二十三

Jiang Cheng był zwyczajnie przytłoczony. Przeprosił Wei Wuxiana a on jego. Ale nigdy, przenigdy nie wrócą do swojej dawniejszej relacji. To było przykre, że kiedyś po kłótni, nawet po najgorszej, zawsze wracali razem do pokoju do Przystani Lotosów. Teraz po pogodzeniu dalej pozostawali daleko. Dziś pozwolił Lan Wangjiemu zabrać swojego brata jak i wcześniej pozwolił pawiowi zabrać swoją siostrę. Dopiero odzyskał brata... i znów będzie sam. Wszyscy, których kochał odchodzili i go zostawiali.

Mama, tata. Siostra, brat. Jin Ling, który dorósł i stał się liderem sekty, niedługo zapewne się ożeni. Nawet strata takiego chuja jak Jin Guagyao bolała. Wspólnie wychowywali Jin Rulana na zmianę, nie można powiedzieć, że go kochał, ale w jakimś stopniu się przywiązał. Kolega jakim był Nie Huisang również okazał się być spiskowcem. Wen Qing, która uratowała mu życie.

Oni wszyscy po kolei odchodzili, zostawiając go w samotności pośród przepychu i potęgi sekty Jiang, która za jego panowania wstała z kolan.

Jakże mógłby pozwolić kochać się Lan Xichenowi? Niewinny, naiwny, dobroduszny i majestatyczny Lan Huan zadurzył się w tak okropnej osobie jaką był Jiang Cheng. Nie mógł mu na to pozwolić i dla jego własnego dobra postanowił złamać mu serce. Lan Xichen powinien znaleźć kochającą żonę z dobrej rodziny, która powiłaby mu piękne dzieci, nie skrzywdzonego przez świat mężczyznę. Zbyt go kochał aby pozwolić mu zostać. Nie chciał kochać, ci których kochał cierpieli.

Oddał więc omdlałego lidera sekty Lan w ręce medyków i w nocy odleciał do Przystani Lotosów, zostawiając prezent dla Wei Yinga i najszczerszy, najmilszy list jaki umiał. Starał się odbudowywać z nim relację, wybaczył mu, ale Wei Wuxian miał teraz nową rodzinę.

***

Jin Ling, Lan Sizhui i Lan Jingyi uwielbiali spędzać czas razem, choć dwóch z nich nigdy by się do tego oficjalnie nie przyznało. Po ceremonii ślubu i pierwszych godzinach wesela, postanowili wyjść z dusznej sali pełnej ich wujków, dziadków, ojców, nauczycieli i kuzynów. Stanowczo woleli posiedzieć na zewnątrz, padło na drzewo przy jeziorze na wschodzie terytorium sekty Lan. Było już ciemno, ale Lan Sizhui idealnie widział każdy skrawek twarzy Jin Linga.
Wszyscy wystroili się na wesele, młody lider sekty Jin również. Jego złote i żółte szaty były mocno zdobione, fryzura równie misterna. Wyglądem podobno przypominał swojego ojca, jeśli wierzyć słowom starszych. On sam przecież go nie znał. Bardzo nad tym ubolewał i chciał nienawidzić wszystkie osoby, przez które stracił rodziców...
A jednak wujek Wei Ying, zmarły już Yao czy nawet Wen Ning zrobili dla niego więcej niż ktokolwiek, choć odebrali mu najważniejsze osoby. Nie mógł ich jednak nienawidzić.

Teraz nie chciał o tym myśleć. Teraz chciał tylko leżeć na gałęziach ogromnego drzewa przy swoich przyjaciołach.

***

Obaj doskonale wiedzieli czego chcą. Po ich pierwszym razie Wei Ying chciał przeczytać kilka książek z pornografią homoseksualną, jednak nie miał nigdy na to czasu przez... przez to co się stało.
Dlatego z dość niewielką wiedzą, ale wielkim zaufaniem do męża ułożył się na łóżku. Nie bał się bólu, wiedział że go czeka. Kochał to. Siłę z jaką zajmował się nim mąż, jak władczo przyciskał go do łóżka i jak szybko i mocno go posuwał.
Uwielbiał go.
Lubił też go błagać i prosić o przestanie, choć zaprzestania na pewno nie chciał.
Ustalili, że gdyby naprawdę chciał przestać powie "drzwi". Dlaczego? Jakoś tak. Drzwi to dobra opcja.

W razie zakneblowania bo i to uwzględnili mógł unieść rękę.

Zupełnie podekscytowany, czekał już z rozłożonymi nogami. Lan Zhan na szczęście doedukował się i miał zamiar oszczędzić nieco bólu ukochanej osobie. Zawiązał mu jednak opaskę na oczy. Olejkiem nasmarował swojego członka i jego wejście, nie omieszkając przy tym, wsuwać w niego swoje długie palce. Związał go, ręce za głową, nogi do barierek łóżka, szeroko, nawet bardzo, ale tak by mógł przekręcić go sobie na brzuch, gdy zechce. Uśmiechnął się zadowolony ze swojego dzieła. Gotowe. 

- Lan Zhan, kiedy...Aish! - jęknął Wei Ying, bo nim zdążył się zdenerwować, coś w niego weszło. I to nie był Lan Zhan. Czuł w sobie bardzo ciepłe, twarde i gładkie... coś. Otóż jednym z nabytków Lan Zhana było szklane dildo, idealne do zabawy temperaturą. Wei Ying cicho jęknął, przyzwyczajając się do uczucia wypełnienia i gorąca. Rumienił się i kręcił biodrami a Lan Zhan mógłby w tym momencie dojść, uważał że nie ma piękniejszego widoku. Zasypał go pocałunkami, od stóp do głów, niczym posąg bóstwa.  
Poruszył zabawką kilka razy i gdy uznał to za stosowne, wyjął ją, ku niezadowoleniu Wei Wuxiana.

- Lan Zhan, ah Lan Zhan. Miej litość, nie drażnij się ze mną - próbował na ślepo rozłożyć nogi.

Jakże mógłby odmówić? Wbił się w niego agresywnie, z przyjemnością rejestrując krzyk męża i  jego przyjemne zaciskanie się. To będzie cudowna noc.

***

Xichen obudził się w pawilonie medycznym...
Sam.
Rozejrzał się, szukając fioletowego stroju albo ciemnych loków.
Nic.
Zamknął oczy i pokręcił głową. Mógł się tego spodziewać. Ignorował go całe wesele, ale... miał taką nadzieję, taką nikłą, że po prostu... sam nie wiedział. Że może nie odzywał się do niego przez stres, opinię ludzi...?

Liczył, że to nie oznaka osłabienia uczucia ani znudzenia, ale najwyraźniej przestał go lubić.
Jak głupio liczył na coś więcej...jakże gorzej mógłby się pomylić?

Zmęczony potarł skronie i powoli wstał.

Wiedział, że wpadł po uszy. Zakochał się w nieodpowiedniej osobie. Znowu.

***

Jęki z Jingshi słuchać byłoby nawet w Zimnych Źródłach, gdyby nie bariera dźwiękowa, którą wspaniałomyślnie założył Lan Zhan wokół pokoju. Uśmiechał się, słysząc szczytowanie męża. Rytmicznymi, mocnymi pchnięciami, trafiał prosto w jego wrażliwe punkty. Znajomość anatomii znów okazała się być przydatna.

Wygięty pod nim mężczyzna, otwierał usta i zamykał, jak ryba na brzegu. Wangji czasem gryzł go w wargę lub szyję, tylko potęgując jego przyjemność i jęki. Zadowolony z nich, sam był bliski. Marszczył brwii i syczał cicho, nie był tak głośny jak jego mąż.
Jęknął ciężko jednak, gdy doszedł w nim, niespodziewanie i nagle. Złapał oddech.
Wei Ying pod nim zacisnął się mocno i sam doszedł, brudząc ich brzuchy.

Uczucie wypełnienia było cudowne. Patriacha Yiling zaczął zauważać korzyści płynące z bycia pasywną stroną. Już chciał podnieść głowę, gdy dostał niespodziewanego klapsa.

O tak.

Czy to już choroba i spaczenie?

- nie skończyłem - wymruczał niskim tonem Lan Zhan, niczym warknięcie.

Nie. To miłość i to ogromna.

Oto co zrobiliscie z tej książki

Pornola

Wiec... jutro jadę do Egiptu na dziesięć dni i rozdziałów nie będzie, ale postaram się je tam pisać w notatkach czy coś i potem wstawić więcej dla rekonpensaty oke oke

Jak się podoba?

Czy ktokolwiek też żałuje Xichena? Wezcie on jest taki biedniutki

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top