6.
Ze snu wyrwał mnie mocny ból pleców, tak jakby ktoś właśnie rzucił na mnie worek kartofli.
Wszystko się wyjaśniło gdy ten owy wór zaczął się śmiać. Podniosłam głowę zagrzebaną w poduszkach i morderczym wzrokiem namierzyłam moją dzisiejszą pierwszą ofiarę.
Rude kołtuny bezskutecznie próbowały ukryć się w mojej pościeli.
- RAZ - powiedziałam mocnym głosem.
Dziewczynka zaśmiała się i zaczęła piszczeć i skakać po łóżku.
- DWA - powiedziałam tym razem nieco głośniej podnosząc rękę z dwoma palcami. Susan, bo tak miała na imię ruda diablica, zeskoczyła na podłogę i uciekła za framuge drzwi wciąż się śmiejąc i obserwując.
- I TRZY! - Poderwałam się szybko do siadu udając, że chcę za nią pobiec. Jednak dziecka już nie było.
To zawsze działa.
Sięgnęłam po zegarek by sprawdzić godzinę. Była 7:20, więc miała 40 min na dotarcie do mojego dzisiejszego patrolu. Wstałam już całkiem wybudzona i powędrowałam do miejsca wszystkich krzyków.
- dzień dobry i smacznego - powiedziałam przekraczając próg kuchni. Niektóre osoby mi odpowiedziały, a reszta nawet nie zwróciła uwagi. Brakowało mi jednej osoby.
- Michał już poszedł? - zapytałam Ołme, która rozdzielała bekon na talerze.
- Tak myszko, musiał pojawić się tam już o szóstej - powiedziała jak zawsze ciepłym głosem. Była naprawdę miłą osobą z wielkim sercem. Opiekowała się takimi przybłędami jak my dla których los nie był łaskawy. Wbrew jej naturze każdy z nas ją szanował i nawet nie myślał o pyskowaniu. Co w niektórych przypadkach mnie bardzo dziwiło.
Szybko zjadłam zawartość talerza i ruszyłam do łazienki biorąc po drodze moje ubrania. Spojrzałam w lustro mimo, że ich bardzo nie lubię z powodu potworów, które korzystają z tej opcji "transportu". Ręką odsłoniłam z włosów moje lewe ucho. Poszarpane brzegi i trzy równoległe linie blizn zaczynające się od końca policzka. Założyłam srebrne kolczyki nausznice, które daje się na małżowinę uszną. Świetnie maskowały poszarpania i w dodatku dobrze wyglądały. Potem szybko się przebrałam i upiełam włosy.
~~~
Idąc wzdłuż szerokiej drogi dla dorożek bawiłam się moim sztyletem. Obracałam go w palcach, lub podrzycałam w górę. Słońce odbijało się blaskiem na ostrzu oślepiając nawet ptaki. Moim pierwszym celem jest Rosengold. Największe miasto z korony. Właśnie tam mieszkał burmistrz. Szczyciło się wieloma szkołami, kawiarenkami i różnymi usługami jak szewcy, stolarze, krawcy i inne tego typu osoby.
W końcu dotarłam do owego miasta. Powitały mnie piękne, kolorowe kamienice i kamienna droga.
Wokół dało się słyszeć gwar rozmów i stukot kopyt koni dorożkowych.
Spojrzałam na zegar na wieży kościelnej, była 8:05.
Postanowiłam przejść się dookoła miasta przy lesie. Zwykle nic nie dzieje się o tak wczesnych porach, potwory lubią ciemność i zimno.
~ pisk ~ odwróciłam głowę w stronę krzyczącej kobiety. Mocno trzymała rękę swojego dziecka którego noga była wciągana przez czarną maź wychodzącą ze studzienki.
Wyciągnęłam sztylet podbiegając do substancji. Wbiłam ostrze w gluta jednak na potworze nie zrobiło to większego wrażenia. Maź począła pochłaniać moją rękę.
No pięknie, nie ma to jak zginąć z rąk żelatyny.
Szarpałam się próbując chociaż uwolnić dziecko, ale nic z tego. Lotos dobiegł do mnie i chciał ugryźć potwora.
- Zostaw! Nie wolno! - Chciałam go odciągnąć bo wiem, że to by i tak nic nie zdziałało, a jedynie wyrządziło psu krzywdę.
Posłusznie się oddalił niespokojnie dreptając wokół mnie.
Niezauważalnie przedemną pojawiła się męska sylwetka. Jednym ruchem wyrwał kraty studzienki i złapał mnie razem z dzieckiem za ramię. Silna ręka pociągnęła nas w tył, a potwór przyklejony do naszych ciał ciągnął się za nami. W końcu cała maź wyszła na zewnątrz formując się w obślizgłego dużego ślimaka. Mężczyzna wyjął zza pasa dynamit owinięty trawą i mleczami, po czym zapalił knot.
- Smacznego kreaturo - rzucił dynamitem prosto do paszczy ślimaka. Ten połknął to i nastała chwila ciszy. Wszyscy na ulicy patrzyli się na nas szeptając i zakrywając usta z przerażenia.
Minęły dokładnie dwie minuty a ślimak rozprysnął się po całej ulicy i budynkach, nie wspominając o nas. Ciecz była okropnie lepiąca i zimna.
Starłam dłonią brud z twarzy by móc bardziej otworzyć oczy. W chwili gdy adrenalina puściła poczułam rękę wciąż tkwiącą na moim ramieniu.
Odsunęłam się niepewnie patrząc na twarz mężczyzny. Jego oczy były we mnie utkwione.
- Dziękuję za ratunek - powiedziałam po dłuższej niezręcznej chwili patrzenia się na niego. Miał brązowe włosy sądząc po mniej brudnych z czarnej mazi końcówkach i zielone kocie oczy. Jego źrenice były dosłownie jak u kota.
On mi nie odpowiedział tylko wciąż kurczowo łapał moje spojrzenie.
Nie widząc potrzeby stania jak idiotka zrobiłam jeszcze kilka kroków w tył i chciałam się już obracać gdy oplotły mnie jego silne ramiona.
Nie lubiłam dotyku, a tymbardziej przytulania. Stałam jak nieruchoma w żadnym stopniu nie oddając gestu.
- Przepraszam czy my się znamy? - powiedziałam niepewnie próbując wyrwać się z uścisku.
On po moich słowach drgnął i odsunął mnie na długość swoich rąk.
W jego oczach było widać smutek, ale usta się uśmiechały.
- oczywiście, że możesz mnie nie pamiętać - powiedział uśmiechają się szerzej. Dopiero teraz zauważyłam jego dwa śnieżnobiałe kły. Wampir...
Spojrzałam na jego ubiór. Niczym szczególnym się nie wyróżniał poza niepasującą do wszystkiego czerwoną chustą wokół szyi. Zamyśliłam się chwilę próbując coś sobie przypomnieć, ale jego oczy wiercące mi dziurę w głowie skutecznie utrudniały sprawę.
Nagle mnie olśniło. Chłopiec z mojej bardzo starej szkoły. Dziwne, że wciąż go pamiętam. Widziałam go tylko kilka razy podczas zajęć, a potem zniknął. Jak widać mam dobrą głowę do zapamiętywania twarzy.
Chłopak puścił mnie zrezygnowany i spuścił głowę.
- No nic, spodziewałem się takiej reakcji - chciał już odchodzić.
- fajną masz apaszkę.
- To nie jest apaszka! Dlaczego każdy musi... - znieruchomiał.
Podniósł głowę, a w jego oczach można było dostrzec iskierki nadzieji.
- Kate... jednak mnie pamiętasz! - Już chciał mnie ponownie przytulić gdyby nie dzwony wybijające godzinę 9.
- Wybacz ale właśnie skończyła mi się moja zmiana - odwróciłam się na pięcie i poszłam w stronę bramy głównej. Niestety nie mam teraz przerwy by móc się wykąpać, albo chociażby przebrać.
- Cz-Czekaj! - Roy jednym susen znalazł się koło mnie. - Przyjechałem tu na dłużej i nie mam się gdzie zatrzymać. Może wiesz gdzie w okolicy znajdę jakieś wolne pokoje?
Zamyśliłam się na chwilę patrząc w błękit nieba. Jeśli ludzie dowiedzą się, że jest wampirem to na pewno nie znajdzie żadnego miejsca pobytu. Mieszkańcy Korony są bardzo sceptycznie nastawieni do innych ras.
- To nie będzie proste zadanie, ale zważywszy na to, że jesteś moim przyjacielem mogę się popytać kilku osób - uśmiechnął się do mnie ze szczęścia a ja odwzajemniłam. - Spotkajmy się w Seawood o godzinie 21. Dam Ci wtedy znać czy coś znalazłam.
- To znaczy, że nie mogę teraz z Tobą pobyć? - Zapytał z lekkim zawiedzeniem.
- Znaczy się nie mam nic przeciwko, ale aktualnie jestem w pracy.
- No widzę jak sobie świetnie radziłaś - wyszczerzył się ponownie za co dostał z pięści w bok. - Ała! Dobra okej. Zróbmy tak, teraz pomogę Ci trochę a gdy będziesz miała przerwę to za oddanie ci przysługi pozwolisz mi się wykąpać w twojej łazience.
Zastanawiając się to Roy nie ma się gdzie podziać, a co za tym idzie nie ma również łazienki.
- No dobra mogę na to pójść - podałam mu dłoń na znak umowy. On tylko parsknął pod nosem i oddał uścisk.
- A tak wogóle to gdzie twój towarzysz? - Zapytał A ja nie do końca zrozumiałam o co mu chodzi.
Dopiero potem mnie zmurowało w półkroku. Poczułam zimny dreszcz na plecach i chaotycznie rozglądałam się po bokach w poszukiwaniu Lotosa.
- Hejejejej już, dobra, spokój..! Tylko chciałem Cię trochę pobudzić - powiedział z lekkim przerażeniem. - Przed chwilą pobiegł za zającem a Ty nawet nie zwróciłaś uwagi. Miałem zamiar Cię tylko lekko wystraszyć.
- No to pojechałeś po bandzie - powiedziałam lekko zła, ale i z ulgą, że on przynajmniej go widział.
- Dlaczego tak zareagowałaś? Spodziewałbym się raczej takiej reakcji gdybym powiedział, że właśnie zaciupali Ci ojca.
- Uwierz mi, że moja reakcja wtedy byłaby zupełnie inna niż byś się tego spodziewał - odpowiedziałam z śmiechem.
Z niedaleka można było już dostrzec stragany i tętniący życiem targ. Rzadko zdarzają się ataki właśnie w takich momentach. Potwory lubią atakować po zmroku i to na pojedyncze osoby lub niewielką grupę. Niektóre też na zwierzęta czy owoce i warzywa.
Oczywiście pierwsze co po przekroczeniu bramy nas powitało to krzywe spojrzenia wszystkich babć na straganach. Inni ludzie byli zajęci albo wybieraniem warzyw, albo wogóle unikali kontaktu wzrokowego. Co się dziwić po dwójce idących osób umazanych niezindentyfikowaną mazią.
- Przyjemniaczki... - skomentował mój towarzysz. Uśmiechnęłam się pod nosem na to określenie.
Po dłuższej chwili przedostaliśmy się przez tłum ludzi, co nie było łatwe patrząc na długość całego targu. Nawet się nie zorientowałam jak prowadziłam Roy'a za rękę. Popatrzyłam na nasze dłonie i natychmiastowo puściłam swoją. Wampir tylko się do mnie uśmiechnął i dwuznacznie poruszył brwiami.
- Oj daj spokój - powiedziałam i przewróciłam oczami.
Mimo, że podczas patrolu co jakiś czas przechodziłam koło furtki od domu, nie mogłam się niestety umyć. Każdy może podkablować, że pogromca nie spełnia swoich obowiązków, a każdy tylko czeka aby wykorzystać taką okazję. Nie wiem dlaczego ludzie się tak uwzięli. Jakby nas wylali to napady były by już nie do powstrzymania. Nigdy chyba ich nie zrozumiem. Może tylko na mnie tak czyhają z swoimi szponami? Szczerze w to wątpię.
W końcu wybiła godzina 12³⁰. Co oznaczało moją przerwę w pracy.
- Dobra Roy możemy się iść umyć - poszłam w kierunku domu a chłopak za mną. Nie trwało to długo, a nawet chliwę zanim znaleźliśmy się przed dębowymi drzwiami. - Jeśli nie chcesz być wkopany w jakąkolwiek zabawę po prostu nie odpowiadaj na żadne z ich pytań.
- Co? - tylko tyle zdążył powiedzieć bo wciągnęłam go za rękaw do środka.
- zdejmij buty, potem wyczyścimy je na dworze - rzuciłam do niego na starcie. W domu było w miarę cicho, tylko jakieś dziecięce zabawy z saloniku dla dzieci. - Chodź do góry.
Poprowadziłam Roy'a prosto do mojego pokoju. Weszłam pierwsza by szybko zlustrować porządek a potem go przepuściłam. Lotos przydreptał zaraz za nim już w pełni czysty. Pewnie po drodze wskoczył w jakiś staw.
- Wow tu jest świetnie - powiedział rozglądając się po pomieszczeniu. - zawsze chciałem takie łóżko!
Właśnie miał na nie wskoczyć, na szczęście ja jednym ruchem ręki złapała go za kaptur przy tym lekko podduszając.
- Wara od białych rzeczy albo skończysz jak ten dywanik - wskazałam na śnieżnobiałe futro.
- Jasne... to gdzie łazienka? - powiedział zmieniając temat. - W sumie to idź pierwsza ja zaczekam. Obiecuje, że niczego nie dotknę.
- trzymam Cię za słowo - podbiegłam do komody i wyjęłam rzeczy na zmianę. Zdecydowałam na krótki rękawek z racji tego, że potem ma się robić niezły upał. Na następnej przerwie przyjdę może po bluzę, wtedy dopiero zacznie się ochładzać.
Ruszyłam w stronę toalety przez korytarz. Prysznic nie zajął mi długo, chociaż mycie włosów z tej zaschniętej mazi było bardzo problematyczne. Ogarnęłam się w 20 min i wróciłam do pokoju. To naprawdę wielka ulga móc się umyć po dwóch godzinach ociekania błotem i kto wie czym jeszcze.
- Jak wyjdziesz z pokoju obróć się w lewo i to będą drugie drzwi po prawej stronie korytarza - dałam mu instrukcję. - a zresztą jest tam nawet znaczek WC. Raczej sie nie zgubisz.
- Dzięki - dopiero teraz zauważyłam jaką wielką torbę miał na plecach. Zdjął ją i wyjął komplet ubrań na przebranie i ręcznik. Obrócił się do mnie i z wielkim zdziwieniem mnie obserwował aż do wyjścia - Nie wiedziałem, że masz uszy.
I zniknął za rogiem. Ja stałam jak spetryfikowana. Zapomniałam zawiązać opaski na głowę. Lustro było zaparowane więc nie zwróciłam uwagi. Jednak jak mogłam zapomnieć o codziennej części ubioru której muszę przestrzegać. Była to właśnie ta opaska i rękawica na pprawej ręce zasłaniająca pieczęć. Gdyby ludzie dowiedzieli się o tym, że nie tylko jestem pogromcą, ale i też mam w sobie demona to było by jeszcze gorzej. Prawdę mówiąc inni pogromcy też mają te magiczne "dary" dzięki którym mogą nimi zostać, ale nie są demonami!
Dlatego tu mieszkam.
Bym mogła się ukrywać i być bezpieczna wśród braci i sióstr. Oczywiście nie jesteśmy w żadnym stopniu powiązani ze sobą więzami krwi, to tylko takie moralności. Babka przyjmuje właśnie takie stwory dla których nie ma miejsca gdzie indziej. Susan jest na przykład dzieckiem człowieka i Himery. Została stworzona za pomocą labolatorium i sztucznego zapłodnienia. Niewyobrażałabym sobie innej sytuacji jakby mogło do tego dojść.
Gdy hybryda się urodziła to jej matkę zabito, a ojciec wychowywał ją przez cztery lata, jednak nie wytrzymał psychicznie i skoczył z balkonu trzeciego piętra. Potem mała Susan trafiła tutaj.
Z moich rozmyślań wyrwał mnie Roy podnosząc moje ciało.
- I jabadabadu! - wykrzyczał i rzucił się ze mną na miękki materac łóżka.
- Co Ci odbiło? - powiedziałam zaskoczona.
- Miałaś minę jak zbity pies, więc postanowiłem Cię rozweselić - powiedział i uśmiechnął się szeroko. - Nie masz się o co martwić, nikomu nie powiem, że jesteś demonem.
- Dziękuję Ci Ro.... Zaraz zaraz chwila moment! Nie mówiłam nic o tym, że jestem demonem, widziałeś tylko uszy. Równie dobrze mogę być kotołakiem, albo animakiem - powiedziałam już podejrzliwie siadając mu na biodrach i pochylając się nad jego twarzą.
- Słonko jestem wampirem o ile pamiętasz - po tym przewrócił mnie na plecy, a sam zawisnął nade mną - takie rzeczy poczuje nawet tępy zombie. Poczułem tą dziwną woń już na pierwszym naszym spotkaniu jakieś 10 lat temu, tylko że wtedy nie wiedziałem co to oznacza.
Umocnił uścisk na moich nadgarstach i przybliżył swoje usta do mojego ucha. Od razu zapłonęłam rumieńcem, nigdy od tamtych niestety wciąż pamiętnych dni z moim...ojcem, nie byłam tak blisko z jakimkolwiek mężczyzną. Unikałam takich kontaktów jak ognia. A tu proszę.
- zawsze mnie ciekawiło jak smakuje krew demona - wyszeptał mi do.
- Przecież wampiry, tak jak inne krwiopijące stworzenia nie mogą się napić krwi demona - powiedziałam po olśnieniu lekko drżącym głosem. - to was zabije.
- Tak, ale tylko jeśli chodzi o czystą krew, twoja jest zmieszana ze zwyczajną ludzką, więc jest można powiedzieć unieszkodliwiona - zniżył się do mojego ramienia. Próbowałam się wyrwać mocno szarpając, ale to było na nic. - Będę chyba pierwszym co takiej krwi spróbuje. Obym nie pożałował.
•••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••
Witam mordeczki po długiej przerwie i bardzo was przepraszam za taką nieobecność, ale spokojnie to nie brak weny tylko choroba.
Ogólnie to się źle czułam, gorączka i te sprawy, a z bólem głowy się nie da pisać po ludzku i nic nie przychodzi do głowy.(Próbowałam i nic z tego nie wychodziło)
Więc teraz mam dla Was dość długi rozdział razem z Polsatem na końcu.
W następnym rozdziale pojawi się już długo wyczekiwany nasz truskawkowy Alfons.
I tylko tyle ze spojlerów.
Życzę miłej nocy i przepraszam za błędy ortograficzne.
~bayo♡
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top