V | Nie mogę całe życie chować się za tobą |
Od Upadku muru Maria minęły dwa lata, które wydawały się zarówno wiecznością, jak i mgnieniem oka. Trost przestał być dla mnie schronieniem, a stał się rutyną. Miejscem, w którym próbowałam na nowo poukładać swoje życie, trzymając Hiroshiego jak najdalej od dawnej ciemności, która nadal gdzieś czaiła się w mojej duszy.
Hiroshi miał teraz 12 lat, ale jego determinacja i dojrzałość były zadziwiające. Był uparty, zawzięty a jednocześnie bardzo spostrzegawczy. Bardzo szybko dostosowywał się do nowych warunków.
Dziś rano stanął w progu herbaciarni w czystym mundurze kadeta. Patrzyłam na niego z niedowierzaniem i dumą, choć gdzieś w głębi serca nadal czułam niepokój, który ściskał mnie za gardło. W dalszym ciągu nie mogłam uwierzyć bądź nie chciałam przyjąć do wiadomości, że mój mały braciszek chce to zrobić. Oczywiście nie jednokrotnie tłumaczyłam mu konsekwencje jakie niesie za sobą jego decyzja. Jednak on pozostawał nieugięty i powtarzał, że chce być jak ja i chronić innych. W jego oczach byłam cały czas bohaterką. Chodź tak naprawdę byłam jedynie potworem który jest wstanie zranić, zabić dla wyższej idei, dla przetrwania. By chronić tych których kocham. Chodź nawet to nie zawsze wychodzi....
- Wyglądasz... - zaczęłam, ale głos mi się załamał. Musiałam wziąć głęboki oddech by nie wypuścić łez które zaczęły kumulować się pod powiekami. - Wyglądasz jak prawdziwy żołnierz, Hiroshi.
- Bo jestem żołnierzem - odpowiedział z uśmiechem.
Jego głos brzmiał pewnie, ale w jego oczach widziałam błysk nerwowości. Może to był strach? A może to ja widziałam w nim odbicie swoich własnych obaw. Wiedziałam, że nie mogę go powstrzymać.
- Będziesz jeszcze nim nie jesteś -poprawiłam go szybko lekko drżącym głosem. -Wiesz, że wciąż możesz nadal zmienić zdanie. Nie musisz tego robić.
- Mizu, już podjąłem decyzję - powiedział, używając mojego prawdziwego imienia. Wiedział, że to zawsze mnie rozbraja. - Chcę być jak ty.
Zamknęłam oczy, próbując powstrzymać łzy, które cisnęły mi się do oczu. Gdy je otworzyłam, Hiroshi patrzył na mnie z nieugiętym wyrazem twarzy.
- Ja... - zaczęłam, ale nie wiedziałam, co powiedzieć. Jak mogłam mu wytłumaczyć, że życie żołnierza to nie bohaterstwo, tylko ból i śmierć? Jak mogłam wyznać, że z każdą chwilą coraz bardziej żałuję swoich wyborów?
- Amae - powiedział cicho. - Nie mogę całe życie chować się za tobą. Ty zawsze walczyłaś, żeby mnie chronić. Teraz czas, żebym ja walczył, żeby chronić innych i być może ciebie. Chodź wiem, że kto jak kto ale ty poradziła byś sobie sama w każdych warunkach.
Sama... To ile razy ktoś...Levi....Astrid.... Czy nawet Erica....... Wyciągali mnie z bagna w które się sama wpakowałam. To ile razy ktoś ratował moje życie. Bo sama nigdy nie patrzyłam na konsekwencje moich decyzji. To ile razy uniknęłam śmierci tylko dzięki nim....
Słowa ugrzęzły mi w gardle. Wiedziałam, że nic, co powiem, nie zmieni jego decyzji. Był za bardzo podobny do mnie. Jak coś postanowił nic nie było wstanie go zatrzymać.
- Obiecaj mi tylko jedno - wyszeptałam.
- Co?
- Że przeżyjesz i, że będziesz pisał jak tylko nadarzy się okazja.
Hiroshi uśmiechnął się lekko, ale w jego oczach widziałam cień smutku.
- Obiecuję siostrzyczko. Będziesz jeszcze zemnie dumna.
Chwilę później wyszedł, zostawiając mnie samą w herbaciarni. Patrzyłam, jak jego sylwetka znika w tłumie. Czułam dumę i strach jednocześnie, jakby każda komórka mojego ciała była rozdarta między dwoma przeciwstawnymi emocjami.
Wieczorem, gdy wszystko ucichło, usiadłam przy stole z kubkiem herbaty, którą zaparzyłam zgodnie z naukami Leviego. Zaciągnęłam się dymem papierosa, wpatrując się w ciemność za oknem.
- Levi... - wyszeptałam w myślach, czując ukłucie bólu.
Hiroshi ruszył tą samą ścieżką, którą ja kiedyś obrałam. A ja mogłam tylko modlić się, by nie skończył jak ja - złamana i z poczuciem winy, które nigdy mnie nie opuszczało. Był daleko, z dala od Trostu, od tej małej herbaciarni, od mojego małego świata, ode mnie. Teraz był częścią 104. Korpusu Treningowego - młody chłopak z wielkimi marzeniami, które, choć piękne, mogły go zgubić, zniszczyć.
Wstałam, odrzucając niedopałek do popielniczki. Sięgnęłam po butelkę whisky, którą trzymałam pod ladą, i nalałam sobie do szklanki. Alkohol palił mnie w gardło, ale potrzebowałam tego.
Drzwi otworzyły się gwałtownie, a do środka wpadł Marcus. Był zdyszany, a jego twarz zdradzała napięcie.
- Amae - powiedział, próbując złapać oddech. - Mamy problem.
Odłożyłam szklankę na blat, od razu wchodząc w tryb działania.
- Co się stało? - zapytałam, a w moim głosie brzmiała mieszanka irytacji i niepokoju.
- Stacjonarka węszy - powiedział, ocierając pot z czoła. - Podobno wiedzą o magazynie Vargasa. Ktoś musiał nas sprzedać.
Ścisnęło mnie w żołądku. Vargas mógł być martwy, ale jego cienie wciąż nad nami wisiały.
- Szybko im poszło- zaśmiałam się cicho w końcu doszli do tego po dwóch latach- Kto? - zapytałam ostro, podchodząc bliżej.
Marcus wzruszył ramionami.
- Jeszcze nie wiem, ale jeśli zaczną sprawdzać, to możemy mieć poważne kłopoty.
Zacisnęłam dłonie w pięści, czując gniew, który we mnie narastał. Nie mogłam pozwolić, by ktoś nas wydał. Nie teraz, kiedy Hiroshi dopiero zaczynał swoje życie w korpusie, kiedy ja starałam się trzymać nasz biznes pod kontrolą.
-Skontaktuj się z Silvio - rzuciłam krótko. - Musimy to rozwiązać, zanim zrobi się gorąco. Może trzeba będzie zniknąć na jakiś czas.
Marcus skinął głową i wybiegł z herbaciarni, zostawiając mnie samą z własnymi myślami. Oparłam się o ladę, próbując uspokoić oddech.
"Nie teraz. Nie teraz..." - powtarzałam w myślach, choć wiedziałam, że kłopoty nie miały w zwyczaju czekać na właściwy moment.
Kilka minut później Silvio pojawił się w drzwiach, jak zawsze spokojny, ale z widocznym napięciem na twarzy.
- Marcus mi powiedział - zaczął, zajmując miejsce przy stole. - Masz jakiś plan?
Zerknęłam na niego, a potem na puste miejsce przy stole, które tak często zajmował Hiroshi.
- Musimy dowiedzieć się, kto ich napuścił - powiedziałam cicho, starając się zachować zimną krew. - I upewnić się, że nie będą mieli nic, co mogliby wykorzystać przeciwko nam.
- A co, jeśli to ktoś z naszych? - zapytał Silvio, unosząc brew.
Zamilkłam na chwilę, rozważając tę możliwość.
- Wtedy się tego dowiemy i sprawimy by więcej nie przyszedł mu tak durny pomysł do głowy. Jak będę miała kiepski humor to żaden pomysł. - odpowiedziałam, a w moim głosie zabrzmiała stalowa determinacja.
Nie mogłam pozwolić, by ktoś burzył to, co budowałam przez ostatnie lata. Nie dla siebie, ale dla Hiroshiego. Dla jego przyszłości. W końcu to był jedyny powód, dla którego wciąż walczyłam i się nie poddałam, nie zaćpałam się w jakimś ciemnym zaułku.
Silvio zmarszczył brwi i pokiwał głową. Widać było, że podobnie jak ja, nie był zadowolony z tej sytuacji, ale wiedział, że trzeba działać szybko.
- Jeśli ktoś nas sprzedał, to musimy się upewnić, że to ostatnia rzecz, jaką zrobił - powiedział, nalewając sobie szklankę whisky, jakby to miało pomóc mu zebrać myśli.
- Najpierw musimy wiedzieć, kto to - odparłam, siadając na krześle. - Jeśli pójdziemy na oślep, to tylko pogorszymy sprawę.
Silvio wrócił w tym momencie, zamykając za sobą drzwi. Był zdenerwowany, co u niego rzadko się zdarzało.
- Mamy trop - oznajmił, siadając obok Marcusa. - Jeden z naszych informatorów w dokach wspomniał, że żołnierze rozmawiali z jednym z dawnych ludzi Vargasa. Tym grubym typem, Marconim.
- Marconi? - zapytałam z niedowierzaniem. - Ten idiota nie powinien nawet wiedzieć, że żyjemy.
Silvio spojrzał na mnie znacząco.
- Może ktoś mu pomógł przypomnieć sobie kilka rzeczy. Wiesz że jest łasy na pieniądze.
Zacisnęłam zęby. Marconi był małym, niegroźnym pionkiem, ale jeśli wojsko zaczęło go ściskać, mógł się rozgadać.
- Znajdźcie go - powiedziałam chłodno. - I upewnijcie się, że nic więcej nie powie.
Marcus skinął głową i zniknął znowu, zostawiając mnie z Silviem. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, oboje myśląc o tym, co mogło pójść nie tak.
- Amae - zaczął Silvio, patrząc na mnie uważnie. - Myślałaś kiedyś o tym, żeby to wszystko zostawić?
Spojrzałam na niego, unosząc brwi.
- Zostawić? - powtórzyłam z nutą ironii. - I co wtedy? Kupić dom na wsi i hodować owce? Być szczęśliwa i może jeszcze znaleźć sobie męża co?
Silvio uśmiechnął się lekko, ale zaraz spoważniał.
- Nie mówię, że to proste, ale... Hiroshi ma swoje życie. W końcu zostanie zwiadowcą, czy ci się to podoba, czy nie. A ty? Jak długo będziesz grać w tę grę?
Zamilkłam, patrząc na pustą szklankę przed sobą. Wiedziałam, że ma rację, ale to nie było takie łatwe. Ta gra była wszystkim, co znałam.
- Kiedy Hiroshi skończy trening i zostanie zwiadowcą - powiedziałam cicho - wtedy pomyślę o tym, co dalej.
Silvio westchnął, jakby nie do końca wierzył w moje słowa, ale nie naciskał.
- Marcus poradzi sobie z Marconim - powiedział, zmieniając temat. - Ale musimy uważać. Jeśli wojsko naprawdę zaczęło węszyć, to oznacza, że ktoś celowo chce nas udupić.
- Dlatego musimy działać szybko - odparłam. - Zanim sytuacja wymknie się spod kontroli.
Silvio skinął głową i wstał, odstawiając pustą szklankę.
***
Siedziałam w ciszy jeszcze przez chwilę, bawiąc się pustą szklanką. Myśli kotłowały mi się w głowie. Marconi, straż miejska, Hiroshi... Wszystko wydawało się ciążyć na moich barkach, a ja czułam, jak powoli zaczynam się kruszyć.
W końcu wstałam, wzięłam z szafki papierosa i odpaliłam go, stojąc przy oknie. Ulica przed herbaciarnią była cicha, oświetlona bladym światłem lamp. W oddali słychać było kroki straży miejskiej, ale nie zwracali uwagi na mój lokal.
Przez moment pozwoliłam sobie na słabość, na tę jedną chwilę wytchnienia. Dym unosił się w powietrzu, a ja patrzyłam na pustą ulicę, zastanawiając się, jak bardzo zmieniło się moje życie przez te dwa lata.
- Tylko nie spal herbaciarni - odezwał się nagle Marcus, wchodząc do środka.
Podskoczyłam lekko, nie spodziewając się jego powrotu tak szybko.
- I co? - zapytałam, gasząc papierosa w popielniczce. - Załatwiłeś to?
Marcus usiadł przy stole i nalał sobie trochę whisky.
- Niezupełnie - przyznał. - Znaleźliśmy Marconiego, ale stacjonarka już go zabrała.
Zacisnęłam pięści, czując, jak frustracja znów narasta.
- Czyli co? Wszystko się sypie?
- Jeszcze nie - odparł spokojnie Marcus. - Straż ma go na przesłuchaniu, ale Marconi to tchórz. Będzie gadał tyle, ile musi, żeby uratować własny tyłek.
- A jeśli powie za dużo? - spytałam chłodno.
- Dlatego musimy go wyeliminować, zanim zrobi coś głupiego - powiedział Silvio, który wszedł do herbaciarni chwilę po Marcusie. - Ale to nie wszystko.
Spojrzałam na niego z uniesioną brwią.
- Co jeszcze?
Silvio westchnął, siadając obok Marcusa.
- Pojawiły się plotki, że ktoś z nami współpracujący kontaktował się z władzami.
- Zdrajca - syknęłam, czując, jak gniew we mnie rośnie.
- Możliwe - przyznał Silvio. - Ale musimy to potwierdzić, zanim zaczniemy rzucać oskarżenia.
Wzięłam głęboki oddech, próbując się uspokoić.
- Dobra - powiedziałam w końcu. - Skupmy się najpierw na Marconim. Jeśli zacznie działać na podstawie jego słów, możemy mieć problem.
Silvio i Marcus skinęli głowami, a ja czułam, jak ciężar sytuacji znowu spada na moje barki.
- A Hiroshi? - zapytał Marcus po chwili. - Jak on sobie radzi?
Spojrzałam na niego, a na mojej twarzy pojawił się cień uśmiechu.
- Dobrze - powiedziałam cicho. - Trenuje, uczy się. Ma swoje marzenia i cele.
- Jak jego siostra - zauważył Silvio z lekkim uśmiechem.
Nie odpowiedziałam, tylko spojrzałam na okno. W głębi duszy wiedziałam, że Hiroshi nie jest jak ja. Był lepszy, czystszy, miał szansę na życie, którego ja nigdy nie miałam.
- Musimy działać - powiedziałam w końcu, wstając. - Zanim sytuacja wymknie się spod kontroli.
Silvio i Marcus wstali, gotowi do działania. Wiedziałam, że możemy liczyć tylko na siebie. W tym świecie nie było miejsca na zaufanie, a każda chwila zawahania mogła oznaczać koniec.
Patrzyłam na nich, na ludzi, którzy stali się moją rodziną w tym chaosie. Byliśmy gotowi walczyć, choć wiedziałam, że każdy krok w tej grze zbliża nas do krawędzi. Ale nie mieliśmy wyboru. Tylko tak mogliśmy przetrwać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top