Rozdział 1

Przed wami pierwszy rozdział nowej wersji opowiadania, które zaczęłam pisać dawno temu. Uznałam, że poprzednia była zbyt chaotyczna i niedopracowana. Dajcie znać, co myślicie. Miłego czytania.

Rozdział 1

Od kiedy Harry Potter przybył do Hogwartu, co roku musiał stawiać czoła niebezpieczeństwom, które miały związek z Lordem Voldemortem. Kamień Filozoficzny, Bazyliszek, Turniej Trójmagiczny... Harry pamiętał to wszystko. A to ostatnie zdecydowanie najbardziej zapadło mu w pamięć. To właśnie wtedy, w swojej pełnej krasie odrodził się zabójca jego rodziców. Nieraz miał przed oczami tą bladą, wężową postać, który powstała ponownie przy pomocy jego krwi i teraz powoli znów rosła w siłę.

Co jakiś czas Prorok Codzienny donosił o kolejnych działaniach śmierciożerców, zwłaszcza że ci najbardziej niebezpieczni uciekli z Azkabanu. Harry wyrzucał sobie brawurę na piątym roku, kiedy to razem z przyjaciółmi dał się nabrać na wizję, które zesłał mu Czarny Pan i udał się Ministerstwa Magii. Jego ojciec chrzestny omal nie przypłacił tego życiem. To właśnie wtedy Harry dowiedział się, że będzie musiał zabić Voldemorta.

Właśnie zaczynał się listopad. Harry był już na szóstym roku, ale zastanawiał się, czy dożyje swojej pełnoletności. Jeśli przepowiednia, którą przypadkiem zbił w Departamencie Tajemnic, mówiła prawdę, to wynikało z niej jasno, że albo Harry, albo Voledmort. Albo Harry go zabije i zapanuje pokój, albo jego wróg go zabije i zaczną się rządy Czarnego Pana.

Chłopak westchnął. Miał dopiero szesnaście lat, a już nosił na swoich barkach taki ciężar. Cieszył się, że chociaż ten rok szkolny zaczął się w miarę „dobrze". Pomijając oczywiście wybór Snape'a na nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią, Harry przestał lubić ten przedmiot. Snape miał teraz jeszcze większe pole do popisu przy upokarzaniu go.

Hermiona za to oburzała się na niego za używanie podręcznika do eliksirów, który według niej był wielce podejrzany. Profesor Slughorn, nowy nauczyciel tego przedmiotu na miejsce Snape'a pożyczył mu go, gdy okazało się, że Harry nie miał swojego podręcznika. Używał go chętnie od czasu, gdy okazało się, że poprzedni właściciel napisał na marginesach własne, bardzo przydatne notatki. Dzięki nim Harry stał się nagle bardzo dobry z eliksirów, wprawiając tym profesora w zachwyt. Chłopak musiał się teraz bardzo pilnować, bo profesor wygadał się kiedyś nieopatrznie przy Snapie, jaki to Harry jest utalentowany i na pewno ma to po matce.

Po tym zdarzeniu Snape bacznie obserwował chłopca i był wobec niego jeszcze bardziej złośliwy niż zazwyczaj. Harry zaczynał mieć tego po prostu dość. Chciał mieć spokój i się zwyczajnie uczyć. Co z tego, że się starał, kiedy każde jego niepowodzenie było wyśmiewane, a każde wykonane poprawnie zaklęcie krytykowane?

– Wredny stary nietoperz... – burczał pod nosem, gdy razem z Ronem i Hermioną wychodził po skończonej lekcji obrony.

–Niepotrzebnie się odzywałeś, Harry – stwierdziła Hermiona. – On tylko czekał, aż dasz się sprowokować.

– Hermiono, odpuść mu! – Ron od razu wziął przyjaciela w obronę. – To nie jego wina, że Snape się nad nim pastwi. Ciekawe ile ty byś wytrzymała na jego miejscu?

Dziewczyna westchnęła tylko, kręcąc głową.

– Zaczynam mieć serdecznie dość Snape'a. – Harry miał w tej chwili wybitnie zły humor. – Nigdy mu nic nie zrobiłem, a on się pastwi nade mną? Żebym chociaż mógł mu bezkarnie odpyskować!

–Według niego to właśnie robisz – mruknęła Hermiona.

– Tak, jasne. Gdyby było to bezkarne, to nie miałbym szlabanów albo nie traciłbym masy punktów. On się na mnie uwziął i tyle!

Dziewczyna westchnęła ponownie.

– Jeśli tak to widzisz, to idź do Dumbledore'a – poradziła.

– Sam nie wiem... Co to da...? Dumbledore mu ufa, sama tak mówiłaś – przyznał Harry, patrząc na nią. – No dobrze... Pójdę do niego później, po obiedzie – zgodził się.

Chłopak cieszył się, że nie mieli tego dnia więcej zajęć. Po obiedzie więc poszedł korytarzem pod gabinet dyrektora.

– No... To teraz hasło... – mruknął sam do siebie, zastanawiając się, jakie jest teraz. Musiał zgadywać. Nie był tu od czasu, gdy skończył piątą klasę. W końcu jednak udało mu się odgadnąć hasło. – Pieprzny diabełek? To się robi coraz bardziej zabawne – zachichotał, wspinając się po spiralnych schodkach do gabinetu. Już miał zapukać, gdy usłyszał ze środka głosy. Nie byłby sobą, gdyby nie skorzystał z okazji, zwłaszcza że drzwi były niedomknięte i pozostała wąska szpara, przez którą mógł wszystko widzieć.

Jednak to, co zobaczył, sprawiło, że nogi się pod nim ugięły. W gabinecie dyrektora, poza nim samym, stały trzy osoby, z czego dwie z nich powinny być martwe od piętnastu lat.

Miał przed oczami Jamesa i Lily Potter. Uśmiechali się i rozmawiali z Dumbledorem, ale to widok kolejnej osoby sprawił, że niemal upadł na ziemię. Patrzył na siebie samego. Zupełnie jakby miał brata bliźniaka. Co tu się działo? Dlaczego jego rodzice żyją? I dlaczego widzi swojego sobowtóra razem z nimi? Otrząsnął się z pierwszego szoku i zaczął przysłuchiwać się rozmowie.

– Tak... Dzięki temu starożytnemu zaklęciu byliście bezpieczni od samego początku – uśmiechał się dyrektor.

– To prawda – przyznała Lily. – Dzięki temu nikomu nic się nie stało.

Harry nic nie rozumiał. Więc kto wtedy zginął? Kim w takim razie były osoby, które zabił Voldemort tamtej nocy? I co za zaklęcie?

– Fakt. Jednak nikt nie przewidział, że Odbicie Harry'ego przeżyje ten atak – przyznał Dumbledore. – Dobrze się jednak stało. Dzięki temu mogliśmy się spokojnie przygotować na nadciągającą wojnę.

– Czyli on naprawdę powrócił? – spytał James.

– Niestety. Stało się to przez moją nieuwagę. Nie myślałem, że całe to zajście z Turniejem Trójmagicznym do tego doprowadzi. Na szczęście Voldemort odrodził się dzięki Odbiciu, a nie Oryginałowi. Przez to nie odzyskał pełni swojej mocy – uśmiechnął się. – Mamy więc duże szanse, aby wygrać.

– A co z moim Odbiciem? – spytał drugi Harry.

– Przygotujemy rytuał, dzięki któremu twoje Odbicie znowu się z tobą połączy. Będziesz mógł korzystać do woli ze zdobytej przez nie wiedzy. Zapewniam cię, że naprawdę dużo umie. Jej doświadczenie przyda się w walce, ale na razie wstrzymałbym się z tym. Nie ma pośpiechu – uśmiechnął się.

Harry powoli zaczął się wycofywać. O co tu chodziło?! Czym było Odbicie?! On nim był?! Nie był Harrym?!

Cofając się, nagle wpadł na kogoś plecami. Odwrócił się szybko. Nie! Już tak źle nie mogło być!

Przed nim z wrednym uśmiechem stał Severus Snape.

– Cóż to, Potter? Podsłuchujemy? – syknął jadowicie. Złapał chłopaka za ramię i zaciągnął do gabinetu dyrektora. – Dyrektorze...? – zaczął, ale umilkł, widząc Potterów w pełnym zdrowiu i jak najbardziej żywych. – Lily?

Severus nie wiedział, czy ma wierzyć w to, co widzi, czy nie. Przecież Potterowie zginęli piętnaście lat temu. Zaczął się nawet zastanawiać czy ktoś nie rzucił na niego jakiegoś zaklęcia omamów.

– To niemożliwe... Przecież zginęłaś... Widziałem ... - zaczął cicho, nadal w szoku.

Dumbledore popatrzył na chłopaka, którego Snape trzymał nadal mocno za ramię.

– Och... To nam nieco komplikuje sprawę – mruknął i jednym zaklęciem sprawił, że szamoczący się chłopak znieruchomiał.

„Nie! Nie!" – Harry czuł, jak panika ogarnia jego umysł. Nie mógł się ruszać.

– Dyrektorze? Co tu się dzieje? Chyba należą mi się wyjaśnienia? – odezwał się Snape.

– Severusie, usiądź. Wyjaśnienia zajmą nieco czasu.

– Słucham więc – mruknął, siadając. Jego wzrok zatrzymał się przelotnie na leżącym na dywanie chłopaku, a potem przeniósł się na tego, który siedział w fotelu między Potterami. – Nie wiedziałem, że Potterowie mieli bliźnięta – mruknął, przenosząc wzrok na Lily. Była starsza od tej, którą zapamiętał, ale to na pewno była jego dawna przyjaciółka. Wystarczyło, że znowu spojrzał w jej zielone oczy, a wszystkie wspomnienia do niego wracały. Miał pewność, że siedzi przed nim prawdziwa i nadal żywa Lily Potter.

– Nie mieliśmy – odezwała się Lily. – Mieliśmy tylko Harry'ego – dodała, wskazując na chłopaka obok niej.

– Więc kim jest „on"? I jakim cudem żyjecie?

–To, mój drogi Severusie, sprowadza nas do nocy sprzed piętnastu lat – zaczął Albus. – Widzisz... Musieliśmy coś wymyślić, bo Lord Voldemort szykował atak na Potterów. Przeprowadziłem więc starożytny rytuał zwany „Lustrzanym Odbiciem". W ten sposób stworzyłem sobowtóry, które zajęły bezwiednie miejsca swoich oryginałów. Voldemort tak naprawdę zabił kopie Lily i Jamesa. Z jakiegoś jednak powodu kopia Harry'ego przeżyła jego atak. Po tym jednak zdecydowaliśmy, że Lily i James razem z Harrym pozostaną w ukryciu. Resztę historii już znasz.

– Naprawdę cię przepraszam, Severusie – odezwała się Lily. – Musiałam cię okłamać. Bezpieczeństwo mojego syna było dla mnie najważniejsze.

Severus Snape milczał przez chwilę, po czym skinął głową.

– Cóż... Cieszę się, że jednak żyjecie... – mruknął niechętnie. Głównie było to skierowane w osobę Jamesa. Doskonale pamiętał wszelkie „dowcipy" w wykonaniu męża Lily, gdy jeszcze chodzili do szkoły i ciężko było zapomnieć o czymś takim. – A co zamierzasz w takim razie zrobić z... – wskazał głową na nieruchome Odbicie. – Wszystko słyszał. Złapałem go na schodach, jak podsłuchiwał.

– Planowaliśmy posłużyć się nim nieco dłużej, ale w takim wypadku nie mamy innego wyjścia, jak przeprowadzić rytuał Wchłonięcia. Będę potrzebował do niego pewnego eliksiru, Severusie. Na szczęście pełnia, wymagana do rytuału, jest za dwa dni. Muszę cię też prosić, przyjacielu, abyś zamknął Odbicie w którymś ze swoich lochów.

– Chyba żartujesz, Albusie! – Severus wstał ze swojego miejsca. – Nie mam zamiaru niańczyć tego bachora!

– Uspokój się. Proszę cię tylko o zamknięcie go. On nawet nie istnieje naprawdę. To tylko kopia. Nic mu się nie stanie – powiedział dyrektor.

Tymczasem leżący na ziemi chłopak nie wiedział, co ma myśleć. Nie istniał? Był tylko czyjąś kopią?! A przeżył przez przypadek?! Więc dla nikogo nie był żywą istotą?! Był rzeczą, którą wykorzystano i teraz wyrzucano, bo nie była już potrzebna? Chciało mu się wyć. Chciał wstać i uciec jak najdalej. Przez tyle lat znosił upokorzenia ze strony ludzi, myślał, że miał przyjaciół, na których mógł liczyć, że miał ojca chrzestnego, który go kochał, że miał rodziców, którzy oddali za niego życie. A teraz? Teraz dowiedział się, że żył cudzym życiem. I to w dodatku życiem, które nigdy nie istniało. Bo on sam nie powinien istnieć.

Nagle poczuł, jak zostaje podniesiony zaklęciem lewitującym. Snape zabierał go do lochów. Był tak otępiały, że zdolność myślenia wróciła mu, dopiero gdy nauczyciel zdjął z niego zaklęcia i zamknął za nim drzwi.

– Wypuść mnie stąd! – krzyknął, dopadając do drzwi. – Wypuść!

– Możesz krzyczeć do woli. Tutaj i tak nikt cię nie znajdzie – usłyszał znienawidzony głos.

– Jak możesz?! – krzyknął. – Ja nie jestem rzeczą! Ty dupku!

Opadł na kolana przy drzwiach i rozpłakał się. Nie wiedział, że Snape cały czas był za drzwiami i słyszał jego płacz. Po prawdzie to zgadzał się z dzieciakiem.

Westchnął. Gdy zobaczył Lily, całą i zdrową, wydawało mu się, że śni. Że oto spełniło się jego najskrytsze marzenie. Jego ukochana przyjaciółka wróciła do niego. Niestety nie sama, ale jak widać, nie można prosić o wszystko. Będzie teraz musiał żyć ze świadomością, że James Cholerny Potter żyje także. A chłopak, którego znał do tej pory...

Sam nie wiedział, co powinien myśleć. Potter, którego znał przez te wszystkie lata w Hogwarcie, okazał się nie być Potterem. Okazał się nie być nawet osobą. Pastwił się tyle lat nad kimś, kto formalnie nie istniał. Teraz rozumiał, czemu Czarny Pan nie odzyskał swego dawnego wyglądu. Kopia nie miała w sobie pełni mocy, jaką dysponował oryginał.

Rozmyślając, oddalił się od pomieszczenia, w którym zamknął Odbicie. Oczywiście uprzednio upewnił się, że kopia nie ma przy sobie niczego, co pozwoliłoby jej uciec. Starał się nie myśleć o tym chłopaku jako o żywej istocie, w przeciwnym razie jego instynkt moralny, w który wielu wątpiło, nie pozwoliłby mu na takie zachowanie. Jednak jeszcze długo w jego uszach brzmiał płacz zamkniętego chłopaka i jego błagania, żeby go wypuścił.

Tymczasem Ron i Hermiona zaczynali się martwić. Wiedzieli, że Harry miał szlaban u profesora Snape'a, ale w tej chwili było już grubo po ciszy nocnej.

– Idziemy – zadecydowała dziewczyna.

– Hermiono... Ale... – zaczął rudzielec.

– Weź pelerynę Harry'ego – powiedziała. Ron skinął głową i po chwili wrócił z sypialni chłopców. Wyszli z wieży Gryffindoru i nakryli się peleryną-niewidką. Skierowali się po cichu w stronę lochów. Po drodze minęli grasującego Filcha i jego wścibską kotkę.

Lochy okazały się przerażająco puste i ponure o tej porze. Zerknęli do klasy eliksirów, ale tutaj nie było ani śladu po Harrym.

Zapukali więc do gabinetu Snape'a, kiedy tylko Hermiona schowała pelerynę-niewidkę. Po chwili drzwi otworzyły się i stanął w nich ich znienawidzony nauczyciel.

– Granger i Weasley – syknął. – Gryffindor traci czterdzieści punktów za wasze spacerki po ciszy nocnej – powiedział z mściwą satysfakcją.

– Gdzie jest Harry, panie profesorze? – spytała bez ogródek Hermiona.

Snape popatrzył na nią.

– Nie mam pojęcia, Granger.

– Miał z panem szlaban – upierała się dziewczyna.

– Skończył go już dawno, więc tu go nie ma. A teraz wynoście się, jeśli nie chcecie stracić kolejnych punktów! – warknął, zamykając drzwi.

Ron i Hermiona popatrzyli po sobie.

– Może po prostu rozminęliśmy się z nim? – zasugerował Ron. – Mógł iść jakąś inną drogą.

Gryfonka skinęła głową i wrócili do wieży. Jednak szybko zorientowali się, że Harry nie wrócił. Narzucili więc na siebie ponownie pelerynę i ruszyli na poszukiwania. Zerknęli nawet do skrzydła szpitalnego, ale poza szkolną pielęgniarką nie zobaczyli tam nikogo. Poszli też do pokoju życzeń, ale nawet tam go nie znaleźli.

– Sprawdźmy jeszcze raz lochy – powiedziała Hermiona. Zeszli tym razem inną drogą niż poprzednio i właśnie wtedy Ron coś zauważył.

– Hermiono... – szepnął.

– Co?

– Patrz. – Ron wskazał jej jakiś boczny, słabo widoczny korytarz. Na jego końcu znajdowały się schody prowadzące w dół.

– Idziemy – powiedziała dziewczyna. Wątpiła, żeby ktokolwiek był tu o tej porze. Zdjęła więc z nich pelerynę i mruknęła cicho lumos. Koniec jej różdżki rozświetlił się lekko, gdy ruszyli w dół schodów.

Schodzili dość długo. Nie raz musieli się zatrzymać, gdy schody nagle skręcały w bok albo zwężały się. Gdy dotarli na sam dół stali w wąskim korytarzu, na którego końcu były jakieś ciężkie drzwi. Podeszli do nich.

– Harry? – odezwała się Hermiona. – Jesteś tu?

Chłopak, który do tej pory siedział tyłem do drzwi, podskoczył na dźwięk jej głosu. Nie miał żadnej nadziei na uwolnienie. Tymczasem jego „przyjaciele" jednak go szukali.

– Hermiona? To ty? – spytał, podnosząc się szybko.

– Harry? Co ty tu robisz? – usłyszał głos Rona.

– To przez Filcha – wymyślił na poczekaniu. – Złapał mnie, jak wracałem do dormitorium i oczywiście wiedział swoje. Zamknął mnie tu.

– Co za człowiek! – oburzyła się Hermiona. – Alohomora! – powiedziała wyraźnie i drzwi stanęły otworem.

– Dzięki – powiedział Harry, wychodząc. – Myślałem, że naprawdę będę tu musiał zostać do rana.

– Rano to my złożymy skargę na tego człowieka – oburzyła się dziewczyna. – A teraz idziemy. Musisz się umyć i położyć – zadecydowała.

– Daj spokój, Hermiono. Nie warto – powiedział Harry.

– Harry! On cię tu zamknął! Jest nienormalny! – oburzył się Ron.

– Tak jak wszyscy tutaj! – warknął Harry. Przyjaciele popatrzyli na niego zszokowani. – Przepraszam... To... To chyba nerwy. Tak, macie rację. Jutro pójdę do Dumbledore'a.

– W porządku, stary – powiedział Ron.

Nakryci peleryną-niewidką przedostali się powoli do wieży i weszli do pustego pokoju wspólnego.

– Dzięki, że mnie szukaliście – uśmiechnął się Harry.

– Nie ma sprawy – powiedział Ron, klepiąc go w ramię.

– Idźcie spać. Umyję się i też położę – powiedział Harry.

– Do zobaczenia rano – powiedział Hermiona, idąc do sypialni dziewczyn.

W dormitorium chłopców Harry poczekał, aż Ron położy się spać, a potem po cichu spakował kilka najpotrzebniejszych rzeczy do plecaka. Nie miał zamiaru myć się ani kłaść. Przebrał się szybko w mugolskie ubranie po kuzynie, a potem wyjął z kufra swoją błyskawicę i zszedł do pokoju wspólnego. Otworzył okno i szybko wyleciał przez nie.

– Więcej się nie zobaczymy... – mruknął, kierując się w stronę bramy. Musiał przez nią przejść, jeśli nie chciał aktywować, któregoś z zaklęć ochronnych. Hermiona tyle razy mówiła mu, żeby przeczytał Historię Hogwartu, że dla świętego spokoju w końcu to zrobił. Teraz ta męka z czytaniem zaowocowała. Wylądował przed bramą i minął ją, nie naruszając zaklęć ochronnych wokół zamku. Zaraz potem leciał już w stronę Londynu, nie odwracając się za siebie.

...

Było mu tak strasznie źle. Jego życie stanęło na głowie. Nie miał nikogo, z kim mógłby teraz porozmawiać. Ale wiedział jedno. Nie da zrobić sobie krzywdy! Nie pozwoli traktować się jak rzecz! Gniew i gorycz tego, co usłyszał, napędzały go. Koło piątej rano dotarł do Londynu. Miał niewiele czasu, żeby dostać się banku Gringotta i zrealizować swój plan. Zamierzał wymienić część galeonów na funty i zaszyć się gdzieś w mugolskim świecie. Prześlizgnął się więc przez Dziurawy Kocioł, odczekał ,aż ktoś otworzy przejście i wszedł na Ulicę Pokątną. Wcześnie rano tętniąca za dnia życiem ulica wyglądała jak z horrorów. Była cicha i niemalże pusta. Harry nasunął bardziej kaptur peleryny na głowę i szybkim krokiem pokonał drogę z pubu do banku. Miał nadzieję, że będzie otwarty. Pchnął wielkie drzwi i wszedł do środka. Najwyraźniej cześć goblinów miało nocną zmianę albo zwyczajnie wstawały bardzo wcześnie. Nie tracił jednak czasu na myślenie o tym. Czas naglił i musiał szybko zniknąć.

– A cóż to za pora na wizytę w banku? – usłyszał za sobą i podskoczył. Koło niego stał goblin i uśmiechał się kpiąco. – Pan Potter. Jak miło. Nie powinien pan być w szkole?

– Tak, powinienem – przyznał Harry. – Musiałem jednak pilnie wybrać się do banku – powiedział.

– Rozumiem. O co chodzi? – spytał goblin, patrząc na niego.

– Och, potrzebuję nieco mugolskiej waluty – powiedział.

– Chodźmy w takim razie – powiedział goblin i przeszli do jego gabinetu, żeby załatwić formalności. – Ile chciałby pan zamienić?

– Niech no przeliczę... – powiedział Harry. Nie miał bladego pojęcia, ile mógłby zabrać, żeby nie wzbudzać podejrzeń. – Będę potrzebował jakichś 30 tysięcy funtów – powiedział po chwili.

– Oczywiście. Proszę tu podpisać. Dostanie pan zaraz mugolskie funty, a odpowiednią kwotę w galeonach ściągniemy z pana skrytki – wyjaśnił goblin. Harry skinął głową i podpisał. Dziesięć minut później miał w plecaku gotówkę, z którą szybko opuścił ulicę Pokątną. Musiał teraz znaleźć jakieś bezpieczne miejsce dla siebie. Błąkając się nieco po Londynie, dotarł na dworzec kolejowy.

Po dłuższym namyśle wybrał kurs, który jechał na obrzeża Londynu. Kupił bilet i wsiadł do pociągu, nie oglądając się za siebie. Był pewien, że gdy tylko odkryją jego zniknięcie w Hogwarcie, rozpęta się piekło. Zerknął przez okno pociągu na zegar. Dochodziła ósma rano. Uczniowie Hogwartu zaczynali kolejny dzień, ale już bez niego.

Tak jak się domyślał, gdy tylko okazało się, że „Harry'ego" nie ma w dormitorium ani, że nie przyszedł na lekcje, zrobiło się zamieszanie. Severus natychmiast udał się do lochów i ku swojemu zaskoczeniu nie znalazł w nich Odbicia. Chłopak w jakiś sposób zniknął. Zawsze potrafił się wydostać z różnych tarapatów, ale czegoś takiego nawet on nie mógłby zrobić samodzielnie.

– Nie ma go – mruknął do Albusa. – Nie wiem, jak się wydostał, ale go nie ma.

– Musimy natychmiast zacząć go szukać. Na szczęście jest niepełnoletni. Jeśli tylko użyje magii, będziemy wiedzieć, gdzie jest – powiedział dyrektor. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że Odbicie nie miało zamiaru korzystać z magii, dopóki nie osiągnie pełnoletności, zwłaszcza że odebrano mu różdżkę. Nie wiedziało, czy w ogóle kiedykolwiek wróci, do korzystania z magicznych umiejętności

Z kolei Albus starał się znaleźć, jakieś rozwiązanie zaistniałej sytuacji. Prawdziwy Harry Potter potrzebował wiedzy i umiejętności, jakie posiadła jego kopia. Dopóki jej nie odnajdą, będzie musiał improwizować i w jakiś inny sposób zaznajomić chłopaka ze wszystkim.

„Harry" nie mylił się, gdy myślał o kłopotach w Hogwarcie. Oczywiście, jego oryginał musiał wejść na miejsce kopii. A prawdziwy Harry siłą rzeczy nie znał wszystkich sekretów, jakie były między nim a przyjaciółmi. Dyrektor musiał mu więc opowiedzieć i wyjaśnić sporo spraw w bardzo krótkim czasie, ale jakoś dogadywał się z Ronem i Hermioną. Nie zmieniało to jednak faktu, że Dumbledore bardzo szybko wymyślił także bajeczkę o cudownie ocalałych rodzicach Harry'ego mówiąc, że zaklęcie najwyraźniej jedynie ich uśpiło na bardzo długo czas.

– Harry, to cudownie! – piszczała Hermiona. – Musisz się strasznie cieszyć, że nie musisz wracać więcej do Dursleyów?

– Tak... To wielka ulga – powiedział Harry. Nie do końca oczywiście wiedział, co takiego zaszło u jego ciotki i wuja, że jego kopia za żadne skarby nie chciała tam wracać.

– No pewnie, że się cieszy! Koniec z wykorzystywaniem, jak skrzata domowego – uśmiechnął się Ron. – Ej, stary! Polatamy potem dla uczczenia, co?

– Jasne, chętnie – uśmiechnął się Harry.

– Harry, a poskarżyłeś się już na Filcha? – spytała Hermiona.

– W sensie? – spytał Harry.

– Za to zamknięcie cię w lochu. Miałeś powiedzieć o tym dyrektorowi.

– Och... Zapomniałem o tym kompletnie – powiedział. – Wiesz... teraz wszystko stało się tak szybko. Moi rodzice... Sama rozumiesz. Chyba sobie daruję – przyznał. Teraz już wiedział, jak uciekła jego kopia. Ron i Hermiona znaleźli jego Odbicie i nie wiedząc o niczym, wypuścili je w dobrej wierze.

W dormitorium Harry otworzył kufer i zaskoczony zauważył, że większość jego ubrań jest na niego za duża i znoszona. Jedynie jego mundurek szkolny był w dobrym stanie i odpowiednim rozmiarze.

– Harry, gdzie twoja Błyskawica? – spytał Ron.

– No właśnie nie wiem – powiedział chłopak. Albus powiedział mu, że jego ojciec chrzestny dał mu błyskawicę w prezencie. Teraz jednak nigdzie jej nie było. Czyżby jego kopia ją zabrała? – Accio Błyskawica – powiedział i machnął różdżką. Czekali dość długo, jednak miotła nie pojawiła się. – Dziwne. Chyba ktoś mi ukradł miotłę.

– Ale wtedy przyleciałaby do ciebie. To jedyna Błyskawica w Hogwarcie – zauważył Ron.

– No właśnie. Pójdę zgłosić to do dyrektora – zdecydował. Teraz jednak był pewien, że jego Odbicie uciekło na miotle. W sumie współczuł mu. Nagle dowiedzieć się, że nie jest się prawdziwą osobą, że nie powinno się istnieć. Pewnie sam czułby się skołowany i przerażony, ale co miał zrobić? Potrzebował swojego Odbicia, jeśli miał podjąć walkę z Voldemortem. A póki co jego kopia uciekła i doskonale się ukryła. – Cóż... W końcu to część mnie... – mruknął cicho do siebie.

– Co? Mówiłeś coś? – spytał Ron i Harry zdał sobie sprawę, że powiedział to na głos.

– Hm? A nie, nie... Zamyśliłem się tylko – powiedział z uśmiechem.

– Pewnie o jakiejś dziewczynie? – Rudzielec wyszczerzył do niego zęby.

– Może...

– Ktoś ci się podoba?

– Może...

– Ej no, stary!

Harry zaśmiał się. W sumie czuł się, jakby znał Rona od dawna. Doskonale się z nim dogadywał. A przecież to jego Odbicie przyjaźniło się z rudzielcem. Ciekawiło go, co jeszcze jego kopia zdołała zrobić.

Tymczasem Albus Dumbledore nie był zadowolony ani trochę. Ucieczka kopii Harry'ego skomplikowała kilka spraw.

– To wprost niebywałe – mówił. – Odbicie nie mogło przecież ot tak uciec, a potem zniknąć.

– Nie mniej jednak tak się stało – przyznał Severus. – Ktoś mu musiał pomóc. Nie mógł wyjść stamtąd sam. Jestem pewien, że to robota Granger i Weasleya.

– Nie mamy na to dowodów, Severusie. Poza tym nie możemy ich o to spytać. Nic nie wiedzą o Odbiciu i nie powinni się o nim dowiedzieć.

– Więc co możemy zrobić? Szukać go dalej? Dopóki nie użyje czarów, nic nie zrobimy. To kopia Pottera, a Potter jest cwany. Głupi i narwany, ale cwany! – Severus był pewien, że ma rację. Jeśli oryginał był przewidujący, to kopia na pewno miała tę samą cechę.

– Prędzej czy później na pewno się ujawni. W tej chwili pozostaje nam jedynie czekać i kontrolować działania Voldemorta – stwierdził dyrektor. – Nie wzywał cię na spotkanie?

– Wzywał. Kazał uwarzyć kilka eliksirów. Niektóre z nich są bardzo niebezpieczne, więc muszę działać bardzo ostrożnie – powiedział mężczyzna. Dyrektor skinął głową.

– To zrozumiałe...

– Zaczyna też wątpić w moją lojalność. Nie wiem, jak długo jeszcze będę mógł szpiegować. Zwłaszcza Bellatrix podważa moją działalność. Narcyza mi ufa, bo ufa mi Czarny Pan. Ale nie wiem jak długo.

– Musimy niestety zaryzykować – powiedział Albus. – I mieć nadzieję, że nam się poszczęści. Nie chciałbym od razu wystawiać Harry'ego do walki w pierwszej linii. Umiejętności, których nabyło jego Odbicie, mogą okazać się tu kluczowe. Dlatego musimy je odnaleźć, zanim Voldemort zbierze dość sił, aby na nas uderzyć.

– Albo co gorsza, dowie się o wszystkim – mruknął Severus. Zdawał sobie sprawę, że gdyby Czarny Pan dowiedział się o istnieniu Odbicia, natychmiast chciałby je wykorzystać do własnych celów.

Mistrz Eliksirów nie był optymistą. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że w końcu nadejdzie ten moment, gdy nie będzie mógł już szpiegować. I czuł, że ten moment zbliża się nieubłaganie. Chroniły go jedynie jego umiejętności przygotowywania mikstur. Co będzie, jednak gdy Czarny Pan odkryje prawdę o jego roli podwójnego agenta? Wolał sobie tego nawet nie wyobrażać.

Gdy wrócił do swoich lochów, był wściekły. Gdyby tylko przypilnował Odbicia... Powinien był je zamknąć w schowku w swoich kwaterach, a nie w opuszczonym korytarzu, którego nikt nigdy nie sprawdzał. Jak widać, zdarzył się ten jeden, jedyny raz, gdy jednak ktoś tam zawędrował i wypuścił chłopaka. Był pewien, że to byli przyjaciele Pottera. Czy raczej jego kopii. Widział rozczarowanie w oczach dyrektora. Powierzył mu „wiedzę" zebraną dla oryginału, która była potrzebna do walki i zwycięstwa, a on pozwolił jej uciec. Dlatego obiecał sobie, że znajdzie Odbicie i osobiście przyprowadzi do Hogwartu.

...

Hayden Potter mruknął niezadowolony, kiedy budzik wrednie zaczął mu oznajmiać, że najwyższa pora, aby otworzył oczy i zaczął funkcjonować. Wysunął rękę spod kołdry i na wpół śpiącą usiłował namacać wredne urządzenie na szafce koło łóżka.
– Hayden! Wstawaj! Nawet twój budzik ci to mówi! Nie każ mi cię oblewać wodą – krzyknął ktoś zza drzwi.
– Sadysta! – mruknął chłopak głośno, w końcu jakoś wyłączając upierdliwe dzwonienie. Podniósł się do siadu, ziewając i otwierając po chwili zielone oczy. Wstał z łóżka i powoli powlókł się do łazienki.

– O jakie zaspane stworzenie – zachichotał na jego widok wysoki blondyn o szerokich barkach.

– Tobie też dzień dobry. Max – ziewnął ponownie, znikając za drzwiami łazienki. Skrzywił się, kiedy nadepnął na jakąś tubkę leżącą na podłodze. Rozpoznał odzywkę do włosów Chloe. – Bałaganiara.

Szybko wszedł pod letni prysznic, żeby się dobudzić i przygotować na kolejny dzień. Dwadzieścia minut później wszedł do kuchni ubrany w czarne jeansy i zieloną koszulkę. Uśmiechnął się do swoich współlokatorów. Poznał ich trzy lata temu, kiedy uciekł z Hogwartu. Gdyby nie oni pewnie już by go nie było na świecie. Doskonale pamiętał tamten wieczór.

Przez kilka tygodni żył na ulicach przedmieścia mugolskiego Londynu. Nie miał szans znaleźć jakiegoś lokum na stałe. Był nieletni, nie miał dokumentów i nawet posiadanie pieniędzy nic mu nie dawało. No może tylko poza tym, że nie głodował. Ale co wieczór musiał szukać jakiegoś w miarę bezpiecznego miejsca na noc. Tamtego dnia od rana padał śnieg, który do wieczora zmieniła się w prawdziwą śnieżycę. Usiłował dotrzeć do pustostanu, w którym czasem się chował, ale kompletnie nic nie widział. Robiło się coraz zimnie i czuł, że zaczyna opadać z sił. Wtedy usiadł na chwilę na jakichś schodach, żeby odpocząć chociaż chwilę. Jak przez mgłę pamiętał, że ktoś wziął go na ręce i głosy kilku osób.

Obudził się, czując przyjemne ciepło przy sobie i odruchowo przylgnął mocniej do jego źródła. Otworzył oczy, kiedy usłyszał cichy chichot przy uchu i zarumienił się potężnie. Dotarło do niego po chwili, że odruchowo wtulał się w kogoś, kto leżał obok niego pod ciepłą kołdrą. I nawet bez okularów był w stanie powiedzieć, że ma przed oczami nagi, męski tors. Pisnął, chcąc się szybko odsunąć. Chyba w amoku z zimna nie zgodził się z kimś iść do łóżka?

– Spokojnie, chłopaku – odezwał się właściciel ciała leżącego obok i objął go ramionami. – Nie szalej. Potrzebujesz ciepła. Wczoraj wieczorem byłeś niemalże niebieski z zimna. No już, już.

– Gdzie ja jestem? – zapytał, kiedy się uspokoił. – Niewiele pamiętam.

– Nic dziwnego. Byłeś na wpół przytomny z zimna i majaczyłeś. A jesteś u nas w domu. Mam na imię Max – przedstawił się. – A ty?

Chłopak nic nie odpowiedział. Bo co miał niby powiedzieć? Przecież nie istniał. Stracił wszystko. Nawet imię.

– Rozumiem. Boisz się, że zawiadomimy policję. Uciekłeś z domu, co? – spytał Max.

– Coś w tym stylu – przyznał, w końcu nieśmiało wtulając się w Maxa. – Miałem już dość.

– Tutaj nic ci nie grozi. Też jest z nas dość nietypowa zbieranina osobliwości.

– Hayden – odezwał się nagle pod wpływem impulsu.

– Co?

– Mam na imię Hayden – powtórzył. – Hayden Potter – dodał. Coś mu mówiło, że najciemniej może być właśnie pod latarnią.

– Miło cię poznać – powiedział Max, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. – Otwarte.

– Hej Max. Co z nim? – spytał ktoś. Po głosie Hayden nie był w stanie rozpoznać, czy to była kobieta, czy mężczyzna. Pasowałby do obu płci.

– Obudził się przed chwilą.

– To dobrze. Hej słonko. Napędziłeś nam stracha – uśmiechnął się właściciel głosu, podchodząc do łóżka. Hayden podniósł głowę, mrużąc oczy. – Coś nie tak?

– Moje okulary. Prawie nic bez nich nie widzę – wyjaśnił. Max sięgnął ręką i po chwili podał mu jego szkła. – Dzięki – powiedział, siadając i zakładając je. Dopiero wtedy dotarło do niego, że ma na sobie tylko bieliznę i zaczerwienił się mocno, łapiąc kołdrę.

– Ale z ciebie wstydliwe stworzenie – przyznał Max, również siadając. – Mówiłem już, że jakoś musieliśmy cię ogrzać.

Chłopak podniósł na nich wzrok i w końcu mógł się im dobrze przyjrzeć. Max okazał się przystojnym blondynem o szerokich ramionach i ujmującym uśmiechu. Uśmiechnął się lekko do niego. Drugiej osoby za nim nie mógł określić. Wysoka o rudych, niemalże nawet czerwonych włosach i z lekkim makijażem. W tłumie wziął ją za kobietę, ale coś mu nie pasowało. Po chwili zauważył całkiem płaską klatkę piersiową.
– Jesteś kobietą? – spytał wprost.

Rudzielec zaśmiał się.

– Nie do końca. Fizycznie jestem mężczyzną, ale nigdy się nim do końca nie czułem. Uważam się za osobę nieokreśloną – wyjaśnił. – Jestem Taylor.

– Hayden. I tak jesteś ładny.

– Już cię lubię – powiedział rudzielec, szczerząc się. – Dobra. Jak czujesz się lepiej, to chodźcie do kuchni. Zaraz będzie obiad – dodał, wychodząc.

– Ciekawa osoba – odezwał się, kiedy zaskoczenie minęło. Max zaczął się śmiać.

– Taylor jest specyficzny i troszkę dziwny. Ale rozzłość go, a rozniesie wszystko w swoim otoczeniu.

– Zapamiętam.

Kiedy weszli do kuchni, chłopak zauważył, że mieszka tu więcej osób. Max przedstawił mu wszystkich po chwili.

Bardzo ładna brunetka o włosach skręcających się w drobne loczki miała na imię Chloe. Rok wcześniej przyjechała do Londynu na studia. W weekendy z kolei pracowała w okolicznym pubie.

Patykowaty chłopak o niemalże białych włosach i bardzo jasne skórze miał na imię Liam. Max wyjaśnił mu, że jest albinosem i stąd jego wygląd. O dziwo jego niecodzienny wygląd był jego atutem i pracował jako model dla jednej z agencji. Proponowano mu mieszkanie w centrum Londynu, ale odmówił. Wolał mieszkać z przyjaciółmi.

Nieco napakowany szatyn przedstawił się jako Daniel i był właścicielem domu. Odziedziczył go po dziadkach, ale nie chciał mieszkać w nim sam. Hayden potem dowiedział się, że jego krewni mieli od dawna chrapkę na budynek, ale młody mężczyzna nie miał zamiaru im go oddawać. Wynajmował więc pokoje.

Lindsay była uroczą szatynką i zarazem młodsza o kilka lat kuzynką Daniela. Nie dogadywała się z rodzicami, którzy zawsze faworyzowali jej brata i siostrę. Przeprowadziła się więc do kuzyna, z którym zawsze miała najlepszy kontakt.

Taylor, jak się potem okazało, był psychologiem. Pracował głównie z młodzieżą, która nie potrafiła sobie poradzić z różnymi problemami wieku dojrzewania, a Max pracował na budowie. To dzięki niemu dom był zawsze w świetnym staniem. Miał też rację, mówiąc, że mieszkańcy domu są ciekawą zbieraniną. Hayden jednak od razu poczuł z nimi więź. W końcu sam był dziwny. Był nastawiony na pytania z ich strony, ale wiedział też, że nie może im nic powiedzieć o magii. Kiedy więc spytali, czy uciekł z domu, przytaknął, mówiąc, że jego rodzice nie żyją, a wujostwo nigdy nie chciało się nim zajmować i znęcali się nad nim od zawsze, dając mu odczuć, jak bardzo jest niechciany.

Chloe i Lindsay od razu wtedy go przytuliły, zapewniając, że pomogą mu i żeby niczym się nie martwił. W taki oto sposób dzięki sporej dozie upierdliwości, znajomościom i masie czasu Hayden Potter zaczął istnieć oficjalnie w mugolskim świecie. Bardzo zżył się ze swoimi współlokatorami, którzy stali się dla niego rodziną. Mieszkał z nimi już trzeci rok i nie wyobrażał sobie już życia bez nich. Był im wdzięczny za pomoc.

W przeciągu tych trzech lat Hayden ani razu nie zbliżył się do świata czarodziejów. Nie zbliżał się do Dziurawego Kotła, nawet jeśli był w jego okolicy. Nie chciał, żeby ktoś go rozpoznał. Wprawdzie przez ten czas jego wygląd się zmienił, ale i tak wolał nie ryzykować. W końcu był kopią Harry'ego Pottera i ktoś pomimo innej fryzury, okularów i ogólnego stylu mógłby go z nim pomylić. A wtedy jak nic Zakon zacząłby węszyć. Nigdy nie przyjął do wiadomości, że nie był prawdziwy. Miał przecież uczucia, świadomość i marzenia na przyszłość. Jego współlokatorzy o nic nigdy nie pytali i był im za to bardzo wdzięczny.

Ale nie bycie Harrym Potterem, Złotym Chłopcem i Wybrańce miało swoje dobre strony. Może i stracił tamto życie, ale zyskał w końcu spokój. Nie polował na niego żaden psychopatyczny czarnoksiężnik ani jego poplecznicy. Nie stawiano przed nim niemożliwych do realizacji wymagań. Był wolny. Ta wolność była dobra, ale skłamałby, gdyby powiedział, że nie tęskni za Ronem i Hermioną. Nie raz kusiło go napisać do nich, wyjaśnić wszystko, ale miał wątpliwości czy uwierzyliby mu. A nawet jeśli to, czy zatrzymaliby ten sekret dla siebie? Bał się, że ktoś od razu coś by zauważył. Wolał więc nie ryzykować.

Kilka miesięcy po jego ucieczce z Hogwartu zaczął zdawać sobie sprawę, że pociąga go jego własna płeć. Rumienił się mocno, przypominając sobie, jak Max go przytulał. Spanikował wtedy strasznie i nie chciał z nikim rozmawiać przez dobre dwa dni. W końcu Max wyciągnął z niego, o co chodzi, a Hayden szlochając, przepraszał go i mówił.
– Głupi jesteś – powiedział Max wtedy, przytulając go. – Nie masz za co przepraszać.

Hayden wiedział, że Max jest gejem i kilka razy poszli do łóżka. Nie zaiskrzyło wprawdzie między nimi, ale pozostali przyjaciółmi. Chłopak myślał, że będzie między nimi niezręcznie, ale nic takiego się nie stało. Max potem wyjaśnił mu, że on w jego wieku też czuł się zagubiony z powodu swojej orientacji. Był mu bardzo wdzięczny za wszystko i nie czuł żalu, że nie zostali parą. Życie w ich domu toczyło się swoim rytmem. Tak samo jako teraz, kiedy zaczynał kolejny dzień.

– Ktoś widział moje płatki? – spytał, zaglądając do szafki.

– Nie wiem, czy Liam się nimi nie poczęstował z pośpiechu. Wychodząc, krzyczał coś, że odkupi, jak będzie wracał – odparła Lindsay. – Ale zrobiłam tosty z serem, jeśli masz ochotę.

– Poproszę – powiedział, robiąc sobie kawę na rozbudzenie, a potem usiadł i sięgnął po tost. – Jakieś plany na dziś?

– Jadę do centrum na wyprzedaże przedświąteczne. Jedziesz ze mną? Trzeba coś pomyśleć o prezentach.

Hayden znad swojego kubka pokiwał głową, że chętnie się z nią wybierze do centrum. Nadal pamiętał pierwsze święta, jakie spędził z tą ekipą. Na dzień wcześniej dziewczyny i Taylor zaciągnęli go do kuchni na wspólne gotowanie i pieczenie, a reszta musiała posprzątać dom i ubrać choinkę. Pamiętał smak pysznych potraw, prezenty, które wtedy dostał, leżenie z Lindsay pod choinką i gapienie się na kolorowe światełka czy wspólne oglądanie telewizji, kiedy wszyscy owinęli się w grube koce i przysypiali pod koniec filmu.

Nigdy nie doświadczył czegoś takiego. U Dursleyów czuł się niechciany, a z kolei w Hogwarcie nie było tej rodzinnej atmosfery. Tutaj było po prostu... ciepło.

...

Severus Snape z trudem utrzymał się na nogach, kiedy aportował się w jakimś zaułku w mugolskiej dzielnicy Londynu. W czarodziejskim świecie wojna stawała się coraz bardziej widoczna dla wszystkich, a szpiegowanie Voldemorta było coraz bardziej ryzykowne. Dotknął pulsującego bólem uda. Od razu wyczuł pod palcami krew. Czarny Pan nie był z niego zadowolony.

Przez te trzy lata nie dało się ukryć, że Potterowie żyją i Voldemort nie był zachwycony, że Severus nie doniósł mu o tym od razu. Był karany za to przy każdej okazji, kiedy wypominano mu boleśnie jego błąd. A z drugiej strony był też Dumbledore, który naciskał na niego odnośnie poszukiwań Odbicia. Wiedział, że obiecał znaleźć je, ale kopia chłopaka ukrywał się naprawdę świetnie i nie pojawiła się w czarodziejskim świecie.

Naprawdę miał już tego wszystkiego dość. A najdziwniejsze było to, że któregoś wieczoru prawdziwy Harry Potter przyszedł z nim porozmawiać.

– Czego chcesz? – spytał opryskliwie, kiedy zobaczył za drzwiami swoich kwater w Hogwarcie chłopaka. To już był koniec siódmego roku. Wszyscy zdali już owutemy i szykowali się do opuszczenia Hogwartu.

– Wiem, że nie darzy mnie pan sympatią, ale chciałbym chwilę porozmawiać – powiedział szczerze.

– Byle szybko – powiedział, Mistrz Eliksirów wpuszczając go. – No więc? O co chodzi?

– Niech pan go już nie szuka – powiedział Harry wprost.

– Kogo?

– Mojego Odbicia.

Severus popatrzył na chłopaka zaskoczony.

– Dlaczego nie? Przecież go potrzebujesz. Potrzebujesz jego doświadczenia i wiedzy – zauważył.

– Tak, ale nie chcę tego w taki sposób.

– To tylko twoja kopia, panie Potter. Czytałem, jak działa to zaklęcie.

– Nie! Ja z początku też tak myślałem. Ale to nie jest bezmyślna kopia. To człowiek. Stworzony na moim przykładzie, ale nadal człowiek. Widziałem jego spojrzenie, kiedy dowiedział się o wszystkim. Odebrano mu wtedy to, kim myślał, że jest. Jakby się pan czuł na jego miejscu? Nie chcę czuć jego żalu i smutku, kiedy znowu stałby się częścią mnie. Wolę myśleć, że gdzieś tam mam brata-bliźniaka – przyznał.

Severus nie wiedział co powiedzieć. Dumbledore wyraźnie dał mu do zrozumienia, że musi odnaleźć kopię Harry'ego, a tymczasem sam Potter chciał ją zostawić w spokoju.
– Wyjaśnił mi to, bo chyba nie rozumiem, co ci siedzi w tej twojej głowie – przyznał w końcu.

– Widziałem wspomnienia. Wiem, przez co przeszedł zamiast mnie. Uważam, że należy mu się spokój po tym wszystkim, a nie tratowanie go jak rzecz. Jestem pewien, że się boi. Wiem pan, ja zawsze chciałem mieć rodzeństwo, ale z jakiegoś powodu jestem jedynakiem. Może i on jest moją kopią, ale myślę, że dyrektor nie ma racji. Nie jesteśmy identyczni. Ukształtowały nas inne środowiska.

– Dyrektor jest pewny, że potrzebujesz jego doświadczenia.
– Dyrektor jest też tylko człowiekiem, profesorze. I może się mylić jak każdy. Wiem, że pewnie nie przestanie pan go szukać, bo to kwestia honoru czy coś. Ale jeśli pan go znajdzie niech go pan zostawi w spokoju. Niech pan udaje, że go pan nie poznaje. A jeśli pan nie może, to chociaż niech go pan traktuje jak człowieka.

Severus zagryzł zęby, zastanawiając się, co powinien zrobić. Przez dobre kilka lat wyżywał się na kopii tego chłopaka, święcie wierząc, że to mały klon Jamesa Pottera. Tymczasem okazało się, że ani prawdziwy Harry Potter, ani tym bardziej jego Odbicie tacy nie są. To była inteligentna dwójka młodych ludzi. Niewtajemniczony we wszystko człowiek nie zauważyłby niczego, ale Potter miał rację. Nie byli identyczni. I on widział te różnice.

– Dobrze. Jeśli go znajdę będę go traktował jak człowieka – obiecał w końcu. Ale na tę chwilę obietnica poszła w niepamięć.

Tracił krew. W którejś kieszeni miał odpowiedni eliksir, ale był w tej chwili tak słaby, że nie mógł sobie przypomnieć, w której. W końcu zabrała go ciemność.

...

Nie wiedział, ile był nieprzytomny, ale kiedy otworzył oczy, zauważył, że jest w jakimś pomieszczeniu. Kiedy udało mu się skupić wzrok, dostrzegł meble, plakaty na ścianach, książki na półkach, małe radio na biurku, a on sam leżał na łóżku. To zdecydowanie był mugolski pokój, a to znaczyło, że znalazł go jakiś mugol i zabrał do siebie. Odruchowo dotknął dłonią zranionej nogi i wyczuł pod palcami opatrunek. Był wdzięczny za ratunek, ale jeśli ktoś go opatrzył, to znaczyło, że musiał go też nieco rozebrać. I na pewno znalazł jego różdżkę.

Jego różdżka!

Usiadł gwałtownie i poczuł jak kręci mu się w głowie, a przed oczami robi się ciemno. Opadł z jękiem na poduszki i nawet nie zarejestrował, że ktoś wszedł do pokoju.

– Oszalał pan? – spytał ktoś, podchodząc do łóżka. – Z panem to tak zawsze.

Z nim tak zawsze? Kto to był, że myślał, że go zna? Pozwolił sobie pomóc, a potem popatrzył na swojego wybawcę.

– Potter? – syknął przez zęby, widząc znajome, zielone oczy.

– Prawie – odparł chłopak z westchnieniem.

Wtedy Snape zrozumiał.

– Odbicie...

„Bliźniak" Pottera skrzywił się.

– Proszę mnie tak nie nazywać. Czuję się wtedy jak rzecz. – Przysunął sobie krzesło i usiadł. – Ale podziękować za ratunek to by pan mógł.

– Bezczelny bachor – syknął, a chłopak zaśmiał się ku jego zaskoczeniu.

– Zrobiło się trochę nostalgicznie – przyznał, podciągając kolana pod brodę.

Severus przyjrzał się chłopakowi. Z bliska widział, kim jest, ale w tłumie mugoli nie zwróciłby na niego większej uwagi. Od razu zauważył, że musiał żyć jak mugol. W pokoju nie było nic magicznego, a on sam miał na sobie proste jeansy i bluzę.

– Przygląda mi się pan. Jednak się różnimy trochę? – odezwał się nagle.

– Są subtelne różnice – powiedział z pewnym wahaniem.

– Może mi pan mówić Hayden.

– A nie Harry?

Hayden pokręcił głową.

– Harry Potter przecież istnieje oficjalnie. Ja nim nie jestem i nie chcę być. Jestem Hayden Potter. Zwykły, mugolski chłopak próbujący ułożyć sobie jakoś życie na nowo.

Mistrz Eliksirów patrzył na niego, nie bardzo wiedząc co powiedzieć.

– Ta rana na nodze to przez Niego, prawda? – spytał w końcu chłopak. – Wojna nadal trwa?

– Nie wiedziałeś?

Hayden pokręcił głową.

– Trzymam się z daleka od czarodziejskiego świata. To chyba oczywiste?

– Poniekąd...

– Mógł się pan aportować do Hogwartu.

– Chyba zabrakło mi na to sił. Niechętnie to mówię, ale dziękuję za pomoc. Gdzie jestem?

– W moim pokoju. A podziękowania należą się Chloe. Opatrzyła panu ranę, jak przystało na przyszłą pielęgniarkę.

– Chloe?

– Jedna z moich współlokatorek. Musiałem im wyjaśnić, że uczył mnie pan kiedyś. Inaczej zadzwoniliby po pogotowie, a raczej wątpię, żeby chciał pan mieć coś wspólnego z mugolską służbą zdrowia.

– W istocie.

Obaj milczeli dłuższą chwilę.

– Co pan zamierza? – spytał w końcu Hayden.

– O co pytasz?

– Zamierza mnie pan zaciągnąć do Hogwartu, żeby mnie...? – zaczął, ale nie był w stanie skończyć pytania.

– Nie. – Chłopak popatrzył na niego podejrzliwie. – Obiecałem twojemu „bliźniakowi", że tego nie zrobię. Poprosił, żeby zostawić cię w spokoju wbrew życzeniom dyrektora.

– Harry poprosił...? – Hayden był więcej niż w szoku. Jego oryginał wstawił się za nim? Ale dlaczego? Przecież miał go wchłonąć. – Nie rozumiem...

– Uwierz mi, że ja też nie, ale z jakiegoś powodu traktuje cię jak kogoś w rodzaju brata, a nie swoją kopię.

– To... Miłe...

Hayden uśmiechnął się lekko. W tej chwili poczuł ciepło w sercu. Nie znali się, ale poczuł nagłą sympatię do swojego oryginału. Poczuł się, jakby naprawdę miał takiego starszego brata, który go chroni. To było przyjemne uczucie. Pytanie tylko co powinien z tym zrobić.

Severus patrzył na zamyślonego chłopaka uważnie. Zaczynał rozumieć, co miał na myśli ten prawdziwy Potter. Jego kopia nie była kopią. Była człowiekiem, którego stworzono w jakimś celu, a gdy przestał być potrzebny, chciano się go po prosto pozbyć jak jakiejś zepsutej rzeczy.

Od jakiegoś czasu już podejrzewał, że Potterowie nie ufają Dumbledore'owi. Po tym jak James Potter, ku jego kompletnemu zaskoczeniu przeprosił go za wszystko, co zrobił w szkole, odbył rozmowę z nim i Lily. Żadne z nich nie było zbyt chętne do udziału w planie dyrektora. Zrobili to tylko ze względu na przyjaciół. Nie mieli pojęcia, że Odbicie ich syna ucieknie. Oczywiście wiedzieli, że Severus szuka chłopca i kilka dni wcześniej wyskoczyli z taką samą prośbą jak ich syn. Żeby nie robić mu krzywdy.

– Znaleźliśmy w starych księgach informacje na temat rytuału Odbicia – przyznała wtedy Lily. – W momencie stworzenia Odbicie jest twoją idealną kopią, ale potem staje się indywidualnym bytem. Kiedyś było ich wiele. Muszę się napić czegoś mocnego, jeśli mamy o tym rozmawiać – powiedziała nagle. Severus był tak zaskoczony, że bez zbędnych pytań nalał im i sobie po szklance ognistej whisky. Lily nigdy nie piła więc to, co przeczytała, musiało nią naprawdę wstrząsnąć. – Odbicia tworzono w czasach, gdy czarodziei było mało. Jako kolejnego potomka, który będzie kontynuował linię rodu. Nie tworzono ich jako zabezpieczenie. Po ten rytuał sięgały rodziny, które miało jedno dziecko i nie były w stanie mieć ich więcej.

– Więc czemu nie protestowaliście od początku? – Severus musiał to wiedzieć, jeśli miał zadecydować co zrobić.

– Nie mieliśmy o tym pojęcia – odezwał się z kolei James. – Dumbledore nie wtajemniczył nas nigdy jakoś głębiej w temat. Dopiero kiedy Harry zaczął protestować przeciwko szukaniu jego... bliźniaka, zrozumieliśmy, że on tak właśnie myśli. Widzi w swojej kopii wymarzonego brata, a nie kogoś, kogo stworzono w konkretnym celu. Nasze kopie zginęły, broniąc nas. Zrobiły to nieświadomie. Nie wiedziały, co je czeka. To było złe.

– Ale wtedy baliśmy się o Harry'ego. Nie zastanawialiśmy się głębiej nad całą sytuacją. Myśleliśmy, że są czymś w rodzaju iluzji. Lustra... Nie wiem dokładnie jak to opisać, ale myślę że rozumiesz, co chcemy powiedzieć. – Kobieta podniosła głowę, patrząc na przyjaciela z dzieciństwa. Severus był w stanie tylko skinąć głową. – Tymczasem okazało się, że to byli ludzie. Stworzeni za pomocą magii, ale nadal ludzie. Jedyna pociecha w tym, że zginęli, nie będąc świadomymi, kim naprawdę są. Ale ten chłopiec wie. I musi mu być bardzo ciężko z taką świadomością.

Mistrz Eliksirów nie mógł tej nocy zasnąć. Rozmyślał nad całą sytuacją. Lily na jego prośbę przysłała mu notatki o Odbiciach, które zapisały się w historii. Nie mógł uwierzyć, kiedy czytał niektóre nazwiska. To były informacje zebrane ze starych, rodzinnych kronik różnych czarodziejskich rodów z całego świata. W oficjalnych dokumentach widnieli jako naturalni członkowie rodzin i tylko dzięki rodzinnych kronikom wiadomo było, że nie urodzili się w sposób naturalny. Dumbledore może i chciał dobrze, ale Harry miał rację. Dyrektor był tylko człowiekiem, który popełnił ogromny błąd, bo nie rozumiał natury tego, co zrobił. A dowód jego winy siedział teraz na krześle obok łóżka, na którym leżał Mistrz Eliksirów.

– Lily i James także prosili, żeby zostawić cię w spokoju i pozwolić ci żyć tak ,jak chcesz – odezwał się nagle. Hayden popatrzył na niego w szoku. Miał minę, jakby miał się zaraz rozpłakać. Nie zrobił tego chyba tylko dlatego, że ktoś zapukał do pokoju.

– Proszę.

– Widzę, że twój nauczyciel się obudził – powiedział barczysty blondyn. – Napędził pan Haydenowi stracha. Myślałem, że padnie, kiedy zobaczył pana niedaleko naszego domu zakrwawionego. Ale nie chciał, żeby wzywać do pana lekarza. Mówił, że im pan nie ufa.

– Banda konowałów. Sam się potrafię sobą zająć – prychnął Severus, a blondyn zaśmiał się.

– Hayden mówił, że pan powie coś takiego. Skoro pan żyje, to przyniosę wam coś do jedzenia. Chloe mówi, że musi pan przez kilka dni uważać na tę nogę.

– Dzięki, Max. – Hayden uśmiechnął się ciepło do blondyna, kiedy ten wyszedł z pokoju.

– Czy między wami coś jest? – spytał czarodziej, zanim zdążył się powstrzymać. Zauważył ciepły wzrok chłopaka.

Hayden zarumienił się lekko.

– Nigdy między nami nie zaiskrzyło. Jesteśmy tylko przyjaciółmi – przyznał. Starszy czarodziej skinął tylko głową, przymykając oczy na chwilę.

Niewiedział, co powinien myśleć o tej całej sytuacji. Ani tym bardziej co powinienteraz zrobić. To był jeden z tych nielicznych momentów, kiedy czuł, jakbyznajdował się pomiędzy młotem a kowadłem. I wcale mu się to nie podobało.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top