8

Skończyłam rozdział, ale jakim kosztem
***

Pogładziłem drżącą dłonią po jego zapadniętym bladym policzku. Pod palcami mogłem wyraźnie poczuć kości jego szczęki. Dotyk delikatnej, choć trochę wysuszonej skóry sprawił, że mój żołądek wykonał fikołek.
Za każdym razem gdy przyglądałem się jego twarzy powracały do mnie odległe wspomnienia... Zapomniane uczucia.
Przed oczami stanął mi niewyraźny obraz kobiety. Wydawała się bardzo odległa, rozmyta, jakby otaczała ją nieprzenikniona bariera złożona z mlecznobiałej mgły. Twarz, pozbawioną jakichkolwiek rysów okalały gęste i długie kasztanowe włosy, miała na sobie prostą koszulę przepasaną materiałowym gorsetem i długą spódnicę w ciemnym kolorze , przywodzącą na myśl te, które przed laty nosiły kobiety na wsi. Obok niej leniwie kręciła się dwójka małych dzieci, nie potrafiłem określić ani ich wieku ani płci, a ona sama była w zaawansowanej ciąży. Po policzkach polały mi się słone łzy. Ta osoba wydawała mi się niezwykle znajoma, ale nie wiedziałem kim jest... Nie pamiętałem... Nie chciałem pamiętać... Im dłużej o tym myślałem tym bardziej uczucie chwilowego ciepła ustępowało miejsca nieopisanej goryczy i rozpaczy. Znów spojrzałem na Noę prubując wyrzucić tamten obraz z głowy. Prubowałem skupić całą swoją uwagę na jego podkrążonych oczach, zapadłych policzkach jasnej, porcelanowej skórze i rzadkim odrastającym z wolna krutkim włoską . Usiadłem na łóżku, które ugięło się pod moim ciężarem i delikatnym czułym gestem przyciągnałem chłopca do siebie.

Zakochałem się

Ale nie była to zwykła miłość

Miałem wrażenie, że kiedyś już cos takiego czułem, ale nie byłem pewny kiedy i co to oznaczało.

Miłość bez porządania,
... bezwarunkowa....
... szlachetna...
... pierwotna...
... piękna ....

Nie jak miłość mężczyzny do kobiety i nie jak miłość dwóch mężczyzn czy kobiet.....

...

...

...

Jak miłość człowieka do jego dziecka.....

Przed oczami przeleciały mi obrazy, roześmiana kobieta, na letniej łące wśród maków, zboża i bielącego się rumianku...
Chłopczyk w za dużych spodniach i butach niosący skórzaną lekarską torbę.
Mała dziewczynka... Taka podobna do mamy
Noworodek ufnie zaciskający piąstke na palcu dorosłego, taki maleńki... Taki bezbronny ....

Przytuliłem jego bezwładne ciało,jego policzek do swojego policzka, czułem jego zapach mieszający się z cierpką wonią zbliżającej się śmierci. Musnąłem ustami jego skronie, czas się jakby zatrzymał, i ta jedna mała nic nieznacząca sekunda zdawała się trwać wiecznie. Poczułem w ustach słodki zapach, wstrzymałem oddech, a moje serce jakby na przekór zaczęło bić jeszcze mocniej. Samotna łza przetoczyła się po moim policzku i wsiąkła w materac. Oderwałem się od chłopca i niemalże z ojcowskim uczuciem ostrożnie umieściłem jego głowę z powrotem na poduszce.

Obiecałem....

Rozchyliłem jego usta i przybliżyłem do nich swój nadgarstek cały czas prubując przypomnieć sobie imię chłopca.
Noa, Noa, Noa ... To jedyne co plątało się w moim umyśle, jednak byłem całkowicie pewnien, że nie jest to jego prawdziwe imię.  Upewniłem się w swoim przekonaniu kiedy po wypowiedzeniu go nie wydarzyło się zupełnie nic.
Pot osadził się na moim czole, poczułem rosnący stres, który przełożył się na coraz mocniejsze drżenie dłoni. Zacisnąłem je w pięści i powoli nabrałem i wypuściłem powietrze by choć trochę się uspokoić.

Obiecałem...

W głowie pojawił mi się obraz niewielkiej plakietki przymocowanej do walizki. Skupiłem się na odtworzeniu w głowie napisu, który na niej widniał. Staranne, ale wyraźnie męskie pismo układało się w słowa :

K. Bielin - Noa

Nie czekając dłużej wypowiedziałem pierwsze imię które przyszło mi na myśl

- Karol

Ciało leżące obok mnie zostało szarpnięte przez niewidoczną siłę, a wielkie zielone oczy otworzyły się w jednej chwili patrząc tępo w  spruchniały drewniany sufit.
Poczułem ulgę, miałem ochotę wstać i zacząć śmiać się ze szczęścia.

- Karol -powtórzyłem

Niewidomy wzrok chłopaka przeniósł się na mnie

- Już jest dobrze, już jest wszystko dobrze - wyszeptałem nie będąc pewnym czy słowa te wypowiadam by pocieszyć siebie czy chłopca

Chwyciłem mały nożyk i przeciąłem skórę na swoim nadgarstku, co nie było takie proste zważywszy na to, że jedną z rąk cały czas miałem unieruchomioną.

Brunatna kleista substancja popłynęła mi po dłoni. Przyłożyłem ją do ust chłopca i obserwowałem jak ścieka mu na język i dalej w głąb jego gardła.

Usłyszałem syk i poczułem swąd palonego ludzkiego mięsa, sapnąłem czując ogromny ból. W miejscu namalowanych wzorów moje ciało płonęło żywym ogniem.

Niemal niewidoczny dymek wydostał się z moich ust, opadłem na kolana zamroczony chwilą słabości.  Podniosłem wzrok i obserwowałem jak  przenosi się on ze mnie wprost do ust chłopaka.
Po chwili jego ciało drgnęło, twarz wykrzywił dziwny grymas.
Zacisnąłem dłoń w pięść oczekując na to co stanie się dalej.

Karol zaniósł się kaszlem, kiedy się troche uspokoił, zamrugał oczami i przeniósł wzrok na mnie.

- Witaj ponownie - wyszeptałem dotykając dłonią jego policzka





















***

Szedłem wolno wśród zgliszy niegdyś ogromnego i tętniącego życiem lasu. Zwęglone kawałki roślin łamały się pod nasiskiem butów.

Od samego początku kierowałem się w jedno miejsce. Do jedynego drzewa, które  zdołało przetrwać pożar. Miałem nadzieję zobaczyć je już z daleka, ale  poczerniałe zgliszcza i deszczowa pogoda skutecznie mi to utrudniały.

Zanim cokolwiek zobaczyłem, do moich nozdrzy dotarł nieprzyjemny słodki zapach, zatrzymałem się i przysłoniłem dłonią usta. Zrobiło mi się niedobrze, wiedziałem, że jest tylko jedna rzecz, która pachnie w ten sposób - zwłoki.

Zaciągnałem koszulkę na nos mając nadzieję, że pomoże mi się to uporać z zapachem. Przyśpieszyłem i już po chwili moim oczom ukazało się wielkie drzewo.
Nie było na nim kwiatów, a i większość liści opadło na ziemię i zgniło dopełniając kompozycji niezwyklych zapachów roznoszących się po okolicy.
Zamiast liści na drzewie wisiały nienaturalnie duże owoce, niektóre poczerniały i miałem wrażenie, że to od nich unosi się ten cholerny słodki zapach.

Dotarłem pod sam pień, ziemia tutaj zapadała mi się pod moimi stopami. Brodziłem butami w mieszance błota, liści i rozkładających się zwierzęcych szczątków, podczas gdy nad głową, kołysały się złowieszczo czarne owoce.

W pewnym momencie usłyszałem plusk, niemalże przed moim nosem pękł jeden z owoców. Czarna woda i coś ochydnego i sztywnego wpadło do błota. Natychmiast poczułem ten zapach. Był tak mocny i nie przyjemny, że piekł po oczach, nie wytrzymałem i zwymiotowałem.

Kiedy skończyłem miałem serdecznie dość tego miejsca, nie byłem w stanie już dłużej znosić panującego tu zapachu. Po raz ostatni delikatnie, niemalże czule pogładziłem pień i odwróciłem się by odejść.

W tym momencie plusk rozległ się ponownie, zakręciło mi się w głowie na samą myśl, o zapachu który czułem przed chwilą. Zamiast tego usłyszałem cichy płacz dziecka. Odwróciłem się zaskoczony i ze zdziwieniem uświadomiłem sobie, że z owocu, który przed chwilą pękł wypadł noworodek.

Moje ciało zadziałało intuicyjnie, zdarłem z siebie koszulkę i delikatnie obwinąłem w nią dziecko. Dopiero kiedy przytuliłem je do swojej piersi i odszedłem na sporą odległość od drzewa dziecko zaczęło się uspokajać. Usiadłem na przewróconym kawałku drzewa, ogromnie zdezoriętowany zaistniałą sytuacją.

Spojrzałem na twarz noworodka, była cała umazana w błocie, więc delikatnie przetarłem ją koszulką. Maluszek jęknął coś cicho i zacisnął malutką dłoń na moim palcu. Po moich policzkach popłynęły łzy, które przerodziły się w nieopanowany szloch gdy w pewnym momencie dziecko otworzyło oczy i spojrzało na mnie swoimi błękitnymi oczami









***

Powiedzmy, że to koniec.

Ostatnio mam za dużo na głowie i naprawdę nie mam czasu pisać.

Wiem, że łatwo tak mówić, ale 3 klasa liceum plastycznego, praca w samorządzie, redakcja strony internetowej i życie prywatne wystarczająco spędzają mi sen z powiek.

Od razu zapowiadam, że tak samo jak Jaśmin ta książka też będzie szła do poprawy.






Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top