanim strażnicy zdążyli zareagować, leżeli na podłodze, nie wydawszy z siebie nawet dźwięku. Krew wsiąkała w kamienne płyty, a ja poczułam znajome ukłucie w żołądku. Nie było odwrotu.

Weszliśmy do środka. Marcus pilnował drzwi, podczas gdy ja i Silvio przeszukiwaliśmy cele. W końcu znaleźliśmy go – zdrajca siedział na ławie, wyglądając na zaskakująco spokojnego. Na nasz widok uniósł brew i uśmiechnął się szyderczo.

– Więc przyszliście mnie uciszyć – powiedział spokojnie. – Wiedziałem, że prędzej czy później to się stanie.

– Powinieneś był uważać, komu się sprzedajesz – odpowiedziałam zimno, wchodząc do celi. – Jakieś ostatnie słowa?

Mężczyzna wzruszył ramionami.

– Nic, co chciałabyś usłyszeć. Ale wiedz jedno to, co robisz, nie zmieni świata. Zawsze znajdzie się ktoś, kto zastąpi takich jak ja.

Nie odpowiedziałam. Wyciągnęłam sztylet i jednym, płynnym ruchem wbiłam go w jego pierś. Zadrgał, a potem osunął się na ławkę. Patrzył na mnie, aż w końcu jego oczy zaszły mgłą.

Silvio stanął obok mnie, patrząc na ciało.

– To było szybkie – skomentował.

– Nie miałam ochoty na rozmowy – odparłam, odwracając się do wyjścia.

Marcus skinął głową, a Silvio zaczął szybko kierować się w stronę wyjścia

Opuszczaliśmy areszt z poczuciem ulgi, ale i niepewności. Zrobiliśmy kolejny krok, ale wiedzieliśmy, że to nie koniec. Wróciliśmy do herbaciarni, zanim świat zaczął się budzić, a w mojej głowie krążyły już myśli o następnych ruchach.

Trost był naszym polem bitwy. I nie mieliśmy zamiaru przegrać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top